28. Niespodziewany gość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ważne info na dole!

ADRIEN

Piękny słoneczny dzień. Trzymałem ją za rekę. Razem usiedliśmy na ławce w parku i przyglądaliśmy się promieniom słońca odbijającym się od gładkiej tafli wody. Jej głowa opadła na moje ramię. Nigdy nie byłem tak szczęśliwy. Gdybym wiedział, że ta mała, krucha istotka potrafi zmienić moją rzeczywistość już dawno przeszukałbym cały świat, by mieć ją przy sobie wcześniej.

Co prawda wcześniej byłem w kilku związkach, ale (jak się później okazało) dziewczyny były ze mną tylko dla sławy lub pieniędzy. Zawsze denerwowało mnie to, że nie mogłem być pewny szczerości moich wybranek przez swoją "ładną buźkę" i rozpoznawalność.

Na szczęście Marinette jest inna. Kocham ją całym sercem i jestem pewien, że bedziemy razem już na zawsze. Mógłbym wiecznie trwać w idealnym życiu wraz z moją ukochaną.

Nagle w oddali zauważyłem czarne chmury i ogromne błyskawice. Pojawiły się znikąd. Pora wracać do domu, nie chcę by coś stało Marinette.

- Mari, czas na nas. - zacząłem.

- Czemu chcesz uciec od tego, co nam pisane? - zapytała.

Nie zrozumiałem o co jej chodzi. Jej głos był spokojny, co z jednej strony bardzo mnie zaniepokoiło.

- O czym mówisz? - zapytałem z nutą przerażenia w głosie.

- O katastrofie, Skarbie. - odpowiedziała.

Odsunęła się ode mnie na tyle, by móc spojrzeć mi w oczy. Jest wzrok był pusty i obojętny, a jej niegdyś piękne fiołkowe tęczówki pozbawione były koloru i blasku.

Po chwili znów oparła głowę o moje ramię i wpatrywała w nadciągające wyładowania atmosferyczne.

- Już nie ma dla nas ratunku. - dodała, a w jej głosie nie było ani jednej emocji.

Nie wiedziałem co robić. Szybko wstałem i wziąłem Mari na ręce. Chciałem uciec, ale wszędzie dookoła widziałem tylko rzędy błyskawic i trąby powietrzne. Nagle ziemia zaczęła się trząść. Postawiłem Marinette na ziemi i chwyciłem jej dłoń. Wtuliła się we mnie chowając twarz w moją koszulę. Czułem jak się trzęsie. Sam byłem przerażony. Wszystko było coraz bliżej. Słońce już całkowicie zostało zakryte czarnymi chmurami, a niebezpieczne zjawiska pogodowe szybko zbliżały się w naszą stronę. Tak naprawdę byliśmy skazani na pewną śmierć.

Z daleka usłyszałem, jak ktoś woła moje imię. Był to niewyraźny męski głos. Stawał się coraz głośniejszy.

- Adrien! Młody, obudź się! - usłyszałem.

Nagle otworzyłem oczy. Całe szczęście, to był tylko sen. Przy łóżku kucał mój niepoprawny kuzyn.

- Czego chcesz? Która jest godzina? - zapytałem zaspanym głosem.

- Już późno. Jest 7:00. Jak długo jeszcze zamierzasz spać? - rzucił.

- KTÓRA!? FELIX, TY NIEZNOŚNY GŁĄBIE! WYJAZD Z MOJEGO POKOJU! - krzyknąłem wkurzony.

Odwróciłem się od niego, zakryłem się kołdrą i podjąłem próbę drzemki. Niestety ktoś miał wobec mnie inne plany.

Poczułem, jak ktoś brutalnie wyrywa mi kołdrę. Kto normalny stawia ludzi ma nogi o 7:00 rano!?

- Adrieeen! Wstawaj już! Nie chcę być sam! - prosił.

Spojrzałem na niego. Zrobił minę smutnego pieska.

- Stary, musimy Ci znaleźć jakąś dziewczynę. - stwierdziłem.

- Jak sobie chcesz, ale wstawaj! - zażądał.

- Dobra, dobra... I tak nie dasz mi spokoju... - powiedziałem.

Powolnym krokiem wstałem z łóżka. Nakazałem kuzynowi przygotować śniadanie, a sam poszedłem do łazienki, po czym ubrany i doprowadzony do porządku zszedłem do kuchni.

MARINETTE

Obudziłam się około godziny 9:00. Chloe nadal spała. Była sobota, więc miałyśmy więcej czasu na odpoczynek. Nie bardzo spieszyło mi się do wyjścia z łóżka. Poza tym wczoraj ja i Chloe zrobiłyśmy sobie babski wieczór. Tak naprawdę niewiele z tego pamiętam. Film urwał mi się na czwartym drinku. Nigdy nie miałam głowy do alkoholu. Na szczęście nie tylko ja. Chloe odpadła już przy trzecim.

Nie czułam się zbyt dobrze, trochę bolała mnie głowa. Aż przypomniała mi się londyńska gala, na której byłam razem z Adrienem. Strasznie za nim tęsknię. Mam nadzieję, że już niedługo wróci do Paryża.

Powoli wstałam, wyjęłam z walizki jasne, przetarte na kolanach jeansy i czerwony t-shirt w czarne kropki i udałam się do łazienki, by wziąć prysznic.

Ubrałam się w przygotowany zestaw, a włosy zaplotłam w warkocz, który przerzuciłam do przodu na lewe ramię. Założyłam lekki makijaż, by zakryć ślady zmęczenia po "nocy z procentami".

Gdy wrociłam do pokoju blondynka już nie spała. Siedziała w swoim ogromnym łóżku, owinięta kołdrą pod samą szyję. Widząc ją, cicho się zaśmiałam.

- Jak tam? Żyjesz? - zapytałam z szyderczym uśmiechem.

- Bardzo śmieszne... - burknęła. - Wszystko mnie boli.

Podeszłam do niej, nachyliłam się lekko i złapałam ją za ramiona.

- Kac morderca nie ma serca! - wyrecytowałam, a w jej oczach pojawiły się iskierki złości.

Szybko odskoczyłam, by uniknąć bliskiego spotkania z paznokciami dziewczyny. Wylądowałam na podłodze i wybuchnęłam głośnym śmiechem.

Chloe chwiejnym krokiem ruszyła w stronę komunikatora (hotelowego domofonu) i zamówiła naleśniki na śniadanie. Po chwili zniknęła za drzwiami łazienki.

***

Zbliżało się południe. Postanowiłam, że Lukę odwiedzę w porze poobiadowej. Chloe zaproponowała oglądanie serialu, na co się zgodziłam. Nie miałam nic lepszego do roboty.

Już miałyśmy włączyć pierwszy odcinek, ale usłyszałyśmy pukanie do drzwi. Chloe spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.

- Spodziewasz się kogoś? - zapytała.

Pokiwałam głową przecząco.

Wstała i podbiegła do drzwi. Wypuściła do środka niespodziewanego gościa. Usłyszałam znajomy głos.

- Cześć, Chloe. Jest tu Marinette?

Blondynka spojrzała na mnie z zdezorientowaniem wypisanym na twarzy, po czym znów odwróciła się w stronę rozmówcy.

- Jest, wejdź. - powiedziała cicho.

Obok niej stanął Luka. Od razu podszedł do mnie na bezpieczną odległość. Przez chwilę żadne z nas nie miało odwagi nic powiedzieć. W końcu to on wykonał pierwszy krok.

- Witaj Marinette... - powiedział z delikatnym uśmiechem.

Wstałam z kanapy i odpowiedziałam mu krótkim "Hej", w ogóle na niego nie patrząc. Natomiast on przez cały czas badał mnie wzrokiem.

Chloe zaproponowała herbatę, po czym wyszła z apartamentu, by ją przygotować. Gdy tylko blondynka zamknęła drzwi Luka przysunął się do mnie i mocno przytulił.

Stałam w bezruchu. Nie mogłam odwzajemnić gestu chłopaka. Dla nas obu ta sytuacja była okropnie trudna. Niebieskooki wreszcie wypuścił mnie z objęć.

- Skąd wiesz, że mieszkam u Chloe? - zapytałam, nie okazując żadnych emocji.

- Alya mi powiedziała. Wybacz jej, ona chce dla Ciebie jak najlepiej.

- Tak, wszyscy chcecie... - powiedziałam z wyrzutem.

- Chyba przyszedł czas na rozmowę, Mari. Należą Ci się wyjaśnienia. - zaczął.

W jego oczach widziałam zmieszanie i strach. Z powrotem usiadłam na kanapę, a on zajął miejsce obok mnie.

- Więc słucham. - rzuciłam.

- Przepraszam, Marinette. Nie powinienem zostawiać Cię sam na sam z tym ogromnym problemem. Powinienem Cię wtedy wesprzeć, a zamiast tego wyparłem się Ciebie i zerwałem kontakt.

- Więc dlaczego tak postąpiłeś? - zapytałam, a na wspomnienie o tym dniu do moich oczu napłynęły łzy.

Chłopak błądził wzrokiem po dywanie. Zdawałam sobie sprawę z tego, jak trudno jest mu o tym mówić. Wiedziałam, że żałuje. Czekałam na odpowiedź z nadzieją, że, gdy już poznam prawdę, zrozumiem jego zachowanie. 

- Dlaczego, Luka? - powtórzyłam.


-----------------------------------------------------------
Witajcie 💖 Wiem, wiem: czekaliście na ten rozdział dość długo. Usprawiedliwiam się chwilowym brakiem weny, nie chciałam pisać na siłę. Mam nadzieję, że zrozumiecie 🙈

Z racji tego, że zbliża się liczba 4000 odsłon i 700 gwiazdek (to dla mnie bardzo dużo, dziękuję Kochani! ❤) wpadłam na pewien pomysł.

W komentarzach pod tym rozdziałem lub w wiadomościach prywatnych możecie zadawać mi pytania. Mogą być kierowane bezpośrednio do mnie lub do mojej książki. Odpowiem na wszystkie poza tymi, w których musiałabym w dużym stopniu zdradzić fabułę przyszłych rozdziałów książki (chociaż, może zdradzę Wam jakieś spoilery 😸 warto pytać).

Na pytania czekam do wtorku. W środę pojawią się odpowiedzi.

Do usłyszenia! 💖💖💖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro