Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Maya?! - krzyknął przerażony, patrząc mi prosto w twarz. Przez moje łzy ledwo co go widziałam. Wilgotna mgła zakryła moje pole widzenia... widziałam tylko brąz, zieleń i kolor jego skóry zlane ze sobą, jakby były farbami mieszanymi na palecie. Oczami wyobraźni widziałam tylko Derecka. Jego kręcone ciemnoblond włosy zaczesane do przodu, jego zielone oczy z szarymi plamkami na prawym oku, blizna na czole po wypadku na deskorolce, jego niemal praktycznie zawsze spękane jasnobrązowe usta, które tak uwielbiałam cmokać... i ten jego pieprzyk na szyi, który zawsze przyciagał moją uwagę...

Ilekroć tylko o nim myślałam, przypominało mi się coraz więcej szczegółów z nim związanych. To że nienawidził jeść pomarańczy, ale uwielbiał sok pomarańczowy... albo że nie umiał tańczyć, ale tylko z nim kochałam to robić.
         
Kolejna łza poleciała po moim podbródku i miękko kapnęła na ramię Kentina, którego obejmowałam. W ścisłym uścisku pogięłam jego szaro-niebieski mundurek szkoły Słodki Amoris. Pogładziłam palcami naszywkę na jego ramieniu przedstawiającą logo szkoły. Przedstawiała brązowo-różową babeczkę z sercem o wiśniowym kolorze na białym tle. Chociaż znałam wzór na wylot, przyjemnie było podziwiać go milimetr po milimetrze, nitka po nitce. Pamiętam, że zawsze chciałam uczęszczać do tej szkoły, lecz moją rodzinę nigdy nie było stać na czesne. Dlatego zawsze uczyłam się ciężko, często ponad moje siły i inteligencję. Nigdy nie byłam mądrym dzieckiem, jedynie wykutym. Często zdarzało się, że gdy miał być jakiś test, który niby z miał być łatwy, to jednak nieważne czy byłam umówiona z ze znajomymi lub miałam wizytę u lekarza, zawsze wszystko odwoływałam. Uczyłam się długo, często aż do rana. Pewnie dlatego byłam tak uzależniona od kawy. Teraz tak się zastanawiam... Czy to mogła być moja wina? Że Dereck ze mną zerwał? Czyżbym nie zważała na jego uczucia? A może po prostu nigdy mu na mnie nie zależało? Czy może nie wytrzymał ciężaru spotykania się z moją osobą? Kolejny raz wybuchnęłam płaczem.
           
Kentin tulił mnie mocno i głaskał po moich czarnych jak noc włosach. Gdy tylko zdawało się, że zacznę ryczeć na nowo, zaczął mnie uciszać i szeptać: "Ciii, spokojnie. Jestem tu". Powoli się wyciszałam i wytarłam łzy swoją wojskową bluzą. Pamiętam że dostałam ją od mamy w kilka dni po wyjeździe mojego wówczas jedynego przyjaciela, tego Kentina, który przede mną teraz stoi. Powiedziała, że dzięki niej poczuję się tak, jakbym z nim ćwiczyła i że on poczuje że zawsze z nim będę. Śmieszne, ale nic a nic nie poczułam. Wpatrzona w wzór moro, parsknęłam cicho. Chłopak uśmiechnął się.
         
- Widzę, że już ci lepiej. Bardzo chciałbym wiedzieć co się stało, że płakałaś, ale na razie wolę żebyś się uśmiechnęła i powiedziała, że miło mnie widzieć.
          
- Oczywiście że miło cię widzieć! - z uśmiechem przytuliłam go jeszcze raz. - A właściwie kiedy wróciłeś? Ani jednego słowa nie słyszałam o twoim powrocie!!
         
- A jak ci powiem, że dziś to uwierzysz? - pokazał mi język i wyjął pocztówkę ze swojego plecaka. - Miałem iść teraz na pocztę, ale spotkałem ciebie wcześniej więc... - podał z uśmiechem kawałek kolorowego papieru. Przedstawiał on park naszego miasteczka jesiennej pory roku. Wszędzie liście w odcieniach pomarańczy i żółci, które pokrywały ławki i trawę. Wśród liści bawiły się dzieci, które bardzo przypominało mnie i jego. Za dzieciaka.
          
- Skąd masz tę pocztówkę? Nie przypominam sobie bym na jakiejś występowała - powiedziałam z udawaną złością, po czym poczochrałam po głowie kucającego przede mną Kena. - Z taką fryzurą przypominasz modela ze zdjęcia. Zobacz! - Śmiejąc się, odwróciłam zdjęcie w jego stronę. Z tyłu zobaczyłam charakterystyczne pismo bruneta, ale nie zdążyłam przeczytać, gdyż chłopak wziął mnie w pasie i przerzucił przez ramię. Zupełnie jak ja jego, gdy byliśmy dziećmi.
           
- Teraz ja ci zniszczę fryzurę! Wiatr mi w tym pomoże!
            
- Ken, wiesz, mam deja vu. Role chyba się odwróciły, co? - Śmiałam się, a on zaczął ze mną wirować, wtórując mój śmiech.
            
- Wiesz Maja, ja też chciałem tak robić, no ale co ja poradzę że jak byłem młodszy to mnie miałem żadnych mięśni?
             



Jeszcze chwilę tak się śmialiśmy, gdy zegar wybił 15.00. W jednej chwili przypomniał mi się cel mojej wizyty i się przeraziłam. Ken jakby niewiadomo skąd, ale domyślił się jaki jest cel mojej wizyty, choć mu słowa nie powiedziałam, i rzekł:
             
- To ty masz dziś przesłuchanie? Słyszałem, że oprócz mnie też ma być ktoś nowy - kiwnęłam głową. - Zgaduję po twoim przerażeniu że na trzecią. To na co jeszcze czekamy? Biegiem! - Złapał mnie za nadgarstek i wbiegliśmy w szkołę.
            
Gdy tylko przekroczyliśmy próg szkoły, z wrażenia mnie oniemiało. Mimo, że nie miałam czasu, nie trudno było zauważyć jak wielki przepych panował w tym miejscu. Wszędzie marmur, kolumny aż do nieba. Zafascynował mnie wielki kryształowy żyrandol znajdujący się na wymalowanym wszelkimi obrazami sklepieniu. Jeślibym tylko miała okazję przyjrzeć się uważniej lub choćby spojrzeć jeszcze raz na te uwiecznione na suficie dzieła sztuki, to bym zrobiła to z przyjemnością. Rzadko można zobaczyć taki wykwintny wygląd. Teraz już wiem, czemu czesne tyle wynosiły. Samo przebywanie w takim pomieszczeniu musiało wiele kosztować. Już kiedy biegałam po marmurowych płytkach w stronę gabinetu dyrektora, czułam się skrępowana. Wręcz WOW!
            
Gdyby nie pewny chwyt Kentina za moją rękę, pewnie do tej pory wypełniona zachwytem po prostu wpadłabym w jakiś posąg. Znajdowało się ich wiele. Miałam wielką ochotę przystać i obejrzeć każdy z nich. Ale chłopak nie zwalniał, tylko przyspieszał. Nigdy tak szybko nie biegał. Zawsze to ja byłam bardziej od niego wysportowana. On tylko wywracał się za każdym razem, gdy tylko spróbował dotrzymać mi kroku. Za każdym razem zaskakiwał mnie coraz bardziej. Teraz pod wpływem jego szybkości ja miałam problem z zachowaniem równowagi podczas biegu. Powoli oblewałam się potem, a moja twarz przyjmowała czerwony kolor. Powoli ogarniało mnie także przerażenie. Nie dość, że spóźniona, to jeszcze w kiepskim stanie. Yay. Naprawdę chyba zrobię powalające wrażenie na dyrekcji. Przynajmniej nie myślałam już o jednej rzeczy i skoncentrowałam się na drugiej. Ważniejszej. Szkoła!!
             
Nagle mój przyjaciel się zatrzymał. Z przyspieszonym oddechem rzekł do mnie, wskazując palcem drzwi:
            
- To tu jest gabinet dyrektorki. Na początku powinnaś spotkać sekretarkę. Ona cię o wszystkim poinformuje. Więc we... - wtedy odwrócił głowę i na mnie spojrzał. Po jego minie już wiedziałam jak okropnie wyglądam. Wyciągnął rękę w moją stronę i pogładził moje włosy, próbując je uporządkować. Zerknęłam na niego, w duchu dziękując, że przynajmniej nie komentuje mojego stanu. No dobra, trudno. Raz kozie śmierć. Wejdę. Już nie ma odwrotu.
             
Chciałam już nacisnąć klamkę, ale nagle drzwi otworzyły się szerokim łukiem. Ze środka wyszła kobieta ubrana w elegancką garsonkę w szarej gamie kolorystycznej. Jej włosy były uporządkowane w prosty kucyk, a na nosie miała proste okrągłe okulary, w stylu Harrego Pottera. Odskoczyłam przed drzwiami, na co ta dama zareagowała:
             
- Bardzo przepraszam! Nie spodziewałam się kogoś po drugiej stronie. Zresztą ja tu tylko szukam pewne dziewczyny która przyszła na... - nagle się zorientowała, że nie mam na sobie pewnie mundurka, ponieważ obejrzała mnie od stóp do głów i serdecznie się uśmiechnęła - Ach! Ty jesteś Maya Throne? Chciałam cię poinformować, że pani dyrektor się spóźni, wypadło jej "ważne" spotkanie z rodzicem jednego z naszych uczniów - zaśmiała się serdecznie - więc spokojnie. Widzę po twojej minie, że się bałaś o spóźnienie, ale wiedz tak w tajemnicy, że jej często też to się zdarza. Spotkanie zostało przesunięte na 15.30, dobrze? - I puściła mi oczko.
             
Od razu ją polubiłam. To jedyne co teraz mogłabym powiedzieć. Kiedy wróciła do swojego gabinetu, z ulgi ledwo mogłam utrzymać się na nogach. Dobrze, że za mną znajdowały się wygodne fotele, bo bym padła jak długa na podłogę. Kentin cały czas trzymał mnie w tym czasie za rękę. Tylko dzięki temu jakoś dałam rade się uspokoić. Uśmiechnęłam się do niego radośnie, odetchnęłam niezwykle głęboko i jakoś czułam się dobrze.
             
- Maya, nie sądzisz, że jako że masz trochę czasu, to dobrze by było się doprowadzić do odrobinę lepszego stanu? - parsknął Kentin i szturchnął mnie w bok.
            
- Jak takiś mądry to gdzie są łazienki? - Odparsknęłam.
             
- Jakbyś się przyjrzała to tuż obok ciebie.
            
Odwróciłam się w stronę, w którą spojrzał. Zobaczyłam na eleganckie drzwi, które bardziej by pasowały do jakiegoś bogatego salonu bądź do biura. Patrzyłam się ślepo w nie. Kentin zarechotał.
             
- No i co się rżysz?! Nie widzę łazienki - spojrzałam na niego, a potem jeszcze raz na drzwi. Wtedy dostrzegłam, że nad wejściem jest posrebrzana tabliczka z napisem Damska i symbolem kółka. Aha. Kurde bogata ta szkoła.
             
Gdy tylko znalazłam się przed lustrem, moje oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Byłam potargana, moje ubrania były całe w nieładzie, a mój makijaż zostawił ciemne smugi przy oczach. Aż się dziwię, jak ta sekretarka się nie zlękła na mój widok. Odkręciłam kran i starałam się jakoś wodą zetrzeć resztki make-upu. Ile bym dała za jakiś płyn, który zmazałby ze mnie to paskustwo. Akurat do toalety weszły jakieś trzy dziewczyny. Kątem oka widziałam jakąś piękną blondynkę ze ślicznie umalowaną buzią. Ej, a może ona by mi coś pożyczyła?
             
Podniosłam się na chwilę i spytałam:
            
- Przepraszam? Chciałam się spytać, czy macie może coś do demakijażu? Niestety w drodze mi się coś stało, a właśnie zaraz mam być na...
            
- Nie zadaję się z paszczurami z plebsu. Spadaj - popatrzyła na mnie z pogardą i poszła ze swoją ekipą.                   
            
Przez chwilę stałam w szoku. Czemu tak mnie potraktowała? Przecież ja tylko grzecznie się jej spytałam. Łzy znowu naciekły mi do oczu. Kurde. Nie, Maya. Nie będziesz płakać przez jakąś bogatą sucz. Wzięłam do reki papierowy ręcznik (swoją drogą też lepszej jakości niż w zwykłych szkołach) i starałam się jakoś doprowadzić do porządku. Chwilę później weszła jakaś kolejna dziewczyna. Tym razem postanowiłam się nie odzywać i sama próbowałam się uporządkować. Ale czułam na sobie jej wzrok. Czy też patrzyła na mnie z pogardą jak poprzednia? Zaczynałam czuć się niekomfortowo w tej szkole. Chwilę później podeszła do mnie i podała małą buteleczkę.
           
- Proszę, to z makijażem sobie lepiej poradzi - Uśmiechnęła się do mnie ciepło. Wow. Przyjęłam ją z wdzięcznością. A jednak są tu może i mili ludzie. Uśmiechnęłam się do niej szeroko.
           
- Dziękuje. To naprawdę słodkie z twojej strony. Jestem Maja, a ty?
           
- Iris.
           
Rzuciłam okiem na dziewczynę. Miała rude włosy uczesane w warkocz na bok, piękne zielononiebieskie oczy i oczywiście była ubrana w mundurek szkoły Słodki Amoris. Na szyi miała fioletowy chocker. Była naprawdę śliczna. Nawet ładniejsza o tamtej blondynki, którą obrzydzał grymas na jej twarzy. Chyba naprawdę osoby które są milsze, mają coś w sobie co sprawia, że są lepsi od supermodeli. Ją tez już lubię.
        
           
Z pomocą Iris od razu doprowadziłam się do porządku. Nie tylko pożyczyła mi kilka rzeczy, ale też uczesała i umalowała ponownie, a także zajęła fajną pogawędka. Nie miała może mega zdolności, ale byłam jej naprawdę wdzięczna za ten proste warkocze i lekko umalowane oczy, które sprawiły, że wyglądałam dużo lepiej niż przed wizytą w toalecie. Przytuliłam ją na koniec.
         
- Mam u ciebie dług. Jeśli kiedyś się jeszcze spotkamy, to proś mnie o co chcesz - wyparowałam szybko wychodząc z pomieszczenia. Szybko poprawiłam bluzę i rozejrzałam się poszukując Kentina. Niestety go nie zobaczyłam. Trochę posmutniałam.
          
- Ty jesteś Maya?
          
Szybko się obróciłam w stronę tego głosu. Niemal się wywróciłam. Brawo ja. Przede mną stał dosyć wysoki, przystojny blondyn, i chyba nie muszę chyba wspominać, że jak wszyscy jest ubrany w błękitny mundurek. Uśmiechnął się do mnie uprzejmie, chrząknął i powiedział, podając kopertę:
          
- Jakiś chłopak powiedział, żebym ci dał tą kopertę, bo on niestety musi wracać do domu. I życzy ci powodzenia - po czym odszedł tak szybko, jak to powiedział.
           
Szybko otworzyłam kopertę. Była w niej wcześniejsza pocztówka. Jakiś ty wymyślny Ken. Jak zawsze. Odwróciłam pocztówkę. Był na niej mój adres, znaczek i napis: "Kurczak zawsze jest kurczakiem. Nawet jeśli pieczony. Zgadnij kto wrócił :)"

Ojejku. Ach ten Kentin. Użył naszego starego powiedzenia z naszego dzieciństwa. Miało to oznaczać, że nieważne ile ścierpimy, zawsze będziemy sobą i damy radę mimo wszystko. Wtedy wiadomo, że chodziło o naszą rozłąkę za dzieciaka.

Może jest inny z wyglądu czy zyskał nowe umiejętności, ale się nie zmienił za Chiny. Nadal to mój przyjaciel.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro