dvanajst

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- E5.

- Pudło. C7.

- Pudło. No to może... A1?

- ...

- Nie mów, że naprawdę wstawiłeś tam statek.

- Um... trafiony?

- A2?

- Trafiony...

- A3?

- No weź, no...

- A4?!

- Zatopiony...

Stephan uniósł wzrok znad kartki, spoglądając na Andreasa z niedowierzaniem. Wellinger posłał mu swój uśmiech nr 3 i, jak gdyby nic, puścił mu oczko. Boże, miej litość.

- D3.

- Zatopiony.

- Andi, ty naprawdę jesteś beznadziejny w statki.

- Nie jestem beznadziejny! Dawno nie grałem i wyszedłem z wprawy! Poza tym, w klasie za czasów szkolnych byłem niepokonany!

- W takim razie, boję się umiejętności Twoich kolegów.

- No wiesz co! Dzisiaj śpisz sam!

Leyhe uśmiechnął się, unosząc brew. - W takim sensie, że w nocy i tak się do mnie przykleisz?

- A w życiu! Do ostatniego budzika będę się trzymać swojej połowy!

- Jaaasne.

Czwartek, 22. dzień lutego. Od pół godziny powinna trwać seria próbna przed dzisiejszymi kwalifikacjami, ale z powodu niezawodnych warunków, jak zwykle czekała ich spora obsuwa. O ile te kwalifikacje w ogóle dojdą do skutku. Oczywiście zawodnicy musieli być na skoczni, nieważne, że co kwadrans Sandro z Borkiem przesuwali rozpoczęcie treningów, ślepo wierząc, że akurat za te 15 minut wiatr przestanie odpierdzielać sztruks i da przeprowadzić sprawiedliwe zawody. Pozostali nawet nie brali pod uwagę takiej opcji - każdy głupi doskonale wiedział, że dzisiaj skoków nie będzie  i szkoda marnować czas na bezczynne siedzenie przy skoczni. No, ale jak ta dwójka się ma coś nastawi, to nie ma zmiłuj. Dobrze, że chociaż pogoda była iście wiosenna, co pozwalało na spędzanie czasu na świeżym powietrzu, w doborowym towarzystwie.

- Nudzi mi się - blondyn wydął wargi. - Poróbmy coś.

- Przecież gramy w statki.

- Nie chcę już grać w statki - westchnął, odchylając głowę. - Najchętniej to wróciłbym do hotelu i kontynuował serial. Albo moglibyśmy pójść na spacer do miasta.

- Możemy pójść, jak już wreszcie odwołają te kwalifikacje - zgodził się szatyn, odkładając długopis. - Ja to bym mógł iść nawet teraz. Wiesz, przejść się po obiekcie, pogadać z kimś, kto się napatoczy - dodał, czekając na jego reakcję.

- Co za wspaniały pomysł - Wellinger wstał z miejsca, dłonią tworząc artystyczny nieład na włosach Stephana. Ten posłał mu mordercze spojrzenie, ale blondyn średnio się tym przejął, całując go dodatkowo w czubek głowy. - Chodź, mój marudo, czas na romantyczny spacer wśród kolegów po fachu.

Założył czapkę i opuścili razem niemiecki kontener w akompaniamencie śmiechu. Leyhe zdążył założyć kurtkę, kiedy Andi wydał z siebie coś na wzór ekscytacji, mówiąc: - Ej, to Tadziu! Może zrobi nam kilka zdjęć!

"Tadziu", jak go pieszczotliwie określała spora część skijumpingfamily to nikt inny, jak Tadeusz ze Skijumping.pl. Zwykle szedł w parze z Dominikiem - jeden odpowiadał za przepiękne zdjęcia, drugi za rzetelne i przyjemne dla oka wywiady. Duet idealny.

Po długich i bezsensownych oczekiwaniach, wybiła godzina odwołania kwalifikacji i przeniesienia ich na następny dzień. Skoczkowie wrócili do hotelu, ciesząc się wolnym czasem do kolacji, bo trenerzy zgodnie stwierdzili, że nie ma co organizować o tej porze treningów. No cóż, z jednej strony dobrze, ale z drugiej... jak człowiek  ma za dużo wolnego czasu, to mu różne pomysły do głowy przychodzą - zwłaszcza, jak się jest skoczkiem. Na grupowy czat poszła wiadomość o zebraniu po kolacji - zawodnicy rozmawiający na temat zarządu? Oj, to nie wróży nic dobrego.

- Weź mi przynieś herbaty, co?

- A co ja jestem? Kelner?

- Założyć fartuch taki jak noszą w restauracji i nawet jakoś byś wyglądał.

- Żebyś się zaraz tą parówką nie udławił, ćwoku.

Peter zatrzepotał rzęsami w kierunku brata, czekając, aż ten ruszy swoje dupsko z krzesła i przyniesie napój. Domen w odpowiedzi wystawił mu środkowy palec i uśmiechnął się kpiąco, zapewne kreując w głowie plan, jak utopić tego idiotę w umywalce, mimo wszystko kierując się w stronę stolika z podgrzewaczami.

- A mi też przyniesiesz? - zapytał Timi z kanapką w ustach.

- I co jeszcze? - warknął. - Może frytki do tego?

- Miło z Twojej strony, gdybyś jakieś znalazł, to bardzo chętnie.

Prevc wzniósł oczy do nieba, zastanawiając się pewnie czym zawinił w poprzednim życiu, że musi się użerać z takimi ludźmi.

Przygotował trzy filiżanki - skoro już się pofatygował, to przecież nie odpuści sobie tego napoju bogów. I tak pewnie zrobi dwa kursy, bo jeszcze nie zapytał Lovro i Žaka. Podstawił naczynie pod kurek, mimowolnie spoglądając w stronę słoweńskiego stolika. Peter sprawiał wrażenie bardzo zrelaksowanego - zupełnie, jakby to ogłoszenie zakończenia kariery coś w nim odblokowało, dało jakiś wewnętrzny spokój. Do tej pory zawsze był trochę spięty - pilnować pozycji najazdowej, idealne wybicie z progu, posągowa sylwetka w locie i perfekcyjne lądowanie. Za bardzo się pilnował,  a to też nie było najlepszym sposobem w skokach - owszem, w tym sporcie trzeba być skupionym na maksa, ale i mieć w sobie ten przysłowiowy luz, o którym skoczkowie często zapominają. Teraz najstarszy z Prevców wyglądał, jakby po prostu czerpał czystą radość z tego sportu. Niech czerpie jak najdłużej.

Domen uwielbiał tych idiotów. Każdy z nich miał tak różne zachowania, przyzwyczajenia, charaktery, a jednak na przestrzeni tych długich wspólnie spędzonych ze sobą lat, nauczyli się razem żyć. Zbudowali relację, którą zamierzali pielęgnować aż do końca świata i jeden dzień dłużej. Jedna, wielka, dysfunkcyjna rodzina, na dobre i na złe.

- Nie chcę nic mówić, ale zaraz to przelejesz.

- Kurwa! - Domen prawie wrzasnął ze strachu, słysząc czyiś głos. Wziął go kompletnie z zaskoczenia, nie zauważył, że się zbliża. Wciąż trzymał filiżankę, przez co pchnął ją w bok, gorąca woda wylała się na stół, parząc przy okazji jego dłoń. Ponownie podskoczył, zaciskając palce i usta, powstrzymując się przed kolejnym krzykiem.

- Jezu, nic Ci się nie stało? Pokaż to! - winowajcą okazał się być młody Włoch, Andrea Campregher, z którym miał okazję przegadać dziś sporo czasu podczas oczekiwania na decyzję co do kwalifikacji. Jak się okazało, mieli całkiem podobne zainteresowania, toteż tematów do rozmów nie zabrakło. W zasadzie, dzieliły ich tylko dwa lata różnicy, rówieśnikom zawsze łatwiej  jest się  dogadać.

Andrea złapał jego oparzoną dłoń, uważnie ją oglądając, przez co Domen po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł się... głupio. 

- To nic takiego - wymamrotał. Na pewno zaraz zrobi się cały czerwony na twarzy, niech to szlag. I jeszcze te zaciekawione spojrzenia pozostałych stolików, no lepiej być nie mogło. Lubił być w centrum uwagi, ale tyczyło się to wysokich lokat na zawodach, a nie w hotelowej stołówce.

- Chodź do łazienki, trzeba to jak najszybciej przemyć zimną wodą - zdecydował Włoch, ciągnąc go w kierunku korytarza. Prevc w tamtej chwili z pewnością wyglądał jak żałosny wypłosz. Coś tam próbował z siebie wykrztusić i zapewnić, że będzie żyć, ale Andrea zdawał się być bardzo zdeterminowany. Ożywił się dopiero, gdy przechodzili obok słoweńskiego stolika, przy którym Timi z Peterem robili w ich kierunku jakieś dziwne miny, mając z tego niesamowitą rozrywkę. Zdążył wystawić im środkowego palca. Co za pajace. Powinien zadzwonić do pobliskiego zoo i powiadomić, że uciekły im dwie, wyjątkowo specjalne małpy. Chyba niewypał Karola Darwina. 

Dotarli do łazienki, Campregher włożył dłoń Słoweńca pod kran z zimną wodą na dłuższą chwilę.

- Dzie...dzięki - odezwał się, przełamując ciszę. - Myślę, że obyłoby się bez tego, aczkolwiek naprawdę doceniam - dodał, uśmiechając się nerwowo.

- Jeśli chodzi o oparzenia, zimna woda to podstawa. Im szybciej, tym lepiej dla Ciebie - wyjaśnił, spoglądając na niego zza okularów.

Nie ma co się oszukiwać - Andrea Campregher był przystojny. No ale co się dziwić, przecież to Włoch.

- Powinienem gdzieś w walizce mieć krem na oparzenia - dodał, uważnie przyglądając się dłoni. - Po kolacji będzie to zebranie u Niemców, przyniosę Ci.

- Andrea, naprawdę nie musisz się tak angażować...

- Ale chcę - uniósł wzrok. Domen skrzyżował z nim spojrzenie, unosząc brew. - Znaczy, o rany, to zabrzmiało naprawdę dziwnie. Ja po prostu... lubię czuć się potrzebny, przepraszam Cię... - zmieszał się, przeczesując włosy. - ...chciałem pomóc, a pewnie tylko się narzucam.

- W porządku - odparł, starając się go uspokoić. - To naprawdę miło z Twojej strony, chodzi o to, że wyszło to dosyć, eee, chaotycznie, ale doceniam - wytłumaczył, uśmiechając się z sympatią. - Jeśli chcesz mi jeszcze pomóc, to możesz ze mną przynieść herbatę dla tych idiotów, bo mi żyć nie dadzą.

- Z chęcią - odwzajemnił uśmiech, poprawiając przy okazji okulary.

Cóż, to była całkiem ciekawa interakcja.

Zgodnie z zapowiedziami, po kolacji miało odbyć się spotkanie skoczków. Zawodnicy nie wymieniali między sobą zbyt wielu informacji, żeby nie wpadły one w niepowołane ręce (a zwłaszcza uszy), ale głównym założeniem był temat ulubionego królewskiego duetu skoków narciarskich - i nie, niestety nie chodziło ani o Lellingera, ani o Kraftboecka, a o Borka Sedlaka i Sandro Pertile. Cytując ikoniczne Good Omens (a konkretniej Crowleya): "Can I hear a wahoo?"

Pokoju użyczyli Karl i Pius, po długiej dyskusji na temat znalezienia odpowiedniego lokum. Część hoteli miała nieużywane poddasze, z którego skoczkowie chętnie korzystali - ten niestety takiego miejsca nie posiadał, dlatego musiały wystarczyć im przydzielone pokoje.

- Hej, Stephan z Andreasem mają większy pokój! - stwierdził z oburzeniem Philipp, rozglądając się po pomieszczeniu. - Czemu nie zrobimy spotkania u nich?

Karl spojrzał na niego jakby z przerażeniem - biedak chyba widział za dużo w życiu.

- Przemilczę Twoje pytanie, kiddo. Uwierz, że naprawdę nie chciałbyś spędzić tam więcej, niż dwóch minut.

- Ale śmieszne - prychnął Andreas, wywracając oczami. - Panikujesz jak dzieciak na pierwszej dyskotece szkolnej, nie wiem, o co Ci chodzi.

- Lepiej dla Ciebie. U Was to może tylko sufit byłby bezpieczną opcją do siedzenia.

Wellinger w odpowiedzi wystawił mu środkowy palec, a Stephan sprawiał wrażenie załamanej matki obserwującej poczynania niesfornych latorośli i zażenowania ukrył twarz w dłoni.

- No dobra - głos zabrał Timi Zajc. - Witamy serdecznie wszystkich na spotkaniu. Motto przewodnie brzmi: "Zawsze i wszędzie, Sedlak z Pertile jebany będzie", myślę, że nie ma potrzeby tłumaczenia. Zebraliśmy się tutaj po to, aby porozmawiać na temat skandalicznego zachowania tychże dżentelmenów, które możemy zaobserwować praktycznie w każdym konkursie... tak, Gio? - urwał, widząc uniesioną rękę Bresadoli.

- Czy na dzisiejszym zebraniu zostanie poruszona także kwestia Christiana Kathola?

- Ależ oczywiście. Byłbym zapomniał o moim ulubionym kontrolerze - uśmiechnął się z kpiną. - Mam nadzieję, że dyskusja zostanie przeprowadzona w kulturalny sposób i uda się nam wymyślić jakiś dobry sposób na tych... um, tak. Nie przedłużając, myślę, że możemy zaczynać. Słucham uważnie.

- Ja to bym ich zamknął w składziku na czas zawodów - rzucił od niechcenia Michael, a siedzący obok niego Stefan pokiwał głową.

- Mamy jakiś składzik w hotelu?

- Debilu, nie w hotelu! Przecież bez nich nie rozpoczną zawodów. Trzeba ich zamknąć po magicznym rozpoczęciu konkursu. I jeszcze znaleźć kogoś kompetentnego do sprawowania ich ról. Macie wciąż kontakt z Tepešem?  Andreas zadzwoni do Hofera i załatwione.

- A skąd pomysł, że załatwię Waltera? - zdziwił się Niemiec. Razem ze Stephanem siedzieli na parapecie, machając nogami jak dzieciaki, z zainteresowaniem przyglądając się dyskusji. Blondyn delikatnie głaskał go po łopatce, rysując palcami wzorki na koszulce.

- Przecież on Cię kocha - prychnął Fettner. - Jesteś jego ulubionym skocznym dzieciakiem.

Wellinger zmrużył niebezpiecznie powieki - znał się z tym cymbałem już trochę i jak miał być szczery, niesamowicie działał mu na nerwy. Był w cholerę irytujący.

Leyhe niezauważalnie przeniósł swoją dłoń na dolną część pleców Andreasa celem zgaszenia zapalnika. Siedzieli bardzo blisko siebie, więc nikt nie zwracał na to uwagi. No, może z wyjątkiem Kamila, który na tę scenę autentycznie się rozczulił. Splątanie ścieżek tej dwójki musiało być zapisane w gwiazdach chyba już od początku istnienia świata. Przeniósł wzrok na stojącego niedaleko Petera, który z głupim uśmieszkiem przyglądał się Domenowi siedzącemu na jednym fotelu z Andreą, który zgodnie z zapowiedzią przyniósł mu maść na oparzenia. Chyba wyczuł, że ktoś mu się przygląda, bo uniósł wzrok i po chwili natrafił na ciepłe spojrzenie Stocha. Odwzajemnił uśmiech (podobno ludzie mają określone uśmiechy w zależności od osoby, do której go kierują - jeśli to prawda, to ten był zarezerwowany dla Kamila), puszczając przy tym oczko. 

Skoki narciarskie miały to do siebie, że były sportem indywidualnym - każdy dba o swój występ, aby pokazać się z jak najlepszej strony, ale nie tylko. Skoczkowie byli ze sobą bardzo zżyci, bez względu na to, czy należeli do tej samej kadry, czy pochodzili z różnych nacji. Wytworzyli między sobą unikatową więź, którą ciężko jest dostrzec w innym sporcie.

- Jak mam być szczery, absolutnie nie wiem, co możemy zrobić z tymi fisowcami - przyznał Halvor. - Może gdybyśmy zebrali się w większej grupie to by coś dało, ale pytanie na ile. A i czy na pewno. Równie dobrze skończymy z banem na skakanie, jak Timi - wskazał na Zajca, który uśmiechnął się dumnie - albo każdy z nas zaliczy po nieprzyjemnej wizycie u Kathola. Pół żartem, pół serio, zastanawia mnie fakt, czemu to akurat wy macie najbardziej przejebane z kombinezonami - spojrzał na Włochów - znalazłoby się paru innych, co bardziej potrzebują kontroli...

- Mówisz o sobie? - poderwał się Karl, unosząc brew. Granerud uśmiechnął się, jakby z politowaniem, wzruszając ramionami. No tak, nie ma spotkania bez kłótni.

- Ten frajer musiał sobie nas obrać za cel już na początku sezonu! - warknął Bresadola. - Przecież to już podchodzi pod paragraf, jak mi ostatnio wyjechał z tym niesportowym zachowaniem, to myślałem, że mu dosypię na śniadaniu proszków na przeczyszczenie, wtedy to by dopiero miał niesportowe zachowanie!

- Tesoro, calmati  - do rozmowy włączył się Alex, czując, jak Giovanni się nakręca. - Aczkolwiek, to naprawdę dziwne. Najczęściej dostaje się albo Tobie, albo Andrei. Wcześniej to ja robiłem za maskotkę. Stronzo - burknął, już bardziej do siebie.

Dyskusja trwała jeszcze jakiś czas - do momentu, w którym w drzwiach stanął niczego nieświadomy Doležal. 

- Pius, Karl, widzieliście moż... - urwał, unosząc głowę. Zamrugał kilkukrotnie oczami, jakby sprawdzając, czy to nie żadne omamy. 

- Dzień dobry - wyrwało się Domenowi. Peter parsknął znienacka, kompletnie zaskoczony jego wypowiedzią. Szybko spoważniał, żeby nie zwracać na siebie uwagi.

- Co wy tutaj wszyscy robicie? - Czech zmarszczył brew.

- Omawiamy strategie poszczególnych drużyn w F1 na kolejny sezon - rzucił szybko Kristoff. Johann spojrzał na niego jak na idiotę - serio każdy skoczek interesuje się Formułą 1?

- Aha...? I macie już jakieś wnioski?

- Ferrari musiało mocno uderzyć się w głowę, pozbywając się Sainza z ekipy - stwierdził Campregher. - Ogląda pan F1?

- Powiedzmy.

- No. Na pewno pan słyszał o przejściu Hamiltona z Mercedesa do Ferrari. Pewnie nawet Ci, co się tym nie interesują o tym słyszeli. I co pan sądzi na ten temat?

 Doležal spojrzał na niego, wyraźnie skołowany.

- Yyy... nie wiem, szczerze. Zobaczymy, co z tego wyniknie, eee, okej, to debatujcie dalej, nie będę już przeszkadzać. Tylko nie siedźcie zbyt długo, trzeba się wyspać na konkurs.

Czech zniknął równie szybko, jak się pojawił, powodując rozbawienie u zebranych. No cóż, niecodziennie widzisz takie zbiorowiska.

- Biedak zapomniał, z czym tutaj przyszedł - parsknął Philipp, spoglądając na Geigera i Paschke. - Zaczął coś o Was, ale trochę się rozkojarzył.

- Pewnie sobie przypomni na śniadaniu - Karl przeciągnął się na łóżku, po czym sięgnął po telefon. - Dobra, dochodzi w pół do jedenastej. Horngacher lubi spacerować po pokojach niczym nauczycielki na wycieczkach szkolnych i sprawdzać, czy nie poszliśmy na miasto przed zawodami. Proponuję na dziś zakończyć spotkanie, jak coś to Messenger i ustalamy kolejne. Pasuje?

Skoczkowie rzucili unisono odpowiedź twierdzącą i zaczęli zbierać się do wyjścia. Drzwi otworzył Zajc, zamierając w progu.

- Kurwa! Wasz trener tu idzie!

Większość gorączkowo rzuciła się do łazienki, kilku wypadło na balkon, kucając pod parapetem. Domen z Andreą wpakowali się pod jedno łóżko, Halvor z Arttim pod drugie. Kamil i Peter stali najbliżej szafy, dlatego to im przypadła w udziale, a Michael ze Stefanem w ostatniej chwili stanęli za drzwiami, licząc, że Austriak ich nie zauważy. Niemieccy skoczkowie usiedli na łóżkach, imitując środek przyjacielskiej pogawędki.

Trener zapukał krótko i otworzył drzwi, wchodząc do środka. Dobrze, że nie był jakimś czarownikiem, który wyczuwa przyspieszone bicie serca, bo jego podopieczni w tamtym momencie byli jedną wielką bombą zegarową. Stephan mógłby przysiąc, że z tego stresu pot leje mu się ciurkiem po plecach, a Andreas utrzymywał pokerową twarz, modląc się w duchu o to, żeby Ci w łazience przypadkiem czegoś nie uruchomili bo będzie przypał stulecia.

- O, cześć. Wszyscy w komplecie? - Stefan podszedł do nich, lekko zaskoczony.

- A tak nas jakoś naszło na wspólne pogawędki - odparł Pius, uśmiechając się lekko. - Wspominamy sobie różne wydarzenia. Coś się stało?

- Nie, nie. Rutynowa kontrola, jak na wycieczkach - parsknął. - Skoro już tutaj wszyscy jesteście, to chciałem tylko powiedzieć, że duety wskażę po kwalifikacjach, więc czekajcie w naszym kontenerze. I nie siedźcie teraz długo, po śniadaniu trening.

- Jasna sprawa, trenerze - przytaknął Raimund.

Kamil z Peterem walczyli całymi sobą, żeby tylko nie wybuchnąć śmiechem, dlatego nawzajem ściskali sobie dłonie, skupiając w ten sposób uwagę na czymś innym. Kucający na balkonie modlili się, żeby ktoś im wreszcie dał znak do wyjścia, bo zaczynało się robić zimno.

- Ja pierdolę, ile on tam jeszcze będzie - mruknął Timi, wpatrując się w niebo. Lovro nieśmiało wychylał głowę w stronę szyby drzwi balkonowych, obserwując sytuację.

- Mam nadzieję, że możliwie krótko - szepnął Niko, rozglądając się po ciemnej okolicy. - Jasny gwint, aż mi się obozy sportowe przypomniały, ale teraz jest jeszcze zabawniej.

- Jak dostaniesz ochrzan od Horngachera, to nie wiem, czy będzie tak zabawnie - zaśmiał się cicho Piotrek. - Wtedy to Ci nawet własny trener nie pomoże, hehehe.

- Dosyć optymistycznie - zawtórował mu Giovanni. - Przynajmniej niebo bezchmurne, można poobserwować gwiazdy.

No normalnie komedia roku.

- Idzie! - szepnął Lovro. Odczekali jeszcze chwilę dla pewności, po czym zastukali w szybę, domagając się uwolnienia. Z szafy wypadli Stoch z Prevcem, uchachani jak jeszcze nigdy. Cały pokój zatrząsł się śmiechem, chyba niedowierzając, że się udało.

A weekend dopiero się zaczynał.

///

O matulu, chyba trochę długie
Cóż, nie chciałam tutaj opisywać konkursów, bo raczej większość z was oglądała
Jestem taka szczęśliwa ze Słoweńców, zawsze kiedy są loty to w tych się nagle odzywa pierwiastek terminatora
PETER PREVC PROSZĘ PAŃSTWA to raz, DWA DOMEN I TIMI
A TRZY TO PROCH KONTENT W 2024 WE ARE ALIVEEEEEE im melting im dying im screaming wszystko na raz


A co do połączenia Domena i Andrei - zobaczyłam to zdjęcie i mnie tak naszło xD

Cóż, z Lahti oczywiście też coś będzie, no bo Słoweńcy jak zwykle nie zawodzą i kontent sam się w głowie dopowiada xD

Także mam nadzieje ze milej lekturki, see u soon! (Oby tu nie było żadnych błędów bo jest 1 w nocy I nic już nie widze)

AAA! słuchajcie b9 miałam napisać
Jak tutaj jest ten fragment z chowaniem się gdzie popadnie, to inspirowałam się wydarzeniami z życia xDD na wycieczce w gimnazjum nasi koledzy schowali się pod łóżka jak była cisza nocną i sprawdzanie pokoi, ja z jednym do łazienki że niby się myć poszłam xD najśmieszniejsze było jak włączył prysznic dla uwiarygodnienia i się nim oblał na twarzy, piękne to były czasy nie zapomnę ich nigdy

Wasza KDP ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro