☾ Rozdział XIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

https://youtu.be/miFhwa1_fwE

EVELINE

Drake znajdował się dosłownie na wyciągnięcie ręki, nienaturalnie spokojny i rozluźniony, co z jakiegoś powodu przyprawiło ją o dreszcze. Jego oczy wydawały jarzyć się w ciemnościach, bardziej niebieskie niż kiedykolwiek wcześniej, chociaż nie przypuszczała, że to w ogóle możliwe. Była gotowa przysiąc, że kiedy przyjrzała mu się uważniej, dostrzegła w jego tęczówkach ślady czerwieni, jednak prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość, raz po raz stanowczo powtarzając sobie, że to niemożliwe...

Znamienita część tego, co spotykało ją w ostatnim czasie, nie była możliwa.

Powinna była się odezwać, a przynajmniej odniosła wrażenie, że obserwujący ją mężczyzna tego oczekuje. Była świadoma jego obecności, tak jak i niepokojącego wydźwięku śmiechu, który poprzedził jego pojawienie się. Już od chwili pierwszego spotkania wyczuła, że coś jest nie tak, jednak dotychczas nie była w stanie sprecyzować tego w jednoznaczny, zrozumiały dla niej sposób. Drake był zagadką – kimś równie czarującym, co i na swój sposób przerażającym, chociaż nie miała pewności, czy jej tok rozumowania ma jakikolwiek sens. Jedyne, czego była pewna, stanowiło to, że w jakiś cudowny sposób pojawiał się zawsze tam, gdzie była ona, choć do tej pory usiłowała to ignorować, niezmiennie wmawiając sobie, że to nic nie znaczy...

Aż do tej pory.

Instynktownie cofnęła się o krok, chociaż coś podpowiadało jej, że nie powinna tego robić. W odpowiedzi na oznaki strachu, kąciki ust Drake'a uniosły się ku górze, a jego uśmiech stał się jeszcze bardziej drapieżny i niepokojący. Jak dzikie zwierzę, które znalazło ofiarę, przeszło jej przez myśl i coś w tym krótkim stwierdzeniu sprawiło, że zadrżała niekontrolowanie, coraz bardziej wytrącona z równowagi. Próbowała zapanować nad sobą oraz mętlikiem w głowie, ale z równym powodzeniem mogła modlić się o to, żeby wszystko okazało się jakimś pokręconym, szalonym snem – to po prostu nie miało sensu. Nie potrafiła jednoznacznie opisać tego, czego doświadczała, ale była gotowa przysiąc, że stojący przed nią mężczyzna miał w sobie coś mrocznego, co do tej pory skutecznie ukrywał – rodzaj przerażającej aury, którą w tamtej chwili była w stanie niemalże dostrzec, niczym jakiś żywy cień, majaczący gdzieś za jego postacią. To również nie było normalne, a Eveline stopniowo zaczynała wątpić w podsuwane przez zmysły bodźce.

– Och, mademoiselle, czyżbym cię przestraszył? – Drake jako pierwszy zdecydował się przerwać panującą ciszę. Chociaż jego głos był niewiele wyraźniejszy od podmuchów lodowatego powietrza, słyszała go doskonale. – Bardzo mi przykro, jeśli...

– Czym jesteś?

Dopiero po kilku sekundach uprzytomniła sobie, że jednak zdecydowała się na to, żeby mu przerwać, nie wspominając o tym, że zrobiła to właśnie w taki sposób. Właściwie nie miała pewności, jakie pytanie tak naprawdę chciała zadać, ale to nie miało dla niej znaczenia, przynajmniej w tamtej chwili. Jeśli miała być ze sobą szczera, nie miała nawet pewności co do tego, czy chce poznać odpowiedź na to pytanie, bo to mogłoby zmienić wszystko – a ona nie wiedziała, czy oby na pewno jest na to gotowa.

Problem polegał na tym, że Drake nie wyglądał na chętnego, żeby się z nią cackać. W odpowiedzi na jej pytanie zamilkł, po czym lekko zmarszczył brwi, jakby rozważając, która reakcja będzie bardziej odpowiednia – wybuch gniewu za to, że ważyła się wejść mu w słowo, czy może rozbawienie.

– Taka niewinna... – westchnął w końcu, a na jego ustach po raz kolejny zamajaczył ten olśniewający, przyprawiający o szybsze bicie serca uśmiech. – Zawsze ceniłem to w kobietach... Zwykle bardzo krótko, przyznaję, ale niezmiennie mnie tym fascynujecie – przyznał i chociaż brzmiało to niepozornie, coś w jego wyznaniu sprawiło, że Eve aż pociemniało przed oczami.

Dlaczego była gotowa przysiąc, że stała naprzeciwko mordercy, na dodatek takiego, który zabijał nie raz? Myślała o tym i dosłownie przerażało ją to, jak łatwo przyszło jej wyobrażenie sobie tego mężczyzny z krwią na rękach, najpewniej również wtedy uśmiechającego się w równie czarujący sposób. Już nie wydawał jej się aż tak czarująco przystojny, nawet pomimo niezaprzeczalnego piękna, które dostrzegała w rysach jego twarzy. To był jakiś szczególny, przerażający rodzaj urody, który nie niósł ze sobą niczego dobrego, a przynajmniej tak jej się wydawało, im dłużej przypatrywała się Drake'owi. Nie pojmowała, dlaczego nie zauważyła tego wcześniej, ale uznała, że to nie ma znaczenia – nie w sytuacji, w której najpewniej znalazła się sam na sam z uosobieniem śmierci.

Uciekaj, przeszło jej przez myśl i to jedno słowo odbiło się echem w jej umyśle. Tym razem nie miała do czynienia z żadnym wyjątkowym, bezcielesnym głosem, który podpowiadałby jej, co i dlaczego powinna zrobić, ale wyłącznie z własną intuicją. Wciąż trwała w szoku, ale ten stopniowo zaczął ustępować na rzecz instynktu samozachowawczego, który za wszelką cenę próbował doprowadzić do tego, żeby zawalczyła o przetrwanie – coś najzupełniej naturalnego, a jednak wyjątkowego, zwłaszcza jeśli nigdy dotąd nie otarło się o niebezpieczeństwo.

Właściwie nie zaplanowała tego, co zrobiła w następnej chwili. Jej ciało zareagowało w najzupełniej machinalny sposób, kiedy bezceremonialnie odwróciła się na pięcie, by na oślep rzucić się do ucieczki. Czuła się tak, jakby wciąż znajdowała się w transie, nieświadoma swoich ruchów ani tego, co tak naprawdę chciała osiągnąć; wiedziała jedynie, że pragnie znaleźć się gdzieś daleko – i to już, natychmiast, niezależnie od możliwych konsekwencji. Wciąż drżała, mając wrażenie, że porusza się w niezwykle powolny, pozbawiony lekkości sposób, aż prosząc się o to, by ją złapał. Była gotowa przysiąc, że niewiele brakuje, żeby jednak straciła równowagę i jak długa wylądowała na ziemi, tym samym przekreślając wszystko, tym bardziej, że...

Gdzieś za plecami usłyszała poirytowane sapnięcie, a chwilę później ten przyprawiający o dreszcze, znajomy już śmiech. Pomyślała, że właśnie ruszył się z miejsca i że najpewniej był tuż za nią, bez wątpienia pewny tego, że ma szanse ją powstrzymać. Chciała przyśpieszyć, żeby mieć chociaż cień szansy na ucieczkę, nawet pomimo tego, co podpowiadał jej instynkt – a więc że traci szansę, bo jest już za późno. Nie zamierzała się z tym tak po prostu pogodzić, zdeterminowana bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, jednak szybko okazało się, że sprawa wcale nie będzie aż taka prosta, jak mogłaby tego oczekiwać.

Nie, skoro tuż przed nią znikąd zmaterializowała się kolejna postać.

Krzyknęła, po czym wyrzuciła obie ręce przed siebie, chcąc zamortyzować ewentualne uderzenie. Spróbowała skręcić, jednak nawet gdyby miała szansę na unik, nieznajomy nie pozwoliłby na to, żeby tak po prostu go wyminęła. Dwie silne dłonie bezceremonialnie zacisnęły się na jej barkach, a chwilę później została obrócona w taki sposób, że intruz znalazł się tuż za jej plecami, od tyłu oplatając zaskoczoną Eve ramionami. Szarpnęła się, próbując jakkolwiek oswobodzić z żelaznego uścisku, ale wrażenie było takie, jakby siłowała się ze ścianą albo najbliższym drzewem. Aż zabrakło jej tchu, kiedy nieznajomy wzmógł chwyt, dosłownie miażdżąc jej żebra i nie pozostawiając dziewczynie innego wyboru, jak tylko znieruchomieć. Zastygła w bezruchu, usiłując chwytać powietrze w jak najmniejsze ilości, nie mogąc pozwolić sobie na złapanie tchu pełną piersią, zbytnio przejęta tym, jak mogłoby się to skończyć. Co prawa nie wyobrażała sobie, żeby zwykły człowiek mógł tak po prostu pogruchotać jej kości, jednak z drugiej strony... czy ktoś taki jak Drake albo kolejny nieznajomy był zwyczajny?

– Do jasnej cholery!

Poirytowany głos Stearnsa ją zaskoczył. Chwilę później mężczyzna pojawił się tuż przed nią, spokojnie zmierzając z naprzeciwka niemalże spacerowym, nieśpiesznym krokiem. Był zły i to stało się dla niej jasne już w chwili, w której zatrzymał się naprzeciwko, dosłownie taksując wzrokiem kogoś, kto znajdował się tuż za nią. Błękit jego oczu po raz kolejny ustąpił miejsca szkarłatowi, a serce omal nie wyskoczyło Eveline z piersi, kiedy zauważyła parę ostrych, niebezpiecznych kłów, doskonale widocznych dzięki temu, że Drake lekko rozchylił wargi.

Dobry Boże, co tutaj się działo?! Spodziewała się wielu rzeczy, ale to zaczynało być ponad jej siły. Ledwo była w stanie nadążyć za wszystkim, co działo się wokół niej, a konieczność walki o każdy kolejny oddech dodatkowo jej to utrudniała, sprawiając, że nawet zebranie myśli zaczynało graniczyć z cudem.

To się nie dzieje... Po prostu się nie dzieje, ale...

– Masz mi coś do powiedzenia? – warknął Drake, a Eve dopiero po kilku następnych sekundach uprzytomniła sobie, że bynajmniej nie zwracał się do niej.

– Za długo to trwało – usłyszała tuż za sobą. Głos trzymającego ją mężczyzny przypominał raczej złowrogi charkot, aniżeli wypowiedziane normalnym tonem słowa. – Dlaczego cała frajda ma przypadać tobie, Drake?

Przez twarz Stearnsa przemknął cień.

– Bo to ja wydaję polecenia – oznajmił lodowatym tonem. Już nie brzmiał tak miło i szarmancko, jak dotychczas, chociaż nawet to wydało się mniej przerażające niż pozorna uprzejmość, którą jej okazywał. – I jak długo mi towarzyszysz, jesteś zmuszony się do nich dostosowywać. – Mężczyzna gniewnie zmrużył oczy; w jego tęczówkach dało się dostrzec znajome już Eveline błyski. – Puść dziewczynę. Jest moja.

No chyba zgłupiałeś!, przeszło jej przez myśl, chociaż zdecydowanie nie tego spodziewała się po sobie w tamtej chwili. Być może miało to związek z adrenaliną i tym, jak bardzo nie chciała umierać, ale nagle doszła do wniosku, że nie zamierza pozwolić sobie na to, by ktokolwiek traktował ją jak rzecz – nie w takiej sytuacji. Zawsze zdawała sobie sprawę z tego, że była dumna; na swój sposób wydawało jej się to niedorzeczne, tym bardziej, że nie miała powodów, by czuć się jakkolwiek wyjątkowo, ale to uczucie wydawało się silniejsze od niej. Z równym powodzeniem mogło się to okazać rodzajem jakiegoś mechanizmu obronnego, chociaż sama nie była pewna, czy decydując się pyskować potencjalnemu mordercy, mogłaby znaleźć się bliżej przetrwania.

Zesztywniała, kiedy Drake nagle się roześmiał – w ten sam niezbyt przyjemny sposób, którego doświadczyła już wcześniej. To wystarczyło, żeby włoski na ramionach i karku stanęły jej dęba, a nogi niemalże odmówiły posłuszeństwa. W tamtej chwili zaczęła doceniać to, że nieznajomy mężczyzna ją trzymał, bo w innym wypadku jak nic by upadła, a to mogłoby się skończyć... naprawdę różnie.

– Czy ja przypadkiem dopiero co nie mówiłem czegoś o niewinności...? Na wrota piekielne, nie. – Drake ponownie parsknął śmiechem. – Cofam to, co powiedziałem.

– Jak ty...?

Urwała, nie będąc w stanie sprecyzować swojego pytania. Gdyby to zrobiła, musiałaby przyznać, że on... mógłby poznać jej myśli, a to zdecydowanie nie wchodziło w grę.

– A dlaczego nie, mademoiselle? – zapytał ze spokojem. Nie miała pojęcia, jak prezentuje się jej wyraz twarzy, ale była pewna, że odczuwała czyste przerażenie... I że o tym również wiedział. Co więcej, podobało mu się to. – Hm... Czy ja dopiero co czegoś ci nie kazałem, Jonson? – zniecierpliwił się mężczyzna, na powrót zwracając się do swojego towarzysza.

Zdążyła zapomnieć o tym, w jak nieprzyjemnym położeniu się znalazła, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe. To, że w odpowiedzi na słowa Drake'a, ktoś za nią drgnął, a uścisk na ułamek sekundy się wzmógł, znacząc mniej więcej tyle, że jej przeciwnik nie zamierzał tak po prostu się dostosować.

Mademoiselle? – zadrwił Jonson. – Urwałeś się ze średniowiecza czy jak? – zakpił, a stojący naprzeciwko Eveline mężczyzna wydął usta.

– I naprawdę by cię to zaskoczyło? – Drake wywrócił oczami. – Nie będę dyskutował na temat tego, jak powinno się zachowywać względem kobiety. Kazałem wam wszystkim czekać i pilnować okolicy, kiedy ja będę załatwiał swoje sprawy. Nie wiem, jak bardzo głupi jesteś, skoro wciąż próbujesz się ze mną sprzeczać, ale...

– Twoje sprawy dotyczą nas wszystkich – warknął w odpowiedzi Jonson, w mniej lub bardziej świadomy sposób wzmagając uścisk. Zaraz po tym stanowczo pociągnął Eveline w tył, na tyle gwałtownie, że ta aż potknęła się o własne nogi, jedynie cudem nie lądując na ziemi. Trzymał ją, nie pozwalając nawet obejrzeć się przez ramię, a co dopiero na to, żeby osunęła się na kolana albo jakkolwiek spróbowała oswobodzić. – Gdybym faktycznie był głupi, uwierzyłbym w tę całą gadkę na temat „twoich spraw"... Ondocenia tych, którzy dużo dla niego robią – dodał nieoczekiwanie, coraz bardziej podekscytowany. – A ja wiem, dlaczego chcesz dziewczyny. Wiem, kim ona jest i...

Cokolwiek miał jeszcze do powiedzenia, Drake nie zamierzał tego słuchać. Eveline przez cały ten czas mogła obserwować jego twarz, wyraźnie widząc zmiany, które zachodziły w jego spojrzeniach czy okazywanych emocjach. W efekcie jako pierwsza dostrzegła błyskawiczną, pozornie nic nieznaczącą zmianę w zachowaniu mężczyzny. Czerwień na powrót zamigotała w jego oczach, a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie, kiedy bezceremonialnie rzucił się przed siebie – tak szybko, że jego postać zamazała się Eve przed oczami, przypominając raczej wielobarwną, ciemną smugę, aniżeli jakiegokolwiek człowieka.

A potem zniknął – tak nagle, jakby go nie było, najzwyczajniej w świecie rozpływając się w powietrzu.

Powinna była poczuć z tego powodu ulgę, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Zostawił mnie, pomyślała i z jakiegoś powodu taka perspektywa wydała jej się o wiele bardziej przerażająca od tego, że jednak mogłaby zostać ze Stearnsem sam na sam. Nie pojmowała tego, chociaż z drugiej strony, ciężko było przejmować się potencjalnym mordercą, kiedy ktoś inny niejako miażdżył jej żebra. W pamięci wciąż miała kły, które dostrzegła w ustach Drake'a – tak nienaturalnie długie i niepokojące – a gdy pomyślała o tym, że Jonson mógłby dokonać tego samego...

Obejmujące ją ramiona zniknęły nagle, tak, że początkowo nawet tego nie zauważyła. Straciła równowagę, w zaledwie kilka sekund boleśnie lądując na ziemi, choć początkowo nawet nie poczuła jakichkolwiek niedogodności. Spróbowała się podnieść, ale to okazało się trudne, zresztą wszelakie sensowne myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której po poderwaniu głowy ponownie dostrzegła Drake'a. Nie miała pojęcia, jakim cudem mężczyźnie udało się znaleźć tuż za Jonsonem, a jednak na jej oczach obaj właśnie skakali sobie do gardeł, przemieszczając się przy tym tak błyskawicznie, że ledwo mogła za nimi nadążyć. W tamtej chwili zrozumiała, że to Stearns musiał zaatakować jej dotychczasowego przeciwnika, tym samym zmuszając go do tego, czego od dłuższego czasu oczekiwał – a więc do puszczenia jej.

Od tamtej chwili wszystko działo się bardzo szybko.

Nie miała pojęcia, jakim cudem w ogóle udawało jej się rozróżnić Drake'a od jego przeciwnika. Obaj poruszali się w sposób, który nie mógł być możliwy do osiągnięcia w przypadku zwykłych ludzi, chociaż zdążyła już zorientować się, że w przypadku tych dwóch, o jakiejkolwiek formie człowieczeństwa nie było mowy. Przerażenie, które odczuwała, sięgnęło zenitu, utrudniając jej złapanie oddechu i sprawiając, że czuła się prawie jak topielica, tracąca szanse na wydostanie się spod wody – bliska powierzchni i realnego świata, ale wciąż zbyt daleko, by się do niego dostać. To się nie dzieje..., pomyślała po raz wtóry, jednak i to nie wystarczało, a Eveline czuła, że oszukuje samą siebie.

Mniej więcej wtedy doszła do wniosku, że o wiele rozsądniejsza byłaby ucieczka. Drżąc i ledwo będąc w stanie nadążyć za poruszającymi się postaciami, spróbowała zmusić swoje ciało do współpracy, by w końcu mieć szansę przesunąć się naprzód. Próbowała trzymać się przy ziemi, stopniowo posuwając się naprzód i starając się przy tym nie oglądać za siebie, ale niektóre odruchy okazały się silniejsze od niej. W którymś momencie jednak spojrzała i to był błąd, o czym przekonała się z chwilą, w której uświadomiła sobie, że dwie błyskawicznie przemieszczające się smugi właśnie się zatrzymały.

Nie widziała twarzy Jonsona, bo stał zwrócony do niej plecami, ale to nie miało dla niej znaczenia. Wiedziała jedynie, że był wysoki oraz że podobnie jak Drake, nosił się na czarno, co najpewniej miało ułatwić mu zgranie się z nocą. Miał ciemne włosy, czarne albo brązowe – w takich warunkach i mroku trudno było to jednoznacznie określić – a budową ciała nie wydawał się różnić od niejednego zwykłego chłopaka, którego miała okazję w swoim życiu widzieć. Nic nie wskazywało na to, że mógłby przejawiać jakiekolwiek wyjątkowe zdolności, nie zmieniało to jednak faktu, że bez wątpienia tak było – i że tak jak Drake był śmiertelnie niebezpieczny.

A już na pewno nie spodziewałaby się tego, co wydarzyło się zaraz po tym.

Właściwie nie zauważyła, żeby Stearns się poruszył. To był jeden, precyzyjny cios – tak płynny i błyskawiczny, że wystarczyłaby chwila nieuwagi, żeby go przeoczyć. Eveline wyraźnie widziała bladą twarz mężczyzny, pozbawioną jakichkolwiek śladów uczuć, a już zwłaszcza żalu i wątpliwości. Zamarła, czekając na charakterystyczny dla uderzenia głuchy dźwięk, który powinien towarzyszyć pięści trafiającej w tors przeciwnika, bo przecież tak to wyglądało – po prostu jak wymierzone uderzenie, które mogło okazać się bolesne, ale nic ponadto.

Z tym, że dźwięk, który usłyszała, wcale nie brzmiał jak ten, który sobie wyobraziła. Był inny, bardziej mięsisty i mokry, chociaż początkowo sama nie miała pewności, co takiego powinna o tym sądzić. Dopiero zdławiony jęk, który wyrwał się z ust trafionego mężczyzny, uprzytomnił jej, że nic nie było takim, jak mogłoby się wydawać, a na jej oczach działo się coś naprawdę złego. Widziała skupienie na twarzy Drake'a, który wciąż wyciągał przed siebie rękę, aż naszła ją irracjonalna myśl o tym, że w jakiś sposób wbił ją w ciało przeciwnika – że naprawdę weszła w nie równie gładko, co nóż w masło, chociaż to nie powinno być możliwe.

Właśnie wtedy zauważyła lepką, gęstą ciecz, która spłynęła wzdłuż ramienia Drake'a i uprzytomniła sobie, że to jak najbardziej się działo.

Powinna była uciekać, ale była jak sparaliżowana, zdolna wyłącznie tkwić w miejscu i bezmyślnie wpatrywać się w przestrzeń. Obraz na moment zamazał jej się przed oczami; w uszach dudniła krew, chociaż to również dobrze mógł być wciąż przenikający jej cienkie ubranie wiatr. Prawie nie usłyszała zdławionego okrzyku zranionego mężczyzny, który z jękiem spróbował się odsunąć, choć w jego przypadku nie miało to racji bytu. Nie pojmowała również tego, jak udało mu się tak nagle zniknąć i pojawić zaledwie kilka metrów dalej, w bezpiecznej odległości od Drake'a, to jednak nie miało znaczenia.

Nie, skoro Drake wciąż stał w tej samej pozycji, ściskając w dłoniach coś niewymiarowego, i ociekającego krwią. Serce Jonsona wciąż biło, jakby na przekór biologii i wszelakim prawom, którymi rządził się świat, ostatecznie zatrzymując się dopiero w chwili, w której ciało mężczyzny bezwładnie osunęło się na ziemię. Palce Stearnsa, zaciskające się wokół nieszczęsnego organu, nawet się nie rozluźniły; sam zainteresowany również nie drgnął, przypatrując się swojemu dziełu w tak obojętny sposób, jakby podobne wydarzenia miały miejsce na co dzień – o ile zabijanie mogło być czymś, co stanowiło część czyjejkolwiek codzienności.

– Wybacz, proszę, wszelakie niedogodności, mademoiselle – odezwał się spokojnym, przerażająco opanowanym głosem Drake. Eveline w oszołomieniu uprzytomniła sobie, że zwracał się do niej. – W obecnych czasach naprawdę trudno o dobrego, lojalnego pracownika – dodał takim tonem, jakby faktycznie właśnie dyskutowali o wyjątkowo złym stanie rynku pracy.

Jeszcze kiedy mówił, niedbałym ruchem cisnął wciąż broczące krwią serce w ciemność. Eve usłyszała ciche plaśnięcie, gdy narząd wylądował na zamarzniętej ziemi, gdzieś poza zasięgiem jej wzroku; za to drugie mimo wszystko pozostawała wdzięczna.

Zaraz po tym Drake – uśmiechając się przy tym szelmowsko, jakby to, że właśnie przy niej dokonał mordu, stanowiło najoczywistszą rzecz na świecie – bez pośpiechu ruszył w jej stronę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro