19 |Rodzinna wyprawa|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Amanda

– Halo, halo – uśmiecham się na dźwięk tego głosu – gdzie jesteście?

– Tutaj! – macham ręką przez drzwi.

– To nie tata – mówi niezadowolny Robert.

– Wujek Ashton też jest fajny – on tylko kiwa głową.

– Co słychać? – podchodzę do niego, żeby pocałować go w policzek, a on mocno mnie ściska – Długo was nie widziałem. Dobrze bawiliście się z tatą? – to już nie jest skierowane do mnie.

– Tak – mały wraca do zabawy swoimi samochodzikami.

– Chyba mój ulubiony mały facet nie jest dziś zbyt rozmowny – przytulam się jeszcze raz do Ashtona.

– Po prostu wiesz nie jesteś Lukiem – mówię cicho – Nie ma w tym nic złego jak dla mnie.

– Przyszedłem tylko na chwilę, bo idę na randkę – Ashton nie wykorzystał powrotu Luke'a i za to jestem mu bardzo wdzięczna.

– Czas najwyższy! – siadamy z małym nad samochodzikami.

– Nie taki dywan – mówi Robert – bez drogi – u Luke'a w pokoju jest taki dywan i jest super fajna tablica. Ja też wolę tamten pokój, ale tutaj jest przytulnie i jest to jego dom.

– Możemy zrobić przeszkody – Ashton zbiera klocki czy inne różne rzeczy i ustawia je jako przeszkody.

W końcu Robert się poddaje i zaczyna bawić z Ashem. Ashton jest w jego życiu od samego początku, ale to Luke zajął w jego życiu najważniejsze miejsce. Mieszkałam z moją matką przez osiemnaście lat, a nigdy nie poczułam do niej tej więzi. Może chodzi o odpowiednie spojrzenie, a może o odpowiedni gest, nie mam pojęcia, co wytwarza tę więź, której nie mam z własną siostrą.

– Gdzie jest mój mały skrzat? – dlaczego on tu wchodzi bez pukania?

– Tatuś! – Robert rzuca wszystko i biegnie w ramiona taty.

– Idę – chcę powiedzieć Ashtonowi, żeby mnie z nim nie zostawiał, bo znowu skończę naga, ale nie mogę się przyznać mojemu przyjacielowi do tego, co robię – Dzwoń gdyby coś.

– Baw się dobrze.

– Gdzie ma bawić się dobrze? – pyta Luke.

– Na randce, dupku! – krzyczy do niego.

– Cóż, dobrze, że patrzę na ciebie – chcę mu pokazać środkowy palec – bo inaczej prawdopodobnie pobiegłbym za nim – ignoruję go.

– Zabawne.

– Idziemy do zoo! – mówi podekscytowany Luke – A potem idziemy na zakupy, bo macie pustą lodówkę.

– Nie zdążyłam pójść na zakupy – kiwa głową.

– To potem pójdziemy – czy to jego sposób na bycie dobrym rodzicem?

Sypianie z Lukiem robiło się przerażajace. Nie mogłam być tą dziewczyną, którą byłam. W szczególności gdy jego fiut odzyskał sprawność, nie było mowy, żeby mogła się poddać jednej z wielu twarzy Luke'a.

Chciałam udowodnić mu i sobie, że on nic się nie zmienił. I właściwie to potwierdziłam. Znowu ma tysiące różnych twarzy. Jednak nie pokazuje mi jednej twarzy, nie daje mi swojej czułości. Nie daje mi jej bezpośrednio, ale i tak okazuje ją naszemu synowi. Więc co jest prawdą, a co kłamstwem?

– Idziesz czy mogę iść z nim sam? – pozwoliłabym mu, ale żeby udowodnić mu, że nie widzę, że jest lepszym facetem, dlatego idę z nimi.

Wiem, że to, co robię jest dziecinne, a sypianie z nim nie ma w ogóle sensu, ale czasem czuję, chociażby przez chwile, jakby udawało mi się, łamać go na kolejne kawałki. Wiem, że jest ojcem mojego syna i powinnam robić wszystko na odwrót.

– Jasne, że idę do zoo.

– Ubiorę go – stara się wiem to, ale czym to wszystko jest?

Nie stroiłam się od czterech lat, więc dlaczego miałabym to robić do zoo i przede wszystkim dla niego? On nigdy nie mówił mi czy wyglądam ładnie. Mówił, żebym się ładnie ubrała, ale nie komentował tego.

Jestem mamą z całą szafą rzeczy z poprzedniego życia, większość z nich pewnie już nawet nie pasuje.

Tracę czas na  przeglądanie się w lustrze, zamiast zarzucić byle jakie jeansy na tyłek. Skoro już zmarnowałam czas...tak chociaż raz mogę ubrać coś innego niż jeansy.

Luke

Już chciałem do niej iść, powiedzieć, żeby się pośpieszyła, ale byłem zbyt pochłonięty moim synem, który próbował opowiadać jakąś historyjkę z piaskownicy.

To było piękne. Posiadanie dzieci jest piękne. Bycie rodzicem też jest piękne. Ale próba zrozumienia jak to działa jest całkowicie dezorientująca.

Gdy w końcu wychodzi ze swojej małej garderoby. Jestem.. cholera, dlaczego nie mówiłem jej tego częściej? Ona mnie ignoruje i zakłada na siebie skórzaną kurtkę.

– Chodźmy – chcę jej powiedzieć jak bardzo jej pragnę i jak bardzo jest niesamowita. Jednak zdaję sobie sprawę, że te słowa nie mają znaczenia.

Wsiadamy do mojego samochodu. Obracam głowę w jej kierunku, a ona nerwowo poprawia włosy. Przykładam dłoń do jej tatuażu na szyi. Ona spogląda w moją stronę.

– Powinnam iść się przebrać – mówi szeptem – Ta spódnica jest...

– Cholernie dobrze na tobie wygląda – zawsze była nieco niepewna siebie. Potrzebowała komplementów, a ja jej tego nie dawałem.

Widzę, że znowu chcę mi rzucić w twarz dziewczynami, z którymi spałem, ale z powodu naszego syna się powstrzymuje.

W końcu jesteśmy w zoo, Amanda chce wziąć wózek, ale ja mówię, że wezmę go na barana. Zgadza się, a mały strasznie się cieszy.

– Byłeś już w zoo?

– Nie było okazji – przez jej twarz przemyka cień wstydu. To nie znaczy do cholery, że jest złą mamą.

– Czyli pierwsza rzecz, którą robimy całą rodziną, juhu! – Robert wplata paluszki w moje włosy, a potem mnie po niej klepie.

– Juhu! – krzyczy nasz syn.

– Wszystkim się podoba – chcę ją przyciągnąć do mojego boku i powiedzieć cokolwiek, ale nie robię tego.

Wiem, że nie nadaję się na bycie czyimś facetem i nie nadaję się też na bycie ojcem i wiem, że odbierze mi to wszystko w pierwszym momencie gdy coś spieprzę, a zrobię to na pewno.

– Ulubione zwierzę?

– Kraby!

– Nie jestem pewien czy mają je w zoo, ale jeśli pojedziemy do Oceanarium to zobaczymy dosłownie wszystkie morskie stworzenia.

– Tak! – Amanda będzie musiała się zgodzić.

Amanda

Kobiety się za nim oglądają. Próbują zaczepiać go na mojego syna, mimo, że ja stoję obok. Uśmiechają się do niego, przedstawiają mu swoje dzieci. Gdyby mnie tu nie było jeszcze by z tego skorzystał. Poszedłby do domu do kogoś, pod pretekstem przyjaźni dzieci, a w drugim pokoju pieprzyłby się z ich matkami.

— Zapytaj, nigdy nie zapytałaś, zapytaj – unoszę głowę, żeby na niego spojrzeć. Nasz syn w tej chwili siedzi na jego ramionach, a on zaraz będzie na mnie krzyczał.

– Nic mnie to nie obchodzi – obracam głowę, ale on łapie mnie za kark i zmusza do spojrzenia na siebie.

– Dobrze, to ja ci powiem. Z nikim innym, nawet nie próbowałem.

– Ale dlaczego? – muszę wziąć głęboki wdech – Przecież teraz cię nie zatrzymuję, to powinno być dobre mieć znowu wiele dziewczyn.

– Tak, masz racje powinienem znowu iść to zrobić i tak patrzysz na mnie z obrzydzeniem.

– Dokładnie – odsuwam się od niego – Robert, patrz żyrafy! – odwracam naszą uwagę od tego kim on jest i kim nigdy dla mnie nie będzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro