4_

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Janek był uwięziony w swoim własnym wyobrażeniu o Krzysiu, swoim sąsiedzie. Taka była prawda i ją znał. Mimo to nie miał zamiaru zaburzać tego, przekonując się, jaki ten człowiek jest naprawdę. 

Mógł zachowywać się powierzchownie i niekonwencjonalnie, zachwycając się tymi jedynymi dłońmi, szyją i brwiami, na których mu zależało, zamiast osobowością Krzysia. Ale nie przeszkadzało mu to, bo zostawiał to dla siebie.

Nikt nie mógł mu powiedzieć, że ocenia kogoś po okładce, że ważne jest wnętrze albo czyny, bo nie interesowało go to. Może trochę. Ale osoby, które czytały jego komiksy, zdecydowanie nigdy nie zapragną poznać prawdziwego szablonu dla postaci. Nie muszą wiedzieć, że to on jest źródłem beznadziei dla swoich głównych bohaterów, którzy nie mieli nadziei ani marzeń, ani nikt nie musiał wiedzieć, że nawet gdy te postacie poznają kogoś, kto wypełnia te luki w ich życiu lub łapie je za rękę, gdy próbują same, Janek tego nie robi i pozostaje sobą. 

Milczącym chłopakiem ze szkicownikiem.

Jednak co gdyby nie Krzyś? Gdyby nie to więzienie, które dla Janka było jak nowym narodzeniem się. Obsesja i inspiracja, której nigdzie indziej nie mógł zdobyć, co gdyby zniknęła? Gdyby przestał, wyprowadził się, znalazł tę dziewczynę, na którą czeka jego rodzina. Gdyby Krzyś zniknął, wyjechał czy choćby znalazł jakiegokolwiek współlokatora, który mógłby każdego dnia słuchać słów swojego chłopaka, dotykać jego brody, barków, ud. Gdyby na balkonie po drugiej stronie ulicy znalazł się ktokolwiek inny, rosły tam inne kwiaty lub Janek wiedział, czego chce i szukałby tego, zamiast wymyślać cokolwiek i zmuszać się do rysowania.

Kiedyś chciał to robić. Z pasji rysować i opowiadać te historie ludziom.

Więc co się stało?

Tymczasem, to znaczy podczas gdy Janek wlewał sobie do gardła energetyk, siedząc półnago w kuchni i drapiąc strupy na biodrze, Krzyś wychodził ze swojego mieszkania.

Ziemisty zapach klatki schodowej wysypał się za nim na ulicę jak strzępki wosku i ruszył w dół ulicy. Z kieszeni dżinsowej kurtki wyjął paczkę papierosów i wsadził jedną fajkę między wargi, muskając je palcem. Czasem czuł się, jakby jego ciało nie należało do niego i właśnie taki ruch przyprawiał go o dreszcze. Jak dobrze byłoby, gdyby ktoś dotknął jego ust.

Zaciągnął się dymem i skręcił na przystanek. Ulica powróciła do wcześniejszego, spokojnego i nienaruszonego stanu. Żółto-pomarańczowe blaski latarni odbijały się w oknach pokoju Janka, do którego wrócił. 

— Muszę iść do pracy — wymamrotał do siebie i rozpoczął poszukiwanie spodni.

Krzyś tej nocy spotykał się z kimś. A to spotkanie miało poskutkować jego zimnymi łzami i wrzącym alkoholem wlewanym do gardła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro