0_

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tak więc miało wyglądać jego życie przez najbliższe miesiące?

Z energolem w łapie, Jojim w rozpaczy w słuchawkach i ze wzrokiem rozmazanym na słupku przystanku, przy którym wyrastał chwast?

Kończył się wrzesień, a Janek kwitł jak ten mlecz na przystanku, splątanym z cieni i popołudniowego słońca — zupełnie nieprzygotowany na uderzającą sierpowym jesień i zimę.

Janek wyglądał jak każdy inny niepozorny człowiek, którego widzi się na dwie sekundy z okna autobusu, zanim ten go minie. Ciemnobrązowe włosy z pozostałościami po wakacyjnym rozjaśnianiu na ich końcach, te z kolei zawinięte teraz w zwyczaju za uszy. Oczy niejasnej barwy i wysoka, szczupła, acz przygarbiona sylwetka, zlewająca się pod workowatymi ubraniami w ostre kąty i zapadnie. Janek na zewnątrz prezentował się właśnie jako zwykły chłopak. Permanentnie zmęczony niezależnie od ilości snu, jakiego zażył, a nie zażywał go wiele, bo po nocach oglądał streamy i czytał gejowskie komiksy, albo takie rysował. Bo co innego miał niby robić?

Teraz, gdy udało mu się dostać na studia jak najdalej od rodzinnego domu, wydawało mu się, że może oddychać. Taką miał nadzieję, gdy się tu przeprowadził, ale już pierwszy tydzień samotności i nieznanych dźwięków pokoju w kamienicy, gdzie ciocia znalazła mu lokum, uświadomił mu, że zmiana miejsca nie pomoże mu uciec od samego siebie.

Dla Janka widok samego siebie przypominał mu spoglądanie na jakiś upiorny obraz. Dla Krzysia natomiast, gdy czasem widywał go ze swojej linii autobusu na te wyjątkowe dwie sekundy i na jeszcze ważniejsze momenty, gdy wychodził na swój balkon zapalić, a Janek akurat siedział na balkonie dokładnie po drugiej stronie ulicy i rysował coś zachłannie na stronach swojego szkicownika, był kimś więcej niż zwykłym chłopakiem dręczonym przez upiorne sny.

Choć szczerze mówiąc, dopiero miał się tym kimś stać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro