7. Świadomość o nieświadomości

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ADRIEN

Z tego co wiem Luka wraca za 3 dni. Marinette nie jest z tym łatwo. Codziennie próbuje się do niego dodzwonić i wszystko wytłumaczyć, ale bezskutecznie. To strasznie ją niszczy. Świadomość, że jest tak bliska straty osoby, z którą chce spędzić resztę życia. Jednak nadal ma nadzieję. Wiem, że częściowo to ja się do tego przyczyniłem i strasznie mi przykro. Jednak jedno nie daje mi spokoju. Powiedzmy sobie szczerze: nawet nie dał jej szansy wszystkiego wyjaśnić. On po prostu tego nie chce. Uwierzył w jakiś głupi artykuł z gazety. Nawet nie spróbował dowiedzieć się czy to prawda i co właściwie się stało. Za bardziej wiarygodne źródło informacji uważa jakiegoś nieznanego dziennikarza, a nie własną oddaną narzeczoną. Czy tylko ja uważam to za bezmyślność? Cóż, to sprawa Marinette i to ona zdecyduje co zrobi. A teraz trzeba zacząć wdrażać w życie mój plan.

Do gali zostało niecałe 7 godzin. Postanowiłem pojechać do projektantki, by zobaczyć jak się czuje i wszystko jeszcze raz omówić. Trochę bałem się, że zrezygnuje... Czekałem cierpliwie aż dziewczyna otworzy mi drzwi. W końcu wyszła.

- Hej, nie spodziewałam się Ciebie o tej godzinie. - powiedziała cicho - Proszę wejdź.

- Witaj Marinette. - przywitałem się.

Już wiem dlaczego nie bardzo spodobała się jej moja wizyta. Panował tu totalny bałagan. Jakby ktoś wywrócił dom do góry nogami.

- Co tu się stało? - zapytałem zmartwiony.

Dziewczyna nie odpowiadała. Patrzyła ze smutkiem w podłogę. Jej stan z dnia na dzień zdawał się być coraz gorszy. Gdy na to patrzyłem miałem ochotę zrobić dwie rzeczy: najpierw zatłuc tego "wspaniałego narzeczonego", a potem popełnić samobójstwo żeby skrócić jej cierpienia spowodowanego kontaktem z nami dwoma.

- Marinette... Ty w ogóle odpoczywasz? Wyglądasz jakbyś nie spała przynajmniej z dwa dni.

- To nie wygląd, to czysta prawda. - powiedziała bez żadnego żalu do siebie, a wręcz z dumą. - Wciąż czekam aż zadzwoni.

- Dobra, dosyć. - wstałem i ruszyłem w stronę jej sypialni.

Wiedziałem dobrze czego szukam, ale w tym pokoju panował taki bałagan, że ledwo co podłogę było widać. Jak miałem tu znaleźć jej telefon? Planowałem kazać jej się położyć i odpocząć, ale widząc jak powoli wariuje w tym domu wpadłem na lepszy pomysł. Wziąłem ze sobą jej telefon i poszedłem z powrotem do niej. Siedziała przy stoliku w salonie i przyglądała się ze spokojem jakiejś kartce.

- Co to takiego? - zapytałem.

- Są piękne, nie sądzisz? - pokazała mi jakiś rysunek, który przedstawiał kocie oczy. - Śnią mi się prawie codziennie, a czasem nawet widuję je za dnia. Wystarczy, że zamknę oczy.

Powinno mnie martwić jej zachowanie, ale wbrew pozorom nie mówiła tego, jakby popadła w jakiś obłęd. Jej słowa były szczere i wypełnione szczęściem. Postanowiłem lepiej się temu przyjrzeć.

- Sama to narysowałaś? - zapytałem i delikatnie wyjąłem jej rysunek z rąk.

Spojrzałem na niego. Znowu to samo uczucie, jak wtedy, kiedy zobaczyłem stare zdjęcie Marinette. Tym razem doszło jeszcze jakieś silne uderzenie w serce. Musiałem to powstrzymać. Ostatnim razem zareagowała na moje zachowanie dość gwałtownie. Jednak wspominanie tego tylko pogorszyło sprawę. Wziąłem głęboki oddech i pomyślałem o niej. Miałem wrażenie, że ona jest dla mnie tym, czym dla niej były te dziwne kocie oczy - czymś w rodzaju azylu. Ocknąłem się. Na szczęście wcale nie zauważyła, że poczułem się gorzej. Wyjąłem z kieszeni jej telefon.

- Oddaj mi go! - niemal krzyknęła.

- Oddam, ale pod jednym warunkiem. - rzuciłem stanowczo.

- Mało ci jeszcze jakichś durnych warunków i pomysłów? - powiedziała z wyrzutem.

- Przepraszam, że chcę Ci pomóc! - wkurzyłem się.

Popatrzyła na mnie przez chwilę ze złością, ale chyba zrozumiała, że jej słowa mogły mnie dotknąć. Po chwili emocje opadły. Skrzyżowała ręce i wstała z kanapy.

- Dobrze, więc czego chcesz? - zapytała niechętnie.

- Wyprowadzasz się. - zarządałem.

- Słucham? Chyba do reszty Cię pogięło!

- Mnie pogięło? To ty rysujesz jakieś chore rysunki i robisz z domu pobojowisko! - krzyknąłem.

Zrozumiałem co powiedziałem. Nie ułatwiam jej życia... W jej oczach pojawiły się łzy.

- Przepraszam, Marinette. Nie to miałem na myśli.

- Tak? Więc co? - rzuciła ze smutkiem.

- Wariujesz tutaj. Potrzebujesz chwili odpoczynku. Poza tym... - zastanowiłem się czy na pewno chcę to powiedzieć - ...Luka niedługo wróci.

Zaczęła zastanawiać się nad tym co powiedziałem. Dobrze wiedziała o tym, że on się nie odezwie i że wkrótce i tak będzie musiała się wyprowadzić.

- Gala jest o 18? - zapytała obojętnie.

- Tak, mamy jeszcze trochę czasu.

Odwróciła się i poszła do sypialni. Ruszyłem za nią. Wyjęła spod łóżka walizkę i zaczęła się pakować. Po chwili zatrzymała się.

- A właściwie to gdzie ja mam się wynieść? - zapytała.

Nie pomyślałem o tym. "Świetnie stary..." - skarciłem się w myślach.

- Możesz dziś zatrzymać się u mnie, a jutro poszukamy Ci jakiegoś mieszkania. - zaproponowałem. - Zajmiesz jeden z pokoi gościnnych.

Zgodziła się niechętnie. Musi przestać myśleć o tym co się stało, bo w końcu wpadnie w depresję. Niestety tutaj, gdzie wszystko jej o nim przypomina, nie da rady odpocząć.


MARINETTE

Dojechaliśmy na miejsce. Moim oczom ukazała się wielka willa. W sumie mogłam się tego spodziewać. Wystrój domu był wspaniały. Sciany były w odcieniach beżu i błękitu. A na kazdej z nich wisiał obraz. Większość z nich to zwykle kolorowe plamy na płótnie, ale jeden obraz szczególnie zwrócił moją uwagę. Kiedy Adrien poszedł zanieść moje rzeczy do pokoju, podeszłam bliżej, by mu się przyjrzeć. Był zdecydowanie największy ze wszystkich. Przedstawiał 3 osoby: wysokiego mężczyznę, obejmującego kobietę o złotych włosach i żywych szmaragdowych oczach, a pomiedzy nimi stał jakiś chłopak w wieku około 12 lat. Poczułam tę radość wymalowaną na ich twarzach. Im dłużej patrzyłam na ten obraz, tym większe szczęście czułam. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam się uśmiechać.

- To moi rodzice... - powiedział z radością Adrien.

Przestraszyłam się. Nie widziałam jak Adrien do mnie podchodzi. Chyba rozbawiła go moja reakcja, bo wybuchł głośnym śmiechem. Po chwili do niego dołączyłam.

- Twoja mama jest piękną kobietą. - powiedziałam, kiedy przestaliśmy się śmiać.

- Była... - posmutniał.

- Strasznie Cię przepraszam. - powiedziałam z żalem.

- Nic nie szkodzi. Skąd mogłaś wiedzieć? Zmarła kiedy miałem 13 lat. Tata zginął w wypadku 3 lata później. Poza nim w samochodzie byłem ja i asystentka ojca - Natalie. Tylko mi udało się przeżyć. Nic nie pamiętam z tego wypadku. Opiekę nade mną przejęła ciocia - siostra mojej mamy. Musiałem wyprowadzić się z Paryża i zamieszkać u niej w Madrycie. Starała się zastąpić mi rodziców. Tęsknię za nimi. Kochałem ich ponad życie. Nawet ojca, który się mną nie interesował. Dla niego liczyła się tylko praca. Traktował mnie jak swojego pracownika. Od małego byłem twarzą jego firmy i brałem udział w wielu sesjach zdjęciowych. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo chciałbym do tego wrócić. Gabriel i Emilie Agreste wraz ze swoim jedynym synem... Szczęśliwa rodzina.

Gabriel Agreste to jego ojciec. Jak ja mogłam na to nie wpaść? Przecież to Gabriel od zawsze mnie inspirował. To dzięki niemu zostałam projektantką. Właśnie coś do mnie dotarło. Ta informacja o moim dawnym idolu dopiero przed chwilą mi się przypomniała... Ta cholerna pustka w sercu. O co w tym wszystkim chodzi? Mam wrażenie, że znacząca część mojego życia została mi bezprawnie odebrana.

- Przykro mi Adrien... Nawet nie wiem co powiedzieć. - powiedziałam zmieszana.

- Wszystko w porządku. A teraz idź odpocząć. Później porozmawiamy. Przed nami ciężki wieczór... - powiedział.

Wyczułam w jego głosie delikatną wątpliwość. Pierwszy raz to on wątpi, nie ja.

Zaprowadził mnie do pokoju. W tym momencie marzyłam tylko o chwili snu. Położyłam się i szybko "odleciałam". Pierwsza faza planu zaczyna się dziś o 18...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro