17. "Wierzysz?"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

MARINETTE

- Bo zabiłam Twojego ojca, Adrien!

Wykrzyczałam. Nie miałam siły już dłużej trzymać tego w sobie.

Moi rodzice mówili prawdę. Nie możemy być razem. On nie zniósłby widoku osoby, która zniszczyła mu życie. Może lepiej, że dowiedział się tego już teraz. Im szybciej zniknę tym szybciej o mnie zapomni. Tak będzie dla niego najlepiej.

Adrien zbladł. Wszystkie emocje zniknęły z jego twarzy. Pustym wzrokiem patrzył przed siebie. Jego oczy straciły blask, a żywe zielone tęczówki pociemniały, przybierając niemal szary kolor. Powoli puścił mój nadgarstek.

Nie mogłam zostać tu ani chwili dłużej. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co teraz czuje. Ja tylko wszystko utrudniam. Wróciłam po moją walizkę i szybkim krokiem wyszłam z pokoju blondyna.

Nawet nie próbował mnie zatrzymać. Ulżyło mi. Gdyby za mną poszedł byłoby jeszcze trudniej. W sumie nie wiem co gorsze: czy to, że mógłby chcieć mnie zatrzymać czy to, że tego nie zrobił.

Zatrzymałam się kilka metrów przed wyjściem z rezydencji. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Było tak silne, że dziwię się, że nie wypadły z zawiasów.

Coś we mnie pękło. Krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam, po czym z całej siły uderzyłam pięścią w ścianę. Opadłam na kolana i spojrzałam na swoją zbitą dłoń. Na szczęście obyło się bez krwi. Nie zwracałam uwagi na to, że mogłam zrobić sobie krzywdę. Nic w tym momencie nie mogło boleć mnie bardziej niż serce.

- O mój Boże! Marinette co się stało? - zapytała przerażona Valeria.

- Proszę zaopiekować się Adrienem. - powiedziałam. - To wszystko moja wina...

Kobieta już nic nie powiedziała. Myślę, że nie chciała się wtrącać. Rzuciłam jej ostatnie smutne spojrzenie i zniknęłam za drzwiami.

ADRIEN

Nie wierzę w to. Po prostu nie wierzę. To ona spowodowała ten wypadek? To nie może być prawda. Jej słowa nadal odbijały się echem w mojej głowie. Jedno, krótkie zdanie mnie zrujnowało.

Wpadłem w furię. Kiedy straciłem rodziców, myślałem, że nie doświadczę gorszego uczucia. Myliłem się. Mój pokój zamieniał się w jakieś pole bitwy. Niszczyłem wszystko co wpadło mi w ręce. Oparłem się o ścianę i zsunąłem się po niej, siadając na podłodze. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.

Te wszystkie sny, wizje, przewidzenia... Ciężko było mi uwierzyć w to, że moja podświadomość próbowała tylko pokazać mi, kto doprowadził do wypadku. I jaki związek z tym tragicznym dniem miała czerwona maska w czarne kropki? Może to tylko moja wyobraźnia... Nie wiem. Nie potrafie teraz myśleć racjonalnie, a co dopiero logicznie.

Przy stercie moich starych ubrań zauważyłem jakieś pudełko. Sięgnąłem po nie, by przyjrzeć się dokładniej. Miało kształt graniastosłupa o podstawie sześciokąta. Było czarne, a na górze widniały czerwone wzory. Nie pamiętam, żebym kiedyś takie miał. Otworzyłem je. Było puste. Dziwne. Teraz mogłem przysiąc, że już kiedyś je trzymałem. Dotknąłem serdecznego palca swojej prawej ręki, zupełnie jakbym chciał przekręcić pierścień. Moment. Przecież ja nigdy nie nosiłem żadnego pierścienia. Robi się coraz ciekawiej...

Muszę jakoś udowodnić, że Mari nie ma nic wspólnego tym wypadkiem. Ja to czuję. Jestem pewien, że ktoś próbuje nas rozdzielić. Tylko kto i po co? To smutne, ale podejrzewałem każdego z naszych bliskich. Wszystkim przeszkadzało, że jesteśmy blisko... Chwyciłem za telefon. Wiedziałem od czego rozpocząć "śledztwo". Wybrałem numer i zadzwoniłem. Całe szczęście, odebrała.

- Słucham, Skarbie! - usłyszałem.

- Witaj, Ciociu. Nie przeszkadzałoby Ci, gdybym wpadł na kilka dni?

- Oczywiście, że nie. A coś się stało?

- Nie, wszystko w porządku. Ja... Stęskniłem się za Wami.

- Adrien, kochanie, wpadaj kiedy tylko chcesz! - powiedziała z radoscią.

- Dziękuję! Zobaczymy się jutro. Do zobzaczenia! - powiedziałem i rozłączyłem się.


MARINETTE


Biegłam przed siebie, ciągnąc za sobą walizkę. Przez cały czas płakałam. Ludzie patrzyli na mnie jak na kogoś chorego psychicznie. Według mnie chore jest to, że każdy, kto pośród ludzi uwolni swoje emocje (nie ważne jakie), od razu jest odrzucony i uznany za dziwaka. Nie jestem robotem, posiadam uczucia i nie zamierzam ich ukrywać. Niech każdy myśli sobie co chce.

Nie patrzyłam gdzie idę. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nagle wpadłam na kogoś. Podniosłam głowę. To Chloe. Gorzej chyba nie mogłam trafić.

- Marinette? - zapytała.

W jej głosie wyczułam coś. Jakby troskę? Nie, nie możliwe. Chloe Bourgeois nie ma uczuć.

Nie odpowiedziałam. Chciałam ją wyminąć i iść dalej, ale zatrzymała mnie i złapała za ramiona.

- Ojj Mari... - powiedziała cicho.

Objęła mnie i pogłaskała po plecach. Co tu się właśnie wydarzyło?

- Czego chcesz? - zapytałam oschle.

- Chodź! Nie możesz sama błąkać się po Paryżu. - powiedziała, ignorując moje pytanie.

- A niby od kiedy Cię to obchodzi!? - byłam coraz bardziej zdenerwowana.

Na pewno miała w tym jakiś cel. Chciała mnie poniżyć? Wykorzystać? Zrobić mi krzywdę? Nie wiem. Po niej wszystkiego mogłam się spodziewać.

- Ja... Ja chcę Ci pomóc. Nawet nie wiesz jak tęskniłam. - odpowiedziała.

Byłam w szoku. To było szczere. Naprawdę szczere.

- Jeżeli chcesz mnie skrzywdzić, to nie zawracaj sobie tym głowy. Już i tak gorzej nie będzie. - rzuciłam gniewnie.

- Zaufaj mi. Chodź ze mną. - powiedziała spokojnie.

Co mam do stracenia? Czy to możliwe, że wielka Chloe Bourgeois się zmieniła? Chyba nie odpuści, dopóki nie przyjmę pomocy. Zgodziłam się i ruszyłam za blondynką.

Po chwili byłyśmy już pod hotelem jej ojca. Zaprowadziła mnie do swojego apartamentu i gdzieś poszła. Nie powiedziała gdzie. Przyniosła dużą tacę z deserami lodowymi, 2 kubkami cafe latte i ciastem czekoladowym. Uśmiechnęła się życzliwie i podała mi jeden pucharek z lodami. Spojrzałam na niego niepewnie. Skąd miałam wiedzieć co tam jest?

- Spokojnie, nie są zatrute. - powiedziała i zaśmiała się.

To nie była ta Chloe, którą znałam. Teraz była radosna, miła, troskliwa... Przecież całkiem niedawno nakryłam ją w łóżku z moim narzeczonym. Mimo to postanowiłam jej zaufać. Dlaczego? Sama nie wiem. Po prostu musiałam.

- Dlaczego to robisz? - zapytałam.

- Ale co? - zapytała, udając że nie wie o co chodzi.

- To wszystko. Czemu mi pomagasz? Przez całe życie potrafiłaś tylko uprzykrzać mi życie. Niedawno nakryłam Cię z Luką. Dlaczego, Chloe?

- I tak nie uwierzysz... - zaczęła.

- W co nie uwierzę? - zapytałam poddenerwowana.

- W prawdę... - powiedziała łagodnie.

- Słucham? Jaką prawdę? - niemal krzyknęłam. - Moje życie to czyste kłamstwo.

- Pomogę Ci poznać prawdę. Chcę odzyskać naszą przyjaźń, Mari. To dzięki tobie się zmieniłam. Już dłużej tak nie mogę. - powiedziała, a w jej oczach tliły się iskierki nadziei.

Nie chciałam wierzyć w jej słowa, ale chyba tylko ona mogła mi pomóc.

- Nie wierzysz mi, prawda? - zapytała ze smutkiem.

Westchnęłam głośno.

- Wierzę Ci, Chloe. - powiedziałam cicho.

Rzuciła się na mnie i przytuliła tak mocno, że zaczęło brakować mi powietrza.

- Nawet nie wiesz jak się cieszę... - powiedziała z radością. - Zostań tutaj tak długo, jak tylko potrzebujesz!

Uśmiechnęłam się. Mam nadzieję, że nie popełniłam błędu, ufając jej.


- A teraz powiedz mi jedno.

- Co chcesz wiedzieć? - zapytała.

- Co dokładnie stało się w dniu wypadku?

----------------------------------------------------------
Chloe wkracza do akcji ❤ Tajemnica wyjdzie na jaw? 👑

Przeglądając poprzednie rozdziały zauważyłam, że jest w nich sporo błędów. Przed wstawieniem rozdziału sprawdzam czy wszystko jest dobrze, ale zdaża mi się ich nie zauważyć. Taka mała prośba: Jeśli widzicie błąd dajcie znać w komentarzu.

Miłej nocy 🌜

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro