1_

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chabry były ulubionymi kwiatami Janka. Może to właśnie one były pierwszym, co zwróciło jego uwagę na balkon po drugiej stronie ulicy? Pewnego ranka wędrował wzorkiem po parapetach, żaluzjach i dachówkach, szukając czegoś, co mu się spodoba, co przykuje jego uwagę i będzie mógł narysować, zanim wróci do środka, żeby skończyć panel w swoim komiksie.

I wtedy zobaczył małe niebieskie kwiaty, zasadzone w jednej z niewielu doniczek na tamtym balkonie. Obok chabrów stał jeszcze mały, drewniany stoliczek z przepełnioną popielniczką i zapomnianym kubkiem, który nosił rysę pęknięcia, ale której Janek z tej odległości nie mógł widzieć, koślawe drewniane krzesło i wełniany, brzydki, brązowy sweter przerzucony przez jego poręcz. Ta kompozycja była kwintesencją nieznanego mu wtedy z imienia ani nawet twarzy sąsiada.

Przestrzeń dookoła tego miejsca zdawała się smutniejsza, bardziej szara i przestarzała, choć wcześniej cała kamienica stojąca naprzeciw tej, którą zamieszkiwał nie wyróżniała się dla niego niczym. Może Jankowi zdawało się tak tylko przez piękno kwiatów, które dostrzegał teraz. Zaczął rysować, a niespodziewanie za którymś razem, gdy zerknął znad notesu, na balkonie zobaczył chłopaka. Mężczyznę? Mógł już mieć ponad dwadzieścia lat. Brunatne loki i zmęczona postawa pojawiły się w kadrze, dopełniając go tak mocno i idealnie, że Janek zamarł.

Jego oczy skanowały teraz otoczenie, nie umiejąc znaleźć dawnej brzydoty w murach kamienicy. Balkon stał się obrazem, który na długo utrwalił się w pamięci Janka, jako najpiękniejszy mu do tej pory znany.

Więc to musiał być właśnie ten moment, gdy chabry wskazywały mu Krzysia.

Teraz, gdy widział jesienne liście za szybą, przypomniał sobie na nowo kwiaty. Pamiętał ich miękkość na języku, gdy pierwszy raz pił z nimi herbatę. Zastanawiał się, czy tak smakowałyby słowa Krzysia, ich melodia. Nie wiedział, jak dokładnie brzmi jego głos, ani czy przypadkiem nie woli być nazywany Krzysztofem czy jeszcze inaczej. Już zupełnym cudem było to, że ciotka Janka znała studenta i zdradziła siostrzeńcowi, jak na niego woła. Janek był za to pewien, że tamten nie miał pojęcia o jego istnieniu. Lub miał i to byłoby na tyle.

Krzyś codziennie miał cichą nadzieję, że Janek wyjdzie na swój balkon. Oczywiście miał pojęcie o jego istnieniu i nawet dzięki znajomości z ciotką chłopaka, jako że uczyła go jeszcze w liceum, znał jego imię. Wiedział, że lubi słuchać głośno melancholijnej muzyki i rysować. Oraz że właśnie miał wakacje po maturze. I to byłoby na tyle.

Krzyś zastanawiał się właśnie, czy sąsiad z naprzeciwka wie, co będzie robił dalej ze swoim życiem. Czy śpi, czy może wpatruje się w ścianę po nocach, zastanawiając się, kim jest i kim się stanie. Krzyś będąc w tamtej sytuacji naprawdę nie wiedział. I teraz chyba również nadal nie był pewien żadnej z odpowiedzi. Bo jeszcze nigdy nie znał siebie z tej strony, która pragnęła zobaczyć zapadłe policzki i ciemne oczy skryte za kurtyną rzęs i pewnie co jakiś czas również łez. Nie wiedział, że był gotów otrzeć te łzy z twarzy innej niż swoja. Do czasu gdy po raz pierwszy spojrzeli sobie w oczy, z tych dwóch różnych światów, jakimi były ich balkony.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro