12_

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czym byli? To pytanie mogło wystraszyć każdego. Nie było niczym mniej przerażającym dla Janka. Bał się go, a odpowiedzi jeszcze bardziej, do tego stopnia, że przestał rysować. Kompletnie. Och, jak bardzo się bał.

Gdy siedział po nocach, a jego laptop rzucał na jego twarz poświatę, bał się, że zbudzi Krzysia z niepewnego snu i przywoła jak marę, jedynie by zostać pouczonym i utulonym do snu. Czuł się, jakby okłamywał i zdradzał cały swój świat. Sama myśl, sam widok jego notesu, ołówka, tabletu czy rękawiczki, przyprawiał go o odwrót.

Nie byli niczym, bo znali swoje imiona, znali swoje dłonie, głosy, sylwetki, wizerunki, gusta, ulubione miejsca, jedzenie, napoje, zapachy, słowa, książki, nazwy, marzenia i pewne lęki.

Nie znali nawzajem swoich tajemnic, traum ani rzeczy od których uciekali, nie wiedzieli jak na sobie całkowicie polegać, nie byli dla siebie prawdziwymi przyjaciółmi znającymi każdą swoją stronę, więc nie byli również dla siebie wszystkim. Nie mogli być, nie ufając sobie w strachu, samotności, potrzebie.

Janek nie miał w życiu wiele przyjaciół, nie był zatem pewien, czy mogło to być tym na tyle, by nazwać to w ten sposób. Bo już myślał o nim inaczej niż jak o przedmiocie fascynacji, więc jak teraz było?

Wiele pytań...

Więc starał się robić to co zwykle. I wybierać to, co odwracało jego uwagę. Czuł się nieco jak ten wrześniowy Janek. Ten z przystanku, ten z upalnego i kiepskiego dnia, gdy pod skórą czuł, co się zbliżało. To było jego własne epitafium.

Chwast i chaber zbyt blisko siebie, a jednak śmierć jednego, ucieczka drugiego, byłyby zbyt dramatyczna dla ich serc. Byli nie tacy młodzi, a jednak tak cholernie naiwni, że za parę lat byłoby im żal siebie nawzajem.

Krzyś bał się w głębi, że za parę lat nie będą nawet pamiętali swoich imion. Dlatego tak ostrożnie dążył do powstania jakiejkolwiek więzi. Niestety sam również nie był niczego pewien.

— Wszystko okej? — pytał Krzyś, gdy Janek znowu oblał się kawą.

Tamten pokręcił głową, a brunet sięgnął po serwetkę i położył na plamie na lakierowanym blacie. Kawiarnia w której schowali się przed deszczem była ze wzajemnością już dla nich znana. Mimo to atmosfera nie pozwalała Jankowi na wykrztuszenie z siebie choćby jednego pytania.

Krzyś zawahał się, zanim sięgnął po dłoń chłopaka i w końcu nie zrobił tego. Pozostali bliscy, lecz zbyt odlegli, by siebie sięgnąć.

Może byli dla siebie jedynie kwiatami ze snów, które płynęły rzekami ze źródłem w ich głębokich ranach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro