☾ Rozdział XV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

https://youtu.be/7sALMd4Pojc


CASTIEL

Wiedział, że była blisko. Wyraźnie słyszał jej kroki – lekkie i ciche, nawet w wysokich obcasach, które nosiła. Nie miał pojęcia, jakim cudem udawało jej się poruszać tak bezgłośnie, by nawet wampir miał trudność z rozróżnieniem kierunku, w którym zmierzała i wychwyceniem jej obecności, ale chyba powinien był przywyknąć do tego, że ktoś taki jak onapotrafił zwieść nawet nieśmiertelnego.

Przyśpieszył, próbując za wszelką cenę podążyć naprzód i w jakiś szczególnie przesadny sposób nie zdradzić swojej obecności. Już i tak podejrzewał, że musiała zdawać sobie sprawę z tego, że podążał za nią, choć przez cały ten czas wydawała się całkowicie obojętna na taką możliwość. To sprawiało, że Castiel miał ochotę prychnąć i wymownie wywrócić oczami. Nie obawiała się? W innym przypadku uznałby, że jest po prostu naiwna, ale instynkt podpowiadał mu, że to akurat byłaby ignorancja z jego strony. Był za stary i zbyt doświadczony, by pozwolić sobie na aż tak rażący brak ostrożności, więc chcąc nie chcąc musiał ją zachować – w końcu przezorny zawsze ubezpieczony, prawda?

Nie miał pewności, jak długo grali w tę dziwną grę – swego rodzaju zabawę w kotka i myszkę, w której nawet nie potrafił sprecyzować, kto był ofiarą, a kto łowcą. Czy to możliwe, żeby chciała pociągnąć go w pułapkę? Wiedział, że po tej istocie można spodziewać się dosłownie wszystkiego, ale to go nie zniechęcało. Od chwili, w której zauważył ją w tamtym barze – bezczelnie go obserwującej i to w sposób, który nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości co do tego, że miała na myśli właśnie jego – czuł, że powinien za nią podążyć. Kiedy na dodatek wstała i bez słowa wyszła, ledwo tylko podjął decyzję o tym, by spróbować z nią porozmawiać, był już absolutnie pewien, że nie może pozwolić sobie na to, żeby spuścić ją z oczu.

Noc była zimna, ale przynajmniej nie padało, co przyjął z ulgą. Deszcz i temperatura nie robiły mu różnicy, ale w sytuacji, kiedy wkładało się całą dostępną energię, by nie zgubić tropu kogoś, kogo za wszelką cenę chciało się odnaleźć, nawet odrobina wilgoci czy niesprzyjający wiatr mogły okazać się prawdziwym utrapieniem. Miał wrażenie, że dostałby szału, gdyby cokolwiek poszło nie tak; nie mógł pozwolić sobie na żaden błąd, czując się trochę tak, jakby od tego zależało jego życie... Czy też raczej egzystencja, bo już od dawna pozostawał ni mniej, ni więcej, ale żywym trupem. To było całkiem zabawne, tym bardziej, że od jakiegoś czasu właśnie tak się czuł – jakby po prostu istniał, odcięty od uczuć, a już zwłaszcza tego, co mogłoby wydawać się dla wielu kluczowe: od celu, który do tej pory był źródłem chęci, żeby w ogóle próbować walczyć. Po co, skoro to i tak niczego by nie zmieniło?

Ale ona mogła i tego zamierzał się trzymać, nawet gdyby chwilowy przebłysk nadziei miał przynieść ze sobą jeszcze więcej frustracji i cierpienia.

Zacisnął usta, mimowolnie krzywiąc się na wspomnienie jednej, jedynej obietnicy, którą nade wszystko pragnął wypełnić. „Na zawsze" – powiedział kiedyś i teraz te dwa słowa wydawały się być niczym wyrok, wiążąc go w sposób, którego nie potrafił i nie chciał zerwać. Ta myśl go dręczyła, niezmiennie ściągając ku dołowi i podsycając odczuwany przez cały ten czas gniew. Już nie czuł się sobą, to jednak nie miało dla niego najmniejszego znaczenia. Robił to, co musiał i chciał, obojętny na wszystko i wszystkich – i dzięki temu wszystko wydawało się prostsze.

Jakiś cień przemknął gdzieś w zasięgu jego wzroku, tak gwałtownie i szybko, że nawet pomimo wyostrzonych zmysłów nie miał pewności co do tego, czy to nie było wytworem jego wyobraźni. Na moment zastygł w bezruchu, dokładnie rozglądając się dookoła, by upewnić się, że jest sam w wąskiej, zacienionej uliczce. Znał obrzeża Haven lepiej niż ktokolwiek inny, miasteczko zresztą miało to do siebie, że nawet główna część nie różniła się szczególnie od rzadziej uczęszczanych, często zakończonych gładkimi ścianami zaułków. W gruncie rzeczy rozwlekłość, obecność lasów i sam układ budynków, przywodziły na myśl sprzyjający nieśmiertelnym labirynt – miejsce, w którym gonienie ewentualnej ofiary, mogło okazać się przyjemną dla jednej ze stron grą o przetrwanie. Problem polegał na tym, że wyjątkowo nie miał ochoty na jakiekolwiek zabawy, a ta, którą gonił, w najmniejszym nawet stopniu nie przypominała człowieka.

Tak uważasz?, usłyszał w głowie jej zaczepny, melodyjny głos. Droczyła się z nim, nie wspominając już o tym, że okazała się na tyle bezczelna, by pokusić się o wniknięcie do jego umysłu.

Jakby tego było mało, przyszło jej to tak łatwo i wprawnie, że poczuł się wręcz oszołomiony tym, jak daleko sięgały jej zdolności. Całym sobą czuł jej obecność, najpewniej tylko i wyłącznie dlatego, że zdecydowała się mu na to pozwolić. To było przerażające, ale miał wrażenie, że gdyby tylko zechciała, mogłaby przeniknąć jego umysł w sposób, którego nie potrafił zaakceptować. Obnażała go, zyskując dostęp do każdego wspomnienia, każdej emocji, każdej myśli...

Na wrota piekielne, to było nie do pomyślenia!

Zatrzymaj się, zażądał, nie zamierzając okazywać choć cienia lęku czy wątpliwości. W tej chwili.

Nie podniósł głosu, nawet mentalnie, choć w nerwach zdecydowanie mógł sobie na to pozwolić. Nie zrobił tego, bo wiedział, że to i tak nic nie da, o czym zresztą przekonał go melodyjny śmiech – cudowny, aksamitny dźwięk, który otoczył go całego, nie tylko muskając obnażony już i tak umysł, ale i jego samego. Usłyszał go w dwojaki sposób, mentalnie i fizycznie, co jedynie sprawiło, że dźwięk wzbudził w nim całą mieszankę skrajnych, trudnych do opanowania emocji – a zwłaszcza już i tak wymykający mu się spod kontroli gniew.

Bawiło ją to, że mogła z nim igrać? Cóż, bez wątpienia, choć naturalnie nie zamierzała mu się do tego przyznawać. Igrała z jego emocjami, postępując z nimi w sposób, który chyba powinien był go doprowadzić do szału, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Szlag by trafił i to, co mogła dla niego zrobić, ale jaki tak naprawdę miał wybór? Miał wrażenie, że stracił go całe lata temu, od tamtego czasu trwając w letargu, z którego w żaden sposób nie potrafił się uwolnić.

Wciąż balansował gdzieś na granicy wybuchu i ostatków spokoju, które pozwalały mu zachować zdrowy rozsądek, kiedy nareszcie ją zauważył. Nie miał pojęcia, kiedy i jakim cudem zmaterializowała się na szczycie schodów przeciwpożarowych jednego z budynków, to zresztą nie miało najmniejszego znaczenia. Ważne było to, że tam stała – wyprostowana, z szelmowskim uśmiechem na ustach i figlarnym błyskiem w brązowych oczach. Jasne włosy tworzyły wokół jej głowy złocistą aureolę, dzięki czemu mogłaby wyglądać jak anioł, choć do istoty niebiańskiej bez wątpienia było jej daleko. Nosiła się na czarno, ale to jedynie podkreślało jej urodę – bladą cerę oraz nienaganne rysy twarzy, dzięki którym była w stanie zawrócić w głowie niejednemu mężczyźnie. Aurora miała to do siebie, że niezmiennie wzbudzała pożądanie i nawet Castiel – pomimo tak skrajnych uczuć oraz świadomości tego, że poza piękną buzią nie było w tej kobiecie nic wartego poszanowania – niezmiennie ulegał jej czarowi.

Zareagował w najzupełniej machinalny sposób, w ułamku sekundy dematerializując się, by pojawić się tuż za plecami kobiety. Nawet nie drgnęła, choć w tamtej chwili gdyby tylko zechciał, mógłby skoczyć jej do gardła albo zepchnąć z wysokości drugiego piętra. Nie bała się śmierci, Castiel zresztą zdawał sobie sprawę z tego, że miał przed sobą kogoś, kto musiał otrzeć się o nią nie raz – istotę doświadczoną, która zatraciła się w ciemności w niemniejszym stopniu, co i on. W zasadzie miał poważne wątpliwości co do tego, czy w Aurorze pozostało cokolwiek ludzkiego, bo choć sam był coraz bliższy tego, żeby ostatecznie zatracić wszystko to, co upodabniało go do człowieka, wciąż w jakimś stopniu trzymał się przeszłości.

– Jesteśmy podobni – powiedziała cicho. Tym razem nie próbowała igrać z jego umysłem, mówiąc ze spokojem i rozwagą, których mógł się po niej spodziewać. – Nie tacy sami, ale sam przyznaj, że coś w tym jest.

– Zwabiłaś mnie tutaj, żeby mi to powiedzieć? – zapytał z rezerwą, choć istniało o wiele więcej bardziej sensownych pytań, które miał ochotę w tamtej chwili zadać.

Wzruszyła ramionami, wciąż obojętna i beztroska na to, że mógłby tracić do niej cierpliwość. Nawet nie odwróciła się w jego stronę, spoglądając w mrok przed sobą i balansując na krawędzi schodów, mogąc w każdej chwili runąć w dół.

– Nie musiałam. Nie przyszedłbyś do mnie, gdybyś tego nie chciał... Czyż nie ty dopiero co rozważałeś, że to może być pułapka? – zauważyła przytomnie, a Castiel zesztywniał, coraz bardziej zaniepokojony.

– Siedzisz mi w głowie – warknął, czując narastającą z każdą kolejną sekundą irytację.

– W istocie. – Po tonie jej głosu poznał, że musiała się uśmiechać. Miał wrażenie, że dostanie szału, tym bardziej, że kolejny raz zabrzmiała beztrosko, prawie tak, jakby rozmawiali o pogodzie, a nie bezczelnym naruszaniu jego prywatności. – Ach... Więc jestem bezczelna?

Mniej więcej w tamtej chwili nie wytrzymał, ostatecznie zaczynając tracić do niej cierpliwość. Ta rozmowa i tak wydawała się prowadzić donikąd, o ile w ogóle można było określić to mianem jakiejkolwiek normalnej konwersacji. Już i tak miał ochotę zacisnąć obie dłonie na jej gardle, by przypomnieć o tym, że skoro już mówiła o podobieństwie, on również nie był osobą, którą można tak po prostu pomiatać i ignorować. Igrała z ogniem, więc powinna zdawać sobie sprawę z tego, jakie wiążą się z tym konsekwencje.

Chwycił ją za ramiona, jednym szarpnięciem okręcając kobietę w swoją stronę. Miał wielką ochotę ją zepchnąć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, zwłaszcza kiedy Aurora w zdecydowany, kpiarski sposób spojrzała mu w oczy.

– Czego chcesz?

Rozpoznanie własnego głosu przyszło mu z trudem, tak bardzo zniekształcony przez emocje się wydawał. W gruncie rzeczy przypominało to raczej gniewny charkot, który wyrwał się z głębi jego gardła. Już i tak był na granicy wytrzymałości, nawet pomimo świadomości tego, że drażnienie Aurory mogło okazać się równie niebezpieczne, co i wytrącenie z równowagi jego samego.

Kobieta uśmiechnęła się, ale nie był to sympatyczny, zachęcający gest. Było w tym coś drapieżnego, co z miejsca go zaniepokoiło, choć za razem wydało się Castielowi niezwykle intrygujące.

– Mogłabym zadać to samo pytanie, skoro mnie goniłeś – stwierdziła ze spokojem, ale po jej spojrzeniu poznał, że nie była zachwycona tym, że mógłby ją szarpać. – Oboje wiemy, że czegoś ode mnie chcesz... Myślisz o tym – dodała, a Castiel ledwo powstrzymał cisnące mu się na usta przekleństwo.

– Więc odpowiedz – zaproponował chłodno.

Wywróciła oczami.

– To byłoby zbyt proste – odparła, ale w jej oczach pojawił się błysk zaciekawienia. – Widuję ją czasami... Jest piękniejsza niż w twoich wspomnieniach, Cass.

Ostatnie słowo sprawiło, że bezwiednie zacisnął obie dłonie na jej ramionach tak mocno, że gdyby była człowiekiem, bez wątpienia połamałby jej kości. Cass... Tego zaczynało być za dużo, choć najwyraźniej Aurora miała mnóstwo sposobów na to, jak go podręczyć. Z równym powodzeniem mogła go spoliczkować albo przyłożyć mu z kolana w brzuch – na jedno by wyszło, a może nawet zabolałoby mniej.

– Przestań! – nie wytrzymał.

Parsknęła melodyjnym, bezlitosnym śmiechem. Chociaż odczuwał coraz silniejsze pragnienie, żeby ją uderzyć albo jakkolwiek ukarać za to, jak się względem niego zachowywała, ostatecznie zmusił się do pozwolenia jej na wyswobodzenie się z jego uścisku. Podejrzewał, że gdyby próbował z nią walczyć, szybko by tego pożałował...

On albo ta, której na wszystkie sposoby próbował zapewnić bezpieczeństwo.

Aurora cofnęła się o krok, wciąż trzymając się niebezpiecznie blisko krawędzi, ale nie na tyle, by ryzykować upadek. Zmysł równowagi w jej przypadku został rozwinięty w równym stopniu, co i zmysły, które takim jak ona pozwalały wychwycić każdy, nawet najbardziej subtelny bodziec.

– Dlaczego? To rozkoszne – rzuciła kpiarskim tonem, uśmiechając się drapieżnie. Zauważył parę lśniących, niebezpiecznie długich kłów, które z łatwością mogłyby rozerwać niejedno gardło. – Poza tym, jak sam zauważyłeś, mogę ci pomóc. Może w ten sposób trochę zachęcę cię do tego, byś w końcu przyznał, że to ty mnie szukałeś – nie odwrotnie. Zawsze byłam dobra w odgadywaniu cudzych pragnień – dodała z dumą, nawijając na palec złocisty kosmyk.

Och, nie wątpię!, zadrwił w myślach, po cichu licząc na to, że i to była w stanie usłyszeć. Nie trudno było zorientować się na czym tak naprawdę polegały jej „wyjątkowe zdolności". Aurora była dobrą manipulatorką, która bez trudu przenikała umysły swoich ofiar, zawsze wiedząc o nich dość, by móc nakłonić ich do dosłownie wszystkiego, czego w danej chwili sobie życzyła. Najgorsze było to, że teraz i on znalazł się w sytuacji, w której mogła wymagać każdej rzeczy, chociaż do tej pory wydawało mu się, że...

Że co? Że poradzisz sobie sam?, wtrąciła Aurora, po raz kolejny przerywając bieg jego myśli i skutecznie wytrącając go z równowagi. Nie bądź śmieszny. Od dawna to my rozdajemy karty, a ty jesteś naiwny, jeśli wciąż ci się wydaje, że masz coś do powiedzenia... Ty albo twój cudowny brat, dodała, a w Castielu aż zagotowało się na wspomnienie Marco. On też nic nie zrobił, nie wspominając o tym, że od jakiegoś czasu traktował go jak jakiegoś cholernego dzieciaka, którego należy prowadzić przez życie za rączkę. Wiesz gdzie ona jest... Zawsze była. Pytanie tylko, czy masz mi do zaoferowania cokolwiek, bym mogła się za nią wstawić.

– Dlaczego miałbym ci wierzyć? – wyrwało mu się, ale do jego głosu wkradła się charakterystyczna, niechciana nuta wahania, która naturalnie nie umknęła uwadze Aurory.

– Och... Jasne, że nie musisz – zapewniła ze spokojem. – Ale w takim razie marnujesz mój czas i...

Tym razem zaklął, nie mogąc się powstrzymać.

– Wiesz, że zrobiłbym wszystko! – oznajmił pod wpływem impulsu.

Wstyd, wątpliwości czy jakiekolwiek inne emocje, które mogła wywołać w nim zraniona duma, zeszły na dalszy plan, wyparte przez narastającą już od dłuższego czasu desperację. Od chwili, w której zauważył Aurorę i uprzytomnił sobie, że ta wróciła do miasta, podświadomie wyczuł, że to skończy się źle, ale dopiero w tamtej chwili dotarło do niego to, jak słaby w rzeczywistości pozostawał.

Kobieta uśmiechnęła się słodko, niemalże niewinnie, choć wydawało się to ostatnim słowem, które mogłoby do niej pasować. Jej dłonie bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wylądowały na jego torsie, muskając go delikatnie. Przesunęła się bliżej – zbyt blisko, jak nagle sobie uświadomił – aż poczuł bijące od jej ciała ciepło. Zacisnął usta w wąską linijkę, kiedy jej twarz znalazła się zaledwie kilka centymetrów od jego własnej, ale nie odważył się chociażby drgnąć, a tym bardziej ją odepchnąć.

– Ja to wiem. – Aurora spojrzała na niego w niemalże pobłażliwy, po części troskliwy sposób. Gdyby nie wiedział, jak dobra jest z niej aktorka, pewnie nawet pomyślałby, że faktycznie mogłoby być jej z jakiegokolwiek powodu przykro. – Pytanie tylko, czy ona jest tego warta... Takiego poświęcenia?

– Jest warta wszystkiego... Więcej niż sam mogę jej dać – dodał z naciskiem, po czym prawie natychmiast zmusił się do przybrania neutralnego wyrazu twarzy. – Wciąż nie powiedziałaś mi, czego oczekujesz – dodał, nie kryjąc zniecierpliwienia.

– Poczekaj chwilę! Co to za frajda, gdybym miała dać ci wszystkie odpowiedzi na tacy i to już teraz? – obruszyła się nieśmiertelna. – Zrobisz dla mnie wszystko i to na tę chwilę mi wystarczy... Wystarczy – powtórzyła z naciskiem – o ile tylko przysięgniesz, że kiedy nadejdzie odpowiedni moment, zrobisz wszystko, czego będę oczekiwała. Wierz mi, Castielu, poczujesz, kiedy twój obowiązek względem mnie zostanie spełniony... Zrozumiesz, kiedy ona do ciebie wróci – dodała i tym razem jej głos zabrzmiał mniej figlarnie; była poważna i świadoma tego, o co toczyła się gra.

Rzucił jej wymowne, podejrzliwe spojrzenie, więcej niż po prostu pewien tego, że właśnie robił jedną z najgłupszych rzeczy, jakie tylko mogły przyjść mu do głowy w całej egzystencji. W milczeniu wpatrywał się w Aurorę, aż nazbyt pewien tego, że gdyby był rozsądny, wtedy chwyciłby ją za te lśniące loczki, porządnie wytargał, a potem posłał w dół tych cholernych schodów przeciwpożarowych, wcześniej dopilnowawszy, że zdechnie zanim w ogóle dotrze do ziemi. Tylko o tym był w stanie myśleć, spoglądając w tę jej piękną twarzyczkę i lśniące oczy – brązowe i zdradzające, że nieśmiertelna jak zwykle wiedziała o wiele za dużo.

Prawie jak Lana, pomyślał, ale poza tą jedną kwestią i urodą, te dwie w najmniejszym stopniu nie były do siebie podobne... Zaczynając chociażby od tego, że obdarzona szczególną intuicją wampirzyca prędzej nakopałaby mu do tyłka, aniżeli próbowała zbliżyć.

Gdyby ona albo Marco tutaj byli, najpewniej spróbowaliby go powstrzymać, ale w obecnej sytuacji...

– Ty też musisz mi obiecać – wyszeptał, próbując trzymać się naiwnej wiary w to, że takie rozwiązanie jest dobre i w pełni zabezpieczy go przed jakimikolwiek sztuczkami ze strony Aurory. – Chcę, żebyś złożyła przysięgę.

– Och... Widzę, że sięgamy po ciężką broń, czyż nie? – Jej dłoń wsunęła się pod jego kurtkę, zanim zdążyłby ją powstrzymać. Drgnął, gotów chwycić ją za nadgarstek, nim jednak udało mu się zareagować, Aurora już cofnęła się, ściskając w dłoniach długi, posrebrzany sztylet. – Zobaczmy...

Nawet nie skrzywiła się, kiedy przycisnęła ostrze do skóry, obojętna na to, że zawarty w metalu kruszec mógłby sprawiać jej ból. Szybkim ruchem nacięła sobie środek dłoni, pozwalając, by bladą cerę pokryły czarne przy braku oświetlenia krople krwi. Uderzyła go słodycz osoki – kusząca i zarazem w ten niepokojący sposób niewłaściwa, co jednoznacznie kwalifikowało stojącą naprzeciwko niego nieśmiertelną jako jedną z istot mroku, przynależącą do tego szczególnego, wrogiego mu gatunku. Na samą myśl o tym, że miałby się z niej napić, czuł autentyczną niechęć i swego rodzaju lęk, tym bardziej, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, czym mogło to grozić.

Z tym, że nawet rozumiejąc to, nie miał większego wyboru.

Czuł to całym sobą, dlatego nawet słowem nie skomentował tego, że Aurora wyciągnęła broczącą krwią dłoń w jego stronę. Posłusznie przesunął ją do ust, mimowolnie krzywiąc się, kiedy w odpowiedzi na słodycz osoki, jego kły wyostrzyły się, by jak najszybciej zatopić w odsłoniętym ciele. Smakowała wyjątkowo, inaczej niż ta, której mógł spodziewać się po człowieku albo jakiejkolwiek innej istocie, którą do tej pory miał okazję spotkać, a tym bardziej z niej pić – bardziej słodko, kusząco i w sposób, który sprawił, że Castiel momentalnie zrozumiał, dlaczego była zakazana. Był w stanie to wyczuć: obietnicę potęgi, siły i możliwości, o których do tej pory mógł tylko pomarzyć, okupionych ceną, którą...

Odsunął się tak szybko, jak tylko było to możliwe, ale nawet wtedy nie był w stanie powstrzymać się przed otarciem warg dłonią. Kiedy zauważył pokrywające jego palce krople, uniósł je do ust, pomimo obecności Aurory chcąc upewnić się, że wypił wszystko, co mu zaoferowała. Wiedział, że nieśmiertelna obserwuje go z uśmiechem i fascynacją, wyraźnie z siebie zadowolona i świadoma wpływu, który udało jej się na nim wywrzeć.

– Przysięgam – powiedziała ze spokojem. – Teraz lepiej dla ciebie, żebyś nie próbował mnie oszukać... Zdecydowanie lepiej – dodała.

Koniec końców to ona go zepchnęła – tak po prostu bezceremonialnie wypychając go za krawędź wąskiej platformy na której stali. Uśmiechała się przy tym w ten drapieżny, niepokojący sposób, a Castiel podejrzewał, że zaraz po tym zniknęła, bardziej jednak przejął się wpływem działającej na jego ciało grawitacji.

Mniej więcej wtedy przez myśl przeszło mu to, jak niewiele potrzebował, by nie reagować i pozwolić na to, żeby siła upadku zrobiła swoje. Być może myśl o samobójstwie tą droga była naiwna, ale łatwo wyobraził sobie, że w ten sposób uda mu się wszystko zakończyć – tak po prostu, bez żadnych zobowiązań i koniecznością upokarzania się przed kimkolwiek.

Westchnął cicho, aż nazbyt świadom tego, że to wcale nie było takie łatwe.

Zaledwie metr od ziemi jego ciało zareagowało instynktownie, a on dematerializował się, bezpiecznie pojawiając się w samym środku odległego od miejsca spotkania z Aurorą lasu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro