☾ Rozdział VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

EVELINE

Trudno było jej stwierdzić, jak tak naprawdę się czuła. W pamięci wciąż miała spojrzenie przystojnego nieznajomego, jego czarujący uśmiech oraz zapach skóry i piżma, które tak skutecznie przyprawiły ją o zawroty głowy. Chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe, wciąż było na swój sposób nienaturalne, co nagle wydało jej się co najmniej dziwne i nie na miejscu. To nie było normalne, a Eve wiedziała, że właśnie była świadkiem czegoś dziwnego i bardzo, ale to bardzo nietypowego. Sama myśl o tym sprawiła, że poczuła się jeszcze bardziej nieswojo, czując narastający z każdą kolejną sekundą niepokój, chociaż starała się nie zwracać na to uwagi.

Słowa kobiety wystarczyły, by ją rozproszyć, choć na moment pozwalając zapomnieć o Drake'u i skoncentrować się na czymkolwiek innym. W zasadzie jeśli miała być ze sobą szczera, to zaczynała mieć wyrzuty sumienia z powodu tego, jak zachowywała się przy tamtym mężczyźnie, nawet jeśli oszołomienie przy kimś o tak pięknych, niebieskich oczach, wydawało się czymś w pełni uzasadnionym. Nie potrafiła tego opisać, ale czuła się prawie tak, jakby została wyrwana z transu, choć i to wydawało się niedorzeczne. Od nadmiaru bodźców i myśli zaczynała boleć ją głowa, co również nigdy wcześniej jej się nie zdarzało, bo do tej pory nie należała do osób, które łatwo wytrącić z równowagi.

– Przepraszam, ale... – Zamilkła, by łatwiej zebrać myśli. Raz jeszcze przyjrzała się stojącej przed nią kobiecie, wciąż obawiając się tego, że właśnie w pięknym stylu robi z siebie idiotkę. – Czy ja panią znam? Proszę mi wybaczyć, że pytam, ale...

– Nie masz za co przepraszać, Eveline – przerwała jej nieznajoma. – To naturalne, że mnie nie pamiętasz. Byłaś wtedy malutka – dodała, a na jej ustach z miejsca pojawił się łagodny, troskliwy uśmiech, w niczym nie przypominający tego wymuszonego, pozornie uprzejmego wyrazu, którym potraktowała Drake'a.

Otworzyła i zaraz zamknęła usta, co najmniej skonsternowana słowami kobiety. Z jakiegoś powodu coś ścisnęło ją w gardle, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. Ostatecznie zdecydowała się na milczenie, zdolna co najwyżej wpatrywać się w staruszkę, bezskutecznie wysilając umysł. Miała pięć lat, kiedy wyjechała z Haven, poza tym wyparła z pamięci wszystko to, co wiązało się z tym miejscem, jednak gdyby się postarała...

Z tym, że w głowie miała pustkę, a przywołanie do siebie czegoś tak odległego, okazało się niemożliwe. Jak przez mgłę pamiętała nawet twarze rodziców, najpewniej dlatego, że wciąż pozostawały jej zdjęcia, które pozwalały zachować w pamięci te dwie, jakże ważne dla niej twarze. Była skłonna przysiąc, że tę kobietę widziała po raz pierwszy, co niekoniecznie musiało być prawdą; nie była w stanie jednoznacznie tego stwierdzić, wiedziała zresztą, że działanie umysłu bywało skomplikowane, a ten miał w zwyczaju dopasowywać do siebie fakty, często zakrzywiając rzeczywistość, gdyby uprzeć się, że coś powinno się pamiętać.

Milczała, co najwyraźniej nie przeszkadzało jej rozmówczyni, bo ta wciąż uśmiechała się w uspokajający, niezwykle sympatyczny sposób. Podeszła bliżej, a Eveline z zaskoczeniem przekonała się, że czuje się przy niej wyjątkowo swobodnie, czego raczej nie dało się powiedzieć po czasie, który spędziła w towarzystwie przystojnego pana Stearnsa. Z ulgą zauważyła, że dotychczasowe oszołomienie zaczęło przechodzić, stopniowo znikając, dzięki czemu poczuła się o wiele swobodniej, nawet jeśli wystrój i panująca w sklepie cisza wciąż miały w sobie coś przygnębiającego. Jej oczy zdążyły przywyknąć do półmroku, dzięki czemu łatwiej mogła przyjrzeć się zarówno zakurzonym, zastawionym książkami półkom, jak i właścicielce opustoszałego sklepu.

– Mam na imię Danielle i bardzo dobrze znałam twoich rodziców. Do tej pory pamiętam twoją mamę, kiedy chodziła w ciąży... Jesteście do siebie bardzo podobne – oznajmiła kobieta, tym samym skutecznie przykuwając uwagę wciąż milczącej Eveline. – Ale oczy, moja kochana, to ty masz po tacie.

– No cóż... Tak mówią – przyznała, nagle mając ochotę odwrócić się na pięcie i po prostu wyjść.

Było dokładnie tak, jak podejrzewała, bo już druga napotkana w Haven osoba okazywała się doskonal wiedzieć z kim miała do czynienia. Co więcej, tym razem miała do czynienia z kimś, kto osobiście znał Nightów, przez co konieczność odniesienia do przeszłości stała się jeszcze bardziej materialna. Chociaż starała się nie kierować stereotypami, na myśl momentalnie przyszło jej, że pewnie właśnie trafiła na jedną z tych wścibskich sąsiadek, które snuły niestworzone historie, tylko czekając na okazję do plotek... A w końcu kto mógłby być lepszym źródłem informacji, jeśli nie powracająca po latach dziedziczka małżeństwa, które straciło życie w najmniej oczekiwanych, wciąż niejasnych okolicznościach?

Danielle uśmiechnęła się i w najzupełniej naturalny sposób chwyciła Eve za rękę. Coś w jej spojrzeniu złagodniało, a Eveline z zaskoczeniem pomyślała, że kobieta wyglądała tak, jakby podejrzewała, co takiego chodziło po głowie jej rozmówczyni. Uścisk miała lekki i przyjemnie ciepły, tak, że gdyby Eveline tylko zechciała, mogłaby bez trudu oswobodzić dłoń. Nie zrobiła tego, bezwiednie zdając się na instynkt i narastające z każdą kolejną sekundą przekonanie o tym, że właśnie natrafiła na kogoś, kto zasłużył sobie na przynajmniej odrobinę zaufania. Walczyła ze sobą i wątpliwościami, nie chcąc zrażać do siebie ludzi, nawet jeśli najbezpieczniejszą perspektywą wciąż wydawało jej się zamknięcie w domu i spędzenie tam kilku następnych dni.

– Powiem ci tylko, że jest mi bardzo przykro i to nawet po tylu latach. Twoi rodzice byli bardzo lubiani w Haven, a ja... Beatrice była dla mnie jak córka, a ja wiem, że ani ona, ani twój ojciec nie mieli nikogo bliskiego – powiedziała z powagą kobieta, starannie dobierając słowa. – Pozwoliłam jej tutaj pracować, wiesz? Nie było lepszego towarzystwa od twojej matki. Wybacz mi taką zuchwałość, ale kiedy dowiedziałam się, że tutaj wracasz, miałam wielką nadzieję, że prędzej czy później będę miała okazję cię zobaczyć. Bardzo mi to ułatwiłaś – dodała z bladym uśmiechem. – To tym dziwniejsze, że kiedy widziałam cię po raz ostatni, mogłam nosić cię na rękach.

– Proszę pani...

Pokręciła głową.

– Danielle, proszę. Ta „pani" mnie postarza – obruszyła się, po czym w pośpiechu cofnęła rękę. – Mam wrażenie, że wyszło trochę niezręcznie. Pewnie nie powinnam była, ale twoja obecność naprawdę jest dla mnie niezwykła.

Eveline z niedowierzaniem pokręciła głową, aż nazbyt dobrze rozumiejąc, co takiego miała na myśli kobieta. Obserwowała ją z uwagą, kiedy ta ruszyła w głąb sklepu, a jej srebrzyste włosy zafalowały łagodnie w odpowiedzi na ruch. Poruszała się pewnie i wyjątkowo zwinnie jak na kogoś w podeszłym już wieku, przez co Eve tym trudniej było oderwać od niej wzrok. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, ruszyła za Danielle, wciąż jednoznacznie nie potrafiąc określić tego, co powinna względem niej czuć albo o czym myśleć. Nie tego spodziewała się po wejściu do tego sklepu i chociaż wciąż obawiała się tego, co mogłaby usłyszeć od mieszkańców Haven, coś w tej kobiecie sprawiało, że chyba faktycznie zaczynała ją lubić.

Danielle... Czy pamiętała jakiekolwiek wzmianki o jakiejś kobiecie, która była dla jej matki ważna? Bez wątpienia słyszała to imię po raz pierwszy, ale kiedy wysiliła pamięć, momentalnie zapragnęła wrócić do domu, a potem w bagażach odnaleźć list od Beatrice i kilka postarzałych, nielicznych zdjęć, które zostały jej po rodzicach.

– Przepraszam, ale czy pani... To znaczy ty – poprawiła się pośpiesznie, chociaż czuła się dziwnie mówiąc do dopiero co poznanej kobiety jak do starej znajomej – nie miałaś przypadkiem kiedyś czarnych włosów? Wydaje mi się, że... Ech, mam kilka zdjęć z urodzin – dodała i coś ścisnęło ją w gardle; wszystko, co tak bardzo ją dręczyło, miało miejsce zaledwie kilka miesięcy później.

– A jak ci się wydaje, kochanie? – zapytała uprzejmym tonem, oglądając się przez ramię, by posłać wciąż zmieszanej Eve olśniewający uśmiech.

Wypuściła powietrze ze świstem, powoli zaczynając sobie wszystko uporządkowywać. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem znalazła w sobie dość siły i chęci do tego, żeby przeglądać rodzinne pamiątki, ale nie mogła zaprzeczyć, że na jednym ze zdjęć faktycznie była z kimś, kto bardzo przypominał Danielle. Tamta kobieta miała równie lśniące włosy i to jakby znajome, zdecydowane spojrzenie stalowoszarych oczu. Wcześniej o tym nie pomyślała, mając oszałamiającą wręcz wprawę w zapominaniu o tym, co mogłoby się okazać dla niej bolesne i co miało jakikolwiek związek z Haven, ale zastanawiając się nad tym w tamtej chwili...

– Moja mama tutaj pracowała? – zapytała, uczepiając się pierwszej i zarazem jedynej względnie bezpiecznej kwestii. Zmiana tematu wydała jej się najbardziej sensowna, chociaż wciąż zakrawała o rodzinę – a więc przeszłość, którą dotychczas poruszała bardzo sporadycznie wyłącznie podczas rozmów z Amandą.

– Kilka lat. – Danielle westchnęła, po czym wzruszyła ramionami. – Beatrice kochała książki... I dobrze się tutaj odnajdywała, chociaż sama widzisz, że nie ma co liczyć na ruch. Nigdy mi na tym nie zależało, bo księgarnia od zawsze była dla mnie wyłącznie rozrywką. Sam uwielbiam tę atmosferę, chociaż... – Urwała, a jej spojrzenie jakby od niechcenia przesunęło się po zakurzonych półkach. – Nie mam już do tego tyle serca, co kiedyś. Może nigdy nie miałam.

– W domu jest dużo książek... Tak mi się wydaje, chociaż dopiero wszystko sobie przypominam – odezwała się z wahaniem, ostrożnie dobierając słowa. – W gabinecie ojca i w biblioteczce mamy... Chyba mieliśmy bibliotekę – poprawiła się po chwili, a uśmiech Danielle utwierdził ją w przekonaniu, że najpewniej niczego nie pomieszała.

– Mówiłam, że Beatrice kochała książki – przypomniała usłużnie. – Gdybyś potrzebowała pomocy w uporządkowaniu domu...

– Dziękuję, ale nie chcę być problematyczna – zapewniła pośpiesznie. Problem leżał również w tym, że czuła, iż w pierwszej kolejności sama powinna uporządkować nie tylko pozostawione w domu rzeczy, ale przede wszystkim przeszłość. – W zasadzie to przyszłam tutaj, bo zauważyłam ogłoszenie. Jeśli już nikogo nie szukasz, w porządku – dodała pośpiesznie; znajoma mamy czy też nie, ta kobieta zdecydowanie nie była jej niczego winna.

– Ogłoszenie? O czym ty...? – zaczęła w roztargnieniu, jednak prawie natychmiast na pięknej twarzy pojawiło się zrozumienie. – Och, mój Boże, tak. Pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale właśnie przeżywam déjà vu – wyznała, a głos kobiety wydał się Eveline nieco zdławiony, zdradzając całą mieszankę skrajnych, sprzecznych ze sobą emocji.

Od tamtej chwili było już tylko łatwiej, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Prowadzenie rozmowy okazało się niemalże naturalne, nawet jeśli nawiązywanie do rodziny, domu na wzgórzu i tego, co miało związek z Haven, momentami przychodziło jej z trudem. Danielle się starała, zwykle wiedząc, co takiego powiedzieć i kiedy się wycofać, gdy atmosfera zbytnio gęstniała, stając się niemalże nie do zniesienia. Eveline nie pamiętała, kiedy i w jakich okolicznościach z kimkolwiek tak dobrze rozmawiało się zarówno o drobiazgach, jak i o tych kwestiach, które dotychczas stanowiły temat tabu. Nawet podczas spotkań z Amandą nie potrafiła mówić tak dużo i tak swobodnie, a przecież z założenia jej terapeutka i – teoretycznie – najlepsza przyjaciółka powinna była być w stanie do niej dotrzeć.

Straciła poczucie czasu, ale to było dobre, tym bardziej, że potrzebowała okazji do tego, żeby oswoić się z Haven. W pamięci wciąż miała wszystkie ostrzeżenia Amandy i własne obawy, te jednak przynajmniej na moment zeszły na dalszy plan. Nie sądziła, że rozmowa na jakikolwiek temat może mieć znaczenie, jednak każda kolejna minuta w pogrążonym w półmroku sklepie wydawała się przynosić dziewczynie ukojenie, którego potrzebowała od chwili pojawienia się w tym miejscu. Spokój był dobry, zresztą tak jak i świadomość istnienia przynajmniej jednej dobrej duszy do której w razie potrzeby mogła się zwrócić. Jasne, była jeszcze Bella, chociaż Eveline wciąż jednoznacznie nie stwierdziła, co powinna zrobić z entuzjastyczną sąsiadką. Być może wypadało, by przynajmniej dała jej szansę, co zresztą postanowiła jeszcze podczas rozmowy z Danielle, dochodząc do wniosku, że samotność jest ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowała, jednak podęcie decyzji jeszcze o niczym nie świadczyło. Co więcej Bella – jakkolwiek nie byłaby urocza i otwarta na wszystkich wokół – nie mogła wesprzeć Eve w takim stopniu jak kobieta, która nie tylko znała jej rodziców, ale w równym stopniu przeżyła ich śmierć.

Chociaż była pewna, że jakiekolwiek pytania są zbędne, zdecydowała się wrócić do tematu ogłoszenia. Wciąż czuła się dziwnie z myślą, że Danielle mogłaby podchodzić do niej życzliwie tylko i wyłącznie przez wzgląd na wspólną przeszłość, ale nie zamierzała się tym przejmować. Potrzebowała zajęcia i nawet najmniejszego źródła dochodów, a jeśli do tego mogłaby przebywać z kimś, komu naprawdę zaczynała ufać, tym lepiej. Mimowolnie pomyślała, że takie rozmowy i coraz częstsze nawiązywanie do tego, co miało miejsce dwadzieścia lat wcześniej, mogą okazać się o wiele lepszą terapią, aniżeli wyparcie i wszystkie spotkania z Amandą. Co prawda przez myśl przeszło jej, że być może powinna zapytać o radę przyjaciółkę, ale z drugiej strony... Czy sama najlepiej nie miała pojęcia, co takiego będzie dla niej najlepsze? Gdyby znajoma jakkolwiek była w stanie jej pomóc, już dawno uporządkowałaby wszystkie sprawy, więc z równym powodzeniem mogła zacząć szukać innych metod, zwłaszcza teraz, po powrocie do Haven. Czekała ją kolejna noc w tym domu, a potem następna i jeszcze jedna, a to mogło skończyć się naprawdę różnie; wciąż liczyła się z koszmarami albo jakąkolwiek inną formą gwałtowniejszego odreagowania czegoś, co było dla niej trudne.

– Gdybyś czegokolwiek potrzebowała, zawsze możesz zwrócić się do mnie... Albo do tej swojej znajomej, bo z tego, co słyszę, to dziewczyna dobrze gada – oznajmiła z powagą Danielle, ledwo tylko wspomniała o Belli. – Michael to złoty chłopak, który działa cuda.

– A Bella? – zapytała.

Okej, być może to nie było uczciwe, ale ciekawość wydała się najzupełniej naturalna. Dziewczyna była miła, otwarta i bardzo sympatyczna, co jednak nie znaczyło, że Eve nie mogła pokusić się o dowiedzenie na jej temat czegoś więcej. Danielle mieszkała w Haven całe życie, więc znała wszystkich mieszkańców – lepiej lub gorzej, ale jednak. W takim wypadku Eveline tym bardziej zamierzała zdać się na ocenę kobiety, podświadomie czując, że to najlepsza alternatywa. Przyjaciółka matki bez wątpienia nie zamierzała jej okłamywać i chociaż takie myślenie wydało się czymś abstrakcyjnym, co zupełnie do niej nie pasowało, nie próbowała ze sobą walczyć. Skoro nigdy wcześniej nie spotkała na swojej drodze kogoś, komu mogłaby zaufać, a w tym miejscu już na wstępie była świadoma jakiegokolwiek rodzaju więzi z pozornie obcą osoba, mogła chyba uznać, że coś jest na rzeczy.

– Hm... Ma ranczo w pobliżu twojego domu, prawda? – rzuciła jakby od niechcenia Danielle. – Miła dziewczyna.

– Tak, to wiem – zniecierpliwiła się. Próbowała panować nad językiem, starannie dobierając słowa, by nie zabrzmieć zbyt roszczeniowo i wścibsko, jednak do jej głosu i tak wkradła się irytacja. – Tylko tyle? – zaryzykowała w końcu.

Kobieta westchnęła, po czym wzruszyła ramionami.

– Widziałam tę małą zaledwie kilka razy. Wydaje się miła, ale pojawia się w mieście bardzo rzadko – wyjaśniła w końcu. – Najwyraźniej ceni sobie prywatność, ale to nic złego. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to powinnaś dać jej szansę – stwierdziła, po czym uśmiechnęła się w nieco cyniczny sposób. – Co nie oznacza, że z zaufaniem trzeba przesadzać, zwłaszcza tutaj.

– A co to niby...? – zaczęła, jednak coś w spojrzeniu stalowoszarych oczu Danielle skutecznie przekonało ją do tego, żeby jednak zamilknąć.

– Po prostu bądź ostrożna, Eve. To małe miasteczko, tak, ale ludzie są tylko ludźmi, jeśli wiesz, co takiego mam na myśli. Jesteśmy lepsi albo gorsi, a od niektórych lepiej trzymać się z daleka, co już ci mówiłam – wyjaśniła z powagą, spoglądając dziewczynie w oczy. – Rozumiesz?

Wzdrygnęła się, nagle zaniepokojona. Nie zapytała o to wprost, ale i bez tego wiedziała, że uwaga dotyczyła przede wszystkim Drake'a, którego Danielle w tak nieuprzejmy sposób dosłownie wyrzuciła ze sklepu. Co prawda sam zainteresowany zachował się w szarmancki, godny dżentelmena sposób, przyjmując złośliwości niemalże z klasą, jednak dało się wyczuć, że nie był zachwycony – najdelikatniej rzecz ujmując. Eveline wciąż kręciło się w głowie na wspomnienie niebieskich oczu mężczyzny, nie mówiąc już o aurze, którą ten wokół siebie roztaczał, kiedy jednak pomyślała o spotkaniu z mężczyzną będąc daleko od niego, coś w oszołomieniu i emocjach, które w niej wzbudzał, skutecznie przyprawiło ją o dreszcze.

Z pewnym opóźnieniem skinęła głową, aż nazbyt świadoma tego, że Danielle wciąż ją obserwowała. Nie wydawała się zachwycona taką formą odpowiedzi, ostatecznie jednak zdecydowała się nie komentować tego nawet słowem. W zamian po raz kolejny nachyliła się w stronę Eve, w najzupełniej naturalnym, swobodnym geście, ujmując ją za dłoń, jakby fizyczny kontakt mógł być w stanie pozwolić jej lepiej przekazać to, co planowała powiedzieć.

– Chcę, żebyś była bezpieczna. I to nie tylko przez wzgląd na Beatrice, jeśli akurat to przyszło ci do głowy – oznajmiła z powagą, starannie dobierając kolejne słowa. – To nie jest dla ciebie łatwe i bez wątpienia jesteś zagubiona, ale najważniejsze jest to, żebyś przez to wszystko nie zapomniała o zdrowym rozsądku. Haven jest piękne, chociaż czasami potrzeba czasu, żeby dostrzec jego faktyczną naturę... Jest dzikie – dodała z naciskiem. – Jesteśmy pośrodku nicości, co pewnie już sama zdążyłaś zauważyć. Z daleka od większych miast, w samym środku lasów... Tutaj ludzie żyją w innym rytmie niż w metropoliach, w zgodzie z naturą, chociaż to może być dla ciebie abstrakcją. Uznaj to za ględzenie starej kobiety, która widziała to i owo, ale... Cóż, po prostu postaraj się wziąć pod uwagę to, co ci mówię. Czasami nie wszystko jest takie oczywiste, jak mogłoby się wydawać. – Zamilkła, być może wyłącznie po to, by złapać oddech, a może usiłując zebrać myśli – Eveline było wszystko jedno, skoro tak czy inaczej czuła się oszołomiona. – Uważaj, kogo zapraszasz do domu. Nie chcę cię straszyć, ale w Haven działo się dość złych rzeczy, bym z całym przekonaniem mogła powiedzieć ci, że nie ma niczego lepszego od zasady ograniczonego zaufania. Postaraj się zaufać sobie, a wtedy nikt ani nic cię nie skrzywdzi.

Czy moi rodzice to wiedzieli?, przeszło Eve przez myśl, jednak nie miała odwagi, by zadać to pytanie. Wywód Danielle wydawał się pokrywać z niektórymi częściami listu Beatrice, chociaż oczywistym było to, że kobieta nie miała prawa widzieć go na oczy. Co więcej, choć ta nie powiedziała tego wprost, mówiąc o „złych rzeczach" bez wątpienia miała na myśli to, co wydarzyło się w rezydencji Nightów; to wydawało się oczywiste, jednak Eveline i tak poraziła liczba mnoga, którą posłużyła się jej rozmówczyni. To mogłaby być niewinna, nic nieznacząca rada, jednak coś w tonie i kierunku, który ostatecznie przybrała rozmowa, momentalnie sprawiło, że poczuła się bardzo nieswojo, nagle nie będąc w stanie myśleć o niczym innym, prócz tego, żeby jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Ciasny sklep bez wyraźniejszej przyczyny wydał jej się o wiele za mały, przez co czuła się w niemalże klaustrofobiczny sposób.

– Ja... Dziękuję ci, Danielle – wyrzuciła z siebie w końcu. Jej głos zabrzmiał dziwnie, a przy tym o wiele spokojniej niż mogłaby się spodziewać. – Za wszystko. Wpadnę jutro, ale teraz... Obawiam się, że muszę już iść.

Nie dodała niczego więcej, kobieta zresztą tego nie oczekiwała. Sądziła, że poczuje ulgę, kiedy w końcu opuściła niepozorną księgarnię, jednak nic podobnego nie miało miejsca.

Na krótko po tym, jak starannie zamknęła i zablokowała drzwiczki auta, zachmurzone niebo otworzyło się i jednak zaczął padać deszcz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro