1. Współpracownik

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam na ławce, przyglądając się Wieży Eiffel'a. Od zawsze mnie inspirowała. Potrafiłam wpatrywać się w nią godzinami, wymyślając co raz to nowsze projekty. Trzymałam na kolanach swój szkicownik, nie zwracając szczególnie uwagi na to, co rysuję (często byłam tak zamyślona, że moja dłoń samowolnie bazgrała po kartce, muszę przyznać, że powstało tak wiele moich projektów). Po chwili spojrzałam w dół, widząc idealne, jakby prawdziwe kocie oczy. Mimo, że rysowałam samym ołówkiem, każda linia zdawała się przenikać żywą zielenią. Wpatrywałam się w nie długo, gdy nagle usłyszałam jakiś dziwny dźwięk, który stawał się coraz głośniejszy.

No tak... Już rozumiem... Niechętnie otworzyłam oczy i wyłączyłam budzik. To wszystko okazało się tylko snem. Powoli wygramoliłam się z wielkiego łóżka i od razu poszłam do kuchni zaparzyć sobie ulubionej kawy. Otworzyłam puszkę.

- Brawo Marinette, jak zwykle o wszystkim pamiętasz... W pracy będziesz wyglądać jak zombie. - powiedziałam zrezygnowana, gdy przypomniałam sobie, że wczoraj miałam ją kupić, bo się skończyła.

No nic... Otworzyłam szafkę, w nadziei, że znajdę tam chociaż jakąś herbatę. Moim oczom ukazało się opakowanie kawy i przyczepiona do niego karteczka. Ostrożnie zdjęłam ją i zaczęłam czytać

Masz szczęście, że Twój najwspanialszy narzeczony zawsze o Tobie myśli i zrobił zapas. Do zobaczenia za 2 tygodnie, Kocham Cie!

- Luka... - pomyślałam i uśmiechnęłam się szeroko.

Nad ranem wyjechał w trasę koncertową ze swoim zespołem. Jest bardzo utalentowanym gitarzystą i najlepszym człowiekiem jakiego znam. Za 3 miesiące miał odbyć się nasz ślub. Jak tylko wróci, zaczynamy przygotowania. Nie wiem czym zasłużyłam sobie na tak wspaniałego męża.

Zjadłam śniadanie, po czym wzięłam szybki prysznic i zaczęłam przygotowywać się do wyjścia. Ubrałam granatową sukienkę idealnie pasującą do mojej figury, a włosy spięłam w luźny kok. Zrobiłam lekki makijaż i ruszyłam do pracy.

Londyn jest pięknym miastem. Mieszkam tu już parę lat. Od razu po skończeniu liceum wyjechałam tu na studia. Nie chciałam opuszczać ukochanego Paryża. Rodzice nalegali żebym szła w stronę marzeń i pasji. To tutaj poznałam Lukę. On też mieszkał kiedyś w Paryżu, jest 3 lata starszy ode mnie, ale nie mieliśmy okazji się spotkać w naszym rodzinnym mieście. Połączył nas właśnie Londyn.

Dojechałam na miejsce. Zaparkowałam samochód i z determinacją podążałam w stronę swojego biura. Uwielbiałam swoją pracę. Robiłam to co od zawsze kochałam i tylko to się liczyło. Z każdym moim kolejnym projektem przykuwałam uwagę znanych projektantów i modeli, co bardzo mnie cieszyło. Moja kariera rozwijała się bardzo szybko. Do gabinetu weszła moja sekretarka Camille.

- Panno Dupain-Cheng, bardzo przepraszam. Dzwonił menadżer pana Agresta informując, że pojawią się dziś o 14, aby porozmawiać o najnowszej kolekcji.

Zrobiłam wielkie oczy i spojrzałam na mój kalendarz biurkowy.

Poniedziałek - SPOTKANIE (AGRESTE)

- Zupełnie zapomniałam! - krzyknęłam, a kobieta uśmiechnęła się delikatnie. - Co ja teraz zrobię? - zerknęłam na zegar, który właśnie wybijał godzinę 10.

- Proszę się nie martwić, wszystko jest gotowe. - spojrzała na moje biurko, na którym leżała sterta papierów. Natychmiast zrozumiałam o co chodzi. Zachichotała.

- Bałaganiara ze mnie. Spokojnie, ogarnę się do przybycia Agresta. - uśmiechnęłam się z wdzięcznością do kobiety, a ona odwzajemniła uśmiech i wyszła. Właściwie była niewiele starsza ode mnie, ale żyłyśmy w stosunkach czysto zawodowych. Uważam, że mogłabym się z nią zaprzyjaźnić, ale to jeszcze nie ten czas.

Rozejrzałam się po biurze, westchnęłam i zabrałam się za porządki. Ułożyłam wszystko dokładnie, aby wypaść jak najbardziej profesjonalnie. Mógł być jednym z moich najważniejszych współpracowników. "Światowej sławy model francuskiego pochodzenia, w kolekcji młodej projektantki Marinette Dupain-Cheng". To byłaby dla mnie ogromna szansa.

Wybiła godzina 13. Do spotkania została godzina. Postanowiłam iść do restauracji po drugiej stronie ulicy, by coś zjeść. Nie wiem, czy brzuch bolał mnie z głodu czy ze stresu, jednak mały posiłek mi nie zaszkodzi.

Zamknęłam biuro i poinformowałam Camille, że wychodzę na chwilę. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do mojej najlepszej przyjaciółki Alyi, usłyszałam sygnał i popatrzyłam na mój piękny pierścionek zaręczynowy. Rozmarzyłam się, przez co nie zauważyłam, że środkiem korytarza przebiegał dość gruby kabel i potknęłam się o niego. Czekałam tylko na ból, jaki czekał mnie po bliskim spotkaniu z podłogą. Pisnęłam cicho i zamknęłam oczy. Ku mojemu zdziwieniu wcale nie upadłam. Ktoś chwycił mnie. Otworzyłam oczy i spojrzałam na swojego wybawcę. Miał zielone, wręcz szmaragdowe, łagodne oczy, idealne rysy twarzy i złociste włosy. Na jego twarzy malowało się zmieszanie. Widziałam, że z trudem powstrzymywał się od śmiechu.

Jak tak dalej będzie, to kiedyś zabijesz się przez własną głupotę - pomyślałam.

- Jejku, to mój pierwszy dzień w Londynie, a już nie mogę odpędzić się od dziewczyn. - powiedział blondyn i uśmiechnął się znacząco, nawet zbyt znacząco, po chwili mnie podniósł.

- Z całym szacunkiem, ale wypraszam sobie! - powiedziałam niezadowolona i ruszyłam w swoją stronę.

- Hej! A jakieś "dziękuję, mój Książę" się nie należy? - zażartował. Odwróciłam się tylko i posłałam mu miły uśmiech. - Zapamiętam to sobie, kochana! - krzyknął, śmiejąc się i sam poszedł dalej.

Zamówiłam sobie naleśniki z serem, które bardzo lubiłam. Zjadłam je przyglądając się tłocznej ulicy. Nim się obejrzałam, musiałam już wracać do biura.

Przez to wszystko nie zauważyłam, że zgubiłam gdzieś telefon. Wracając szukałam go, ale niestety nigdzie go nie było.

Usiadłam przy swoim biurku, licząc na to, że ktoś go znalazł. Zbliżała się 14. Nagłe usłyszałam pukanie do drzwi.

- Proszę, panie Agreste! - krzyknęłam. Usłyszałam jak drzwi się otwierają. Nie podniosłam wzroku z moich szkiców, upewniając się, że mam wszystko. - Dzień dobry! - powiedziałam miłym tonem.

- Witaj, Księżniczko!

Zatkało mnie. Znam ten głos. Spojrzałam na chłopaka. To ten sam, który złapał mnie na korytarzu. Chyba bawiła go moja mina.

- Wiedziałem, że zapragniesz mnie zobaczyć po raz kolejny, ale nie wiedziałem, że tak szybko.

Rzuciłam mu obojętne spojrzenie.

- Adrien Agreste - rzucił i chwycił moją dłoń chcąc ją pocałować, na co ja zareagowałam dość gwałtownie i zabrałam ją

- Marinette Dupain-Cheng - przedstawiłam się i wskazałam na krzesło dając mu do zrozumienia, że chcę, aby usiadł.

To nie będzie łatwa rozmowa...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro