☾ Rozdział XX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

DRAKE

Był w stanie wyczuć jej strach – metaliczny posmak na języku, którego w żaden sposób nie potrafił zignorować i którego świadomość sprawiała mu dziką wręcz przyjemność. Uśmiechnął się drapieżnie, lekko unosząc kąciki ust ku górze i z uwagą przypatrując się przerażonej dziewczynie. Czuł się niemalże jak podczas kolejnego krwawego polowania; zabawy w kotka i myszkę, którą czasami organizował biednej, okrutnie wykorzystywanej Katerinie. Na samą myśl o tym jego kły wysunęły się, a on był w stanie już tylko marzyć o tym, by mieć okazję wbić je w czyjeś odsłonięte gardło, chociaż skrzywdzenie Eveline tymczasowo nie wchodziło w grę.

Podszedł bliżej, w najmniejszym nawet stopniu nie przejmując się tym, że dziewczyna w popłochu spróbowała się cofnąć. Była tak przerażona, że gdyby zdecydowała się na ucieczkę, pewnie nawet nie zdołałaby przebiec kilku metrów, nie potykając się przy tym o własne nogi. Inną kwestię stanowiło to, że kruchy człowiek – nieważne jak „wyjątkowy" – nie miał najmniejszych szans na to, żeby mierzyć się z wampirem. Dogoniłby ją zawsze i wszędzie, nawet nie musząc się przy tym szczególnie wysilać, tym bardziej, że doskonale znał jej zapach – zdążył się go nauczyć podczas tych kilku spotkań. To wiele ułatwiało, poza tym jej reakcja wydała mu się całkiem zabawna; podobało mu się to, zresztą jak i perspektywa pobawienia się trochę niczego nieświadomą albo po prostu niedopuszczającą do świadomości prawdy ofiarą.

Ludzie bywali tacy... dziwni, zwłaszcza kiedy ocierali się o sprawy nadnaturalne, takie jak istnienie wampirów czy innych istot mroku. Zabawne, że prędzej przychodziło im uwierzenie we własne okrucieństwo, aniżeli w to, że świat mogłyby zamieszkiwać istoty, które już wieki temu sprowadzili do rangi zmyślonych, występujących w dawnych podaniach straszaków – potworów, które nie miały prawa istnieć. Jasne, sami zainteresowani wykorzystywali to, że taki stan rzeczy dawał im możliwość względnie spokojnego życia, ale... na dłuższą metę zaczynało być to naprawdę nudne.

Drake pragnął czegoś więcej.

Eveline jęknęła cicho, wyrywając go z zamyślenia. Uniósł brwi, po czym z zaciekawieniem spojrzał na dziewczynę, koncentrując się przede wszystkim na ocenie jej psychicznego stanu. Strach był oczywisty, niemniej i tak zaskoczyła go tym, że pomimo napięcia i naturalnego starania, by utrzymać się przy życiu, spoglądała na niego ze swego rodzaju butnością. Gdyby trzeba było, walczyłabyś ze mną jak lwica, prawda?, pomyślał mimochodem i ta myśl jeszcze bardziej go rozbawiła. Rzadko spotykało się silne charaktery, a już zwłaszcza ludzi, którzy pomimo strachu mogliby próbować zachować zdrowy rozsądek i naprawdę usiłować się bronić. Ta dziewczyna miała w sobie coś, co go fascynowało, sprawiając, że niemalże cieszył się z tego, że nie może jej zabić. Cóż, to byłaby strata, a przynajmniej sądził, że zachowa takie przekonanie do momentu, w którym opór nie zacznie być nudny albo ona sama się nie złamie.

Na moment przymknął oczy, bynajmniej nie obawiając się tego, że w tym czasie straci kontrolę albo Nightówna spróbuje mu uciec. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem stworzył wampira, ale gdyby miał wybór, chyba widziałby ją jako jedną z istot nieśmiertelnych – mroczną księżniczkę, która przy odrobinie szczęścia stanęłaby u jego boku. Co prawda mógł się mylić, tym bardziej, że wielu załamywało się i popadało w szaleństwo, kiedy żywot nieśmiertelnego zaczynał być uciążliwy i trudny do zniesienia, ale...

Czym ty jesteś?

Jej głos wyrwał go z zamyślenia. Otworzył oczy, po czym uniósł brwi, już po raz drugi słysząc to pytanie, tym razem zadane w o wiele pewniejszy sposób. Wciąż drżała, a przekazywane mu przez organizm dziewczyny symptomy – bijące szaleńczo serce, krążąca w żyłach adrenalina oraz odczuwany przez niego posmak na języku – jednoznacznie utwierdziły go w przekonaniu, że zapanowanie nad emocjami kosztuje ją mnóstwo energii, nie zmieniało to jednak faktu, że próbowała być silna. W tamtej chwili sam nie miał pewności, czy to z jej strony przejaw głupoty, czy może niebywałej odwagi, ale było mu wszystko jedno. Nie zawodziła go, a gra, którą właśnie prowadzili, zaczynała być coraz bardziej ciekawa.

Nie odpowiedział od razu, w zamian materializując się tuż naprzeciwko niej. Kuliła się na ziemi, najwyraźniej niezdolna do tego, żeby wstać, co jednak nie przeszkadzało jej w próbie odsunięcia się na bezpieczną odległość. Och, moje ty biedactwo!, pomyślał z przekąsem i siląc się na niemalże łagodny, kojący uśmiech, ostrożnie przykucnął naprzeciwko niej, zachęcającym ruchem wyciągając dłoń w jej stronę. Wzdrygnęła się niekontrolowanie, co najmniej tak, jakby zamierzał ją uderzyć, po czym z jeszcze większą determinacją spróbowała się odsunąć. Ledwo powstrzymał chęć wywrócenia oczami, mimochodem zastanawiając się nad tym, czy uciekające przed nim ofiary naprawdę widziały jakikolwiek sens w wysiłku, który wkładały w to, żeby w ogóle mieć szansę utrzymać go na dystans przez tych kilka nic nieznaczących sekund.

– Naprawdę muszę ci odpowiadać na to pytanie? – zapytał ze spokojem, pomimo jej wyraźnej niechęci muskając palcami gładki policzek. Miała łzy w oczach, kiedy zaś uświadomiła sobie, że dotyka ją wciąż pokrwawioną dłonią, przez krótką chwilę wyglądała tak, jakby za moment miała zemdleć od nadmiaru emocji. – Sądzę, że już wiesz. Po prostu powiedz to na głos.

Pozwolił sobie na odrobinę łagodnej perswazji, chociaż kontrolowanie jej umysłu zdecydowanie nie wchodziło w grę. To nie byłoby zabawne, a przynajmniej nie w takim stopniu, jakiego Drake mógłby oczekiwać. Skoro nie wpadła w histerię, nie krzyczała ani nie próbowała robić głupstw, próba manipulowania nią wydawała się zbędna. Jeśli miał być ze sobą szczery, ciekawiły go tylko i wyłącznie jej reakcje – poznanie Eve taką, jaka była, skoro dotychczas mu się to nie udało. Od początku stanowiła zagadkę, skryta i w jakiś pokrętny sposób pewna siebie nawet pomimo tego, że reagowała na jego bliskość tak, jak i każda inna kobieta, którą spotykał na swojej drodze.

Jeszcze kiedy mówił, uśmiechnął się drapieżnie, odsłaniając parę wydłużonych, niebezpiecznych kłów. Wiedział, że je zauważyła, chcąc nie chcąc musząc wyciągnąć odpowiednie wnioski; widział to w jej oczach, tak jak i upór z jakim usiłowała odrzucić od siebie niechciane myśli. To było takie typowe dla ludzi – widzieć, rozumieć, ale nie chcieć uwierzyć, tym samym samego siebie skazując na cierpienie. Drake całym sobą wierzył w to, że niepewności==ć i niewiedza są o wiele gorsze od każdego rodzaju prawdy, zaś w sytuacji, kiedy odpowiedzi miało się tuż przed nosem i nie potrafiło się ich przyjąć...

No cóż, ale przecież właśnie tacy byli ludzie – niedoskonali. Dlatego do tego stopnia nimi gardził.

– No, już – ponaglił, a do jego tonu wkradła się wyraźna nutka zniecierpliwienia. Szybko się nudził, a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego. – Powiedz to.

Odpowiedziała mu cisza, chociaż i ta musiała kosztować Eveline mnóstwo energii. Widział, jak nerwowo zaciskała usta, całą sobą koncentrując się na milczeniu – tej irytującej, ciągnącej się w nieskończoność ciszy, która stopniowo zaczynała go drażnić. Próbowała się z nim droczyć? W ten sposób jedynie go prowokowała, chociaż wątpił w to, żeby zdawała sobie z tego sprawę. Chyba tylko głupiec z pełną świadomością usiłowałby wytracić wampira z równowagi, niemniej i tak zachowanie Nightówny zaczynało doprowadzać go do ostateczności.

Bardziej stanowczo ujął ją pod brodę, po czym szarpnięciem zmusił do tego, żeby spojrzała mu w oczy. Na ułamek sekundy straciła kontrolę, dzięki czemu z całą mocą wyczuł czyste przerażenie, które stopniowo zaczynało wytrącać ją z równowagi, ale nie skomentował tego nawet słowem. Słyszał bicie jej serca, coraz szybsze i szybsze, zdradzające tym samym coraz silniej odczuwany strach. Spodziewał się czegoś więcej i to go rozczarowało, tym bardziej, że liczył na coś o wiele bardziej ciekawszego; nie miał pewności, skąd brało się to wcześniejsze przekonanie, niemniej zaczynał dochodzić do wniosku, że ma przed sobą kolejną strachliwą niewiastę, która za moment zacznie mu skomleć o to, żeby ją oszczędzić.

Na wrota piekielne, jeśli to zrobi, wtedy naprawdę nie ręczę za siebie...

No cóż, potrzebował jej żywej. Niekoniecznie w dobrym stanie, więc w razie czego zawsze mógł trochę urozmaicić tę grę.

Wciąż przypatrując się jej twarzy, ostrożnie nachylił się bliżej, by w następnej sekundzie zaskoczyć dziewczynę tym, że bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wpił się wargami w jej usta. Pocałunek był impulsem – chwilowym kaprysem, który w najmniejszym nawet stopniu nie miał związku z jakimikolwiek uczuciami względem dziewczyny. Liczyła się tylko i wyłącznie fizyczność oraz poczucie kontroli, bo w tamtym momencie to on podejmował decyzje – a skoro chciał, żeby poddała się właśnie jemu, tak musiało się stać.

Nie potrafił zliczyć, jak wiele razy już to robił, zwodząc nie tylko kobiety takie jak ona, ale również istoty swojego gatunku. Kto jak kto, ale Katerina wiedziała o tym doskonale, świadoma jego zmiennych nastrojów i tego, jak bardzo lubował się w dominacji. Sprzeciw nie wchodził w grę, chociaż Drake lubił, kiedy sprawy czasami się komplikowały – tylko trochę, tym samym zmuszając go do odrobiny wysiłku, bowiem zwyczajne branie tego, co chciał, na dłuższą metę okazywało się nużące. Wyzwania były bardziej atrakcyjne, a ta dziewczyna do pewnego momentu takim się wydawała, chociaż teraz, mogąc ją całować i czując, że w odpowiedzi na jego starania jedynie zastygła, tkwiąc w miejscu jak ten słup soli, poważnie zaczynał w to wątpić. Była taka jak wszystkie – strachliwa, delikatna i łatwa, chociaż...

A potem poczuł nieprzyjemne, choć ledwo odczuwane gorąco, kiedy Eveline wymierzyła mu siarczysty policzek i wszelakie wątpliwości zniknęły.

W pierwszym odruchu po prostu się odsunął, nieco zdezorientowany i niepewny tego, jak powinien zareagować. Miał ochotę roześmiać się w głos, zwłaszcza kiedy zauważył wyraz jej twarzy – tę dezorientację, zacięcie i swego rodzaju obrzydzenie, chociaż to ostatnie kłóciło się ze sposobem w jaki na niego patrzyła. Och, podobało jej się – i pocałunek, i on, co zresztą wcale go nie dziwiło, bo przecież właśnie w taki sposób tacy jak on wpływali na ludzi, a już zwłaszcza płeć przeciwną. To było niczym jakiś skomplikowany mechanizm, którym obdarowała nieśmiertelnych natura, sprawiając, że potencjalne ofiary wydawały się same do nich lgnąć – i to pomimo częstej świadomości grożącego im niebezpieczeństwa.

– Och, mademoiselle! – rzucił z przekąsem, parskając melodyjnym śmiechem. Pokręcił z niedowierzaniem głową, w zamyśleniu dotykając twarzy. – Takie zachowanie nie przystoi kobiecie, chociaż...

Nie dała mu dokończyć, w zamian zamachując się na niego raz jeszcze. Tym razem zareagował w najzupełniej machinalny sposób, chwytając ją za nadgarstek i bez chwili wahania wykręcając jej rękę w sposób, który bez wątpienia miał sprawić jej ból. Wydała z siebie zdławiony okrzyk, po czym szarpnęła się, za wszelką cenę usiłując wyrwać z jego uścisku; letarg, w który popadła, najwyraźniej zaczynał ustępować na rzecz innych emocji. Być może to była po prostu panika, jednak niezależnie od przyczyny i tego, jakby określił ten stan, coś w jej zachowaniu przyniosło mu swego rodzaju satysfakcję. Nie zamierzała zachowywać się jak wyprana z emocji, pozbawiona wolnej woli marionetka? Tym lepiej!

Nie zareagował, kiedy spróbowała rzucić się na niego z pięściami. Bez większego wysiłku odepchnął ją, pozwalając na to, żeby jak długa wylądowała na ziemi, przez dłuższą chwilę w roztrzęsieniu walcząc o to, by spróbować się podnieść. Drake poderwał się na równe nogi, wcześniej chwytając ją za ramię i zmuszając do tego samego, chociaż zdecydowanie nie była na to gotowa. Wiedział, że tylko i wyłącznie jego uścisk sprawiał, że w ogóle była w stanie utrzymać się w pionie, tym bardziej, że wciąż niebezpiecznie chwiała się na nogach. Zniecierpliwiony, jednym ruchem okręcił ją w taki sposób, że ponownie musiała stanąć z nim twarzą w twarz, niezależne od tego, czy miała na to ochotę. Obie dłonie ułożył na jej barkach, zaciskając palce może odrobinę zbyt mocniej niż powinien, jednak to nie miało dla niego najmniejszego znaczenia.

– Wiesz, moim zdaniem powinnaś się cieszyć, że w końcu do tego doszło – zagaił; chociaż wciąż uśmiechał się niepokojąco, jego głos zabrzmiał nader poważnie, zdradzając to, jak wielkie znaczenie miało dla Drake'a wszystko, co w tamtej chwili mówił. – Mogłaś w tamtej księgarni trafić na kogoś gorszego ode mnie... Kogoś, kto by cię nie rozpoznał, Eveline. Kogoś, kto nie próbowałby cię ocalić – dodał z naciskiem, a ona spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Ocalić? – powtórzyła słabym głosem. – Co ty pier...? – zaczęła, jednak tym razem wampirowi nie było dane usłyszeć przekleństwa, które najpewniej padłoby z jej ust.

Uderzenie w twarz odebrał jako coś nieprzyjemnego, ale absolutnie bezbolesnego – ot chwilowa niedogodność, bo człowiek nie miał najmniejszych szans na to, żeby w ten sposób zrobić nieśmiertelnemu krzywdę. Inaczej sprawy się miały z gwałtownym ciosem w plecy, kiedy coś nagle wbiło się pomiędzy jego łopatki, wydając się rozrywać i palić ciało żywcem. Ułamek sekundy zajęła mu reakcja, zaś w chwili, w której zdołał wyszarpnąć z rany podłużny, ostro zakończony i – co najważniejsze – pokryty warstwą srebra kołek, wszystko potoczyło się błyskawicznie.

Usłyszał przekleństwo, najpewniej należące do jego niedoszłego zabójcy, niezmiernie rozczarowanego tym, że pocisk nie sięgnął serca. Drake wolał nie zastanawiać się nad tym, co by się stało, gdy sprawy potoczyły się inaczej, a on jednak oberwał w inny sposób – najpewniej zabójczy, bo w przypadku kogoś takiego jak on, nawet drewno potrafiło być niebezpieczne. To była jedna z licznych wad tego, kim był: siła, którą zapewniało picie krwi pobratymców, niosła ze sobą poważne konsekwencje i ograniczenia, których normalne wampiry nie musiały się obawiać. Wiedział o tym doskonale i to sprawiło, że momentalnie zdwoił czujność, przybierając pozycję obronną i uważnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Palce nerwowo zacisnął na zakrwawionym kołku, obojętny na to, że domieszki srebra palą skórę jego dłoni. Ból był mu obojętny, zresztą został skutecznie wyparty przez narastający z każdą kolejną sekundą, niekontrolowany gniew.

– Dobry wieczór, Castielu! – rzucił z przekąsem, nerwowo obracając drewniany bełt. Tylko jedna osoba mogła być na tyle wyrachowana, by kryjąc się w cieniu próbować wbić komuś zabójcze ostrze w plecy. – Chyba zgubiłeś zabawkę...

Nie dodał niczego więcej, w zamian błyskawicznym ruchem ciskając kołek w ciemność, ledwo tylko dostrzegł subtelny, prawie niezauważalny ruch. Usłyszał syk, a chwilę później w końcu zauważył postać wampira – nienaruszonego, choć Drake doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że najpewniej nie trafi. Element zaskoczenia był istotny, o ile w grę nie wchodził ktoś równie bezmyślny, co i już zabity przez niego Jonson.

Salvador warknął cicho, po czym podszedł bliżej, dzięki czemu wampir mógł mu się przyjrzeć. Castiel wyglądał na spokojnego, zresztą jak zwykle, bo zawsze był doskonałym aktorem – przynajmniej do momentu, w którym ktoś nie wytrącił go z równowagi. W rękach trzymał naładowaną kuszę, wycelowaną w pierś przeciwnika, zaś po zaciętym wyrazie twarzy z miejsca dało się zgadnąć, że nawet przez moment nie zawahałby się przed naciśnięciem spustu. Drake uśmiechnął się z rozdrażnieniem, bynajmniej nie szczerze, bo zdecydowanie nie na rękę było mu to, że po raz kolejny ktoś próbowałby mu przeszkadzać. Co gorsza, tym razem nie chodziło o kolejnych zazdrosnych młodziaków, którzy próbowali przejąć zasługi wynikające ze zdobycia dziewczyny; Salvadorowie rządzili się swoimi prawami, o ile akurat pracowali razem.

Ach...

– Gdzie w takim razie jest...? – zaczął, po czym błyskawicznie okręcił się na pięcie, dosłownie na ułamek sekundy przed tym, jak kolejna postać spróbowała zamierzyć się na jego plecy. Przez tak porażającą nieuprzejmość powinien był przesłać im rachunek za te wszystkie, nienadające się do ponownego użytku ubrania. – Jest i Marco – wycedził przez zaciśnięte zęby, szybkim ruchem usiłując wytrącić przeciwnikowi kołek z rąk.

Nie udało mu się to, ale przynajmniej zmusił wampira do tego, żeby się cofnął. Usłyszał świst, więc uskoczył, w pośpiechu schodząc z drogi kolejnemu wymierzonemu w niego bełtowi z kuszy Castiela. Ten jeden ruch zmusił do reakcji również Marco, który niemalże oberwał od własnego brata. Wampir pośpiesznie się dematerializował, pojawiając u boku Drake'a, ten jednak był na to przygotowany, zresztą jak i na ponowną konieczność wyminięcia ostro zakończonego kołka. To było znajome, tak jak i konieczność prowadzenia śmiertelnie niebezpiecznego tańca, gdzie od każdego ruchu mogło zależeć życie jednej ze stron.

Stearns wysunął kły, coraz bardziej zniecierpliwiony. Rzucił się do ataku, chcąc jak najszybciej przejąć kontrolę nad sytuacją, chociaż w przeciwieństwie do Jonsona, Salvador był godnym przeciwnikiem. Ignorancja mogła kosztować życie, tym bardziej, że już kilkukrotnie ze sobą walczyli, a efekty... zawsze były interesujące.

– Ruszasz się jak ciota, braciszku! – syknął Castiel, a Drake aż prychnął, z zaciekawieniem przypatrując się twarzy walczącemu z nim Marco. Jak to się mówi? Z rodziną to tylko na zdjęciach, czy...? – Z drogi!

Starszy z Salvadorów zrezygnował z kuszy, w zamian decydując się na walkę wręcz. Drake przemieścił się, materializując w bezpiecznej odległości, by nie ryzykować otoczenia przez dwójkę przeciwników. Co gorsza, nie mógł wykluczyć tego, że nie byli sami – i że gdzieś w mroku czaili się Liam albo Lana, albo... ktokolwiek inny, zdolny skutecznie pokrzyżować jego plany.

Gniewne zmrużył oczy, aż nazbyt świadom tego, że musi się pośpieszyć. To nie była pora na walki, tym bardziej, że w pobliżu wciąż była dziewczyna, a on już popełnił błąd, pozwalając się od niej odciągnąć. Poczuł gniew, kiedy ten jeden szczegół dotarł do jego świadomości, skutecznie wytrącając wampira z równowagi. Musiał się do niej dostać, chociaż raz schować dumę do kieszeni i po prostu się dematerializować, naturalnie zabierając przy tym Eve ze sobą, ale...

Problem w tym, że Salvadorowie najwyraźniej doszli do takich samych wniosków. Zanim zdążył się obejrzeć, Marco rozpłynął się w powietrzu, tylko i wyłącznie po to, by pojawić się u boku wciąż oszołomionej Nightówny. Drake odsłonił kły, po czym zwrócił się w kierunku dziewczyny, gotów rzucić się do ataku i o nią zawalczyć, ale powstrzymało go pojawienie się Castiela. Uskoczył, próbując trzymać nieśmiertelnego na dystans, całą uwagę jednak koncentrował przede wszystkim na Marco i Eveline, którzy na jego oczach po prostu zniknęli, pozostawiając tylko wyłącznie gniew i dezorientację. To nie powinno było się wydarzyć, zwłaszcza teraz, kiedy udało mu się zajść tak daleko, a dziewczyna niejako była jego! Nie teraz, gdy...

Poruszając się trochę jak w transie, przybrał pozycję obronną, stając naprzeciwko gotowego do ataku Castiela. Czuł, że jego oczy lśnią czerwienią, niemniej dzikie, co i stojącego naprzeciwko Salvadora. Obaj byli wściekli, niebezpieczni i zdeterminowani, istniało zresztą coś, co niezmiennie sprawiało, że przy każdej możliwej okazji chcieli się pozabijać – niespokojna przeszłość, która przywodziła ich na skraj szaleństwa, sprawiając, że potrafili posunąć się o wiele dalej, aniżeli sugerowałby to zdrowy rozsądek.

W przypadku Castiela Salvador było coś jeszcze: chęć zemsty, chociaż to akurat tylko i wyłącznie bawiło Drake'a.

No cóż, skoro nie miał okazji, by dorwać dziewczynę, równie dobrze mógł zabawić się w inny sposób. To było marne pocieszenie, ale wydało mu się lepsze niż nic, tym bardziej, że był wściekły i musiał się wyładować.

– Widziałem ją ostatnio, wiesz? – wyszeptał, a Castiel zamarł, przypatrując mu się z nienawiścią tak silną, że aż porażała. – Słodka jest. Miło się ostatnio bawiliśmy i... Wiesz co? Chyba o tobie zapomniała.

Wraz z tymi ostatnimi słowami, z gardła młodszego z Salvadorów wyrwał się dziki, gniewny charkot.

Zaraz po tym wampir skoczył przed siebie i zaatakował.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro