5. Tracimy go

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Polecam włączyć media do czytania 👆👆

Adrian

Zamawiałem akurat whiskey dla naszej grupki, kiedy do moich uszu dobiegł dziewczęcy krzyk. Natychmiast wybiegłem z klubu, kierując się w stronę źródła dźwięku. To, co tam zobaczyłem, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Igor dobierał się do jakiejś brunetki. Niemożliwe.

Podbiegłem bliżej i siłą odciągnąłem Bugajczyka od dziewczyny. Byłem wściekły. Co on sobie wyobraża?! To, że jest pijany, nie oznacza, że wszystko mu wolno. Musi trzymać się pewnych granic.

— Wszystko w porządku? — spytałem brunetki, przyglądając jej się uważnie. Była naprawdę ładna, dokładnie w typie Bugajczyka. Ale to nie tłumaczy jego karygodnego zachowania.

Nie odpowiedziała. W tym momencie usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk zderzenia ciała z ziemią. Odwróciłem się gwałtownie i dostrzegłem półprzytomnego Igora leżącego na chodniku.

Alkohol robi swoje...

— Igor?! — uklęknąłem obok, przekręcając go na plecy. Kiedy nie odpowiedział, zdjąłem z jego nosa ciemne okulary. Oczy miał rozbiegane. Zachowywał się tak, jakby nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że jestem obok. — Do cholery Igor co ci jest?!

Kiedy jego ciało zaczęło się trząść, nie wiedziałem co mam robić. To nie było normalne. Przyznaję, zacząłem panikować. Ale chyba każdy normalny człowiek, zacząłby się bać na moim miejscu.

Co tu się kurwa odpierdala?

— Dzwoń po pogotowie! — rzuciłem do dziewczyny. — Kurwa Igor! — potrząsnąłem nim. Byłem przerażony. Coś było bardzo nie tak. – Patrz na mnie kurwa! Nie zasypiaj! Słyszysz mnie?! – spoliczkowałem go kilka razy, próbując go ocucić. Na nic się to zdało.

— Co tu się dzieje?! — nagle Dawid i Kacper pojawili się obok mnie. Nie mam pojęcia, skąd oni się tu wzięli. — Boże, co z nim?!

— Nie wiem, kurwa nie wiem — kolejny raz nim potrząsnąłem. — Igor kurwa! Obudź się! Słyszysz?!

Po chwili obok mnie pojawił się lekarz. Nawet nie usłyszałem, kiedy przyjechała karetka. Byłem chyba zbyt przerażony, aby ogarniać to, co dzieje się dookoła mnie.

— Co się stało? — spytał, sprawdzając puls chłopaka.

— Nie wiem — odparłem spanikowany. — Kiedy go zobaczyłem, zachowywał się dziwnie, potem upadł. Zaczął się trząść, był nieobecny, nie kontaktował, potem zemdlał — odpowiedziałem na jednym wydechu.

— Zabieramy go! — powiedział do reszty. — Szybko! Słuchaj yyy....

— Adrian — rzuciłem pospiesznie.

— Adrian, on mógł brać jakieś narkotyki? Dopalacze? Lub coś takiego? — spytał, przyglądając mi się uważnie. Zastanowiłem się nad jego pytaniem. Cóż, jeśli chodzi o Bugajczyka, było to bardzo możliwe.

— Nie wiem. Znalazłem go w takim stanie. Ale to możliwe – wyznałem.

— Dobra. Jedziemy! — rzucił do kolegów i wsiadł do karetki, pozostawiając mnie jeszcze bardziej zdezorientowanego, niż wcześniej.

Wpatrywałem się nieruchomo w odjeżdżający pojazd. Dopiero teraz dotarło do mnie, co właściwie się wydarzyło. Igora zabrała karetka. Coś mu się stało...

Wyjąłem z kieszeni papierosa i zapalniczkę. Włożyłem używkę do ust i próbowałem odpalić, jednak utrudniały mi to trzęsące się ręce. Po chwili Kacper podszedł bliżej i zrobił to za mnie. Spojrzałem na niego z wdzięcznością, na co uśmiechnął się lekko.

— Muszę tam jechać — oznajmiłem, wypuszczając dym z ust.

— Jesteś pijany — upomniał mnie Dawid. — Nie możesz prowadzić.

— Wyjebane mam na to. Muszę do niego jechać.

Nie mogłem zostawić go tam samego. Musiałem dostać się do szpitala jak najszybciej.

— Chcesz spowodować wypadek? Zamiast wspierać Igora, chcesz leżeć koło niego? Albo wąchać kwiatki? Od spodu? — oburzył się chłopak. — Wtedy na pewno mu nie pomożesz.

— Właściwie to nie mamy tu samochodu, pamiętacie? — wtrącił się Musiał. Cholera, miał rację. Większego pecha chyba nie mogłem mieć.

— Ja mogę was zawieźć — zaoferowała się brunetka. — Mam tu samochód. Nie piłam.

— Jesteś pewna, że to nie problem? Masz na imię...?

— Wiktoria. Nie ma problemu. Chodźcie — pospieszyła nas.

Szedłem za nimi, nie odzywając się. W głowie tworzyły mi się same najgorsze scenariusze. Przecież dosłownie wszystko było w tej chwili możliwe. Igor mógł już nawet nie żyć.

Ocknąłem się, dopiero gdy zaparkowaliśmy przed szpitalem. Jako pierwszy opuściłem samochód i puściłem się biegiem w kierunku budynku.

— Igor Bugajczyk — rzuciłem do recepcjonistki. — Przywieźli go tu przed chwilą.

— Sala numer 20, trzecie piętro — odparła spokojnie. Mogłaby pożyczyć trochę tego spokoju. Przydałby się.

Pobiegłem we wskazanym kierunku, przeskakując po trzy schodki na raz. Przed salą nie było nikogo. Przez szybę dostrzegłem dwóch lekarzy przypinających Igora do różnych kabli. Ten widok był przytłaczający.

— Tracimy go! — usłyszałem krzyk z sali — Szybko!

Przyglądałem się reanimacji Igora. Poczułem dziwne ukłucie w sercu. Kurwa, to w końcu mój najlepszy przyjaciel. Nic nie może mu się stać. Nie mogę go stracić.

Osunąłem się po ścianie i usiadłem na ziemi, pociągając kolana pod brodę, chowając twarz w dłoniach. Byłem przerażony, nie wiedziałem co robić, co myśleć.

On nie może umrzeć...

— Co z nim? — spytał Kacper, pojawiając się obok mnie w towarzystwie Dawida i Wiktorii.

— Reanimują go — odparłem łamiącym się głosem.

— Będzie dobrze — chłopak usiadł na ziemi obok mnie i położył mi dłoń na kolanie. Uśmiechnąłem się lekko, na jego słowa. Chciałem, aby było dobrze. Jednak miałem bardzo złe przeczucia.

— On umiera, rozumiesz? — poczułem łzy napływające do oczu. Nie umiałem się opanować. To było silniejsze ode mnie. — On nie może kurwa umrzeć!

— Nie umrze. To Igor. Jest silny — zapewnił mnie.

Wpatrując się w podłogę, przypomniałem sobie słowa Igora, które wypowiedział raptem kilka godzin temu.

,,Mnie nic nie zabije".

Był taki pewny swoich słów. A teraz leży w szpitalu i walczy o życie. Paradoks, nieprawdaż?

Po kilkunastu minutach drzwi od sali otworzyły się i wyszedł z nich jasnowłosy mężczyzna w białym fartuchu. Wierzchem dłoni starłem łzę spływającą po policzku i natychmiast do niego podszedłem.

— Co z nim?! — spytałem, uważnie przyglądając się jego twarzy w poszukiwaniu jakichkolwiek emocji.

— Kim Pan jest dla pacjenta? — spytał, patrząc na mnie z lekkim dystansem.

— Bratem — skłamałem, ale nie do końca. Może genetycznie nie byliśmy spokrewnieni, ale Igor naprawdę był dla mnie jak brat. Był moją rodziną z wyboru.

— Udało nam się przywrócić pracę serca. Pobraliśmy krew do badań. Przypuszczamy, że przedawkował jakiś narkotyk, jednak w obecnej chwili nie jestem w stajnie stwierdzić nic więcej. Aktualnie pacjent jest w śpiączce. Ciężko powiedzieć, kiedy się obudzi. Może jutro, a może za rok.

— Przeżyje? — spojrzałem na niego z nadzieją.

— Nie mogę Panu tego zagwarantować. Najbliższa doba będzie decydującą.

— Mogę do niego wejść? — spytałem, próbując się nie rozpłakać. Byłem kompletnie załamany. Chciałem, aby to był sen, z którego lada moment się obudzę. Marzyłem o tym.

— To nie jest zbyt dobry pomysł... Ale dobrze. Tylko na chwilkę.

Wszedłem do sali i usiadłem na krześle obok łóżka Igora. Spojrzałem na jego twarz. Był cholernie blady, w dodatku podłączony do niezliczonej ilości kabli. Wyglądał tak, jakby już był martwy.

— Dasz radę, stary — wyszeptałem, ścierając łzy wierzchem dłoni. — Jesteś silny. Nic cię nie zabije, pamiętasz? Obudzisz się i wszystko będzie dobrze. Znowu będziemy odpierdalać jak dawniej. Nic nie będzie w stanie nas powstrzymać.

Nie byłem pewien, czy mówię do Igora, czy do siebie. Próbowałem dodać sobie otuchy. On musiał się obudzić. Odkąd moi rodzice zginęli w wypadku miałem tylko Igora. Bez niego, zostanę praktycznie sam.

— Po cholerę to brałeś, co? — spytałem przez łzy. Może i zachowywałem się w tej chwili, jak zwykła pizda, jednak emocje przejęły nade mną całkowitą kontrolę. Nie panowałem nad sobą. — Wypierdolę cały ten twój zapasik do kibla. Nigdy nie pozwolę ci nawet tego dotknąć, rozumiesz? Nigdy.

Jeszcze chwilę popatrzyłem na jego bladą twarz, po czym opuściłem salę. Siedzenie tutaj, tylko pogarszało moje aktualne samopoczucie.

— Idę zapalić — rzuciłem do reszty i ruszyłem w kierunku wyjścia ze szpitala. Zerknąłem na wyświetlacz telefonu. Dochodziła czwarta rano. Idealna pora na siedzenie w szpitalu, nieprawdaż?

Oparłem się o ścianę budynku. Dłonie nadal mi się trzęsły, jednak udało mi się odpalić używkę. Wypaliłem jednego, potem kolejnego, aż w końcu resztę paczki. Liczyłem na to, że pomoże mi się to odstresować.

Złudne nadzieje.

Westchnąłem i usiadłem na schodach. Miałem złe przeczucia. Próbowałem sobie wmówić, że wszystko będzie dobrze. To nie było jednak takie proste.

Z rozmyślań wyrwał mnie dzwoniący telefon. Zerknąłem na wyświetlacz. Grucha? Czego on może ode mnie chcieć? Rozmawialiśmy dosłownie dziesięć minut temu.

— Jestem na dole... Wystarczyło przy...

— Zatrzymał się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro