☾ Rozdział V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


EVELINE

Serce biło jej jak szalone, zdradzając wszystko to, co mogłaby chcieć ukryć – podenerwowanie, fascynację i narastające z każdą kolejną sekundą oszołomienie. Głupia, zrób coś!, warknęła na siebie w duchu, uprzytomniając sobie, że już dłuższą chwilę tkwi w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w swojego „wybawcę". Jakby tego było mało, nieznajomy nie wydawał się poirytowany tą nagłą bliskością, jak gdyby nigdy nic trzymając ją w ramionach i uśmiechając się przy tym tak obłędnie, że nagle zwątpiła w to, czy samodzielnie zdoła utrzymać się w pionie. Takie zachowanie powinno być karalne, zresztą jak wygląd, który z miejsca zawrócił jej w głowie; nigdy nie była płytka, ale przy takim mężczyźnie chyba każda kobieta straciłaby zdrowy rozsądek.

Nigdy wcześniej nie widziała kogoś takiego, chociaż w przeszłości spotykała na swojej drodze wielu różnych mężczyzn, jednak nigdy dotąd żaden nie zrobił na niej takiego wrażenia. Kiedy w końcu zapanowała nad sobą na tyle, by zwrócić uwagę na coś więcej ponad te piękne, intensywnie niebieskie oczy, zdołała zmierzyć go wzrokiem, chociaż to wcale nie poprawiło jej sytuacji. Wręcz przeciwnie – momentalnie poczuła się jeszcze bardziej wytrącona z równowagi, bezskutecznie usiłując sobie przypomnieć, jak powinno się prawidłowo oddychać. Ciepłe dłonie wciąż zaciskały się na biodrach, kiedy mężczyzna pomógł jej ustawić się do pionu, jednak prawie nie była tego świadoma. Czuła fale gorąca, które rozchodziły się po całym ciele, nie pozwalając normalnie funkcjonować. Oczy Eve rozszerzyły się nieznacznie, w miarę jak raz po raz bezmyślnie wodziła wzrokiem po obejmującym ją nieznajomym, chłonąc każdy, nawet najdrobniejszy szczegół.

Był wysoki i ciemnowłosy, co zwłaszcza w zestawieniu z jego zaskakująco wręcz bladą cerą dawało nietypowy, odrobinę niepokojący efekt. Błękit jego oczu już w pierwszej chwili wydał jej się niemalże hipnotyzujący, chociaż jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że to niemożliwe, by ktokolwiek dysponował taką mocą. Jakby mało tego, że już i tak wyglądał jak światłocień – jeden wielki kontrast, który zaszczycił ją swoją obecnością – również ubranie nosił utrzymane w ciemnych kolorach. Czuła woń jego skórzanej kurtki, mieszający się z tą dziwną wonią stęchlizny, papieru i kurzu, która panowała w sklepie. Bardziej wyrazisty okazał się jego zapach – interesująca, piżmowa mieszanka, której nie potrafiła opisać, a która skojarzyła jej się z jedną z tych drogich, rzadko spotykanych wód kolońskich. Sam nieznajomy roztaczał wokół siebie aurę tajemnicy i... zagrożenia, chociaż nie miała pojęcia skąd brało się to dziwne wrażenie. Z drugiej strony, ktoś tak czarujący, mógł okazać się również niebezpieczny, nawet jeśli Eveline trudno było wyobrazić sobie to, że mężczyzna mógłby podnieść na nią rękę.

Zabawne, ale z jakiegoś powodu czuła się bezpieczna. Chociaż bezsensownym wydawało się wyciągać jakiekolwiek wnioski podczas przypadkowego spotkania, coś w tym człowieku sprawiało, że czuła się rozdarta na wszystkie możliwe sposoby. W jego ramionach było jej dobrze, a towarzyszące Eve poczucie niepokoju niezmiennie mieszało się z przekonaniem, że nie ma się czego obawiać. Skoro trzymał ją tak pewnie, na pewno nie zamierzał zrobić jej krzywdy. W końcu dlaczego miałby, jeśli wyglądem przywodził na myśl anioła – istotę doskonałą, dobrą i wyjątkową. No cóż, kolor jego tęczówek na pewno sugerował to, że taka teoria miała sens, przynajmniej do pewnego stopnia; to była barwa czystego nieba, co również samo w sobie kojarzyło się dobrze.

Jej spojrzenie raz po raz uciekało w stronę twarzy mężczyzny. Spoglądała mu w oczy, mając wrażenie, że coś niezmiennie ją do niego przyciąga. Wpatrywała się w te niezwykłe, oszałamiająco niebieskie punkciki i nie mogła przestać, chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że powinna. Już jak nic musiał pomyśleć, że była upośledzona, jeśli nie jeszcze gorzej. W końcu jak mogłoby być inaczej, skoro miał przed sobą dziewczynę, która już chyba całe wieki tkwiła w jego objęciach, milcząc, walcząc o oddech i nawet na moment nie odrywając wzroku od jego twarzy? Powinna była coś zrobić, a konkretnie odsunąć się, podziękować, a potem najlepiej w pośpiechu ewakuować, przy okazji planując zmianę nazwiska, adresu zamieszkania i tożsamości, ale...

No właśnie: „ale".

– Ja...

Słodki Jezu, co on wyprawia z tymi oczami? Jak można na kogoś spoglądać w tak przenikliwy sposób i...?

Och, nie – jak można tak wyglądać?!

Nie miała pojęcia, co takiego się z nią działo, ale czuła się w sposób, którego nie doświadczyła nigdy wcześniej. Wciąż kręciło jej się w głowie, mięśnie drżały, a ciało wydawało się ciążyć, współpracując z grawitacją bardziej ściśle niż zazwyczaj. Czuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie, chociaż to samo w sobie wydawało się pozbawione jakiegokolwiek sensu i to niezależnie od tego, jak bardzo przystojnego rozmówcy nie miałaby przed sobą.

– Nic ci nie jest? – zapytał ze spokojem, kolejny raz oszałamiając ją niezwykłym brzmieniem swojego głosu. Miała wrażenie, że poszczególne słowa materializują się pomiędzy nimi, owijając wokół niej i pieszcząc, przez co tym trudniej przyszło jej złapanie oddechu. – Mogę liczyć na to, że podasz mi przynajmniej swoje imię, mademoiselle?

Mademoiselle?, powtórzyła w myślach, mając wrażenie, że mężczyzna mówił do niej w innym, obcym języku. Nie była w stanie skoncentrować się na pytaniu, a tym bardziej w odpowiedni sposób sformułować sensownej wypowiedzi. W zasadzie sama nie miała pojęcia, jakim cudem udawało jej się zachować przytomność, a to chyba o czymś świadczyło. Poza tym to jego słownictwo... Jak ktokolwiek w ówczesnych czasach mógł używać takich słów i brzmieć przy tym po prostu naturalnie, jakby określenie kobiety w tak niespotykany sposób było czymś najnormalniejszym na świecie?

– Eve... Eveline – wyrzuciła z siebie. Pośpiesznie odchrząknęła, próbując doprowadzić się do porządku. – Jestem Eveline Night – zaczęła po raz trzeci i tym razem w końcu zabrzmiało to we właściwy sposób.

– Piękna kobieta z pięknym imieniem. – Na ustach nieznajomego znowu pojawił się ten wyjątkowy, olśniewający uśmiech. – Sprzyja mi szczęście. Już miałem spisać ten dzień na straty, a tu nowa mieszkanka sama z siebie wpada mi w ramiona – dodał, a ona z miejsca poczuła, że zaczyna się czerwienić. – Miło mi poznać cię osobiście. Jestem Drake – oznajmił, a potem – och, a jakże! – skłonił się szarmancko i ująwszy jej dłoń w swoją, złożył na niej krótki, subtelny pocałunek.

Zastygła w bezruchu, jakimś cudem jeszcze bardziej wytrącona z równowagi. Po tak nietypowym przywitaniu i początku znajomości, mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego, ale jego zachowanie i tak wprawiało ją w coraz większe osłupienie. Nie miała pojęcia czy robił to specjalnie, czy może zupełnym przypadkiem mieszał jej w głowie, dosłownie owijając sobie wokół palca, ale to nie miało znaczenia. Najistotniejsze pozostawało to, że całą uwagę poświęcała właśnie jemu, jego słowom i dotykowi, przez dłuższą chwilę mając ochotę w jakikolwiek sposób upewnić się, czy był prawdziwy. Jakby tego było mało, zachowanie mężczyzny sprawiało, że momentalnie zapragnęła odwrócić się na pięcie i uciec, chociaż i to nie wchodziło w grę. Była jak sparaliżowana, zdolna co najwyżej do tego, żeby poddawać się kolejnym gestom i zachowaniu Drake'a, jednocześnie intensywnie zastanawiając się nad tym, jakim cudem mogła wpaść na kogoś aż tak czarującego.

Mimowolnie skrzywiła się w odpowiedzi na jego słowa, bezwiednie zaciskając dłonie w pięści, kiedy niejako potwierdził jej dotychczasowe przypuszczenia, związane z mieszkańcami Haven. Cholera, oczywiście, że ją znał – obawiała się, że wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, kim była. Sama myśl o tym na moment ją otrzeźwiła, zresztą tak jak i poczucie zażenowania, które przynajmniej w niewielkim stopniu pozwoliło jej zapanować nad swoim odmawiającym właściwej współpracy ciałem. W końcu wyprostowała się, nieco nieporadnie, ale jednak będąc w stanie oswobodzić się z objęć mężczyzny. Pozwolił na to, ale – mogłaby to przysiąc! – mimo wszystko o ułamek sekundy dłużej niż by wypadało trzymał dłoń na jej biodrze. Zamrugała kilkukrotnie, dochodząc do wniosku, że po małym sukcesie, którym było wydanie z siebie jakiegokolwiek dźwięku, mogła pokusić się o próbę zrobienia czegoś więcej, co nie zrobiłoby z niej kompletnej kretynki w jego oczach.

Spróbowała odwrócić wzrok, chociaż to nadal przychodziło jej z trudem, zresztą tak jak i bezsensowna próba zapanowania nad mętlikiem w głowie. Obawiała się, że jak długo ta diabelska istota stała obok, chociaż względnie normalne funkcjonowanie miało okazać się niemożliwe. Ostatecznie zdołała otworzyć usta, chcąc coś powiedzieć – chociażby głupie „dziękuję", bo to wydało się najbardziej sensowne i wskazane – jednak nie miała po temu okazji. Wymowne chrząknięcie skutecznie sprowadziło ją na ziemię, zresztą tak jak i jej towarzysza, który uniósł brwi ku górze, po czym przeniósł wzrok na drobną postać, która pojawiła się pomiędzy zastawionymi książkami regałami. Być może to było wyłącznie wrażenie albo gra cieni, ale Eveline była gotowa przysiąc, że twarz przystojnego bruneta wykrzywił grymas niezadowolenia, ten jednak zniknął tak szybko, że nie mogła mieć całkowitej pewności.

– Czyżby miał pan mały problem z trafieniem do wyjścia, panie Stearns?

Dopiero kiedy spojrzenie mężczyzny przestało przenikać ją na wskroś, Eve zdołała zapanować nad sobą na tyle, by skupić się na osobie, która zdecydowała się im przerwać. Już po tonie głosu dziewczyna zorientowała się, że mają do czynienia z kobietą, chociaż zdecydowanie nie spodziewała się zobaczyć stojącej zaledwie kilka kroków od nich staruszki. Trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy przybyszka była tak po prostu stara, tym bardziej, że brzmienie jej głosu nie pasowało do osoby w podeszłym już wieku. Wiedziała, że wygląd bywał mylący, nie wspominając już o tym, że wciąż pozostawała w szoku, w efekcie potrzebując dłuższej chwili, by przyjrzeć się kobiecie i wyciągnąć jakiekolwiek sensowne wnioski.

Pierwszym, co rzucało się w oczy pomimo panujących wokół ciemności, były długie, siwe włosy. Sięgały niemalże do pasa swojej właścicielki, idealnie proste i lśniące, zachwycając tym, jak zdrowe i mocne się wydawały. Efekt był tym bardziej zachwycający, bowiem kobieta pomimo swojej drobnej postury okazała się wysoka i szczupła. Obserwując pokrytą zmarszczkami twarz, Eveline miała tym większy problem z określeniem wieku, z miejsca jednak na myśl nasunął jej się dość istotny szczegół: w przyszłości chciała starzeć się równie pięknie, jeśli tylko kiedykolwiek miało być jej to dane. Nie mogła zaprzeczyć, że nieznajoma była urodziwa – w wyjątkowy, złożony sposób, w jaki mógł być dany tylko i wyłącznie wiekowej, dojrzałej od dawna kobiecie.

Drake wyprostował się, markotniejąc w odpowiedzi na zadane mu pytanie. Eve zerknęła na niego kątem oka, woląc nie ryzykować, że kolejny raz pozwoli oszołomić się spojrzeniu niesamowitych tęczówek. Wciąż czuła się w jego obecności dziwnie, a jakaś jej cząstka chyba żałowała tego, że ktokolwiek zdecydował się im przerwać, jednak dominującym uczuciem okazała się ulga. Potrzebowała chwili na zebranie myśli i dojście do siebie, a pozostając sam na sam z właścicielem pięknych oczu, zdecydowanie nie miała być w stanie nad sobą zapanować.

Stearns wciąż sprawiał wrażenie czarującego i uprzejmego, jednak Eveline zdołała wyczuć dozę rezerwy w jego zachowaniu. Było coś niepokojącego w tych oczach, kiedy spojrzał na kobietę, decydując się zareagować na jej słowa.

– Ależ skąd – powiedział ze spokojem, uśmiechając się przy tym cierpko. – Właśnie miałem nadzieję pomóc tej miłej panience, chociaż to najpewniej będzie już zbędne... Mam rację?

– Sądzę, że sama dobrze radzę sobie z moimi klientami – stwierdziła kobieta. Nie brzmiała na zaniepokojoną, ale raczej podenerwowaną i wyjątkowo wręcz pewną siebie, chociaż Eveline nie sądziła, że to w ogóle możliwe... Nie w obecności takiego mężczyzny, jakim był Drake. – W czymś jeszcze mogę pomóc, czy w końcu będę mogła wrócić do swoich obowiązków? – dodała tonem, który nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że mężczyzna nie był przez nią mile widziany.

– Nie... Nie, na tę chwilę wszystko jest jasne. – Drake posłał swojej rozmówczyni sztuczny, tym razem wyraźnie wymuszony uśmiech. – Miłego dnia, drogie panie.

Jego spojrzenie na ułamek sekundy powędrowało w stronę milczącej Eveline. Wyglądał na rozczarowanego, może nawet wściekłego, jednak jeśli nawet tak było, ostatecznie nie dał niczego po sobie poznać. W zamian szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi, by kilka sekund później wyjść ze sklepu, znikając przy akompaniamencie dźwięku, który wydał przymocowany przy framudze dzwoneczek. Zaraz po tym na powrót zapanowała cisza, tym razem inna i o wiele bardziej przystępna, chociaż atmosfera wciąż pozostawiała wiele do życzenia.

Eve wypuściła powietrze ze świstem, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że w ogóle wstrzymywała oddech. Serce waliło jej jak szalone, utrudniając złapanie tchu i bijąc tak szybko, jakby chciało wyrwać się z piersi i gdzieś uciec. Kiedy mężczyzna zniknął dziewczynie z oczu, poczuła się tak, jakby z ramion zdjęto jej olbrzymi ciężar. Odrobinę rozjaśniło jej się w głowie, chociaż i tak czuła się , jakby nagle wybudzono ją z długiego, skomplikowanego snu.

– Niektórych lepiej jest omijać z daleka – oznajmiła siwowłosa kobieta, skutecznie przypominając o swojej obecności. – Ale to teraz nieważne... Och, Eveline, kochanie, jak dobrze cię w końcu widzieć!


DRAKE

Powiedzieć, że był zły, byłoby niedopowiedzeniem. Irytacja narastała, wypełniając żyły i sprawiając, że miał ochotę zawrócić, a potem roznieść ten cholerny sklep. Zacisnął usta, krzywiąc się mimowolnie, kiedy poczuł, że jego kły samoistnie wysuwają się, aż prosząc o to, by zanurzył je w czyjejś tętnicy. Ludzka krew od dawna nie była tą, której picie sprawiało mu najwięcej przyjemności, ale wciąż bywała sycąca, co samo w sobie wydało mu się zadowalające. Gdyby na dodatek mógł pokusić się o przetrącenie karku tej cholernie irytującej starusze, wtedy poczułby się naprawdę zadowolony.

Wciąż targany sprzecznymi emocjami, dematerializował się, kiedy tylko nabrał pewności, że nikt go nie zauważy. Korytarz twierdzy, w której się znalazł, jak zwykle był pogrążony w ciemnościach, jedynie miejscami rozproszonej przez anemiczny blask przytwierdzonych do ścian latarni. Nie przeszkadzało mu to, bo wyostrzone zmysły sprawiały, że bez najmniejszego problemu mógł poruszać się w nawet najbardziej nieprzeniknionym mroku, nie ryzykując przy tym zderzenia z jakąkolwiek przeszkodą. Nieśmiertelność miała wiele zalet, a doskonały wzrok, słuch czy węch bez wątpienia do nich należały, Drake jednak nie wahał się sięgnąć po więcej, jeśli tylko był w stanie dostrzec po temu sposobność. Tak było i tym razem, chociaż wszystko wskazywało na to, że w przyszłości musiał wysilić się o wiele bardziej, by mieć szansę w pełni wykorzystać potencjał, który niósł ze sobą powrót tej dziewczyny.

Na wrota piekielne, więc to jednak była prawda. Całe Haven w ostatnim czasie żyło wieścią o powrocie dziedziczki Nightów, jednak nieśmiertelny nie przypuszczał nawet, że przytrafi mu się okazja do tego, by osobiście zamienić z Eveline przynajmniej kilka słów. Co więcej, gdyby nie okoliczności i to, że ktokolwiek ważył się wtrącić do ich rozmowy, być może już w tej chwili mógłby cieszyć się towarzystwem tej dziewczyny, a później...

Gniew powrócił, zresztą tak jak i głód, który jedynie podsycał rozczarowanie niewykorzystaną okazją. Gdyby udało mu się dotrzeć do niej teraz, póki pozostawała cudownie nieświadoma i tak bardzo bezbronna, wszystko byłoby o wiele prostsze. On również byłby zadowolony, co zresztą z perspektywy Drake'a wydawało się najistotniejsze. Spełnianie zachcianek innych nigdy nie było szczytem jego marzeń, ale korzyści płynące z posłuszeństwa bywały wystarczająco zadowalające, by pozwalał się wykorzystywać. Jeśli celem miała być ta dziewczyna, nie zamierzał wahać się nawet sekundy, tym bardziej, że dobrze widział, jak wysoka mogła okazać się cena. Gra była warta świeczki – i to najdelikatniej rzecz ujmując, chociaż wampir wolał nawet nie zastanawiać się nad tym, w co właśnie dobrowolnie się mieszał.

Nerwo zacisnął dłonie w pięści, bezskutecznie próbując zapanować nad emocjami. Nigdy nie był cierpliwy, zresztą kiedy do głosu dochodziło pragnienie, zwykle przestawał myśleć jasno, w pełni poddając się emocjom. Spotkanie z mieszkanką rezydencji Nightów jedynie pogarszało sprawę, tym bardziej, że w pamięci wciąż miał zapach jej krwi – kuszący, ujmujący i przyprawiający o zawroty głowy. Granie uprzejmego, czarującego faceta, który miał w zwyczaju ratować piękne kobiety z opresji, również okazało się wyjątkowo wymagające, tym bardziej, że jakaś jego cząstka pragnęła postąpić w całkowicie impulsywny, nieprzemyślany sposób i z miejsca wyłożyć karty na stół. Swoją drogą, to wcale nie musiało być takim głupim pomysłem, a może gdyby tak zrobił, ostatecznie nie musiałby się ewakuować.

Wciąż o tym myślał, kiedy doszły go lekkie, ciche kroki. Wystarczył zaledwie ułamek sekundy, by zorientował się, kto – najpewniej nieświadomie – właśnie zmierzał w jego stronę, aż prosząc się o to, żeby posłużyć mu za swego rodzaju wybawienie. Lekko rozchylił wargi, tym razem pozwalając kłom w pełni się wysunąć i uśmiechając się drapieżnie, jeszcze zanim zza rogu korytarza wyłoniła się kolejna nieśmiertelna: urodziwa, ale przy tym wyjątkowo drażniąca go na każdym kroku brunetka.

– Dzień dobry, Katerino – powiedział i to wystarczyło, żeby dziewczyna zamarła w bezruchu, wyraźnie zaniepokojona.

Nawet z odległości wyczuł, że puls wampirzycy przyśpieszył, w efekcie niemal równie szybki i wyczuwalny, co i u śmiertelnika. Istota taka jak ona wcale tak bardzo nie różniła się od człowieka, przynajmniej tymczasowo wciąż mogąc cieszyć się krążącą w żyłach krwią oraz bijącym sercem, chociaż w normalnym wypadku bardzo ciężko było już na pierwszy rzut oka stwierdzić, że nieśmiertelna nie była martwa. Inaczej sprawy miały się z nim, bowiem pojęcie „życia" już dawno przestało mieć w odniesieniu od tego rację bytu, to jednak stanowiło odrębną kwestię, związaną z czasami niezwykle trudnymi konsekwencjami decyzji, którą dobrowolnie podjął.

Tak swoją drogą, momentami miał wrażenie, że on i Katerina byli do siebie bardzo podobni – z tym, że kobieta zdecydowanie nie zamierzała ot tak się do tego przyznać.

– Drake... – zaczęła, a głos lekko jej zadrżał, zdradzając odczuwany niepokój. Przez twarz dziewczyny przemknął cień, zaś czekoladowe oczy z miejsca pociemniały. Była zaniepokojona, zresztą tylko pozbawiony instynktu samozachowawczego kretyn nie zorientowałby się, że w tamtej chwili byłoby rozsądniej trzymać się od niego z daleka, to jednak nie powstrzymało Kateriny od właściwego dla niej uniesienia się dumą. – Gorszy dzień? Nie żebym coś sugerowała, ale wyglądasz jak pół du...

– Przystopuj, ślicznotko, bo jeszcze dostaniesz zmarszczek – przerwał jej, nie szczędząc sobie złośliwości. Wciąż nie wsuwając kłów, przestąpił naprzód, niebezpiecznie zmniejszając dzielący go od nieśmiertelnej dystans. – Poza tym adrenalina źle działa na krew. Już i tak jestem pobudzony, więc nie pogardziłbym czymś delikatniejszym – dodał i to wystarczyło.

Widział, że krew odpływa jej z twarzy, a ciało napina się, gotowe w każdej chwili rzucić do ataku albo do ucieczki. Oddech kobiety jeszcze bardziej przyśpieszył, teraz spazmatyczny i urywany, chociaż usiłowała nad nim zapanować.

– Drake, no coś ty...

Cofnęła się o krok, wciąż uważnie go obserwując i najpewniej wciąż mając nadzieję na to, że sobie z niej żartował. Nie było nic gorszego od krwi wyrwanej gwałtem, on zresztą nigdy nie lubił półśrodków. Podobał mu się za to ból, a dominacja nad Kateriną już dawno w szczególny sposób przypadła mu do gustu.

Przemieścił się nagle, w ułamku sekundy materializując się tuż za kobietą. Zesztywniała i skoczyła do przodu, zamierzając rzucić się do ucieczki, ale nie dał jej po temu okazji, błyskawicznie zaciskając dłonie na jej ramionach i szarpnięciem przyciągając ją do siebie. Szarpnęła się, jak zawsze próbując z nim walczyć, ale ruchy, krzyki i przekleństwa już dawno przestały robić na nim wrażenie. Liczyła się tylko i wyłącznie krew – wypełniająca nieśmiertelne żyły i jedyna, która już od dłuższego czasu była w stanie utrzymać go przy zdrowych zmysłach. Zawartość ludzkich żył nie wystarczyła, stanowiąc zaledwie marny zamiennik pokarmu, który tolerowała jego nowa postać.

Nie zastanawiając się długo, dosłownie rzucił się do gardła Kateriny, wbijając kły w gwałtowny, pozbawiony jakiejkolwiek kontroli sposób. Dziewczyna zawyła z bólu, ale to nie wywarło na nim wrażenia. Wciąż trzymając ją w stalowym uścisku, przycisnął szamoczącą się wampirzycę do ściany, po czym przywarł wargami do poszarpanej rany na jej szyi, łapczywie spijając życiodajną posokę. Czuł ciepło, które błyskawicznie rozeszło się po całym jego ciele, niosąc ze sobą siłę i jakże upragnione ukojenie dla pulsujących, wydłużonych kłów i palącego gardła. W tamtej chwili gniew zszedł na dalszy plan, wyparty przez dziką przyjemność oraz potrzebę zaspokojenia tej najbardziej śmiercionośnej, niemożliwej do dalszego ignorowania potrzeby: głodu.

Przez następne minuty jeszcze długo korytarzem niosło się echo krzyków Kateriny, cichnąc dopiero w chwili, w której oszołomiona dziewczyna w końcu przestała walczyć i bezwładnie osunęła się na posadzkę. Dopiero wtedy Drake wypuścił ją ze swoich objęć, obojętnie spoglądając na bezwładne ciało; krew wciąż płynęła z rany na jej szyi, znacząc posadzkę gęstymi, czarnymi niczym atrament śladami, to jednak wydało mu się nieistotne.

Oblizał poznaczone posoką wargi, w pełni usatysfakcjonowany. To jeszcze nie rozwiązywało najważniejszego problemu, ale na dobry początek wystarczało.

Z tą myślą zostawił nieprzytomną Katerinę i – w pełni z siebie zadowolony – po prostu odszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro