☾ Rozdział XVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

https://youtu.be/zh-ILMDQaYs


EVELINE

Zauważyła, że Bella sztywnieje, co najmniej zaskoczona. Zaraz po tym dziewczyna błyskawicznie odwróciła się w jej stronę, tak gwałtownie, że chyba jedynie cudem nie potknęła się przy tym o własne nogi. Eveline miała okazję widzieć dziewczynę w kilku różnych sytuacjach, począwszy od gniewu, który okazała przy Michaelu, po czystą euforię, kiedy mogła jeździć konno, jednak nigdy dotąd nie miała sposobności zaobserwować strachu – aż do tamtej chwili.

– O rany, przepraszam! – wyrwało jej się. Wydawała się zdezorientowana, jakby sama nie miała pewności, co i dlaczego usiłowała zrobić. – Nie powinnam była tutaj wchodzić, ale... Zresztą nieważne – zreflektowała się pośpiesznie.

Eve uniosła brwi. Teoretycznie powinna była czuć się rozczarowana albo rozeźlona, ale nic podobnego nie miało miejsca. Jeśli miała być ze sobą szczera, chyba nawet cieszyła się, że to właśnie ta dziewczyna znalazła się w tym pokoju, tym samym zmuszając ją do przełamania się – po tych wszystkich dniach, kiedy omijała to miejsce szerokim łukiem, momentami czując się jak więzień pod własnych dachem. Jak miałaby ruszyć naprzód, skoro wciąż obawiała się przeszłości, usiłując trzymać ją na dystans w miejscu, gdzie nie powinno być to możliwe?

Podeszła bliżej, chociaż nie sądziła, że będzie do tego zdolna. W pomieszczeniu panował półmrok, ale wciąż była w stanie zaobserwować zarys mebli, a zwłaszcza dużego, dwuosobowego łóżka. Sama sypialnia nie wyróżniała się niczym szczególnym, utrzymana w jasnych barwach i niezwykle porządna nawet pomimo zalegającej w każdym możliwym kącie warstwie kurzu. Widziała kremową, miejscami odłażącą od ścian tapetę z jakimś kwiatowym motywem; pamiętała, że mama kochała rośliny, a już zwłaszcza lawendę, co wyjaśniało liczne spacery na pobliskie pole. Meble były proste, miejscami przykryte płachtami, bo ten pokój stanowił jedyny, gdzie od chwili przyjazdu nie tknęła niczego. Łóżko wciąż przykrywała ta sama, chociaż zapewne nieco już pożółkła pościel, chociaż wspomnienia były zbyt odległe i bolesne, by była w stanie jednoznacznie to potwierdzić.

Sama nie była pewna, co i dlaczego tak naprawdę spodziewała się poczuć, ale było zupełnie inaczej, aniżeli początkowo zakładała – na czymkolwiek miałaby ta różnica polegać. Chyba oczekiwała tego, że jeśli zbyt wcześnie otworzy drzwi i wejdzie tutaj, wszystko ot tak do niej wróci; że znowu będzie miała pięć lat, w przypływie euforii wparuje tutaj, a później wszystko przybierze tak niefortunny, niemożliwy do wyrzucenia z pamięci kierunek. Oczekiwała bólu, zniechęcenia i czystej paniki – czegokolwiek, co zmusiłoby ją do zmiany decyzji, natychmiastowego zapakowania się do samochodu i powrotu do swojego dawnego życia, o ile tak można było nazwać jej dotychczasowy dom, nielicznych znajomych i porządek dnia, które porzuciła bez choćby cienia strachu czy większego żalu. Bała się zaprzepaścić wszystko właśnie teraz, kiedy zdołała podjąć tak wiele trudnych, pozornie ostatecznych decyzji, bo to oznaczałoby, że Amanda miała rację – i że jednak była za słaba na to, żeby uporać się z przeszłością.

Tym większym zaskoczeniem było dla niej to, że nic podobnego nie miało miejsca. Jedynym, co w tamtej chwili czuła, była pustka i lekka dezorientacja, choć ta druga zaczęła stopniowo zanikać, w miarę jak do Eveline ostatecznie dotarło, że wypatrywanie opóźnionej reakcji organizmu nie ma sensu. Czuła się dziwnie, ale nic ponadto – dokładnie tak, jak w każdym innym pokoju w tym domu, jakby nic szczególnego nigdy się nie wydarzyło.

– Eve? – Głos Belli sprowadził ją na ziemię, sprawiając, że na powrót skoncentrowała spojrzenie na dziewczynie. Sąsiadka przystanęła pomiędzy nią a drzwiami, chyba sama niepewna tego czy powinna wyjść, czy może zostać. – Jesteś na mnie zła? Jeśli mam wracać do domu...

– Dlaczego byś miała? – zapytała ze spokojem.

Bella otworzyła i zaraz zamknęła usta, wyraźnie zbita z tropu. Nie uśmiechała się, a z lekko rozchylonymi ustami wyglądała całkiem zabawnie, choć Eveline wcale nie było w tamtej chwili do śmiechu. Jej gościowi również, co z jakiegoś powodu uznała za dobry znak; skoro dziewczyna była zmieszana i już na wstępie nie zarzuciła jej dziesiątkami natrętnych pytań, to jedynie utwierdzało ją w przekonaniu, że mogła sąsiadce ufać i że ta wcale nie interesowała się nią tylko i wyłącznie w nadziei na poznanie szczegółów historii Nightów.

– Ja... Sama nie jestem pewna, dlaczego tutaj weszłam – przyznała po chwili Bella. Znowu próbowała się tłumaczyć, najwyraźniej nie będąc w stanie znieść panującej ciszy. Wciąż wpatrywała się w Eveline, próbując doszukać się w wyrazie twarzy dziewczyny jakichkolwiek oznak irytacji albo niechęci. – Miałam wrażenie, że ktoś tutaj jest i...

– Byłam na dole, tak jak ustaliłyśmy – zauważyła przytomnie. – Długo nie wracałaś, więc poszłam cię szukać.

– Jak długo...? – zapytała z wahaniem Bella.

Coś w jej pytaniu sprawiło, że Eve z miejsca poczuła się nieswojo. Miała wrażenie, że w ułamku sekundy temperatura w pokoju gwałtownie spadła, tym samym sprawiając, że włoski na ramionach i karku stanęły jej dęba. Nie miała pojęcia, jak powinna rozumieć tłumaczenia Belli, a tym bardziej to, że po wejściu do sypialni, zastała dziewczynę na środku pomieszczenia, zastygłą w bezruchu i bezmyślnie wpatrującą się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni, ale to było co najmniej niepokojące. Jakby tego było mało, sama zainteresowana wydawała się nie być tego świadomą, a to również wydawało się co najmniej... dziwne.

Przez chwilę wahała się nad tym, czy nie powinna o to zapytać, ale momentalnie odrzuciła od siebie tę myśl. To było niedorzeczne, poza tym wcale nie była pewna, czy chciała rozwodzić się nad czymś, czego nawet nie potrafiła wytłumaczyć.

– Tak naprawdę nic się nie stało – powiedziała w zamian, decydując się zmienić temat. Nawet jeśli Bella to zauważyła i miała jakieś obiekcje, ostatecznie nie dała niczego po sobie poznać. – Ten pokój... Po prostu go nie lubię – wyjaśniła, chociaż to akurat było niedopowiedzeniem stulecia. – To ich sypialnia – dodała z nikłym, pozbawionym jakichkolwiek oznak wesołości uśmiechem.

– Twoich rodziców? – upewniła się Bella, po czym prawie natychmiast się zaczerwieniła. – Nie chciałam, żeby to zabrzmiało w ten sposób. Mam na myśli... Nie musisz mi o tym mówić, serio. Ja nigdy nie...

– Wiem. – Eveline zawahała się, po czym spojrzała dziewczynie w oczy. – Rzadko jestem w stanie zaufać ludziom, zwłaszcza takim, których słabo znam, wiesz? Ale od samego początku czułam, że tobie mogę.

Udało jej się ją zaskoczyć i była tego świadoma. W gruncie rzeczy zdołała zaskoczyć również samą siebie, już od dłuższego czasu czując, że jej relacje z Bellą czy Danielle w znacznym stopniu różnią się od tych, do których się przyzwyczaiła. Było inaczej, chociaż wciąż nie miała stuprocentowej pewności czy lepiej, czy może wręcz przeciwnie. Mogła tylko zgadywać, eksperymentować i wyciągać wnioski, co zresztą niezmiennie robiła od chwili przyjazdu do Haven. Za sprawą jednej decyzji przewróciła całe swoje dotychczasowe życie do góry nogami i teraz musiała spróbować się do tego przyzwyczaić, niezależnie od możliwych konsekwencji.

Tak było i tym razem, a Eveline chciała wierzyć w to, że wybiera dobrze. Odrzucenie kogoś tak pozytywnego jak Bella, byłoby poważnym błędem, przez co nie była w stanie tak po prostu się na to zdecydować. Już wcześniej uznała, że potrzebuje towarzystwa, zresztą jej sąsiadka była osobą na tyle upartą i zdecydowaną, że pewnie nawet gdyby została odrzucona, tak łatwo nie zrezygnowałaby z próby nawiązania dobrych relacji. Kto inny potrafiłby zamartwiać się o kogoś, kogo nawet nie znał, bez chwili wahania zaproponować nocleg, a ostatecznie niemalże stawać na głowie, byleby zapewnić pomoc? Miała wrażenie, że w tak krótkim czasie Bella zrobiła dla niej więcej niż ktokolwiek inny, zachowując się w sposób, który zamkniętą, zwykle nieufną względem ludzi osobę skutecznie wprawił w konsternację.

– Chyba powinnam ci podziękować – podjęła ze spokojem, jak gdyby nigdy przechodząc się po pokoju i z uwagą rozglądając dookoła. – Sama pewnie jeszcze długo bym tutaj nie weszła, ale teraz... Teraz mi głupio, bo chyba nie ma się czego bać.

– Strach jest naturalny, jeśli widziało się coś takiego – wtrąciła pośpiesznie Bella, po czym zamilkła, kiedy Eveline obrzuciła ją zaciekawionym spojrzeniem.

– To znaczy co?

Dziewczyna się zawahała.

– Wiem tyle, co usłyszałam, kiedy okazało się, że masz tutaj przyjechać – przyznała, nie kryjąc zażenowania. – Mówiłam ci, że jestem tutaj niewiele dłużej od ciebie. Wiem tylko, że twoi rodzice umarli w tym domu, a ty mogłaś to wiedzieć.

Eveline westchnęła cicho. Coś w słowach Belli sprawiło, że poczuła nieprzyjemny uścisk w żołądku, kiedy chcąc nie chcąc wróciła pamięcią do tego, co przez tyle czasu usiłowała ignorować.

– Nie widziałam niczego i może tylko to mnie uratowało. – Urwała, po czym zawahała się na dłuższą chwilę. – Zabawne, ale chyba czasami tego żałuję.

Nie musiała spoglądać na Bellę, żeby wiedzieć, że ta poczuła się co najmniej nieswojo po jej wyznaniu. Prawie udało jej się uśmiechnąć, chociaż nie sądziła, by cokolwiek w zaistniałej sytuacji wzbudzało jakiekolwiek pozytywne emocje, sama zresztą ich nie czuła. Była tylko pustka – przejmująca, ale dobra, tym bardziej, że pierwszy raz od dawna czuła się gotowa do tego, żeby rozmawiać z kimś innym prócz Amandy, nie przejmując się przy tym, że jej słowa zostaną odebrane w jakikolwiek niewłaściwy sposób. Jeśli istniała jakaś osoba, która wydawała się być w stanie zrozumieć dosłownie wszystko, bez wątpienia była nią Bella, a przynajmniej Eveline chciała wierzyć w to, że tak właśnie jest.

Bez pośpiechu przemaszerowała przez pokój, chcąc znaleźć się bliżej łóżka. Zaraz po tym zrobiła coś, o co zdecydowanie by się nie podejrzewała, jak gdyby nigdy nic siadając na materacu – zaledwie na skraju, ale to i tak wystarczyło, by poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.

– Nie patrz na mnie w ten sposób – powiedziała i westchnęła cicho. – Nigdy nie myślałam o śmierci... A przynajmniej nie o swojej. Po prostu czasami miałam wrażenie, że gdybym rozumiała to, co się wydarzyło, wtedy byłoby mi łatwiej.

– Więc niczego tak naprawdę nie wiesz? – upewniła się Bella. Pytanie samo w sobie nie było wścibskie, brzmiąc raczej jak próba uporządkowania faktów i upewnienia się, że właściwie rozumiała kierunek, który przybrała rozmowa.

Eve z wolna skinęła głową.

– Wydaje mi się, że w Haven urosło do rangi legendy albo czegoś równie dziwnego, ale tak to bywa z małymi miejscowościami, gdzie zwykle nic się nie dzieje. To miejsce zresztą... jest specyficzne – dodała i w tamtej chwili doszła do wniosku, że to jedno słowo idealnie opisywało sytuację. Haven było specyficzne. – Powiedziałabym nawet, że ta oficjalna wersja... moja wersja – poprawiła się pośpiesznie – jest najzwyczajniej w świecie nudna.

– Nie żartuj sobie! – obruszyła się Bella. – Śmierć nie jest nudna, zwłaszcza, że ty... Och, Eve, wiesz, że mi przykro – dodała pośpiesznie, uświadamiając sobie, że jej rozmówczyni nie potrzebuje przypomnienia co do tego, że mogłaby stracić dwie najważniejsze osoby.

Tym razem jednak udało jej się uśmiechnąć w szczery, pełen wdzięczności sposób. Och, tak, to właśnie było w stylu Belli – współczucie i pocieszenie, nawet jeśli wciąż nie usłyszała nawet części tego, czego mogłaby się dowiedzieć od swojej rozmówczyni.

– Dziękuję ci. Chociaż to niepotrzebne, bo ja nigdy nie oczekiwałam współczucia. – Bezwiednie przesunęła dłonią po pościeli, by zdecydowanym ruchem spróbować strzepnąć z łóżka przynajmniej część zalegającego na nim kurzu. – Pamiętam, że to było w moje urodziny... Od tamtego czasu nigdy tak naprawdę już ich nie obchodziłam – powiedziała w zamyśleniu. Coś ścisnęło ją w gardle, więc odchrząknęła i mimo obaw zmusiła się do tego, żeby spokojnie mówić dalej: – Chyba byłam żywym dzieckiem, poza tym już wtedy rozumiałam dość, by wiedzieć, jak powinien wyglądać taki dzień. Zawsze byliśmy wtedy we trójkę, ale mamie nie przeszkadzało to w urządzeniu pełnowymiarowego przyjęcia... Sama wiesz: prezenty, tort i tak dalej. – Eveline wywróciła oczami. W tamtej chwili przyszło jej do głowy, że Beatrice bez większego problemu porozumiałaby się z równie energiczną, pełną życia Bellą. – Nie wszystko pamiętam, ale wiem, że byłam podekscytowana. Dzieci zawsze z wytęsknieniem czekają na takie rzeczy.

– Ale wtedy... było inaczej, prawda? – wtrąciła nieśmiało Bella, próbując wszystko sensownie poukładać. – Tamtego dnia...

– Tamtego dnia – podjęła Eveline – obudziłam się wcześnie rano, a po zejściu na dół, czekały na mnie pusty salon i nienagannie czysta kuchnia. – Spuściła wzrok na swoje ułożone na udach dłonie. – Pomyślałam wtedy, że rodzice wciąż śpią, więc przyszłam tutaj, ale...

– Ale... nie spali – dopowiedziała łagodnie dziewczyna.

Nie spali – potwierdziła i coś ścisnęło ją w gardle do tego stopnia, że przez dłuższą chwilę nie była w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa.

Pomimo upływu czasu i tego, jak długo uciekała przed wspomnieniami, wciąż pamiętała wszystko tak dobrze, jakby wydarzyło się dzień wcześniej. Była w stanie przywołać tamtą dezorientację i rozczarowanie, kiedy chodziła od pomieszczenia do pomieszczenia, czując się co najmniej nieswojo, kiedy widziała pusty, pozbawiony jakichkolwiek dekoracji salon. Nie było niczego, czego jako dziecko nauczyła się spodziewać – żadnych kolorowych ozdóbek, baloników czy prezentów, którymi rozpieszczano ją co roku.

Sądziła, że rodzice traktowali ją w tak wyjątkowy sposób dlatego, że była jedynaczką, a poza nimi nie miała nikogo. Byli ostatni – ona, mama i tata. Wtedy nie zastanawiała się nad tym, jak bardzo nietypowym mogło być to, że żadne z jej rodziców nie posiadało dalszej rodziny. Do tej pory nie próbowała się nad tym rozwodzić, w zamian zakładając, że przecież takie rzeczy się zdarzały, a po świecie chodziły miliony osób w podobnej sytuacji, co i ona. Domy dziecka pełne były maluchów, które z jakiegoś powodu zostały na świecie same, dokładnie tak jak ona, a jedyna różnica polegała na tym, że nie każdy miał okazję znaleźć martwych bliskich.

A przecież w jej przypadku tak właśnie było i właśnie to w tym wszystkim wydawało jej się najbardziej przerażające.

Weszła do pokoju, bez chwili wahania dopadając do łóżka, ledwo tylko zorientowała się, że rodzice w istocie nie opuścili sypialni. W przeszłości już nie raz budziła ich w ten sposób, czasami po tym, jak dręczyły ją koszmary, a innym razem dlatego, że faktycznie zdarzało im się zaspać albo to ona obudziła się wcześniej. Nigdy nie mieli do niej pretensji o to, kiedy wskakiwała na łóżko, wpychała się między nich i wykrzykując jakieś ponaglenia, wręcz domagała się natychmiastowej uwagi. Spodziewała się śmiechów, przytulania, a może nawet przeprosin za to, że właśnie w tym dniukazali jej czekać, całkowicie niegotowi na to, żeby odpowiednio uczcić jej urodziny. Była dzieckiem, gotowym wybaczyć im tak okropne zaniedbaniebez chociażby cienia wahania czy irytacji, początkowo wręcz przekonana o tym, że całkowity brak reakcji z ich strony, jest wyłącznie żartem. Tata czasami specjalnie ją ignorował, by potem bez ostrzeżenia przyciągnąć ją do siebie, początkowo strasząc gwałtowną reakcją, a ostatecznie doprowadzając do śmiechu.

Tamtego dnia nie wydarzyło się nic, a ona jeszcze długo próbowała nawoływać, podskakiwać, a później w przypływie desperacji nawet błagać, zanim w pełni pojęła, że coś jest nie w porządku.

Nie mogło być, skoro było tak, jak już powiedziała Belli, a oni nie spali...

A może po prostu śnili snem wiecznym, skoro byli martwi – tak po prostu, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Z perspektywy dziecka sprawy miały się trochę inaczej, ale ani jej wiek, ani niewiedza nie były w stanie zmienić niczego: a więc tego, że od tamtego jednego poranka wszystko miało być inne.

Właściwie nie pamiętała kto i kiedy ostatecznie ją znalazł – zapłakaną i przerażoną – by później wezwać policję. Być może była to sama Danielle, chociaż Eveline nie znalazła do tej pory okazji ani powodu, by móc o to kobietę zapytać. Od tamtej pory pamiętała wszystko jak przez mgłę, świadoma przede wszystkim tego, że jeszcze tego samego dnia została zabrana z Haven i aż do tej chwili nie wróciła do miasteczka nawet na chwilę. W tamtym okresie nie rozumiała i nie wiedziała niczego, może pomijając to, co łaskawie napomnieli obcy jej dorośli – że mamy i taty już nie było, więc nie mogła wrócić, a tym bardziej nie miała gdzie. Potem był najgorszy z etapów przerzucania z miejsca na miejsce, ubarwiony przez incydent z martwą koleżanką oraz etykietkę dziwadła, która ciągnęła się za nią przez kilka następnych lat. To nie było coś co chciała pamiętać, chociaż nie unikała tych wspomnień z aż takim uporem, jak tego jednego, jedynego dnia w Haven – jej ostatniego na całych dwadzieścia lat.

Oczywiście nie zostawiła tak tej sprawy, po latach próbując dowiedzieć się więcej. Udało jej się dotrzeć do starych artykułów z tamtego okresu, a przez wzgląd na nazwisko i spadek, które jej przypadły, również do raportów policyjnych, które dotyczyły tej konkretnej sprawy, jednak rezultaty były rozczarowujące...

A przy tym bardzo, ale to bardzo niepokojące.

Wyniki śledztwa wykazały, że w grę nie wchodziło morderstwo – a przynajmniej nie istniał żaden dowód na to, że do śmierci Nightów mógłby przyczynić się ktoś trzeci. Również na ich ciałach nie znaleziono niczego, co mogłoby wskazać jakiekolwiek nieprawidłowości, co zresztą wydało się Eveline zrozumiałe – w końcu sama nie dostrzegła niczego, a bez wątpienia wpadłaby w panikę na widok krwi. Najbardziej niejasną, może wręcz przerażającą kwestią było to, że wszystko wydawało się sugerować, że dwójka młodych, zdrowych ludzi z dnia na dzień umarła – tak po prostu, śmiercią najzupełniej naturalną. Ich serca najzwyczajniej w świecie powiedziały „dosyć" i się zatrzymały, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. To wystarczyło, żeby zakończyć śledztwo, a sprawa została opatrzona bezdusznym napisem „umorzone" i ostatecznie zmieciona pod dywan.

Tę część historii Bella akurat znała, więc jakiekolwiek tłumaczenia wydały się zbędne. Eveline przyjęła to z ulgą, tym bardziej, że cały jej dotychczasowy spokój nagle gdzieś uleciał, pozostawiając tylko i wyłącznie gorycz oraz dezorientację. Nie była nawet świadoma tego, że mogłaby wyglądać na rozbitą, póki towarzysząca jej dziewczyna tak nagle nie podeszła, by w najzupełniej naturalnym geście wziąć ją w ramiona. Eve nie pamiętała, kiedy i z kim ostatnim razem przytulała się w tak swobodny, pełen ciepła sposób, nie mając przy tym wrażenia, że to wymuszony gest. Uścisk Belli był zdecydowany i przyjemny, a ona sama pachniała stajnią i sianem – końmi, z którymi przez tyle czasu przebywała. Co więcej, nagle poczuła na bluzce wilgoć i uświadomiła sobie, że dziewczyna płakała, chociaż zdecydowanie nie miała po temu powodów.

W końcu nic się nie stało, prawda? Nie było krwi, makabrycznych scen i wydarzeń rodem z jakiegoś horroru. Sam dzień wydawał się spokojny, a Eveline miała wrażenie, że z perspektywy wielu osób nie istniała żadna przyczyna do tego, żeby odczuwać lęk albo mieć ciągnącą się przez długie lata traumę.

Oni po prostu się nie obudzili...

Tylko tyle i aż tyle.

Dłuższą chwilę trwała w bezruchu, sama niepewna tego, kto kogo tulił – Bella ją czy może odwrotnie. Dopiero po kilku ciągnących się w nieskończoność minutach zdecydowała się wyprostować i jednak spojrzeć siedzącej przy niej dziewczynie w oczy.

– Mogłabyś... dać mi chwilę? – zapytała cicho, ostrożnie dobierając słowa. Sama nie była pewna tego, jakim cudem udało jej zapanować nad drżącym, dziwnie zdławionym głosem. – Chciałabym pobyć chwilę sama – wyjaśniła i spróbowała przepraszająco się uśmiechnąć, ale miała wrażenie, że wyszło jej to w dość marny, nieprzekonywujący sposób.

Bella nawet nie odpowiedziała, w zamian bez słowa kiwając głową. Zaraz po tym wstała i jak gdyby nigdy nic wyszła, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro