Brenda Murphy
- To jest moja siostrzenica! Przyjechała z Irlandii. Brenda Murphy. - odezwałem się, próbując być przekonujący.
- Masz jakieś irlandzkie korzenie, Joachim? - zagadywała Hertha, bacznie oglądając wystraszoną Irenę.
Rudolf mierzył swą towarzyszkę badawczo. Sam jednak nie udzielał się zbytnio.
- Nie, kuzynka pojechała do Irlandii... Tam wzięła ślub. Wiesz, o co chodzi. - wyszczerzyłem się.
- Oczywiście - przytaknęła mi i spojrzała na brązowooką - Ja jestem Hertha, bardzo dobra przyjaciółka twojego wuja. - uśmiechnęła się przesadnie.
- Dokładnie, a to Rudolf! Mój najlepszy kompan. - wskazałem na blondyna, który uśmiechnął się nieśmiało do dziewczyny. - Wejdziemy może do mieszkania.
- Pomóc ci? - słyszałem jak Hertha zagadała do Irene. - Łuhuhu...! Wujek to chyba awansował... - zaśmiała się, biorąc od niej połowę rzeczy.
Taaa... Teraz to by się przydał awans.
Weszliśmy do domu, zdejmując grube okrycia.
- I gdzie śpisz? Mam nadzieję, że nie położył ciebie w salonie... - spytała zielonooka.
- W sypialni, tutaj. - Irene wskazała na drzwi.
- Faktycznie ma... Taki inny akcent. - Hertha przeciągnęła, a w jej tonie wyczułem nieco podejrzeń - Ale to taki... A zresztą, nie ważne. - machnęła ręką, uśmiechając się do dziewczyny.
- Chodźcie do salonu. - zaproponowałem, by dać trochę luzu młodej.
Podejrzewam, że była nieźle wystraszona moimi gośćmi.
- Wpadliśmy zapytać, co jutro robisz. Będziesz w domu? - oznajmił Rudolf.
- Muszę zostać w pracy do późna. Niestety. - poinformowałem, wzdrygając się na samą myśl.
- Jak to? Nie robisz żadnej imprezy urodzinowej? Kolegów nie zapraszasz, nie bawisz się? - Hertha spojrzała na mnie z wytrzeszczem.
- Nie myślałem o tym... Poza tym w piątek ma być jakaś kameralna impreza, przyjeżdżają koledzy z Francji. - wzruszyłem ramionami.
- W takim razie wyjmuj kieliszki, będziemy pili, za twoje zdrowie! - krzyknęła zielonooka, spoglądając na naszą dwójkę.
- Nie, ja nie będę... - zaczął Rudolf, ale jego westchnienie od razu wtrąciło:
- No ty chyba żarty sobie robisz? Twój najlepszy przyjaciel ma urodziny! - wykrzyczała Hertha, a Rudolf przygryzł tylko dolną wargę, wbijając pokorny wzrok w podłogę.
- Ale przecież kieruję. - przypomniał cicho.
- Dobrze, jakoś wrócimy! - stwierdziła.
- To idę po whiskey. Może być? - spytałem, nieco uradowany dzisiejszym spotkaniem.
- Właśnie, mamy dla ciebie koniak, z najwyższej półki. Najlepszego! - kobieta zniknęła na chwilę, po czym wniosła sporą butelkę alkoholu.
- No weźcie... - wstałem, przytulając blondyna i zaraz tak samo dziękując Herthcie.
- Byliście dzisiaj na zakupach? - spytała.
- Tak. Brendzie spodobały się te wszystkie zwiewne sukienki. Postanowiłem zafundować jej parę takich ładnych ubrań.
- Aż idę zobaczyć, co ty jej tam nakupowałeś! - wstała i podekscytowana pobiegła do Irene.
Błagam... Nie.
Odprężyłem się jednak w nadziei, że skupi się na samych sukienkach, bałem się, co ta młoda jeszcze tam "nabrała". Spojrzałem na Rudiego, który siedział rozmyślając nad czymś.
- I jak tam? Mam nadzieję, że wszystko dobrze. W biurze okej? - zainteresowałem się.
- A żebyś wiedział! - uśmiechnął się sam do siebie.
- A co tak praca dobrze idzie? - zaśmiałem się, nie rozumiejąc entuzjazmu przyjaciela.
- No... - przeciągnął, ewidentnie coś ukrywając.
Hertha znów wpadła do pokoju.
- Poszła się kąpać, poczekam. - usiadła na sofie zaraz przy Rudolfie, który rzucił jej szybkie i rozpromienione spojrzenie.
Sięgnęła po trunek i wlała nam w szklanki. Wzięła naczynie do ręki i spojrzała na Rudiego.
- No mi nie wypada tak wznosić toastów... - wymruczała do niego po cichu.
Blondyn wziął szklankę, w którym przelewała się bursztynowa ciecz i uniósł lekko do góry.
- Twoje zdrowie Joachim. Wszystkiego najlepszego! - uśmiechnął się i przechylił szklankę, krzywiąc się.
- Szczęścia! - dorzuciła Hertha, idąc w ślady naszego blond przyjaciela.
Ja również wypiłem napój i odstawiłem naczynie na stół. Zaczęły się rozmowy, śmiech i chichy. Siedzieliśmy tak już ponad dwie godziny. Nasza towarzyszka zaczęła się nudzić, więc poszła zobaczyć jak ma się "Brenda".
- Żyjesz? - spytałem Rudiego, który patrzył na dywan mętnym wzrokiem.
- Jak ja jutro pójdę do pracy? - westchnął, spoglądając z wyrzutem na pustą butelkę.
- Haha! Aj przestań, wypiłeś najmniej! - stwierdziłem, podrywając się od oparcia fotela.
- No właśnie, już zaczynam trzeźwieć... Źle się czuję. - pokręcił głową, przecierając oczy.
Nagle do pokoju wbiegła upojona Hertha, wymachując koronkowym stanikiem, który przewinął mi się przed oczami w sklepie. Wyprostowałem się, mierząc z niepewnością kawałek materiału.
- Rudolf... -krzyknęła uśmiechnięta - Też taki chcę!
Blondyn zdławił się powietrzem, patrząc zdziwiony na swą towarzyszkę.
- Oho... Czy ja o czymś nie wiem, czy to ona się tak nawaliła? - zaśmiałem się, patrząc znacząco w stronę czerwonego przyjaciela.
- A czy to my o czymś nie wiemy? To dziwne kupować siostrzenicy koronkową bieliznę, Joachim. - Hertha jakby wróciła do trzeźwych zmysłów i zmierzyła mnie podejrzliwie.
- Ja jej nic takiego nie kupowałem... - wymruczałem pod nosem, uciekając od jej wzroku.
Ona uniosła tylko brwi w górę wraz z uśmieszkiem godnym samego diabła i wyszła. Spojrzałem na Rudolfa, któremu wciąż wypieki nie schodziły z policzków.
Zresztą ja sam teraz wyglądałem podobnie.
- Rudi...
- Co? - spytał, nie spotykając się ze mną wzrokiem.
- Zrobiłeś w końcu swoje? - uniosłem lewy kącik ust do góry.
- Nie rozumiem...
- No, co się nie chwalisz, że Hertha jest twoja?
- Nie jest...
- Nie jesteście razem?
- Nie.
- Mhm, czyli wybrałeś opcje bez zobow...
- Przestań! - warknął naburmuszony, kiedy to Hertha weszła do pokoju.
- Łoło... Nie ma mnie pięć minut, a wy już się kłócicie?
- Ta - burknąłem pod nosem, rozpływając się w fotelu.
- Która godzina? - blondyn spytał swoją towarzyszkę.
- Po dwudziestej... - oznajmiła, kładąc się na jego ramieniu.
Uśmiechnąłem się do niego, ten od razu powrócił do stylowej czerwieni.
- Musimy już iść. Jutro mamy do pracy. - oznajmił, chcąc przekonać Herthę do wyjścia.
- Tak dobrze się bawimy... - westchnęła, wstając z sofy.
- Słuchaj, jeszcze raz wszystkiego najlepszego. - Rudolf uśmiechnął się do mnie.
Wstałem i odprowadziłem przyjaciół. Postanowiłem sprawdzić jak ma się Irena, która siedziała zapewne zestresowana całą sytuacją. Drzwi były zamknięte, więc zapukałem ospale.
- Proszę... - odezwał się nieśmiały głos.
Złapałem za klamkę próbując otworzyć drzwi. Nie wiem dlaczego zamiast nacisnąć w dół, zacząłem ciągnąć w górę. W końcu wszedłem do sypialni. Irene siedziała na łóżku, przyglądając mi się uważnie.
- Już poszli. - oznajmiłem.
- Słyszałam...
- Wszystko dobrze? - spytałem, by upewnić się, że Irenie niczego nie brakuje.
Przytaknęła mi tylko głową.
- Nudzisz się pewnie... - stwierdziłem, poprawiając czarną, skórzaną opaskę. - W salonie mam książki.
- Wątpię, abym zrozumiała o czym tam piszą. Ledwo co się z tobą dogaduję. - oznajmiła, uśmiechając się uroczo.
- No... a ten. Rysowałaś może coś kiedyś?
- Nauczyciele twierdzili, że lekcje rysunku szły mi najlepiej.
- To chodź, dam ci kartki. - oboje udaliśmy się do salonu.
Gdy szukałem potrzebnych przedmiotów, ktoś zapukał do drzwi. Wróciłem się i niechętnie otworzyłem. Mój stan stał się beznadziejny, gdy ujrzałem hrabinę von Bandemer w moich progach.
- Jeżeli chcesz mnie zadusić to przykro mi, nie dzisiaj. - odpowiedziałem ze stoickim spokojem i już chciałem zamknąć drzwi, ale Linda wskoczyła do mieszkania.
- Ja chciałam cię przeprosić... - zaczęła, leczy gdy usłyszała, że ktoś jest w mieszkaniu, od razu zerknęła do salonu. - Albo może jednak nie... - już napełniała się energią, którą zaraz zużyje na darciu mordy. - Czyli ja tak cierpię, noszę te twoje nieszczęsne dziecię, a ty sobie tu... Kto to w ogóle jest?! - już nabuzowana wystartowała do mnie z łapskami.
- Uspokój się, kurwa... - przeciągnąłem spoglądając na nią z góry - To jest moja siostrzenica z Irlandii.
- Jaka siostrzenica z Irlandii?! Słuchaj, żyliśmy z twoją rodziną jak jedna, więc dobrze wiem, że nie masz nikogo w Irlandii! - wytknęła mnie palcem, a ja miałem ochotę zniknąć, uciec, wyparować.
- Wiedziałaś o wszystkich w Niemczech. Myślisz, że mówił bym ci, że moja daleka kuzynka pojechała za miłością do Irlandii? - stwierdziłem z wyrzutem.
- Tak? Zobaczymy, kurwa! Ojoj dowiemy się, Friedrich sprawdzi, aj sprawdzi! - ruszyła do wyjścia, lecz złapałem ją za rękę.
Żeby uniknąć dalszych skutków, musisz zrobić to co zwykle, Joachim...
Powiedziałem sam do siebie i uwięziłem Lindę w ramionach.
- Puszczaj! - warknęła.
- Brenda! Idź do pokoju! - krzyknąłem do Ireny, która przerażona przemknęła i wślizgiem wpadła do sypialni. Drzwi huknęły i ślad po młodej zaginął.
- Joachim do chol... - zatknąłem jej usta i wciągnąłem wijącą się von Bandemer do salonu. Zamknąłem nogą drzwi i przytwierdziłem wściekłą kobietę do ściany. Jej ciemne oczy wierciły we mnie dziurę, patrząc z nienawiścią. Już chciała się odezwać, gdy szybko złączyłem nasze usta, chcąc zapobiec jej krzykom. Przez chwilę dała się prowadzić, lecz zaraz zawzięcie ugryzła moją dolną wargę.
- Scheiße... - odsunąłem głowę do tyłu, przejeżdżając językiem po ranie i patrzyłem zdziwiony na kobietę, która nigdy raczej nie robiła takich rzeczy.
Uśmiechnęła się perfidnie, i spojrzała w górę na nadgarstki, które kurczowo trzymałem, uniemożliwiając jej ruch.
Ha! Jestem silniejszy, teraz to sobie możesz...
I w tym samym momencie puściłem jej ręce, upadając na prawe kolano i spojrzałem krzywo na zadowoloną z siebie Lindę, która sprzedała mi cios, tam gdzie uwielbia... Pchnęła mnie na dywan, siadając okrakiem na moich biodrach i pochyliła się do policzka, szepcząc cichutko.
- Chcesz, żebym milczała...? - uśmiechnęła się podstępnie, spoglądając na moje usta, czerwone od krwi, która wypływała z niewielkiej rany.
Pieprzona sadystka...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro