Bodyguard Joachim

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stałem właśnie przed drzwiami do mieszkania Joachima. Było dosyć późno, ale musiałem mu się w końcu wyżalić, jeżeli chodzi o Herthę. Zapukałem do drzwi, czekając na odpowiedź. Po chwili we framudze stał Joach. W samych portkach i szczoteczką do zębów w buzi. Gestem zaprosił mnie do środka. Zasiadłem w salonie, czekając aż mój przyjaciel skończy wieczorną toaletę.

- Przez ciebie musiałem się ubrać! - wskazał na mnie palcem, naciągając na tyłek wojskowe spodnie.

- Sorka... - rzuciłem beznamiętnie.

- Co tam? Tylko bez tekstów, że boisz się spać sam... - spojrzał na mnie spod brwi.

Zmierzyłem go w wyrzutem, odsapnąłem i próbowałem zacząć.

- Ja ci muszę coś powiedzieć Joachim... - oznajmiłem, już odczuwając ogromny stres.

- Zaczyna się poważnie... - pokiwał z uznaniem, jakby robiąc sobie ze mnie jaja - Wal śmiało.

- Bo... Ja coś czuję do Herthy, ale ja się boję jej o tym powiedzieć. - wyznałem przyjacielowi, który nieprzytomny spoglądał na mnie, analizując.

- Rudolf, czujesz do niej miłość, czy czujesz, że musisz... - urwał, widać szukając słowa - Em... dać upust emocjom powiedzmy, bo od tego - chciał kontynuować, lecz mu nie pozwoliłem.

- Joachim, ja ją kocham. - oparłem się o kanapę, patrząc bezsilnie na przyjaciela.

- I mi to mówisz? a nie jej? - wykrzywił usta i spojrzał na mnie zażenowany.

- Ja boję się jej to wyznać! Wstydzę się, bo co ja, taka fujara mogę.

- Po pierwsze, nie jesteś fujarą. Jesteś uczuciowy, to dobrze, Rudo. - uśmiechnął się do mnie, pochylając i klepiąc mnie w ramię. - Po drugie, czego tu się wstydzić, bać? Mówisz prosto z mostu i czekasz na odpowiedź. Jak coś, to nie, niech żałuje! - wzruszył ramionami, tłumacząc z niezwykłym spokojem.

- No, ale... Te słowa nie przechodzą mi przez gardło, ja... nie wiem. - westchnąłem.

- To ich nie mów! Słuchaj, bo ty myślisz, że żeby móc się całować, bo ty na razie chyba o niczym innym nie myślisz, to trzeba jej od razu deklarować miłość i tworzyć z nią wspaniały związek. Otóż niekoniecznie, a ja myślę... - urwał na chwilę, zastanawiając się nad czymś - Yeh... jestem pewien, że Hertha nie będzie czekała na wyznanie miłości i dopiero wtedy zapłonie w niej uczucie. W takim sensie, że rozumiesz... Rób swoje, a reszta przyjdzie sama... Bo ja za ciebie tego nie zrobię, a jak będziesz tak zwlekać, to zrobię i to dużo... Zapamiętaj moje słowa.

- Ale na pewno nie powinienem zacząć od jakiegoś wyznania?

- Rudolf, czy ty słyszałeś kiedyś, żebym przed pocałowaniem ( i nie tylko ) każdej dziewczyny wyznawał jej miłość i prosił o zostanie moją? No proszę cię. Wiesz, większość pań, Rudi, nie przywiązuje wagi do słów, a już na pewno multum będzie cię potrzebowała tylko do jednego.

- No, ale wiesz, dziewczyny miałeś.

- Ale to już głębsza relacja! Coś stałego, rozumiesz? - zapytał.

- No, tak. - przytaknąłem brunetowi. - Ale ja się już z nią całowałem...

- No to idź o krok dalej. - uśmiechnął się w dziwny sposób.

- Czyli? - pokręciłem głową.

Joachim przekręcił swym jedynym okiem zawiedziony.

- Święty Boże - szepnął najszybciej jak umiał - Obrzucaj ją komplementami, schlebiaj jej, nie wiem, daj jakieś kwiaty, wręcz czekoladki... Mów jak pięknie jest dziś ubrana czy uczesana... Co ja gadam! Bądź sobą, Rudolf, dobra? Masz ją oczarować sobą, nie czekoladkami, pamiętaj! Kobiety patrzą na ciebie, a nie co masz w ręce. Chociaż na to co masz w... Nie, stop, koniec! Poradzisz sobie. - stwierdził z uśmiechem. - Trzymam za ciebie kciuki.

- Dobrze, że ci to powiedziałem. Zrobiło mi się lepiej. - oznajmiłem, wdzięczny przyjacielowi.

- Przychodź o każdej porze dnia i nocy. - kiwnął zadowolony, ziewając i przyglądając mi się.

- Dzięki Joachim. Dobrze, że tu ze mną jesteś. Sam dawno bym tu nie wytrzymał.

- Oho! Jak słodko! - rozczulił się.

Wstaliśmy i przytuliliśmy się. Udałem się do drzwi, Joachim oczywiście mnie odprowadził.

- Do zobaczenia - kiwnął głową na pożegnanie.

- Dobranoc! - krzyknąłem SS-Manowi, który zamknął szczelnie drzwi.

Zaraz chwila... ,, Będą potrzebowały cię tylko do jednego"... Czyli do czego?

Zawróciłem się, znów pukając. Nim zdążyłem mrugnąć, Joachim stał znudzony w drzwiach. W sekundę zniknął jego entuzjazm, świetnie.

- Do jakiego jednego? Do czego? - spytałem, marszcząc brwi.

- Idź do domu, Rudolf... - zaśmiał się.

- Ale powiedź mi! - uparłem się.

- Do zaspokajania ich dzikiej żądzy, mówiąc jaśniej, bo zaraz znów będziesz pukać, do pieprzenia. Czy mogę iść już spać?! - powiedział na jednym wdechu, spoglądając na mnie bez większych emocji.

Pokręciłem zdegustowany głową, patrząc z ogromnym wyrzutem w jego stronę.

- Wyrażaj się, Joachim...

Drzwi przede mną zamknęły się z hukiem, a za chwilę słyszałem jak przekręcony został klucz. Postałem tak chwilę, trawiąc tę informację. Jak zawsze gada jakieś niestworzone rzeczy, które ubzdurał sobie w głowie.

Wzdrygnąłem się, pomrugałem parę razy oczami i ruszyłem z powrotem do domu, prowadząc ze sobą wewnętrzny monolog, o tym, jak bardzo Joachim jest wulgarny.

***

Waleria Badosz

Szłam właśnie szybkim krokiem w stronę mieszkania Tadka. Bronisław poprosił mnie, abym dostarczyła mu dokumenty, które trzeba sfałszować. Rytmicznym krokiem podążałam wzdłuż ulicy, kiedy nagle chodnik się skończył, a ja wpadłam wprost pod nogi żołnierza. Zobaczyłam tylko srebrne guziczki i nieco inny kolor munduru niż zawsze. Podnosiłam głowę i zerknęłam na oficera Luftwaffe, który nie był co do mnie pewny.

- Przepraszam - szepnęłam, po chwili orientując się, że powinnam powiedzieć to po niemiecku.

Agent Gestapo, który szedł obok niego skarcił mnie wzrokiem, podchodząc i podjudzając oficera.

- Jakaś polska szmata zaszła panu drogę. Proszę ją ukarać! - wykrzyknął z perfidnym uśmiechem.

- Wanda, co ty robisz? - słychać było gdzieś w tłumie.

- Pokaż. - rzucił po niemiecku, mierząc wzrokiem kartki wystające z mojej torebeczki... to co muszę oddać Tadeuszowi.

Blondyn o jasnej cerze już wyciągał rękę w moją stronę, kiedy to między nas wskoczyła kobieta, którą już skądś znałam. Jej twarz nie była mi obca.

- Panie oficerze! - spojrzała na niego z przesadnym uznaniem - proszę się nie gniewać. My z przyjaciółką strasznie się śpieszymy, jej brat się rozchorował. - tłumaczyła, przytakując przy tym i nie odwracając wzroku od zielonych tęczówek faceta, które również wpatrzone były w nią jak w obrazek, jakby go omotała, czarując również spokojnym głosem. - Niech pan nam wybaczy, przepraszamy... - spuściła głowę, spoglądając na niego od dołu.

Zmieszany mężczyzna odwrócił wzrok. Agent wycofał się, oglądając wszystko zza pleców pilota.

Kobieta, którą już sobie przypomniałam - Wanda, która uratowała mnie podczas łapanki, stanęła na palcach, pochylając się nad oficerem i zatrzymując się ustami przy jego uchu. Jej ręka powędrowała gdzieś między nich, ale nie dane mi było zobaczyć nic więcej.

- Może zapomnimy o tych papierach, proszę... - szepnęła z uśmiechem, a oficer podniósł głowę do góry, spoglądając w niebo i przytaknął, przygryzając lekko dolną wargę.

- Myślę, że papiery nie są ważne... - stwierdził, uśmiechając się delikatnie.

Wanda odsunęła się od niego, biorąc mnie pod rękę i ruszając.

- Dziękuję ślicznie! - wyszczerzyła do niego białe zęby, uśmiechając się radośnie.

- Em, tak. Miłego dnia paniom życzę - odchrząknął, dodatkowo wypowiadając te jakże miłe słowa.

- Co ty mu zrobiłaś? - wybałuszyłam oczy, spoglądając na dumną brązowooką.

- Magiaa... - przeciągnęła zabawnie.

- Kolejny raz mnie ratujesz, może w ramach podziękowania chciałabyś pójść na jakiś deser, kawę? - zaproponowałam, z racji tego, że najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się głupio.

- A nie wolisz się lepiej poznać przy kieliszku? - uśmiechnęła się zawadiacko.

- Oho, widać, że swoja! Niech będzie. - zatrzymałyśmy się.

- Może by tak Lorgia, wiesz gdzie to? - spytała.

- Trafię. Masz czas dzisiaj?

- Jasne, na którą być?

- Siedemnasta, co ty na to?

- Idealnie - kiwnęła z uśmiechem, puszczając moją rękę. - Czyli widzimy się dzisiaj, Waleria.

- Do zobaczenia, jeszcze raz dziękuję! - krzyknęłam kobiecie, która już dawno ruszyła żywo w swoją stronę.

- To nic takiego! - obróciła tylko głowę, śmiejąc się.

Jak ona ma w sobie tyle radości w takich czasach. Podczas ucieczki z łapanki też się śmiała...

Po piętnastu minutach byłam już przed drzwiami do budynku, gdzie Tadek miał swoją pracownie.

- Serwus! Nikołaj, gdzie Tadzio? - spytałam młodego Rosjanina, który spojrzał na mnie swoimi szarymi oczkami.

Kola to sierota po Halince, dziewczyna miała słabość do Sowietów, już za czasów wojny polsko-bolszewickiej. W '25 chłopak urodził się gdzieś w okolicach Białegostoku, ale w '30, tatuś Koleńki, Siergiej, rosyjski oficer został zabity przez własnych towarzyszy. Halina wzięła syna i przyjechała aż tu, pod Łódź. Teraz choroba zabrała mu matkę, którą się opiekował. Nikołaj to naprawdę dobre dziecko, a my nie mogliśmy zostawić go samego, choć jest już prawie dorosły.

- W pracowni. - oznajmił, śmiesznie zaciągając. - Chodź, odsunę komodę.

Poszłam za szatynem w głąb pokoju. Przeszliśmy do drugiego, a Kola zaprał się, sunąc po podłodze potężny mebel. Za nią było wejście, metr na metr. Kucnęłam, przeczołgując się do Tadeusza, który pracował w odizolowanym pomieszczeniu.

- Dzięki - rzuciłam chłopakowi, który zajrzał do nas.

- Nikoła! We, cho no tu, zaniesiesz Maryli dokumenty. - krzyknął, spoglądając na przejście.

- Mam dla ciebie kolejne zlecenia. - wręczyłam mu papierki, z wielką ulgą, że nie muszę już z tym chodzić.

- Dobra, postaram się jak najszybciej wykonać - zarzekł, poprawiając włosy.

- Dzięki. - rzuciłam mu szybki uśmiech, spoglądając na chłopaka, który już czekał na wręczenie mu zadania.

- Masz, trymaj, jak ty to mówisz i leć do Marylki. Tylko uważaj na te Szwaby, ostatnio się kręcą... - uprzedził go, ocierając podbródek z kropelek potu.

- Chodź Kola, wyjdziemy razem, pod rękę, żeby się nie przyczepili - zaproponowałam młodemu, który kiwnął tylko głową, zgadzając się.

Oboje wydostaliśmy się przez niewielki otwór. Już chciał zasunąć wejście, kiedy wydarł się Tadek.

- ZOSTAW, NIKOŁAJ! Przecież zostawisz mnie tu i będę siedział się kisił. Paszoł, potem zasunę.

- Jak chcesz. - wzruszył ramionami, wywracając przy tym oczami.

- Chodź - skinęłam do niego, biorąc pod rękę i czochrając jego bujne, lecz po bokach przycięte włosy.

Wychodząc chwyciłam jego granatowy kaszkiet i podałam mu. Naciągnął go na łepetynę, rozglądając się po ulicy.

Podeszliśmy jeszcze parędziesiąt metrów i zatrzymaliśmy się, chcąc iść w swoje strony.

Przytuliłam młodego, pocierając jego ramię.

- Uważaj na siebie, Koleńka, dobra? - spojrzałam w piękne oczka chłopaka.

- Tak jest - uśmiechnął się uroczo i udał się inną ulicą.

Odetchnęłam, rozglądając się za podwózką, z racji tego, że byłam na drugim końcu miasta.

***

Za pięć minut miała być siedemnasta. Weszłam do lokalu Lorgia, wzrokiem poszukując Wandy. Ta jadłodajnia nie była oficjalna, siedzieli tu Polacy jak i Niemcy. Ładny wystrój, dobre jedzenie i nie najgorszy alkohol, jeżeli chodzi o wódkę.

Usiadłam przy jednym ze stolików, rozgaszczając się i czekając na towarzyszę. Wzrok jednego z żołnierzy Wehrmachtu spoczął na mnie. Z wyższością patrzyłam w oczy szeregowego, gdy ten z uśmiechem próbował wzbudzić we mnie jakiekolwiek uczucia.

- Fritz, nawet o tym nie myśl. - warknęła do niego Wanda, wchodząca właśnie przez drzwi.

- Dlaczego niby? - fuknął z wyrzutem.

- Patrz bo się poskarżę któremuś oficerowi, wtedy nie będzie ciekawie! - wytknęła go palcem.

Oficerowi... zaczynam podejrzewać, że Wandzia również ma coś do Szwabów, ale na pewno nie jest w konspiracji. Musiałabym ją znać.

- Oficer? - spytałam zaciekawiona, gdy ta się do mnie dosiadała.

- Ee, taki ,, przyjaciel ". Długa historia. - wzruszyła ramionami, poprawiając jedną ze wsuwek.

- Mamy czas. - stwierdziłam, uśmiechając się.

- Wódka? - spytała.

Przytaknęłam tylko zadowolona.

- Celina, daj jedną - Wanda obróciła się i krzyknęła w stronę kuchni, najwyraźniej znała obsługę.

- Już! - odkrzyknęła kobieta.

- Więc, na czym my to...

- Historią o twoim przyjacielu. Jeżeli nie chcesz, nie musimy... - stwierdziłam, nie chcąc jej do mnie zniechęcić.

- Nie, co ty. Już opowiadam. Bo wiesz, ja udaje głupią, a zgarniam najwięcej. Jeżeli chcesz coś od Niemców, albo chcesz się czegoś dowiedzieć, wal do mnie. Mam ich rozpracowanych w jednym paluszku. Jeżeli potrafisz oczarować mężczyznę, to już połowa sukcesu. Tak czy inaczej, gość nazywa się Erwin Köse, oficer Wehrmachtu. Taki normalny żołnierz, bez wierzeń w lepszą rasę. Tak się jakoś polubiliśmy, powiedzmy. - uśmiechnęła się sama do siebie, rozglądając za naszym trunkiem.

Nachyliła się nad nami blondynka, stawiając butelkę i dwa kieliszki.

- Tylko przyzwoicie, potem mają przyjść niemieccy oficerowie. - oznajmiła, patrząc na nas niepewnie.

- Ja, ja, natürlich! - zapewniła ją Wanda, śmiesznie przedrzeźniając szeregowców siedzących obok.

***

We dwie śmiałyśmy się teraz wniebogłosy, dopijając ostatnie krople trunku.

- No bo, słuchaj... - Wanda zerknęła na paru oficerów SS i Wehrmachtu siedzących niedaleko nas. - Niemiecka armia, oficerowie, Wehrmacht, to żołnierze, mężczyźni. Rozumiesz? - widziałam jak jeden z nich wychylił się zza kolegów i spojrzał z uznaniem w naszą stronę. - A SS? Tam są chłopcy moja droga. Do tego w większości brutale... - ostatnie zdanie szepnęła, abym słyszała tylko ja.

Panowie wstali od stołu i podeszli do nas, zajmując wolne miejsca. Poderwałam tyłek z siedzenia, chcąc zgarnąć szklankę za środka stołu i poczułam na moje miejsce ktoś siada, przyciągają mnie za biodra i usadawiając na swoich kolanach. Mój stan upojenia podpowiadał ,, Zostań, wtul się w męskie ramiona ", a mój wszelki rozsądek nie miał tu udziału, więc rozgościłam się na kolanach jak teraz zauważyłam Wehrmachtowca. Mężczyzna uśmiechnął się, znacznie unosząc jeden kącik ust w górę.

Jeden z ,, chłopców" z SS pochylił się nad Wandą, mówiąc z szyderczym uśmiechem.

- Udowodnić jaki jestem męski? Ja, chłopczyk z Schutzstaffel... - wydął usta, spoglądając w jej oczy. Wanda trochę zawstydzona na chwilę spojrzała z pokorą na jego buty, lecz zaraz odzyskała pewność siebie.

- W takim razie ściągaj spodnie, Herr... No, oficer... - spojrzała tam gdzie nie powinna, zaraz uśmiechając się uwodzicielsko do średniego wzrostu blondyna.

Widziałam tylko jak ta cała Cesia zamknęła się w kuchni, podsłuchują wszystko pod drzwiami. Większość ludzi umilkła, obserwując sytuację.

- To je ściągnij - wzruszył ramionami z pewnym siebie uśmiechem.

Wanda spojrzała na mnie kiwając głową w wyśmiewający się sposób, z ironicznym uśmiechem.

- Ależ... Oficerze! Tak przy wszystkich? - spytała z wielkim przesadyzmem, jak zawodowa aktora, patrząc słodko w iskrzące się niebieskie oczy.

- Idziemy do łazienki czy za budynek? - uniósł brwi w górę, podając jej rękę.

Ona spojrzała na mnie, a ja nie myśląc, tak jakoś powiedziałam :

- No idź, kurwa, idź! - wykrzyczałam roześmiana.

Blondyn poderwał ją z krzesła. Wanda była bardziej pijana niż ja, można powiedzieć, ze upita. Zachwiała się, SS-Man pomógł jej wrócić do pionu, po czym niedelikatnie przyciągnął do swojego boku, prowadząc w stronę łazienki.

- A my ci pokażemy, ze Wehrmacht to faktycznie mężczyźni. - odezwał się mocny głos z tyłu.

Panowie siedzieli wokół stołu, przyglądając mi się badawczo, przez co poczułam się speszona. Facet u którego siedziałam na kolanach rozłączył je, przez co już myślałam, że upadnę na ziemię, lecz poczułam dotyk pod kolanami, który podtrzymał mnie nad podłogą. Zaśmiałam się cichutko, próbując przypodobać się panom.

- Tamci to faktycznie brutale - zmierzył kolegów z SS, którzy zakpili z jego słów - a z wami trzeba delikatnie... - pogłaskał mój policzek wierzchem dłoni.

Właśnie zaczęły męczyć mnie wyrzuty sumienia, że w sumie pozwoliłam Wandzie pójść z tym blondasem, jednak przeszły mnie też gorące ciarki, czując dotyk bruneta, który patrzył na mnie wymownie. Spoglądałam na jego kolegów. Faceci jak ich dużo, zwykli, nawet za bardzo nie wyróżniali się urodą, ale ten, u którego siedziałam na kolanie, miał mocne rysy twarzy. Typowo szwabska uroda, sprawiała, że patrzyłam na niego z respektem. Wymowne spojrzenie, szczęka kwadratowa, kości policzkowe wyraźnie zaznaczone. Nie był może blondynem i nie miał niebieskich oczu, ale to wcale nie wada. Wręcz lepiej mu w ciemnych, ułożonych włosach i do tego jasne, bursztynowe oczy. Można by się rozpłynąć, ale to jeszcze po paru kieliszkach!

- A co jak któraś nie lubi delikatnie? - przygryzłam wargę, tonąc w jego ramionach.

- Wszystko da się zrobić... - mruknął, a w tym samym momencie z hukiem do jadłodajni wszedł kolejny oficer.

Rozejrzał się, aż w końcu jego wzrok spoczął na mnie. Ruszył żywo i energicznie, najwyraźniej zdenerwowany. Stanął nade mną i brunetem z Wehrmachtu, patrząc zdegustowany. Jedno oko wierciło we mnie ogromną dziurę, która z sekundy na sekundę coraz to bardziej mnie onieśmielała.

Uśmiechnął się sztucznie, bardzo zły, a ja zaczęłam się z niego śmiać.

- Tak? - spytał go brunet.

- Niestety, nie ta pani - wyszczerzył się Joachim, pochylając nad nami i łapiąc mnie za ramię. - Idziemy, kochana...

- Joaś... - powiedziałam rozczulonym głosem, a wiedziałam, że zaczyna mi odbijać... i to bardzo - Weź mnie! - jęknęłam, kręcąc głową.

SS-Man nabrał powietrza do płuc, odwrócił wzrok, cmokając.

- Chodź, nie będę cię stąd wynosił... - warknął po cichu.

- To pańska kobieta? - dopytał z uśmiechem oficer Wehrmachtu.

- Nie, kuźwa, siostra - rzucił ironicznie, nawet na niego nie patrząc.

- Pozazdrościć... - stwierdził pod nosem.

- Ależ mi nie o to chodzi... - powiedziałam z zadziornym uśmieszkiem do Hauptsturmführera.

- Nie rób scen, wstawaj - mierzył mnie zabójczym wzrokiem.

- Na tym stole Joa...- nie dał mi skończyć.

Złapał mnie za rękę i jednym ruchem pociągnął w górę. Nie wiedziałam co się właśnie dzieje, więc znalazłam się na klatce piersiowej znajomego mi SS-Mana, z rozpłaszczonym policzkiem. Joachim podtrzymał mnie, bo ugięły mi się nogi, gdy poczułam jego boskie, intensywne perfumy.

- Pojedzmy do ciebie... - wyszeptałam w jego szyję.

- Wam tu nie za wesoło? - zerknął na panów z pogardą.

Wehrmacht nic nie zrobił sobie z tych słów, ale za to SS-Mani spuścili głowy, nie odzywając się. Joaś pokiwał tylko głową, zawracając się i ciągnąc mnie za rękę.

- Jezus, nie pędź tak! - zganiłam go - niedobrze mi... - spojrzałam mu w oczy, czując, że zaraz może nie być przyjemnie.

- Chodź do cholery... - warknął przez zęby, próbując mnie stąd wyprowadzić.

- O ja cie! Wa... - zachwiała się, wychodząc z łazienki wraz z zadowolonym blondaskiem. - Kobito, gdzie lecisz?

- Joachim, kochany, to moja koleżanka, ja jej... - zatrzymałam się na chwilę, układając resztę zdania - Nie, za dużo ich tu, odwieziesz ją? - spojrzałam prosząco w kocie oko Niemca.

Joachim westchnął, poprawiając mundur.

- Idź po nią, szybko. Nie mam całej nocy - zdenerwowany stanął w miejscu.

Podbiegłam nieporadnie do dziewczyny, wpadając jej w ramiona.

- Chodź, on cię podwiezie. Słuchaj, mów mi teraz Hertha, dobraa? H e r t h a - przeliterowałam dziewczynie, próbując wyostrzyć wzrok.

- No dobra - wzruszyła ramionami obojętnie. Obróciła się do blondyna, machając mu - Papa! Chłopczyku...

Zaczęłyśmy iść zygzakiem w stronę Hauptsturmführera, któremu żyłka już ewidentnie pulsowała.

Gdy byłam od niego jakieś dwa metry odchylił się i pociągnął mnie, abym szła szybciej. Wszyscy przypatrywali się rozbawieni sytuacji.

- Wanda, pieniądze! - przypomniała się Cesia.

- Ło Jezu... - zaczęła szukać u swego boku torebki, która wisiała jej gdzieś na plecach. Joachim sięgnął do kieszeni, wyjął banknot dużej wartości i położył na stole.

- Reszty nie trzeba, a teraz idziemy! - wyciągnął nas na zewnątrz.

Czarny Mercedes stał w towarzystwie wojskowego motocyklu.

- Hartmurt! Gdzie jest, kurwa, Hartmut!? - wrzasnął, rozglądając się po ciemnej ulicy.

- Musimy poczekać, wsiadać do tyłu - wskazał na swoje auto.

Otworzyłam drzwi, przepuszczając Wandzię. Niemiec podszedł, chcąc zapewne przytrzymać mi drzwi, ale wepchnęłam go na środkowe miejsce i sama wlazłam do samochodu. Joachim spojrzał na Wandę i zaraz znów na mnie. Zmierzyłyśmy go łapczywym wzrokiem, a on obserwował bacznie nasze czynności.

- Jak ty mnie tu znalazłeś, Joaś... - głaskałam jego dużą dłoń, patrząc prosto w oczy.

- Ależ pan przystojny... - Wanda znów załączyła swój aktorski tryb, kładąc dłoń na jego ramieniu.

Joachim nie wiedział w co wpaść, ani co powiedzieć. Chyba pierwszy raz był w takiej sytuacji.

- No weź, zawstydziłeś się...? - zaśmiałam się uroczo, nachylając nad brunetem i złączyłam nasze usta. Czapka spadła między jego a Wandę, która z ciekawością nas obserwowała. Alkohol, a szczególnie wódka tak na mnie działa. Ja się nią upijam, do tego mój popęd seksualny znacznie wzrasta, wręcz nad sobą nie panuje.

Właśnie. Otóż to. Teraz na tyle ile pozwalał dach auta, klęczałam na siedzeniu, wisząc nad SS-Manem i namiętnie go całując. Moja ręka wylądowała na jego kroczu, Joachim mruknął, lecz zamieniło się to w gwałtowne ,, Yym " czyli jednym słowem ,, NIE ". Przerwał, kręcąc głową i spoglądając na moje czyny.

- Przestań... - zmarszczył brwi, próbując mnie przekonać.

- No co ty, wstydzisz się? Wanda to moja najlepsza koleżanka! - spojrzałam na nią z uznaniem.

Na jego szczęście, w szybę zapukał jeden z żołnierzy. Zabrałam dłoń, pesząc się nieco.

- Hartmut! Dzięki Bogu. Otwórz drzwi! - rozkazał.

Zrobił o co go poproszono.

- Uu, widzę, że oficer dobrze się tu bawi... - uniósł brwi w górę, patrząc na nas z uroczym uśmieszkiem.

- Gdzie ty do cholery byłeś? - krzyknął na niego jednooki.

Hartmutowi mina zrzedła i odezwał się cicho.

- Poszedłem... za potrzebą.

- Trzeba było się odlać wcześniej! Słuchaj, zabierzesz ją - wskazał na Wandę, która uśmiechnęła się do motocyklisty - i odwieziesz do domu. Nic trudnego! Potem jesteś wolny, wszystko jasne?

- Jawohl! - przytaknął, zabierając Wandę z auta.

- Serwus! - krzyknęła do mnie, ale już nie zdążyłam jej odpowiedzieć.

Drzwi trzasnęły, a my zostaliśmy sami.

- Jak mnie tu znalazłeś? - spojrzałam na niego z wyrzutem. - ŚLEDZIŁEŚ MNIE?

- Nie - odparł nieco spokojniej.

- To jak? - spytałam już lekko zbulwersowana.

- Erich był w środku, widział co się dzieje, dał cynk. Naprawdę Hertha, przypadkowi goście? Ciekawe co by było, gdybym nie przyjechał. Już byłaś rozanielona...

- Aj przestań. Właśnie, zostaliśmy sami, Joaś... - mruknęłam, przymilając się do mężczyzny.

- Nie mogę. - stwierdził wzdychając i dodał po chwili - Nie wiem co piłaś, ale więcej tego nie rób. Nie jesteś taka, a zachowujesz się... Po prostu przestań. Odwiozę cię do domu.

- Nie możesz... Przecież czułam, że jednak te moje nieprzyzwoite słówka i zachowanie działają - spojrzałam w dół, zaraz znów uśmiechając się mu w twarz.

- Gówno ci tam działa, jedziemy do domu! - już zwlekł się z miejsca, chcąc przesiąść się za kierownicę.

Dobrze, w takim razie, jak sobie chcesz!

- Otóż to. - podsumowałam.

- Co? - warknął.

- Gówno ci tam działa - rozłożyłam ręce.

Zostawił to bez komentarza, ale widziałam, że się zdenerwował. Zasiadł za kierownicę, odpalając auto.

Znów mnie ścisnęło w środku i oparłam się o tył jego fotela.

- Ale jedziemy do ciebie? - spytałam uroczym tonem, rysując kółka na jego barku.

- Najpierw mnie obrażasz, teraz chcesz do mnie? - w lusterku widziałam jak jego brwi poszły z zażenowania w górę. - Nie mogę.

- Czemu nie możesz! Joachim, proszę cię! - wydarłam się na całe auto.

- Nie mogę ci powiedzieć, ale słyszysz. Nie mogę, nie to, że nie chcę... - naprostował.

Parsknęłam tylko obrażona, kręcąc się na tylnych siedzeniach.

- Zawieź mnie do Rudolfa! - rozkazałam.

- Do Rudolfa?! - dopytał.

- TAK!

- Nie krzycz na mnie! - odkrzyknął.

- Będę! - zrobiłam mu na złość.

***

- Jesteś w stanie wejść na górę sama? - zapytał mnie, wypuszczając z auta.

- Tak! - stwierdziłam, idąc w miarę równo do klatki schodowej.

- Mhm... - mruknął pod nosem, opierając się o auto i obserwując mnie.

- Trafię! Nie martw się! - krzyknęłam, nawet nie patrząc w jego stronę.

Weszłam po schodach w miarę szybko i sprawnie, stanęłam przed drzwiami Maiera i zapukałam, poprawiając włosy.

Za chwilę otworzył mi zaspany blondyn w samych szortach.

- Hertha... - mruknął pytającym tonem.

Bez słowa rzuciłam się w jego objęcia, szukając ust Niemca. Wpadliśmy do środka, obijając o ścianę. Chłopak próbował się rozbudzić, mrugając oczmi. Oderwałam się od niego pełna energii.

- Zamknij drzwi! - powiedziałam na jednym wdechu, wyskakując z butów.

Rudolf zrobił to o co go poprosiłam i patrzył na mnie trochę wystraszony.

- Mówiłeś, że ci się podobam, tak? - spytałam, zbliżając się na niewielką odległość do niebieskookiego.

- Tak... - wyznał, niepewny.

- Ty mi też... - stwierdziłam z zapałem, znów łącząc nasze usta.

Ja cię dzisiaj pokieruję, Rudolf. Koniec cackania się z niewinnym chłopczykiem, mam już dość!

Złapałam jego dłoń, przesuwając na swoje biodro. Chciał zabrać rękę, lecz docisnęłam ją, nie pozwalając na takie coś.

- Nie bój się, cholera, Rudi. Wyluzuj! - szepnęłam pomiędzy pocałunkiem.

Znając rozkład jego mieszkania, zaprowadziłam go do sypialni. Powaliłam Niemca na łóżko, które trzasnęło. Zaraz znów wydobyło z siebie ten dźwięk, kiedy i ja znalazłam się na materacu.

- Mm... Nie, Hertha. Ja nie... - przerwał, kotłując się na pościeli, a język plątał mu się strasznie. - Ja nigdy nie... Ja nie potrafię.

- Ja, ja, ja... - mruknęłam znudzona - Ja też nie potrafię! - stwierdziłam zabawnie. - Spokojnie, Rudolf... spokojnie.

Starałam się uspokoić blondyna, który chyba w życiu nie był tak spanikowany.

- Zobaczysz, że sam będziesz zaraz wiedział co robić. - zapewniłam.

Spojrzałam w niebieskie oczy i usiadłam na skraju łóżka, zaczynając rozpinać bluzkę.

Rudolf zaczął panicznie kręcić głową na boki, zaciskając usta w wąska linie. Odwrócił wzrok, jak gdyby nigdy nic i czekał. Zrzuciłam z siebie górną część ubioru, stanik również znalazł się na podłodze.

- Spójrz na mnie. - rozkazałam, lecz Rudolf nie zamierzał tego zrobić. - aż taka jestem brzydka?

- Absolutnie - odwrócił się jak na zawołanie, a wyglądał jakby miał się popłakać.

- Czy ty się tak stresujesz, czy się po prostu boisz? - spytałam z niedowierzaniem.

- Nie wiem... - wycedził, błądząc po mnie wzrokiem.

Przysunęłam się do niego, kładąc obok.

- Rozbierz mnie.

- Co? - skrzywił się.

- Jasne... - fuknęłam.

Blondyn, strząchnął swoją jasną grzywą i nachylił się nade mną.

- O właśnie tak, świetnie ci idzie... - zaśmiałam się.

Jego wzrok spoczął na mojej spódnicy, konkretnie na zamku.

- No dalej. - zachęciłam niebieskookiego.

Spojrzał w moje oczy, jakby upewniając się, czy na pewno może i trzęsącymi się dłońmi dotknął zamka. Powoli pociągnął go w dół, rozpinając do końca. Machając na przemian nogami pozbyłam się odzienia, zostając tylko w majtkach.

Rudolfowe oczy w końcu zabłyszczały. Spojrzał na mnie, a ja koniec końców w tych niebieskich tęczówkach dojrzałam pożądanie. Kurwa! Całować mnie po rękach, przecież to jest życiowy sukces!

- Ściągnij... - przytaknęłam mężczyźnie.

Blondyn olał na razie tę czynność, zaczynając całować mnie czule w okolicach ust...

___________________________________________________________________________

Dobra, nie wiem czy jestem w stanie tak zdemoralizować tę książkę i pisać co się tutaj dalej dokładnie wydarzyło... i tak sądzę, że poszłam nieco za daleko, ale macie! Trzymajcie, chłońcie ich miłość...

Jestem w stanie napisać takie nieprzyzwoite rzeczy czy nie...? Chyba Was się muszę o to zapytać. (czyt. to Wy o tym zdecydujecie, wygra większość)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro