十三

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Tae Tae —głos Jimina był anielski. Zdawał się być nie z tego świata. A gdy jeszcze wypowiedział jego imię, w ten czuły sposób, Kim Taehyung mógłby przysiąść, że nic więcej do szczęścia nie potrzebował. 

— Tak? —  odparł, starając się nie pozwolić swojemu głosu zadrżeć. 

—  Dziękuję... za wszystko... — wyrzucił z siebie tancerz i złapał jedną z wielkich dłoni pianisty w swoje o wiele drobniejsze. —  Jesteś moim jedynym przyjacielem. Dziękuję. 

Światła w teatrze były zgaszone z wyjątkiem jednej lampy, która oświetlała scenę i orkiestrę ciepłym światłem. Cień delikatnie spoczywał na twarzy tancerza, nadając jej miękkiego wyglądu. Park Jimin znów, jakimś cudem wyglądał jak z innego wymiaru. Wyglądał niczym senna mara która zaraz rozpłynie się w chłodnej mgle. A jednak. A jednak był prawdziwy, oddychał - czuł ciepły powiew powietrza z jego ust, uderzający w równych odstępach o swoje policzki i słyszał bicie jego serca. 

— K- —  sam sobie przeszkodził wypowiedzeniu tego wyznania do końca. Jeszcze nie czas. Jeszcze nie ten moment. —  Nie ma za co Jiminnie. Cieszę się, że mogę być tu dla ciebie.

Taehyung czuł jeszcze ciepłą dłoń Jimina, która dotknęła jego policzek, przez wiele godzin. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro