10. Wizja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Co z Marinette?

- Zrobiliśmy wszystko. Nadal jest nieprzytomna. - powiedział ze smutkiem lekarz. - Pozostało nam czekać aż się obudzi. - jego głos chwilowo się załamał, jakby sam nie wierzył w to, co mówi.

- Czy mogę ją zobaczyć? - zapytałem.

- Oczywiście, proszę. - otworzył drzwi.

Wszedłem do sali cały rotrzęsiony. Leżała tam. Na twarzy miała wymalowany smutek. Była taka bezbronna. Nie mogłem powstrzymać łez. Usiadłem obok niej na krześle.

- To moja wina... Nie powinienem Cię zostawiać. Powinienem być wtedy przy Tobie. - mówiłem do niej z nadzieją, że mnie słyszy. - Przepraszam Księżniczko...

Kilka łez spłynęło po moich policzkach. Nie mogłem sobie wyobrazić tego, że już jej nie zobaczę.
"Nawet tak nie myśl, Adrien!" - skarciłem w myślach sam siebie. Nagle dziewczyna delikatnie uniosła palec wskazujący. Spojrzałem na nią z nadzieją, że się obudziła, jednak nadal nie otwierała oczu.

- Marinette? - odezwałem się.

Nie odpowiadała. Chwyciłem delikatnie jej dłoń. Po raz kolejny dopadł mnie ten natłok myśli. Nie miałem siły z tym walczyć. Zamknąłem oczy. Gdy je otworzyłem, byłem w Paryżu. Wokół unosił się dym i kurz. Czułem niepokój. Nagle zza rogu wybiegł chłopak wyglądający zupełnie jak ja, kiedy miałem 16 lat. Niósł w ramionach zranioną dziewczynę. Miała granatowe włosy związane w 2 kucyki. On sam krwawił w wielu miejscach. Jednak ona była dla niego najważniejsza. Chłopak położył ją na trawie. Opadał z sił.

- Nie! Nie odchodź! Potrzebuję Cie, Kocie. - powiedziała ostatkiem sił.

- Ja Ciebie też, Księżniczko. Nie poddawaj się. - powiedział ze łzami w oczach.

Nachylił się nad nią i delikatnie pocałował.

- Adrien... - szepnęła.

- Mari, nic nie mów. - powiedział przez łzy.

"Adrien"? "Mari"? O co w tym wszystkim chodzi? - pomyślałem.

Tracił ją. Umierała w jego ramionach. Oboje stracili przytomność. Widząc to, sam zacząłem płakać. Przypomniałem sobie... Znaliśmy się, byliśmy blisko. Tylko co sprawiło, że ta dwójka zakochanych w sobie bez końca nastolatków, zapomniała o swoim wzajemnym istnieniu? Wiem, że zostałem okłamany i dowiem się dlaczego.

Ocknąłem się. Nie mogłem przestać myśleć o mojej wizji. Marinette zaczęła się ruszać.

MARINETTE

Znów byłam na tej ogromnej sali balowej. Nadal sama. W dłoni trzymałam maskę. Już nie czarną, lecz czerwoną w czarne kropki. Po chwili wszystkie światła zgasły i na sali zapanowała ciemność. Rozglądałam się dookoła. Nie mogłam dojrzeć nawet najbliższych stolików. Oświetlił mnie czerwony reflektor. Usłyszałam kroki. Oglądałam się za siebie, ale nikogo nie widziałam. Ktoś zakrył mi oczy.

- Kim jestem My Lady? - zapytał.

Chcę mu odpowiedzieć. Sama chcę wiedzieć. Dlaczego nie mogę sobie przypomnieć? Chyba wyczuł moją bezsilność.

- Nie otwieraj oczu, dobrze? - powiedział.

- Dobrze. - zgodziłam się.

Zdjął dłonie z moich oczu. Zabrał mi maskę i założył mi ją.

- Teraz otwórz.

Zrobiłam to o co prosił. Przede mną stało wielkie lustro. Nadal miałam na sobie czerwoną sukienkę w czarne kropki, sięgającą do kostek. Maska pasowała idealnie, jakby została zrobiona dokładnie dla mnie. Uśmiechnęłam się.

- Czarny Kocie? - przypomniałam sobie imię chłopaka.

- Cieszę się, że mnie pamiętasz, Kropeczko. - powiedział uradowany i stanął przede mną.

Wreszcie go zobaczyłam. Nie mogłam oderwać się od jego oczu. Hipnotyzowały mnie. Dotknęłam jego twarzy i zaczęłam wodzić po krawędzi jego maski. Pamiętam jego imię, ale wciąż nie pamiętam kim jest. Mimo to byłam pewna, że go znam.

- "Kropeczko"? - zapytałam w reakcji na dziwne przezwisko.

- Nadal nie pamiętasz... Potrzebujesz czasu... - rzekł smutny.

- Nie! Nie odchodź! Potrzebuję Cię, Kocie! - zapłakałam.

- Ja Ciebie też, ale nie tutaj. Musisz do mnie wrócić, Księżniczko. - powiedział.

- Jak to "wrócić"? O czym mówisz? - zapytałam przerażona.

Chwycił za moje dłonie i podniósł je na wysokość mojej twarzy. Zobaczyłam jak z moich nadgarstków płynie krew. Opadłam na kolana.

- Musisz do mnie wrócić. Nie mogę stracić też Ciebie. - powiedział z nadzieją i odszedł.

Otworzyłam oczy. Leżałam w łóżku szpitalnym. Obok łóżka siedział Adrien. Patrzył na mnie. Jego oczy wypełniły się łzami, a na twarzy zagościł uśmiech.

- Co ja tu robie? - zapytałam cicho.

Nie odpowiedział. Wstał i przytulił mnie delikatnie, jakby bał się, że zdobi mi krzywdę.

- Nawet nie wiesz jak się bałem, że mnie zostawisz... - powiedział.

Spojrzał mi w oczy i zaczął się do mnie zbliżać. Nagle drzwi się otworzyły. Adrien szybko się odsunął. Do sali wszedł lekarz.

- Jak się Pani czuje? - zapytał.

- Bardzo dobrze. - powiedziałam spokojnie i uśmiechnęłam się do Adriena.

- Pamięta Pani, co jest przyczyną wizyty w szpitalu? - zapytał ostrożnie.

- Nie. Nie pamiętam. - powiedziałam.

Nagle przypomniało mi się co widziałam, kiedy byłam nieprzytomna. Podniosłam ręce i zobaczyłam bandarze na nadgarstkach. Przestraszyłam się.

- Proszę się nie denerwować. Wszystko w porządku. - próbował mnie uspokoić lekarz.

Zaczęłam panikować. Adrien szybko złapał mnie za rękę. Zapanowałam nad oddechem i zaczęłam się uspokajać.

- Wielkie szczęście... Gdyby Pani chłopak znalazł Panią chwilę później, zapewne byśmy teraz nie rozmawiali.

Poczułam, że się rumienię. Adrien to zauważył. Uśmiechnął się do mnie.

- Kiedy będę mogła wrócić do domu? - zapytałam, chcąc zmienić temat.

- Cóż, myślę, że już jutro. Zrobimy jeszcze badania końcowe. Muszę też mieć pewność, że nie spotkamy się więcej w takich okolicznościach. - powiedział poważnie.

- Spokojnie, zadbam o nią. To już więcej się nie powtórzy. - uspokajał lekarza mój "chłopak".

Doktor wyszedł. Oboje milczeliśmy. Baliśmy się zacząć rozmowę.

- Mari... Obiecaj, że już nigdy więcej mi tego nie zrobisz.

Milczałam. Było mi wstyd, że tak bardzo go naraziłam. Widział jak umieram. Co ja sobie myślałam...

- Marinette, obiecaj. - powiedział stanowczo, ale troskliwie.

- Obiecuję. Przepraszam Cię za wszystko. - powiedziałam unikając wzroku chłopaka.

- To moja wina. Gdybym Cię wtedy nie zostawił... - zaczął się obwiniać, ale szybko mu przerwałam.

- Hej, nawet tak nie mów. Jesteś jedyna osobą, która była przy mnie, gdy wszyscy mnie zostawili. - powiedziałam z wdzięcznością i złapałam go za rękę. - Dziękuję.

Chłopak zarumienił się. Ukrył twarz w dłoniach żebym tego nie zauważyła. Nie do końca mu to wychodziło. Wyglądał uroczo.

- Moment! Jak długo jestem w szpitalu? - spanikowałam.

Przecież miałam jechać do rodziców. Będą pytać co się stało. Nie wiem jak im to wytłumaczę. Sama jeszcze nie potrafię się pogodzić z tym, co zobaczyłam.

- Spokojnie. Przywiozłem Cie tutaj dziś po południu. Dzielnie walczyłaś i wszystko potoczyło się szybko. - uspokoił mnie. - Polecimy do Francji jutro po południu. Zabukuję bilety.

Wyjął telefon i sprawdzał jutrzejsze połączenia z Londynu do Francji. Spojrzałam na zegar. Była 18.47.

- Cały czas byłeś w szpitalu? - zapytałam.

- Tak, a dlaczego pytasz?

- Jedź do domu i odpocznij. Zadzwonię do Ciebie jak się dowiem, że mogę wyjść ze szpitala.

- Żartujesz? Nie zostawię Cie tutaj. Już raz popełniłem ten błąd.

Zrobiło mi się miło. Przy nim czułam się bezpiecznie. Nie miałam jednak pewności, że jego troska nie była spowodowana poczuciem winy. Jestem pewna, że nie chcę wracać do Luki. Skrzywdził mnie. Nie wiem czy się po tym pozbieram. Na razie nie chcę go widzieć. Nie jestem gotowa na rozmowę.

Byłam bardzo zmeczona. Szybko zasnęłam. Przebudziłam się w nocy. Adrien nadal siedział na krześle, ale ręce i głowę położył na łóżku. Uśmiechał się przez sen. Położyłam rękę na jego głowie i zaczęłam gładzić jego złote włosy. Chcąc nie chcąc zakochałam się w nim. Wiedziałam, że jeśli wszystko w moim życiu ma się ułożyć, to tylko i wyłącznie z nim. Jeszcze kilka dni temu pragnęłam, by wszystko było jak dawniej. Co jeśli to "stare" życie wcale nie było tym właściwym? Im dłużej przebywam z Agrestem, tym bardziej jestem tego pewna. Nie wiem, jak na moją decyzję zareagują rodzice. Mam nadzieję, że zrozumieją wszystko. Jutro czeka mnie trudny dzień...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro