IX. Iskra

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~ 26 października ~

— Nie podoba mi się ta pogoda... — Mruknął Lovino, patrząc jak na niebie pojawia się coraz więcej ciemnych chmur. Delikatnie odbijał swoje nogi od ziemi, wprawiając huśtawkę w spokojny ruch.

— Nie martw się na zapas, chmury mogą się jeszcze rozgonić. — Antonio z kolei unosił się wysoko ku górze.

— Powiedz mi to samo jak skończę w przemokniętych ubraniach, a potem z gorączką... 

— Wtedy wykuruje cię ciepłą herbatą i... O kurde, popatrz! — Krzyknął Fernandez, stopniowo się zatrzymując. — Kotek!!

Vargas, gdy samemu dostrzegł zwierzaka, był pewien, że jego źrenice się powiększyły.

— Kici, kici.

Kot po chwilowym zastanowieniu się oraz wyciągnięciu, podbiegł do nich. Jednakże nie wybrał wołającego go Antonio, tylko zatrzymał się obok nogi Włocha i zaczął o nią ocierać.

— Wybrał ciebie... to zaszczyt.

Lovino, by móc wygodnie go głaskać, zszedł z huśtawki. Siadając na gumowych płytach, oparł się plecami o resztę jej budowy.

Futrzak korzystając z takiego obrotu spraw, wdrapał się na jego kolana, po czym zaczął je rytmicznie ugniatać.

— Ooo! — Zdaniem Fernandeza był to niezwykle rozczulający widok.

Vargas skrzywił się na myśl w jakim stanie będą jego czarne spodnie, ale nie przegonił z nich zwierzaka. Jego spojrzenie oraz jakby uśmiechający się pyszczek sprawiły, że nie potrafiłby tego zrobić. Nagle kątem oka zauważył, że Antonio kieruje w jego stronę telefon.

— Ej, nie rób mi zdjęć!

Kot niezadowolony tym uniesieniem, zamachał ogonem.

— Nie mogłem się powstrzymać. — Hiszpan zaśmiał się, a następnie wszedł w galerię, by dokładniej przyjrzeć fotografii. — Wyglądacie razem zbyt uroczo!

— To był pierwszy i ostatni raz, jasne?

— Mhm. — Zignorował ostry ton Lovino i zbliżył się do nich, by podrapać zwierzaka po szyi.

Gdy futrzak zaczął ocierać pyszczek o dłoń Włocha tak jakby zamienili się rolami w głaskaniu, ten odzyskał dobry humor.

— Też bym chciał mieć taką włochatą kluchę.

— Twoi rodzice ci nie pozwalają?

Vargas przytaknął. Nie żeby kiedykolwiek pytał, ale powody tego były raczej oczywiste.

— Moja matka ma uczulenie na koty, — Numer jeden, przez który właśnie te futrzaki uwielbiał. — a ojciec nie lubi zwierząt.

— To okropne, — Fernandez nie wyobrażał sobie szczęśliwego życia bez jakiegokolwiek zwierzęcia. — współczuję ci.

— Takie życie. — Podsumował krótko i poczuł delikatną wilgoć na głowie. Mając nadzieję, że tylko mu się wydawało, wystawił przed siebie dłoń, by lepiej odczuć, czy rzeczywiście padał deszcz. Gdy kolejna kropla kapnęła na jego skórę, popatrzył pytająco na Antonio. — Co robimy? — Nie tłukł się przez pół miasta po to, żeby po upływie godziny wracać do domu.

— Wiesz co... — Zamilkł, zastanawiając się jakie są szanse na to, że Lovino przyjmie jego propozycję. — Mieszkam niedaleko, więc może pójdziemy do mnie?

Vargas uniósł ze zdziwienia brwi.

— Zaskoczyłeś mnie, spodziewałem się kolejnego wyjściu na kawę.

— Szczerze to powoli bankrutuje na tym ciągłym chodzeniu po kawiarniach. — Antonio zaśmiał się, jednak jego portfel rzeczywiście już płakał.

Lovino rozumiał jego perspektywę, więc spróbował nie milczeć zbyt długo.

— ... A ktoś tam teraz jest?

— Tylko mój brat, jeśli nigdzie nie wyszedł. Mama miała iść do koleżanki, a tata o ile dobrze pamiętam grafik powinien być do ósmej w pracy.

— ... Dobra. — Włoch uznając, że będzie to dla niego komfortowa sytuacja, zgodził się. — Możemy iść, bo chce dotknąć Shiro.

— Ech, każdy leci tylko na mojego kota... — Westchnął z udawanym smutkiem Antonio i wstał.

Lovino wywrócił oczami, po czym powiedział mu, że pewnie ma rację.

***

Beilschmidt ścisnął niekontrolowanie puszkę w dłoni i prawie oblał siebie jej zawartością. Emocje, które zdążył opanować, znowu się wzburzyły, a to wszystko za sprawą niby niewinnego snapa od Antonio, który przypomniał mu, że Hiszpan wolał spędzać czas z Lovino, zamiast z nim i Francisem.

— Chyba znowu zacznę się gniewać na Antka... Wystawia swoich najlepszych od przedszkola przyjaciół na rzecz jakiegoś typa, którego zna ile? Miesiąc? Żałosne i dwulicowe. — Gilbert zaczął coraz mocniej i głośniej się nakręcać. — Już mu wybaczyłem to, że był w pokoju z nim, a nie z nami, ale on chyba prosi się o powtórkę z cichych dni! Wiesz jak rani tym wszystkim moje serduszko?

— Nie wystawił nas, bo najpierw umówił się z Lovino, a dopiero później ty zaproponowałeś mu spotkanie. — Bonnefoy ze wszystkich języków świata wybrał język faktów.

— W życiu są rzeczy ważne i ważniejsze, chyba nie muszę mówić, którą jesteśmy my?

— Nie musisz, ale ja mu się nie dziwię, że chce też spędzać czas z kimś innym, niż my, przecież ciągle jesteśmy razem... — Francis wziąwszy łyk wina, kontynuował. — A co do tych pokoi to przykro mi, ale gdybym był wtedy z Arthurem, to też wybrałbym pokój z nim. Takie noce na osobności są bezcenne w naszym wieku.

— ... Aha. — Rzucił sucho Beilschmidt i odłożył swoje somersby na panele obok uda. — Ty to bagatelizujesz, a prawda jest taka, że gdybyśmy nie chodzili razem do klasy, to pewnie byśmy go nawet na oczy już nie widywali! Widać jak mu na nas zależy.

— Tak ciebie słucham i zastanawiam się jakim cudem to mnie nazywają drama queen. — Wywrócił oczami Francis. — Przecież nie jest jakoś bardzo źle... W ogóle nie jest. — Poprawił się, bo osobiście nie widział w obecnych wydarzeniach nic złego. — Antonio to nie ten typ, który dla jednej osoby odwróci się od wszystkich innych. Już ja bym to szybciej zrobił, niż on. — W tym momencie oczywiście zażartował.

— Z kim ja się zadaję... — Westchnął i zamilkł, jednak szybko naszły go kolejne myśli. — Dlaczego Tosiek woli spędzać czas z nim? Nie rozumiem. — Gilbert próbował to pojąć, jednak nie potrafił. — Widziałeś tę grzywkę Vargasa?? Wygląda jak jakiś emo kid z depresją.

— ... Z całym szacunkiem, ale twoja fryzura ostatnio też nie powala.

— Dlaczego go bronisz, a mnie hejtujesz?! — Jęknął i naciągnął na czoło grzywkę, którą za krótko ściął. — Po zresztą to był wypadek przy pracy.

Francis zaśmiał się, ponieważ wypadki te zdarzały się za KAŻDYM razem, gdy Beilschmidt brał do dłoni nożyczki.

— Wiesz co... — Bonnefoy obracając w dłoni lampkę wina, zastanawiał się czy powinien powiedzieć głośno o swoich domysłach. — Myślę, że Antonio jest w nim zauroczony. Nie wiem czy już się zorientował, więc tym bardziej spróbuję wyłapać jak wygląda sytuacja.

Niemiec zaciskając usta w cienką kreskę, spojrzał otępiale przed siebie. Złapał z powrotem za puszkę i na jednym tchu, dopił całą resztę jej zawartości.

— Serio? — Francis uniósł brew. — Myślałem, że w naszym trio to tylko Antek jest tym ślepym. — Prychnął śmiechem, uznając siebie za najbardziej ogarniętego z nich wszystkich. — Przecież już na pierwszy rzut oka widać, że Lovino jest dla niego kimś więcej, niż zwykłym kolegą! Ty nie zauważyłeś jak na niego patrzy? Ani tego, że gdy o nim mówi, to uśmiecha się jeszcze szerzej, niż normalnie i wygląda jakby miał zaraz skakać z radości?

— Zauważyłem. — Powiedział gorzko, gdyż nie chciał się do tego przyznawać. — Przeszło mi to na sekundę przez myśl, ale wmówiłem sobie, że mam urojenia i żyło mi się z tym lepiej. — Rzucił puszką o ścianę, a ta się od niej odbijając, wpadła do kosza. — Jednak z tego co słyszę, wychodzi na to że nie, więc niech ich szlag! — Podniósł się z wrażenia i rzucił na łóżko. — Nie wierzę, że Tosiek zobaczył to coś akurat w kimś takim!! Ja wiem, że on widzi red flagi na zielono, ale to już przesada. Ty myślisz, że jeśli byliby w związku, to ile by on potrwał? TO SĄ DWA INNE CHARAKTERY! Brakowałoby jeszcze, żeby Antek się po zerwaniu załamał. Dobrze wiesz jak on szybko się przywiązuje... — Przypomniał Gilbert, jednak nie uważał tego za najgorsze w Antonio. Największym jego mankamentem był nawyk do obwiniania się za rzeczy, których nie był sprawcą, tylko wręcz przeciwnie ofiarą. — Dlaczego musiało paść akurat na Vargasa? Podaj mi drugie piwo, bo na trzeźwo się o tym myśleć nie da.

— Miłość nie wybiera. — Francis coś o tym wiedział, więc wzruszył jedynie ramionami. Ściągając zawieszoną na krześle torbę i wyciągając z niej tym razem butelkę, rzucił ją Niemcowi. — Po zresztą nie pisz scenariuszy zerwania, skoro nie są jeszcze chociażby parą.

— I oby nigdy nią nie zostali, bo ich połączenie to jakaś porażka. — Ocenił bezlitośnie i bez zwlekania otworzył butelkę. — Nie chce, żeby Antonio cierpiał, a przy kimś takim jak Vargas jest to nie uniknione! Ja znam ten typ człowieka, którym on jest. Teraz pewnie udaje przed Antkiem super gościa, ale na pewno szybko mu się to znudzi. Wtedy nie będzie się Tośkiem interesował, zacznie wyżywać na nim swoje złe humorki i gdy już dobije go psychicznie, zostawi. Ewentualnie jeszcze najpierw go zdradzi, jeśli nie będzie miał pewności czy ten cierpi wystarczająco mocno. — Gilbert z dezaprobatą i mocno zaciśniętymi ustami, kręcił głową.

— Nie zgadzam się z tym co mówisz. Lovino nie wydaje się być osobą, która miałaby cokolwiek udawać przed Antonio. Nie chciałoby mu się. Przecież on nawet nie próbuje udawać miłego, gdy sytuacja tego wymaga. — Bonnefoy aśmiał się, uważając wiele tekstów i gestykulacji Włocha za złoto. — Jest stu procentowo sobą i jak nie ma ochoty z kimś gadać, to czuć tę niechęć z kilometra. To właśnie za tę autentyczność go szanuję.

— Dobra, może trochę wyolbrzymiam, ale i tak mógłbym wymienić ci na palcach obu rąk lepszych kandydatów dla Tośka!

— Ach, tak? Słucham. — Z zaciekawienia, aż założył nogę na nogę.

— No to tak... — Zastanowił się, ale odnajdując w każdym znajomym jakąś wadę, postanowił, że jednak zamilknie. — Okej. — Gilbert niechętnie uniósł dłonie w obronnym geście. — Byłem pewien, że kogoś znajdę, ale po namyśle nikt kogo znam nie jest wystarczająco dobry dla naszego Antka.

Francis, podpierając głowę o rękę, patrzył na Niemca z rozbawieniem.

— Moim zdaniem Lovino do niego pasuje. Wyglądają razem uroczo.

— Mhm, jestem pewien, że już ty byś tworzył z Antonio lepszą parę... — Wypaplał, ale po wyobrażeniu sobie jak ci się całują, skrzywił się. — Chociaż akurat to byłoby trochę dziwne.

— Czasami nie potrafię zdecydować czy jesteś kreatywny, czy pojebany.

— Myślę, że obie odpowiedzi są poprawne.

Bonnefoy zaśmiał się mimowolnie, ale mając za cel spokojne życie Lovino i Antonio, postarał się wpłynąć na myślenie Beilschmidta.

— Nie bądź zazdrosny. Lovino nie ma być naszym zastępstwem, tylko nowym etapem w jego życiu.

— Nie jestem. — Mruknął, a ramiona, które skrzyżował na piersi, tym bardziej nie przekonywały Francuza, by mu uwierzyć.

— Jasne... — Francis spojrzał na niego bez przekonania, ale prowadzony ciekawością, nie zakończył tematu. — W sumie to dlaczego aż tak bardzo nie lubisz Lovino? Nie zrobił ci nic złego ani nie powiedział... Dosłownie nie odezwał się do ciebie jeszcze ani słowem.

— Nie musi robić czegoś bezpośrednio mi, żebym wiedział, że jest złą osobą. Wystarczy, że zabiera mi przyjaciela i prawdopodobnie robi mu wodę z mózgu.

— Mhm, niech ci będzie, ale może zamiast narzekać na Antonio i Lovino, powiesz w końcu co u ciebie. Jak twoje życie miłosne?

Gilbert prychnął pod nosem.

— Tak jakbym jeszcze je miał.

— A Felicja?

— Co z nią? — Nie miał zamiaru zostać wciągniętym w intrygę przyjaciela. — Nawet nie próbuj się bawić w swatkę, skup się na sobie. — Uprzedził, jednak szybko doznał wątpliwości czy powinien coś takiego mówić. Teoretycznie Francis nie przeżywał sprawy z Arthurem już tak bardzo jak parę dni temu, jednak Gilbert czuł, że sytuacja ta była dopiero wierzchołkiem góry lodowej. Miał złe przeczucie, że prawdziwy dramat zacznie się, gdy Arthur z Alfredem ogłoszą, że są oficjalnie parą i zaczną się obnosić gestami fizycznymi, a nie materialnymi...

— Zasuszyłeś wianek, który ci dała i powiesiłeś nad łóżkiem... — Bonnefoy uważał to za dość wymowny szczegół.

Beilschmidt zmieszał się, ale powiedział to co szczerze myślał.

— Bo to ładna dekoracja.

Francis ze skrzywieniem, spojrzał na wspominaną ozdobę i jeszcze bardziej utwierdził w przekonaniu, że wianek był dla Niemca czymś ważnym, a nie urodziwym. No chyba, że Gilbert całkowicie stracił poczucie estetyki... W końcu trzymał się on ledwo kupy, a stokrotki były zwiędłe i ciężkie przez to do zidentyfikowania.

— Ładna to jest, ale nie dekoracja... i nie mam na myśli siebie.

— Francis, uspokój się. — Nagły, stoicki spokój Beilschmidta, nakręcił Francuza jeszcze bardziej do dalszego brnięcia w ten temat.

— Urocza z niej dziewczyna i temu Gilbert na pewno nie zaprzeczysz.

— Wiem, że wszystko co powiem może zostać użyte przeciwko mnie, dlatego nie odpowiem na to pytanie.

— Najśmieszniejsze jest to, że nawet nie musisz. Twoja mowa ciała mówi wszystko, a nawet i więcej. 

Gilbert popatrzył w dół, po czym momentalnie zrozumiał co miał na myśli Bonnefoy. Z łatwością zatrzymał rytmiczne podskakiwanie nogi i wziął do dłoni telefon, by pokazać, że nie jest zainteresowany kontynuowaniem tej rozmowy.

***

— Już drugi raz skazujesz mnie na takie męczarnie jakimi jest ruch fizyczny. — Lovino patrzył z mordem w oczach na plecy Fernandeza. — Co ja ci zrobiłem?

— Nic. — Antonio samemu zaczął wzdychać. Spacer oraz ilość schodów, którą właśnie pokonywali, zmęczyły nawet go. — Po prostu wiedziałem, że jak powiem ci cokolwiek o szóstym piętrze i nie działającej windzie, to nie zgodzisz się przyjść.

— Zapamiętam to sobie. Ile jeszcze? — Nie licząc klatek schodowych, nie wiedział nawet, na której już był.

— Dwa piętra.

— Ja to pierdole. — Jęknął załamany, opierając się, a wręcz kładąc na barierce. Popatrzył w dół, ledwo widząc koniec. — Szybciej skoczę, niż pójdę dalej.

Antonio zaśmiał się, odbierając te słowa jako najzwyklejszy żart.

— Uwierz mi, że też bym wolał mieszkać niżej.

Po krótkiej przerwie Lovino na ponarzekanie, ruszyli dalej i jakoś skończyli tę podróż.

— Jesteśmy! — Wykrzyczał, sprawiając tym, że Włoch zastanowił się jak często sąsiedzi skarżyli się na hałas. Podszedł do drzwi o numerze czterdzieści jeden, po czym łapiąc za klamkę, szeroko je otworzył. — Zapraszam.

Vargas nie chcąc robić niepotrzebnego zamieszania, przybrał obojętną minę i z wahaniem, ale tylko w środku, wszedł do mieszkania. Już na pierwszy rzut oka wyglądało przytulnie.

— Kto to?!

Włoch, gdy usłyszał za ścianą kobiecy głos, poczuł nieprzyjemny ścisk w środku i z irytacją spojrzał na Fernandez. Natychmiastowo złapał z nim kontakt wzrokowy, bo on rownież spoglądnął na niego, ale z zakłopotaniem.

— Ja! — Odpowiedział Antonio, ściągając przy tym buty. — Nie miałaś być u Pani Ewy?!

— Biedulka się rozchorowała! A coś się stało, że ty tak szybko wróciłeś?! Mówiłeś, że idziesz na spacer i wrócisz wieczorem!

— Zaczął padać deszcz i prognoza pokazuje, że za szybko nie przestanie, dlatego zaprosiłem Lovino tutaj!

Głos już się nie odezwał, a Vargas słysząc kroki, spiął się jeszcze bardziej.

— Dzień dobry. — Powiedział od razu, gdy stanęła przy nich kobieta w średnim wieku.

— Dzień dobry, napijecie się czegoś ciepłego? — Zaproponowała Sofia, która swoim uśmiechem nie pozostawiła wątpliwości co do tego, po kim Antonio odziedziczył ten swój.

Włoch nie mając zamiaru odezwać się ani słowem, zacisnął mocniej ramiona na piersi.

— Tak, nastaw wodę, zaraz przyjdę.

— Oki. — Lustrując Lovino jeszcze raz na szybko wzrokiem, wróciła do kuchni.

— Wybacz mojej mamie jak będzie mówiła coś dziwnego, bardzo stara się być młodzieżowa. — Odpowiedział, prowadząc przez korytarz.

— Wydaje się być sympatyczna. — Mimo że ta go zestresowała, to rzeczywiście czuł od niej dobrą energię.

— I taka jest, ale czasami potrafi onieśmielić. — Zatrzymał sie za zaledwie zakrętem. — Tutaj jest mój pokój, a tam mojego brata. — Wskazał na drzwi naprzeciwko. — Ostrzegam, bo nie wiedzieć czemu ludzie często je mylą i dla nikogo nie jest to komfortowe. — Z tymi słowami wszedł do sypialni.

Vargas idąc w jego ślady, pierwsze czym się zachwycił to widokiem dużej, białej kuli na środku łóżka, która okazywała się być kotem.

— Jaki wielki... — Już na zdjęciach na takiego wyglądał, jednak w realu wywierał jeszcze lepsze wrażenie. — i puchaty. — Dodał po dotknięciu jego sierści.

Antonio stanął nad nimi i zaczął w ciszy obserwować. Dopiero po chwili wyciągnął dłonie z kieszeni.

— Przygarnąłem go z ulicy. — Pogłaskał Shiro parokrotnie po grzbiecie. — Miał chorą łapkę i oko, ale na szczęście wyzdrowiał.

— Nie jestem w ogóle zaskoczony, to do ciebie pasuje.

Fernandez spojrzał wdzięcznie na Lovino. Cieszył się, że ten kojarzył go już z takimi gestami.

— Pójdę nam zrobić herbaty, jaką sobie życzysz?

— Nie znam się na herbatach, więc akurat ten wybór zostawię tobie. — Powiedział, bez odwracania uwagi od kota.

— Teraz czuję na sobie presję...

Vargas zaśmiał się do Antonio nim ten zdążył wyjść z pokoju. Zostając samemu, głaskał Shiro przez jeszcze parę minut. Robiłby to nadal, gdyby ten nie stwierdził, że chce pójść w ślady swojego właściciela i nie zeskoczył z łóżka.

Kot podchodząc do tylko przymkniętych drzwi, popchnął je głową i wyszedł.

Włoch wstał, by je za zwierzakiem zamknąć, a gdy to zrobił, stwierdził, że chyba może się po pokoju porozglądać. Bez dotykania niczego, zaczął stawiać kroki. Wodząc wzrokiem po wyklejankach na ścianach oraz sztucznym bluszczu pnącym się wzdłuż sufitu, zauważył rozwieszone nad biurkiem zdjęcia niczym z polaroida. Ciekawość zmusiła go, by podejść bliżej i się im przyjrzeć. Wszystkie z nich okazały się mieć małą datę u dołu i przedstawiały przyjaciół Hiszpana, jego z nimi lub z rodziną, a także Shiro. Patrząc na jedno ze zdjęć kota, zaśmiał się, a fotografia Antonio, Francisa oraz Gilberta w wieku przedszkolnym wzbudziła w nim nutkę rozczulenia. Słysząc nagle, że klamka drzwi została złapana, szybko wrócił na łóżko. Wtedy też zwrócił uwagę na gitarę klasyczną, która stała obok komody.

— Serio potrafisz grać na tej gitarze, czy chciałeś mi zaimponować czymkolwiek? — Zapytał, by nie siedzieć w ciszy.

— Potrafię. — Zaśmiał się krótko i podał Lovino kubek.

Vargas przyjmując go, znów powiódł wzrokiem po instrumencie. Zawsze w pewnym sensie imponowały mu osoby na nich grające.

Antonio zastanawiając się czy ty co chce powiedzieć nie będzie zbyt głupie, postukał parokrotnie paznokciami o kubek.

— ... Nazywa się Frida.

— Ładnie.

Fernandez spojrzał z zaskoczeniem na Włocha.

— Nie dziwi cię, że moja gitara ma imię?

— Nie? — Dla Lovino było dziwne, że akurat komuś takiemu jak Hiszpan przyszło to na myśl. — Każda z moich roślin jakieś ma. Po zresztą wiem, że u gitarzystów nazywanie instrumentu jest powszechne.

— Mój brat, Gilbert i... inni zawsze się z tego śmiali. — Zauważył, spodziewając się u Vargasa tej samej reakcji.

— Gilbert to prostak bez wyobraźni, twój brat nie wiem, a ludzie to... ludzie. Są beznadziejni z natury. — Podsumował i podmuchał swoją herbatę.

Antonio zaśmiał się na te słowa. Ach, Lovino był kochany jak zawsze!

— Mogę ci coś zagrać, żebyś uwierzył. — Spróbował wrócić do poprzedniego tematu, bo poczuł nieuzasadnioną potrzebę zrobienia tego dla Włocha.

— Wierzę, — Wzruszył ramionami. — ale chyba chcesz się pochwalić, więc dawaj.

Fernandez odstawił kubek i łapiąc za gitarę, przysiadł się do Vargasa.

— Rzadko gram przy ludziach, — Zaśmiał się nerwowo i przejechał palcami po paru strunach, wydobywając z nich pojedyczne dźwięki. Następnie zaczął je stroić. — więc trochę się stresuje.

— Rozumiem cię. — Powiedział niemal natychmiastowo Lovino. — Też tak mam, ale z malowaniem. Boję się, że ludzie nie docenią czegoś co mi się podoba, a wtedy ja sam przestanę to lubić. Nienawidzę krytyki, nawet jeśli jest słuszna.

Antonio spojrzał na niego z wdzięcznym uśmiechem. Fakt, że nawet w tej kwestii został zrozumiany był dla niego dziwnie miły... Wszyscy zawsze naciskali i nie rozumieli jak można nie chcieć, chwalić się takimi "talentami". Tym bardziej patrząc na to jaką był osobą; Rozgadaną, otwartą i tą, do której jeśli powiesz, że czegoś nie zrobi, to każe ci po prostu patrzeć, a nie wstydliwą. Jak widać nawet on miał swoje słabości.

— Okej, chyba mogę zaczynać. — Stwierdził zdeterminowany, po czym odwrócił wzrok od Vargasa, położył palce na odpowiednich strunach i patrzył już tylko na nie.

Gitara wydała pierwszy dźwięk, a po paru kolejnych, Lovino zastanowił się co to za piosenka oraz czy ją zna. Niestety szybko doszedł do wniosku, że ta była dla niego obca. Z tej racji skupił się na obserwowaniu jak palce Hiszpana przesuwały się zgrabnie po instrumencie i powolnym piciu.

— I can't remember if I cried
When I read about his widowed bride
But something touched me deep inside
The day the music died

Włoch z pierwszym słowem wstrzymał oddech i poczuł opory przed chociażby drgnięciem. Nie spodziewał się, że Antonio zacznie śpiewać, szczególnie po tym co powiedział na temat chociażby grania. Chcąc lepiej wczuć się w melodie oraz głos Fernandeza, zamknął oczy.

— So bye-bye, Miss American Pie
Drove my Chevy to the levee
But the levee was dry
Them good old boys were drinking whiskey and rye
Singing, "This'll be the day that I die"
This will be the day that I die

Antonio zaczął mocniej bić w struny przez co dźwięk stał się skoczny.

— Did you write the Book of Love?
And do you have faith in God above?
If the Bible tells you so
Do you believe in rock 'n' roll?
Can music save your mortal soul?
And can you teach me how to dance real slow?

Śpiewałby tak dalej, gdyby na ostatnim zdaniu coś go nie zmusiło, by spojrzeć na Lovino, a to nie poskutkowało pomyleniem strun i zgubieniem w późniejszym tekście. Zaczerpnął więc nerwowy wdech, po czym przestał grać całkowicie.

Vargas uchylił powieki, gdy zrozumiał, że to koniec.

— Podobało ci się? — Zapytał wprost i przytulił gitarę do torsu.

— Tak... — Odpowiedział zgodnie z tym co myślał. — Przyjemnie się tego wszystkiego słuchało.

— Usłyszenie pochwały z twoich ust jest rzadkie, przez co jeszcze bardziej satysfakcjonujące!

Lovino uniósł kącik ust, przyznając mu w myślach rację. Ludzie nie mieli w zwyczaju go chwalić, więc dlaczego on miałby doceniać innych?

— Chcesz spróbować?

— Po co? Nie umiem grać. Nawet nigdy nie miałem gitary w dłoniach...

— Dzisiaj będzie twój pierwszy raz, trzymaj. — Antonio wręcz wepchnął mu Fridę na kolana.

Vargas podał Hiszpanowi kubek, by odłożył go za niego, po czym podniósł gitarę, odkrywając, że ta była o wiele cięższa, niż się spodziewał. Eksplorował ją z zaciekawieniem i robiłby to dalej, gdyby nie Fernandez, który przysunął się dziwnie blisko niego.

— Co robisz? — Skołowany poczuł potrzebę odsunięcia się.

— Chce ci pomóc. Spójrz, te palce dajesz tutaj. — Ujął dłoń Włocha i ustawił jego palce w odpowiednich miejscach. — Teraz zabij.

Lovino wykonał polecenie, a struny rozbrzmiały.

— Brawo, udało ci się!!

— Dobrze wiesz, że to nie było nic nadzwyczajnego... — Vargas uśmiechnął się łagodnie, powtarzając kilkukrotnie bicie. Całkiem... urocze? Było to, że Antonio zachwycał się nawet takimi drobiazgami.

— Sam widok człowieka, który próbuje czegoś nowego jest czymś pięknym.

— Oficjalnie stwierdzam, że optymizm to choroba psychiczna, a ty jesteś obłąkany.

Hiszpan śmiejąc się, nie sprawiał wrażenia sprzeciwu.

— Mówiłeś, że malujesz, co nie? — Zagadał, a dla Lovino nagłe poruszenie tego tematu wydało się podejrzane.

— Coś tam potrafię.

— Może pokażę ci jeszcze parę chwytów, a później coś namalujemy? — Zaproponował Antonio. — Jestem w tym naprawdę beznadziejny, więc nie pogardziłbym małą lekcją. 

Vargas nie odpowiadając, zdawał się być całkowicie skupiony na wydobywaniu innych dźwięków z gitary.

Fernandez nie potrafił stwierdzić czy ten w taki sposób zastanawiał się nad jego propozycją, czy wręcz przeciwnie udawał, że jej nie słyszy. "Oczywiście, jeśli chcesz" już miał dodać, jednak ciszę między nimi przerwał Lovino.

— ... Masz jakieś farby?

Hiszpan uśmiechnął się szerzej, odbierając to jako zgodę na jego układ.

— Zdecydowanie nie najlepszej jakość, ale tak, całe pudełko.

W tem ktoś zapukał do drzwi i samemu je otworzył.

— Chciałam przekazać, że obiad jest już gotowy. — Mówiła Sofia, badając równocześnie sytuację w pokoju.

— Idź, poczekam na ciebie tutaj. — Zwrócił się do Antonio i zdjął gitarę z kolan. Był pewien, że to jedyna opcja, którą miał do wyboru.

— Nie zjesz z nami Lovino? — Zapytała zdziwiona, a Vargas jeszcze bardziej zdziwiony wzrok odwzajemnił.

— Nie chciałbym sprawiać pani kłopotu...

— Przecież to żaden kłopot. — Oparła się o framugę drzwi. — Nalegam, zjecie i będziecie mogli jeszcze... kontynuować to co robiliście. Cieszę się, że Antonio w końcu przyprowadził kogoś innego, niż Francisa albo Gilberta. Lubię ich, ale to miła odmiana.

— Skoro tak pani mówi, to dobrze.

— Super, chodźcie zanim wystygnie.

Po zamknięciu drzwi przez Sofię, Fernandez od razu zaczął naprostowywać tę sytuację.

— Jeśli nie chcesz ze mną iść, to nie musisz. Wiem, że to może być dla ciebie niekomfortowe i że czasami trudno odmówić mojej mamie...

— Resztki serca, które jak widać jeszcze mam, nie pozwalają mi zmienić zdania. — Lovino sam siebie zadziwiał, że podchodził do tego w taki sposób. W końcu od kiedy obchodziły uczucia innych? — Od razu wyobrażam sobie jej zawiedzioną twarz...

— Rozumiem, — Przyznał, próbując z całych sił ukryć, że wyjątkowo bardzo podobał mu się ten obrót spraw. — w takim razie chodźmy.

Pijąc jeszcze na szybko swoje herbaty, odstawili na wpół puste kubki i przemieścili się do kuchni. Vargas pierwsze na co zwrócił tam uwagę, to na brata Antonio. Ten siedział na krześle owinięty w koc oraz trzymał oczy w zamknięciu jakby przysypiał.

— Jadłeś kiedyś paelle Lovino? — Zapytała Sofia, gdy postawiła na środku stołu głęboką patelnie z dwoma uchwytami po bokach.

— Nie, ale pięknie pachnie. — Zaprzeczył i zachwycił zapachem, który intensywnie roznosił się z naczynia.

— Na pewno ci posmakuje. — Stwierdził pełen przekonania Antonio. — Kuchnia mojej mamy
jest równie pyszna co twoja.

— Nie wątpię, ale co do moich zdolności to bez przesady.

— Antonio wczoraj cały dzień za mną chodził i prosił żebyśmy zrobili "Kuleczki ryżowe, ale te wiesz, od Lovino", więc coś musi w tym być.

Vargas spojrzał na niego tak jakby oczekiwał odpowiedzi czy to prawda. 

— Mamooo, nie mów tak! — Zażenowany Hiszpan osunął się z krzesła.

— Ale tak było! — Sofia swoją ekspresywnością niewiele odbiegała od syna. — I wiesz co powiedział mi na koniec? — Popatrzyła intensywnie na Włocha.

— Nie mam pojęcia... — Lovino powstrzymywał śmiech w tej niezwykle poważnej wymianie zdań.

— Że wyszły nam dobre, ale twoje były lepsze.

— Niewdzięcznik z ciebie Antonio. — Powiedział karcąco i pomachał z dezaprobatą głową.

— ...

— Jeśli masz jeszcze jakieś inne fajne przepisy, to koniecznie mi później pokaż. — Sofia wyciągnęła z wiszącej szafki pięć szklanek. — A ty Antoś, idź zawołaj tatę, jest w gabinecie.

Antonio i Lovino spojrzeli po sobie na wieść, że ten też jednak był w domu.

Vargas nie potrafił oszczędzić sobie ironicznego uśmieszku i jedynie ze względu na otoczenie powstrzymał się przed kąśliwym komentarzem.

— No co? Czasami przyjmuje też pacjentów w domu, więc teoretycznie pomyliłem się tylko w połowie. — Odsunął się od stołu i nim odszedł, jeszcze nachylił. — Zaraz wracam.

Włoch odprowadził Fernandeza wzrokiem i gdy wyprostował sylwetkę, zdał sobie sprawę, że bez niego obok, czuł się jeszcze mniej pewnie.

— ... Mogę w czymś pani pomóc? — Zapytał, widząc, że ta po raz kolejny podchodziła do stołu, by coś na nim postawić.

— Nie kochanie, nie trzeba, ale to bardzo miłe, że pytasz. — Zapewniła i pacnęła Afonso szmatką w głowę.

Chłopak wzdrygając się, rozbudził. Bez słowa, zmierzył Lovino wzrokiem, po czym poprawił koc na ramionach.

— Widzę, że mamy gościa.

Usłyszał za plecami Vargas i wstrzymał oddech w płucach.

— Dzień dobry.

— Cześć. — Odpowiedział luźno Rafael. Przechodząc obok Afonso, zmierzwił mu włosy, a po podejściu do Sofii, dał jej całusa.

Włoch wiedząc, że nie powinien patrzeć na nich zbyt otwarcie, zaobserwował to kątem oka. Myślał, że ludzie przestają okazywać sobie uczucia po pierwszym dziecku bądź paru latach małżeństwa.

Gdy wszystko i wszyscy byli już na swoim miejscu, zaczęły się wspólne rozmowy.

— Jak minął ci dzień Afonso? — Sofia uśmiechnęła się sadystycznie i kopnęła go pod stołem dla rozbudzenia.

Ten ledwo podpierając głowę o rękę, zmarszczył ubolewająco twarz.

— Specjalnie mnie o to pytasz, bo wiesz, że wstałem dosłownie pół godziny temu z łóżka?

— Jest szesnasta... — Zauważył Antonio, a brat popatrzył na niego wzrokiem mówiącym "zamknij się".

Lovino zauważając rzeczywiste speszenie się Antonio, zmierzył starszego nieprzychylnym spojrzeniem. 

— Ma kaca. — Poratowała krótkim wyjaśnieniem Sofia.

— Nigdy więcej nie wypije nalewek Bonnefoyów. — Wymamrotał, przeżuwając powoli jedzenie. W ustach wciąż czuł posmak wymiocin.

— Gianna też skończyła tak jak ty? — Rafael jako jedyny patrzył na niego ze współczuciem.

Afonso zaśmiał się, po czym przetarł oczy dłonią.

— Gorzej.

Antonio znowu nachylił się delikatnie do Vargasa, który był rozbawiony tą rozmową.

— Mówią o siostrze Francisa, Afonso się z nią przyjaźni.

Włoch lepiej teraz rozumiejąc, zrobił krótkie "Aaa". Później słuchał uważnie jak Antonio opowiadał o swoim dniu, ale nie zwrócił uwagi, gdy wokół zapanowała cisza. Zorientował się dopiero wtedy, gdy ten szturchnął go w ramię. Podnosząc przez to głowę, zauważył, że inni na niego patrzą.

— Twoja kolej.

— Ach, ja? — Wymsknęło się Lovino, który nie spodziewał się, że jest brany w tej rozmowie pod uwagę. — ... Dokończyłem obraz, nad którym dużo ostatnio pracowałem, a później spotkałem się z Antonio. — Było to na pozór zwykłe pytanie, a sprawiło, że nie czuł się dłużej jak intruz.

— W jakim stylu malujesz? — Zapytał Pan Cariedo. — Osobiście nie jestem malarzem, ale trochę się w tym orientuje.

— Nie mam wyraźnie określonych granic, ale najbliżej mi do impresjonizmu.

— ... Możesz rozwinąć? — Zaśmiał się niezręcznie po udowodnieniu, że jego „trochę", to było jednak trochę za mało...

— Impresjonizm skupia się na ulotności chwili codziennej, emocjach lub dynamice ruchu. Ważnym i chyba moim ulubionym motywem jest natura. Co do techniki malarskiej to powszechną dla tej epoki jest dywizjonizm. Najprościej mówiąc polega on na kładzeniu na płótno niewielkich plamek czystych barw, które z odpowiedniej odległości mieszają się i tworzą kolory uzupełniajcie.

Monolog Lovino oraz jego gestykulacja dłońmi sprawiła, iż każdy zrozumiał, że rzeczywiście był w swoim żywiole.

— Jednak tak jak mówię, wolę mieć swobodę twórczą. Lubię malować farbami, kredkami, pastelami czy też bazgrać ołówkiem na wszystkim co mam pod ręką w taki sposób na jaki mam aktualnie ochotę.

Rafael uważnie go słuchając, przytakiwał co jakiś czas, by to okazać.

— Rozumiem, podążaj dalej w tym kierunki, bo widać, że to twoja pasja. Po zresztą bardzo wartościowa. Rozwija wyobraźnię, inteligencję emocjonalną i pomaga człowiekowi w komunikacji ze światem.

Antonio słuchając i ciesząc się, że jego rodzice mieli z Lovino wspólny język, nalał mu soku. Widział, że ten ledwo nie krępował się jeść, więc chciał mu pomóc na każdy możliwy sposób.

— Tak w ogóle to skąd się znacie? — Rafael swobodnie machnął dłońmi w strony Antonio i Lovino.

— Przecież opowiadał, jak słuchasz swojego dziecka? — Wyolbrzymiła specjalnie Sofia.

Po tym tekście Rafael od razu połączył kropki.

— Aaa, czyli musisz być Lovino.

Vargas spojrzał kątem oka na Antonio, ale ten z zażenowania nieudolnie próbował udawać, że tego nie dostrzega.

— Tak, to ja.

— I byliście razem nad jeziorem, tak? — Dopytał dla upewnienia.

Tym razem potwierdzili obydwoje.

— Właśnie, a propos wycieczki, to jak ci się podobała? Antoś mówił, że była bardzo udana.

— Też tak myślę. — Włoch spoglądnął krótko na Sofię. — Antonio bardzo pomógł mi zaaklimatyzować się wśród innych, więc dzięki temu mam teraz w klasie paru znajomych.

Fernandez nie chcąc szczerzyć się do samego siebie, zakrył usta szklanką.

— W takim razie obydwoje bardzo dobrze się spisaliście.

Vargas nie wątpił w to, że Antonio miał na koncie kolejny dobry uczynek, jednak nie rozumiał co poszło dobrze mu.

— Wyjście do obcych ludzi nie zawsze jest czymś łatwym, czasami wymaga wiele odwagi. Ja w twoim wieku na pewno nie odważyłbym się pojechać na taką wycieczkę, ale ty możesz być z siebie dumny.

Lovino uśmiechnął się niemrawo w odpowiedzi i wrócił do jedzenia. Nie potrafił stwierdzić czy te słowa były podbudowujące, czy też przeciwnie dołujące. W końcu człowiek, którego znał raptem kilkanaście minut powiedział mu coś co od szesnastu lat chciał usłyszeć od własnego ojca w chociaż podobnej formie.

— Za to ja w ogólniaku byłam zawsze tą, która organizowałam takie wypady. — Sofia z nostalgią pomyślała o tych czasach i wspomnieniach, które chyba nigdy nie przestaną jej bawić. — Wracając jeszcze do twojego artystycznego talentu Lovino... Odkryłeś i wypracowałeś go samemu czy jednak rodzice popchnęli cię w tę stronę?

Vargas poczuł stres na wzmiankę o nich, ale nie miał Sofii tego pytania za złe. Wiedział, że nie zadała go świadomie.

— Sztuka to zdecydowanie nie ich klimaty. Ani względem zainteresowań, ani pracy.

— W takim razie kim są z zawodu?

Rafael spojrzał z małą dezaprobatą na żonę. Od zawsze była zbyt ciekawska i bezpośrednia...

— Co to za pytanie? — Antonio teraz żałował obecności tutaj Włocha bardziej, niż on sam.

— Normalne? Ja jestem przedszkolanką i mówię o tym bez problemu.

Lovino bojąc się, że ta miła atmosfera zaraz dobiegnie końca, odpowiedział.

Tata jest ordynatorem neurochirurgi, a mama prawnikiem. — Dla kultury użył słów mama i tata, jednak ci nie zasługiwali na takie tytuły. W życiu nawet na to, by nie być nazywanym ojcem bądź matką trzeba sobie zapracować. Głównie szacunkiem do dziecka, który niestety dla wielu rodziców wciąż pozostawał czymś niepojętym.

Wszyscy oprócz Antonio, który domyślał się, że ci byli kimś tego typu, zrobili podziwiające miny. Vargas udając, że ich nie widzi, skupił się na tym, by nie nabrać na widelec cebuli.

— Bardzo odpowiedzialne zawody. — Rafael przerwał ciszę, która zapanowała przy stole. — Masz zamiar pójść w ślady, któregoś z nich?

— Nie sądzę... — Nawet, gdyby chciał, to nie miałby na co liczyć. To jego bracia mieli zapewnioną stabilną przyszłość i zawody po Lorenzo i Rozalii, a nie on. Sebastian miał zostać prawnikiem, by kiedyś móc przejąć kancelarię matki, a Feliciano jako największa duma jego ojca, pójść we właśnie jego ślady.

Czas mijał w szybkom tępie, a Lovino, mimo że nie siedział przy stole z własnymi bliskimi, to doskonale czuł tę rodzinną atmosferę. Państwo Cariedo śmiali się, pytali jakie mają plany na resztę weekendu, jak w szkole. Vargas dziś po raz pierwszy w życiu przekonał się, że normalne i szczęśliwe rodziny istniały naprawdę, nie tylko w książkach lub serialach. Zazdrościł Antonio i Afonso tego co mieli; Relacji z rodzicami, zwierzęcia, a najbardziej miejsca, w którym mogli czuć się bezpiecznie, chcieć do niego wracać i nazywać domem.

Gdy obiad dobiegł końca, Rafael dopilnował czy Afonso doczołgał się do łóżka i wrócił do swojego gabinetu, by zaczekać tam na pacjenta.

— Ty sobie na spokojnie dokończ, a ja pójdę poszukać tamtych farb. — Powiedział Fernandez, gdy dokończył paelle.

Nim Vargas zdążył przełknąć tą swoją i powiedzieć mu, by został z nim jeszcze chociaż minutę, Hiszpan odszedł.

Lovino wymienił w myślach wiązankę przekleństw, po czym spojrzał na zmywającą naczynia Sofię. Wracając wzrokiem do talerza, odetchnął ciężko. Miał większą ochotę wymiotować, niż jeść dalej, ale nie było czemu się dziwić. Jego organizm nie był przystosowany do takiej ilości jedzenia na raz. Dokańczając mimo wewnętrznego oporu porcję, wstał, podniósł swój talerz i postawił na blacie obok kobiety.

— Dziękuję, Antonio miał rację, bardzo mi smakowało.

— Cieszę się. — Przyjmując komplement, włożyła naczynie do zlewu. — Jeśli chciałbyś dokładkę, to mów śmiało.

Włoch na samą myśl o dodatkowym jedzeniu, poczuł mocniejszy ścisk w przełyku. Nie było najmniejszych szans, że wcisnąłby w siebie cokolwiek więcej. Już to co zjadł teraz starczy mu spokojnie na cały wieczór, poranek i dopiero w południe odczuje przeciągającą się myśl, że może wypadałoby coś zjeść.

— Dobrze, ale tak się najadłem, że nie ma na to szans. Mógłbym pokazać teraz pani te przepisy?

— Jasne. — Odpowiedziała entuzjastycznie i wytarła dłonie o kuchenny ręcznik.

Po rozmowie z Sofią, Lovino wyszedł z kuchni, pamiętając już samemu drogę, którą powinien iść.

— Wróciłeś. — Vargas poczuł wybuch endorfin na widok kota pod drzwiami pokoju Antonio.

Shiro spojrzał na niego kątem oka i znów domagając się wpuszczenia do środka, zamiauczał.

— Już cię wpuszczam słodziaku. — Wchodząc razem ze zwierzakiem do sypialni, zauważył jak Fernandez przykuca przy szufladzie biurka. Otwarcie na niego patrząc, zadał pytanie, które nurtowało go przez każdą minutę siedzenia przy stole. — Sory, że zapytam, ale twoi rodzice wiedzą, że jesteś homo? — Mimo że byli już w "bezpiecznej" przestrzeni, to ściszył głos. Nie chciał przez ciekawość wywołać jakiejś głupoty. — Ciekawi mnie czy mają jakieś wady, bo wydają się być zbyt idealni.

— Wiedzą, nigdy nie mieli z tym problemu i kochają mnie takiego jakim jestem. Tłumacząc, położył rzeczy obok dywanu i na nim usiadł. — Sami od małego uczyli mnie, że miłość nie istnieje tylko pomiędzy kobietą oraz mężczyzna, a szacunek należy się każdej osobie.

— Wygrałeś życie... — Stwierdził bez żadnych przenośni Lovino i dołączył do Antonio. Oddałby wszystko za takie życie jakie miał on.

— Wiem, to przykre, że nie każdy ma takich otwartych i wspierających rodziców. — Hiszpan ciągle to słyszał, ale by zdawać sobie z tego sprawę, nie potrzebował czyichś komentarzy. Sam z siebie był wdzięczny za wszystko co dał mu los. — Co mam narysować?

— Mnie nie pytaj. — Vargas wzruszył ramionami. — Wyznaczanie tematów jest ograniczające, wybierz to co ty chcesz.

Fernandez zrobił skrzywioną przez co równocześnie wymowną minę.

— Nie masz żadnych pomysłów?

— Nie... ale na pewno musi to być coś łatwego.

— To akurat logiczne. Ja będę rysowal kota, jak chcesz to możesz zgapić.

Shiro leżąc przed nimi niczym bochenek chleba, był według Lovino znakomitym modelem.

Antonio z początku próbował wykorzystać jakieś techniki, które pokazał mu Włoch, jednak szybko się poddał. Zamiast tego wolał bazgrać linie w swoim unikalnym stylu, który nazywał "na przedszkolaka".

— Twoi rodzice są obydwoje z Hiszpanii? Vargas leżąc na brzuchu poprawiał po raz dziesiętny jeden i ten sam szkic.

— Tak, tyle że mama jest w połowie Polką.

— To nie moja sprawa, ale muszę wiedzieć. Co ich podkusiło, żeby przeprowadzić się tutaj?

— Nie wiem, nigdy nie pytałem, ale nie narzekam. Kocham Kraków.

— Za co? — Lovino, prawie że się zaśmiał z niedorzeczności tych słów. — Za tych meneli na rynku, którzy wprost piszą na kartonach, że proszą o kasę na wódkę? Oo, albo za tych co ostentacyjnie przelewają piwo do butelek po tymbarku? — Nawet nie czekając na odpowiedź Fernandeza, samemu sobie odpowiedział. — Kraków jest brzydki i nudny. Taki Rzym, Wiedeń lub Praga to są dopiero ładne i ciekawe miasta, a tu? Nie ma nic.

— To głupi argument, przecież menele są dosłownie wszędzie. — Antonio maznął pędzlem po kartce. — Co do reszty, to zgadzam się, że miasta które wymieniłeś są całkowicie inne, niż Kraków, ale on też jest cudowny. Ma niesamowity urok i wiele pięknych miejsc. Ty uwielbiasz rośliny, więc nie uwierzę, że nie podoba ci się chociażby ogród botaniczny.

— To tutaj jest coś takiego?

— ... Tak? — Hiszpan nie spodziewał się akurat takiej odpowiedzi. — Serio tam nie byłeś?

— Serio. 

— A w galerii sztuki w sukiennicach? — Naszło go to pytanie, gdy spojrzał na pędzel w dłoni.

— Pierwszy raz słyszę, że w Sukiennicach jest galeria sztuki... — Lovino zmarszczył brwi, będąc szczerze zaskoczonym.

— A na nocnym spacerze na rynku? Jarmarku bożonarodzeniowym? — Fernandez zaczął maraton pytań. — W muzeum Czartoryskich? Kościele świętej Anny? — Nie widząc ze strony Vargasa żadnej reakcji, kontynuował. — Nie grzałeś się do promieni słońca na kopcu Krakusa i nie podziwiałeś tam panoramy miasta?

Włoch nie patrząc mu w oczy ani nawet nie odzywając, zaprzeczył ruchem głowy na wszystko. Czy Antonio próbował powiedzieć mu na tysiąc sposobów, że miał nudne życie? Jeśli tak, to wychodziło mu fenomenalnie.

— To przez to, że nie byłaś w fajnych miejscach mówisz, że Kraków jest nudny i brzydki! — Słowa Lovino stały się dla niego nagle zrozumiałe. — Gdybym wiedział, że tak to wyglada, to nie pokazywałbym ci najlepszych kawiarni, tylko miejscówki. Nie planuj nic na poniedziałek, bo zabieram cię do ogrodu botanicznego, a potem... tam gdzie nas nogi poniosą!

Włoch uśmiechnął się pod nosem, ale przygryzł policzki, by opanować ten odruch.

— Brzmi fajnie. — Chodzenie po kawiarniach mu wystarczało, jednak inne opcje, które przedstawił Antonio też brzmiały interesująco. Tkwiąc w cichej radości, odruchowo spoglądnął na jego pracę. — Miałeś rację, że jesteś w tym beznadziejny. — Vargas przekrzywiając głowę, próbował z każdej perspektywy dopatrzeć się na kartce kota.

— ... Dlatego potrzebuję więcej lekcji! — Hiszpan spróbował wybrnąć z sytuacji.

— To nawet nie jest lekcja, tylko wygłupy... — Wolał powstrzymać się od przytakiwania lub zaprzeczania. — Ale przynajmniej widać, że się starasz.

Antonio łapiąc z Lovino kontakt wzrokowy, uśmiechnął się w podzięce.

— Chciałbyś pokazać mi jakieś swoje obrazy? Po twojej rozmowie z moim tatą jestem ich jeszcze bardziej ciekaw.

— ... Nigdy ich nikomu nie pokazywałem, ale teoretycznie jestem ci to winien za tamten mini koncert.

— Nie no, nie jesteś! — Zaznaczył natychmiast Fernandez. — To żaden handel wymienny, pokaż mi je, jeśli chcesz.

Vargas docenił w duchu, że tem zważał na jego zdanie. Być może to właśnie to sprawiło, iż poczuł, że może dla niego zrobić mały wyjątek z własnej nieprzymuszonej woli...

— W porządku, przypomnij mi jak będę u siebie.

Po wielu poprawkach, żadnych konkretach ze strony Włocha i załamaniach nad zdolnościami plastycznymi Antonio, dokończyli swoje "dzieła". Mimo tego wszystkiego, uznali to za zabawne przeżycie. Przeplatając rozmowy z kolejnymi grami Hiszpana na gitarze, wspólnej rozgrywce na nintendo oraz oglądnięciem filmu, nawet nie zorientowali się kiedy zleciał czas.

Lovino czując się w pokoju Antonoo już o wiele bardziej komfortowo, niż wcześniej, leżał wygodnie na łożku i krył pod kocem.

— Zaraz muszę iść. — Powiedział po spoglądnięciu na godzinę.

Fernandez przyjął to do wiadomości i schował do szuflady, przy której stał konsole. Godzina rozejścia, którą wcześniej ustalili, zbliżała się nieubłaganie szybko... Za szybko. Czując minimalny spadek humoru, spoglądnął na drzwi balkonowe, które były zaraz obok niego oraz pomyślał "Jaka jest w ogóle pogoda?". By to sprawdzić, otworzył je, a co za tym szło, natychmiastowo spiął ramiona. Zimne powietrze rozeszło się nieprzyjemnie po całym jego ciele. Zadrżał, ale pierwsze o czym pomyślał to o ubiorze Vargasa, który na pewno sprawi, że zmarźnie. Nie mogąc na to pozwolić, przekręcił z powrotem klamkę i podszedł do szafy po drugiej stronie pokoju.

— Czego szukasz? — Zapytał Lovino, gdy skończył oglądać tiktoka, którego wysłała mu Felicja. 

— Jakiejś bluzy dla ciebie, bo na zewnątrz jest już chłodno. — Z tymi słowami wyciągnął ubranie, o którym właśnie wspomniał.

Włoch momentalnie podniósł się do siadu i wstał z łóżka.

— Nie przesadzaj, nie potrzebuję jej. — Idąc do Antonio, patrzył pod nogi, starając się nie wejść w kartki lub co gorsza farby, które pozostawili na podłodze.

— Potrzebujesz, inaczej zmarzniesz.

— Wiem, ale jeśli ją wezmę, to będzie trochę... no nie wiem... — Znowu zrobił przerwę, czując się w tej sytuacji najzwyczajniej w świecie głupio i rozłożył ręce. — dziwnie?

Hiszpan popatrzył na niego z dezaprobatą, po czym przycisnął mu bluzę do klatki piersiowej. 

Vargas nie mając chyba wyboru, złapał ją bez przekonania. Mimo zmieszania, które odczuwał, wciąż pamiętał co wypada powiedzieć. 

— Dzięki.

— To drobiazg. Nie chce, żebyś się rozchorował, kto wtedy będzie słuchał moich wielce mądrych monologów?

— Idiota. — Rzucił krótko i ubierając bluzę, sprawił, że jego włosy uległy małym turbulencjom.  

— Zabrałeś wszystko? — Antonio bez zawahania poprawił jedno, mocno odznaczające się pasmo na głowie Lovino.

— Tak, — Stwierdził bez rozglądania. Jego cała uwaga była poświęcona ręce Fernandeza. — mój cały dobytek jaki tu przynioslem to telefon. — Powiedział, wychodząc na korytarz. — A nawet jeśli coś zostawiłem, to chyba mi to oddasz?

— Nie, — Hiszpan idąc za nim, postanowił trochę pożartować. — zatrzymam dla siebie albo sprzedam.

— Zacząłeś ogarniać czym jest sarkazm? — Vargas zrobil mały obrót i przez chwilę szedł tyłem. — Chyba mam na ciebie zły wpływ...

— Osobiście nie narzekam. Może jak opanuje sztukę sarkazmu, to Melania da mi spokój.

— Niestety, ale gwarantuję ci, że to wciąż byłoby za mało. — Włoch usiadł na małej ławeczce i sięgnął po swoje buty.

— ... Oczekiwałem nieco innej odpowiedzi.

— Sory, ale samemu podsumowałeś mnie jako pesymistę. — Z wrednym uśmieszkiem na twarzy, wzruszył obojętnie ramionami. — Muszę mówić rzeczy zgodne tej postawie.

Sofia słysząc, że ci wyszli z sypialni, nie mogła się powstrzymać przed podejściem na korytarz.

— Już idziesz?

— I tak już się chyba zasiedziałem... — Przyznał nieco niezręcznie Lovino.

— Czy ja wiem? Francis z Gilbertem potrafią siedzieć u nas do północy. Oczywiście nie mam nic przeciwko, ale przynajmniej ciebie nie słychać na pół bloku. — Zaśmiała się i schowała do szafy nie potrzebnie wiszące na widoku ubrania. 

— W takim razie może następnym razem zostanę dłużej. — Vargas na pozór zwykłym zdaniem, nie biedacym nawet obietnicą, wywołał w Antonio burze emocji. Po zawiązaniu drugiego conversa, wstał i złapał za klamkę. — Dowidzenia.

— Dowidzenia, fajnie, że wpadłeś.

Włoch po posłaniu jej delikatnego uśmiechu, spojrzał ostatni raz na Fernandeza, pomachał mu i zamknął za sobą drzwi.

Antonio wraz z mamą patrzyli na nie w chwilowej ciszy.

— ... To na pewno nie jest twój chłopak? — Bluza, którą miał na sobie Lovino nie umknęła jej uwadze i dała powód, by jeszcze mocniej zwątpić w bajeczkę o "koledze".

— Tak, przecież wiesz, że powiedziałbym ci, gdybym kogoś miał. — Antonio rozmawiał z nią o wszystkim, w tym nawet o małych zauroczeniach, więc nie wyobrażał sobie, by milczeć, gdyby rzeczywiście miał chłopaka. Lovino jest tylko moim kolegą... ale takim inny, niż Francis i Gilbert. Nie mam na myśli tego, że jest spokojniejszy, ani że ich znam ponad dziesięć lat, a go miesiąc... Lubię z nim rozmawiać, bo razem możemy poruszać takie tematy jakich nie mam wspólnych z innymi. 

— Widać, że się dobrze dogadujecie. W dodatku jest bardzo miły.

— Czyli, że mogę zapraszać go tutaj częściej...? — Zapytał dla pewności i uśmiechnął się przekonywująco.

— Oczywiście, — Dla Sofii było to wręcz głupie pytanie. — widziałeś jaki on szczuplutki? Skoro tak mu posmakowała moja kuchnia, to może u nas jeść nawet i codziennie. 

Antonio docenił te słowa i po wymienieniu z mamą paru kolejnych zdań, wrócił do swojej sypialni. Pierwsze na co zwrócił uwagę to rysunek kota, który leżał na podłodze. Podniósł go, a następnie spoglądając to na niego oraz śpiące już w całkowicie innej pozycji zwierze, podszedł do tablicy korkowej. Ścigając z niej parę mniej ważnych rzeczy, powiesił szkic. Lovino chyba się nie obrazi, jeśli go zatrzyma...

***

W pokoju Vargasa było znacznie cieplej, niż na zewnątrz. Wręcz gorąco, a to zmusiło go do ściągnięcia bluzy Fernandeza. Z początku na nią patrzył oraz gładził jej materiał kciukiem, a po chwili przyłożył do swojej twarzy. Już wcześniej zdołał wyczuć od niej jakiś zapach, jednak teraz, tak jak oczekiwał czuł go znacznie lepiej. Mieszanka goździków, cynamonu oraz śliwki sprawiła, że nabierał dużych wdechów powietrza przez nos i przekonała, że Fernandez miał zadziwiająco dobry gust do perfum. Siedząc tak jeszcze przez moment i myśląc o wszystkich przyjemnych częściach tego dnia, nagle coś go tknęło. Odsunął szybko od siebie bluzę, po czym zwinął i rzucił na róg łóżka.

"To dopiero było dziwne." Przeszło mu przez myśl i zaraz po tym usłyszał dźwięk powiadomienia.

21:56

Whynotantonio : Jesteś już w domu?

Whynotantonio : Koniecznie musisz wpadać do mnie częściej!

Whynotantonio : Mama mówi to samo ksksksks

Lovino uśmiechnął się na nowo i opadł plecami w głąb łóżka, by odpisać. Poczucie przynależności, które odkrywał krok po kroku za sprawą Antonio, było jeszcze milszym doświadczeniem, niż sobie wyobrażał...

~ 31 października ~

Tolys wszedł do windy i nacisnął guzik piętra, które zostało mu podane parę minut temu. Prosząc w myślach, by nie zobaczyć kogoś w naprawdę przykrym momencie życia, zacisnął ramiona na piersi. Nienawidził szpitali.

Wychodząc, przeszedł przez kilka korytarzy, aż w końcu znalazł się na długim oddziale, który prowadził do dziesiątek sal. Mając nadzieję, że nie zbłaźni się, wchodząc do złej, skręcił do i tak już otwartych drzwi. Widząc odwróconą na bok blond głowę, poczuł, że jego i tak raczej mała pewność siebie, wróciła na miejsce.

— Mówiłem, że konie cię kiedyś zabiją.

Feliks przekręcił szyję i po początkowym zaskoczeniu, zaśmiał.

— Czasami nawet prawdziwa miłość boli.

— Chyba miałeś na myśli "toksyczna".

Łukasiewicz wywrócił oczami, nie mając zamiaru kontynuować tego tematu.

— Co tutaj robisz?

— Felicja wspomniała, w którym szpitalu leżysz, a tak się składa, że moja mama jest tutaj pielęgniarką. — Tolys zrobił parę kroków w przód, by nie stać na przejściu. — Podrzucałem jej obiad i pomyślałem, że wpadnę na chwilkę.

Feliks przygryzł wargę i zaczął strzelać palcami, gdy naszła go pewna myśl.

— ... Jeśli masz czas i chcesz, to może mógłbyś tu trochę zostać? Cholernie mi się nudzi.

Laurinaitis uśmiechnął się ciepło na tę prośbę.

— Jasne, nigdzie się nie śpieszę. — Zsunął płaszcz z ramion i zawieszając go na krześle obok szpitalnego łóżka, usiadł. — Jak się czujesz?

— Fizycznie lepiej, ale psychicznie jestem dobity. — Chcąc zmienić pozycję leżącą na pół siedzącą, spróbował się podnieść. 

Litwin zauważając to, natychmiast wystawił ręce, by być gotowym na ewentualną asekurację.

— Może się lepiej nie podnoś...

— Na serio jest w porządku. — Zapewnił, odpychając rękę Tolysa. Powoli miał dość, że każdy chciał obchodzić się z nim jak z jajkiem.

— Chciałbyś porobić coś dla poprawy humoru? — Zapytał pod wpływem wcześniejszych słów Łukasiewicza, jednak widząc jego diabelski uśmiech, trochę pożałował tego pytania.

Feliks wykręcił tors, ale skrzywił się i stęknął przez zaciśnięte zęby, gdy ból złamanych żeber dał o sobie znać.

— Boże, uważaj. — Położył dłoń na sercu jakby właśnie przechodził przez zawał.

Polak ignorując go, znowu spróbował dotrzeć do półki nocnej obok łóżka. Wyciągając z niej dwa kolorowe opakowania, zamachał nimi przed twarzą Tolysa.

— Mam maseczki w płachcie, chcesz zostać tygrysem, czy pandą? — Nim Tolys zdążył się zastanowić, Feliks spojrzał na ich właściwości. — W sumie to nie masz jednak wyboru, ja chce tygrysa. — Podał Litwinowi drugie z opakowań i patrząc na jego średnio zadowoloną minę, dodał. — Nie możesz mi odmówić, jestem połamany.

Laurinaitis zostawił to bez komentarza i odpakowując maseczkę, rozłożył ją w powietrzu.

— Jak ja mam to...

— Och, daj. — Feliks zabrał mu ją, zgrabnie założył na twarz, a następnie zajął swoją.

— Ile muszę tak wytrzymać? — Zapytał, ledwo ruszając ustami, gdyż bał się, że przy najmniejszym ruchu ta spadnie.

— Dziesięć minut, ale nie marudź. Dzięki tej maseczce twoja skóra będzie zregenerowana i wygładzona.

— A moje włosy będą się lepić... — Tolys znowu założył pasmo przydługawej grzywki za ucho.

— Wszystkiemu można zaradzić. Siadaj obok mnie, a zrobię ci dobierane warkocze. — Skrzyżował nogi po turecku, by zrobić miejsce dla Litwina. Kładąc na kolanach kosmetyczkę, wyciągnął z niej wszystkie potrzebne rzeczy.

— Wystarczyłyby spinki albo opaska, ale niech ci będzie. — Usiadł na skraju łóżka, a Łukasiewicz zaczął delikatnie rozczesywać jego włosy.

— Opowiadaj co się dzieje w szkole.

— Nie za wiele... albo to ja się nie orientuję. Wiem tylko, że Lovino miał wczoraj dramę z nauczycielką od polskiego.

— Taaak, to akurat słyszałem ze szczegółami, nagrał mi pięciominutową głosówkę. — Feliks ogromnie żałował, że go wtedy tam nie było. — Co tam w twojej klasie?

Tolys ścisnął mocniej dłonie i usta.

— ... To samo co wcześniej, gdy o niej pisaliśmy. — Nie mając ochoty o tym rozmawiać, zmienił temat. — Coś się stało, że czujesz się źle psychicznie? Nie musisz odpowiadać, jeśli to coś bardzo osobistego.

— To nic wielkiego, — Westchnął, zaplatając włosy. — po prostu mi żal, że załatwiłem się tak na halloween. Lovino z Antonio wymyślili, żeby pójść całą grupą na maraton horrorowy do kina, a ja leżę w szpitalu... No i nie pochodzę na wszystkich świętych po cmentarzach.

— Dzięki za przypomnienie, zapomniałem, że to już dziś... Pewnie zasnę po pierwszym filmie, ale pójdę. Szkoda, że ciebie tam nie będzie.

Feliks uniósł na chwilkę kącik ust.

— Dobija mnie też myśl, że przez najbliższe dwa miesiące nie będę mógł trenować.

— Serio? Jesteś w szpitalu przez właśnie konia i twoim zmartwieniem jest to, kiedy będziesz mógł wrócić do jazdy??

— To nie wina Feniksa, że z niego spadłem. Źle się czułem, bolała mnie głowa, nie mogłem się przez to skupić na jeździe. Teraz mam za swoje.

— Powiedziałbyś to samo, jeśliby cię zdeptał?

— Nie wiem, zapytaj, gdy to zrobi.

Tolys pomachał z dezaprobaty głową, a Feliks zirytowany tym gestem, pociągnął go za włosy.

— Daje ludziom dotykać moich włosów do czasu. — Zmrużył oczy, jednak przez ich pozycję, Łukasiewicz nie mógł tego zauważyć.

— I tak już... — Przerwał, rozciągając na palcach różową gumkę z kokardką, po czym ją założył. — skończyłem. — Zaklaskał dłońmi, będąc usatysfakcjonowanym efektem, po czym podał Tolysowi lusterko.

Litwin przejrzał się w nim dokładnie i ledwo ugryzł w język, by nie zhejtować wyboru gumek.

— Podobają mi się. Może nie wyszedłbym w nich na ulicę, ale są urocze.

— Masz szczęście, że powiedziałeś to "ale". — Ostrzegł żartobliwie.

— Nie spodziewałbym się, że potrafisz zaplatać takie warkocze. — Przyznał po odłożeniu lusterka na swoje miejsce.

Feliks wzruszył ramionami, ale jego mina wskazywała, że obrósł w piórka.

— Lubię się bawić włosami. Mój koń ma najładniejsze fryzury w całej stadninie.

Tolys mimo rozbawienia, spojrzał na niego wymownie.

— Ale nauczyłem się je robić na siostrach. Feliks chciał zaśmiać się z reakcji Litwina, jednak wolał oszczędzić sobie bólu. — Jeśli zobaczysz kiedyś Felę albo Radzie w innej fryzurze, niż on rozpuszczone włosy, to wiedz, że to moja robota. Felicja to nawet równej kitki sobie sama nie zrobi.

— A ja przedziałka... — Tolys pobłądził wzrokiem po ścianach i suficie.

— Zauważyłem. Jak cię zobaczę następnym razem, to ma wyglądać idealnie tak jak teraz. — Odłożył szczotkę na miejsce, po czym przyłożył dłonie do twarzy. — Dobra, możemy je ściągnąć.

Laurinaitis zrobił to i odbierając od blondyna jego maseczkę, wstał, żeby wyrzucić je do kosza.

— Teraz musisz wmasować pozostałości.

Tolys pogładził swoją twarz i o dziwo przeżył szok.

— Jaka gładziutka ta skóra...

Feliks uśmiechnął się triumfalnie i zastanowił jaki krem pokazać Litwinowi następnie.

~~~

Ktoś tu jeszcze jest? XD Witam każdego bardzo serdecznie po tej długiej przerwie. Dziś przychodzę z 8361 słowami, czyli najdłuższym jak do tej pory rozdziałem. Następnym razem widzimy się za równe dwa tygodnie, czyli 27 maja, do zobaczenia :**

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro