3️⃣ 15. Nasze konto jest puste, Igor

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kuba

Obudziłem się z cholernym bólem głowy. W łóżku. W swoim łóżku. Jak ja właściwie znalazłem się w mieszkaniu?

Nie wiem ile tak leżałem, tępo wpatrując się w sufit. Nie chciało mi się nawet podnosić. Nie miałem nawet na to siły, szczerze mówiąc. Kac dawał o sobie znać. I to w bardzo wyraźny sposób. Nie sposób go nie poczuć...

— Kuba! — Usłyszałem dziecięcy krzyk. Po chwili Filip wparował do mojego pokoju i wskoczył na mój brzuch. Niezbyt przyjemne uczucie. Szczególnie, kiedy masz ochotę tylko umrzeć.

— Co tam młody? — mruknąłem, czochrając jego włosy.

— Mamusia pokłóciła się z tatusiem — powiedział smutno i położył się obok mnie. Przekręciłem się na bok i uważnie przyjrzałem chłopcu. — Mogę u ciebie posiedzieć?

— Jasne. — Uśmiechnąłem się i przytuliłem chłopca. Musieli się nieźle pokłócić, skoro nie chciał z nimi siedzieć. Zastanawiał mnie powód ich kłótni. Przecież ludzie nie kłócą się bez powodu, prawda?

— Myślisz, że oni mnie jeszcze kochają? — Spojrzał na mnie załzawionymi oczami.

— Oczywiście, że cię kochają skarbie. — Pogłaskałem go po głowie. — Dlaczego myślisz, że nie?

— Coraz częściej na mnie krzyczą. — Wtulił się w moje ciało.

Byłem wściekły. Serio. Jak można dopuścić do tego żeby dziecko myślało, że rodzice go nie kochają?! To chore kurwa.

— Rodzice na pewno cię kochają — zapewniłem.  Najmocniej na świecie.

— Może masz rację. — Przytulił się do mnie mocniej. — Ale ja najbardziej na świecie kocham ciebie.

Nie powiem, zrobiło mi się ciepło na sercu. Jebać kaca, słowa wypowiedziane przez chłopca były naprawdę cudowne. Przy nich wszystko inne stawało się mniej ważne.

— Ja też cię kocham mały. — Pocałowałem go w czubek głowy. — W końcu jesteśmy braćmi, prawda?

— Prawda — odparł entuzjastycznie. — Kubaaa, bo ja coś dla ciebie mam...

— Co takiego?

Chłopiec zszedł z łóżka i wybiegł z pokoju. Po chwili znowu leżał obok mnie, tylko teraz trzymał w dłoniach złożoną kartkę.

— Sam zrobiłem. — Uśmiechnął się wręczając mi prezent.

Rozłożyłem kartkę i spojrzałem wprost na cudowny rysunek przedstawiający mnie i Filipa oraz wielką osiemnastkę namalowaną ja prawie całej wielkości kartki. Wszystko oczywiście obsypane toną brokatu i cekinów.

— Śliczny. Dziękuję. Lepszego prezentu nie mogłem sobie wymarzyć — wyznałem. Takie prezenty serio okazują się być najlepsze. Odkryłem to dopiero z wiekiem. Kiedyś, jak każdemu zresztą, zależało mi na drogich zabawkach i sprzętach. A teraz dotarło do mnie, że wbrew pozorom drobne, nic nie znaczące upominki, tak naprawdę, mają największą wartość. Są szczere. A to jest najważniejsze, prawda?

— Naprawdę ci się podoba?

— Tak. Jest cudowny.

Chłopiec uśmiechnął się szeroko. Niebywałe jak szybko dzieci są w stanie zmieniać swój nastrój. Dopiero widziałem w jego oczach łzy, a teraz wygląda na najszczęśliwszą osobę na świecie. Tylko zazdrościć takich umiejętności.

Igor

— Igi! — Usłyszałem krzyk blondynki dobierający z kuchni. Wrzuciłem ostatnie zabawki do pudełka i ruszyłem w kierunku odpowiedniego pomieszczenia. Zastałem tam Olę, przeglądającą coś na laptopie. Pewnie znowu jakieś blogi na temat maseczek, czy innych takich gówien.

— O co chodzi? — spytałem, nalewając sobie soku do szklanki.

— Wypłacałeś pieniądze z konta? — spytała. Kurwa. Nie sądziłem, że zauważy tak szybko. Minął raptem jeden dzień.

— Tak. Dziesięć tysięcy. Musiałem opłacić jeszcze pozostałe koszty produkcji najnowszej płytki — skłamałem. — Reszta opłat za studio, bity i tak dalej.

— W takim razie gdzie jest reszta?

— Co? — Przyjrzałem jej się uważnie.

— Nie mogłam dzisiaj zapłacić za zakupy kartą. Nasze konto jest puste, Igor.

— Niemożliwe — mruknąłem, podchodząc bliżej i zabierając od niej laptopa. — Przecież powinno zostać jeszcze osiemdziesiąt tysięcy do kurwy! Pół życia to odkładałem! Trzeba jechać do tego banku i to wyjaśnić. Przecież takie pieniądze nie znikają tak po prostu.

— Jesteś pewny, że nie wypłaciłeś więcej?

— Nie, do kurwy. Wpłaciłem wczoraj dziesięć tysięcy. A nie dziewięćdziesiąt.

— W takim razie jedziemy do banku. Chodź.

* * *

— Zajmiemy się tą sprawą — rzucił policjant na odchodne. — Proszę być dobrej myśli.

Taa... Łatwo mu mówić. Jak ja mam być dobrej myśli, skoro ktoś właśnie ojebał mnie na kilkadziesiąt tysięcy?

Miałem dziwne przypuszczenia, że ma to związek z całą tą sprawą z liścikami i w ogóle. Ale pewności nie miałem. Poza tym, nie chciałem mówić o tym policji. Nie chciałem ryzykować. Dobro mojej rodziny było dla mnie najważniejsze. A skoro pobili Kubę, to przed zrobieniem krzywdy komuś innemu, nie będą mieli najmniejszych oporów.

— Uspokój się Igor — rzuciła dziewczyna, kiedy gwałtownie przyspieszyłem, wymijając jadący przed nami samochód. — Chyba, że chcesz zabić całą naszą trójkę.

— Trójkę? — Spojrzałem na nią zaskoczony. Kurwa. Przeniosłem wzrok na jej brzuch. Ta tylko pokiwała głową. — Który tydzień?

— Czwarty — odparła z uśmiechem. — Cieszysz się?

— Oczywiście. — Splotłem nasze dłonie, na jej kolanie, po czym wróciłem spojrzeniem na drogę przed nami. Owszem, cieszyłem się. Ale byłem też w niemałym szoku. W końcu nie planowaliśmy kolejnego dziecka. Moje już trzecie... Szalejesz Bugajczyk.

W obecnej sytuacji, tym bardziej nie mogłem wyznać jej prawdy o celu wypłacenia pieniądzy. Nie mogłem jej denerwować. Będę musiał sam załatwić tą sprawę.

Zaparkowałem pod naszym blokiem i ruszyłem do środka w towarzystwie dziewczyny. Gabrysia miała zostać u jakiejś koleżanki do wieczora. Nie wiem w sumie u jakiej. Ola zna te wszystkie dzieciaki. I to wystarcza.

— Mam ochotę na gofry — mruknęła blondynka. — Chcesz?

— Pewnie.

— To zrób. — Uśmiechnęła się.

— Jesteś pewna? — Przyjrzałem jej się spod uniesionych brwi.

— Nie. Dobra, ja zrobię — mruknęła. — Nie potrzebujemy spalonego mieszkania.

— Czepiasz się. — Zaśmiałem się, przypominając sobie sytuację, w której spaliłem gofrownicę i jedną z ulubionych firanek Oli. No ale to nie moja wina przecież... Samo się zapaliło.

— Idź już. Zawołam cię.

Ruszyłem do sypialni i rzuciłem się na łóżko. Byłem wyjątkowo zmęczony. Miałem ochotę tylko iść spać i nie budzić się przez conajmniej kilkanaście godzin.

Wtedy poczułem dziwną chęć napisania czegoś. Zabrałem z szuflady komody, stary zeszyt i jakiś mazak. O dziwo, pisanie szło mi wyjątkowo szybko. Słowa same do mnie przychodziły.

***Jestem zwykłym człowiekiem, po prostu żyjącym na luzie
I nie należę do tych, co od prawdy chcą uciec
Nie biegnę tam gdzie wszyscy, bo zwyczajnie nie mam po co
I Tam gdzie chcę zmierzam swoją własną drogą
Mam swoje własne życie
Od narodzin aż do trumny
Nie podważaj tego, bo możesz tu dojść do kłótni
Nie jestem na tym świecie żeby bujać tu w chmurach
Ani po to, żeby wzajemnie się z kimś lizać po chujach
Od razu mówię to co myślę, ostrzegam ziomek
A tak już jest, że prawda może bardzo zaboleć
Nie proś mnie żebym zamilczał, bo to niemożliwe
Nie potrafię zamknąć mordy na więcej niż na chwilę
Nie zamykaj oczu, wiem czego chcesz usilnie
Nie zamykaj oczu, cierpienie i tak nie zniknie
Nie trać cennych minut życia, bo nikt ci ich nie odda
Czasem ciężko jest coś oddać, dla większego dobra

Przyjrzałem się swojemu dziełu z niemałym podziwem dla samego siebie. Na razie miałem jedną zwrotkę, ale w chuj mi się podobała. Jeszcze będzie z tego hit. Jestem pewny. No przecież ten tekst jest zajebisty.

— Igi! — rzuciłem zeszyt na bok i ruszyłem do kuchni. Dziewczyna czekała na mnie z gotowymi goframi z bitą śmietaną i owocami. Cudo normalnie.

— Wygląda pysznie. — Uśmiechnąłem się i cmoknąłem ją w usta, jednocześnie zabierając malinę z jej talerza. Cóż poradzić, skoro są takie dobre?

*** PS. Wiem, że ta piosenka jest stara. Po prostu ten tekst jakoś mi tu pasował. Wybaczycie, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro