Dawna Znajoma Joachima

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Rudolf Maier

Odstawiłem jedno z aut. Zerknąłem na zegarek. Była godzina dziewiętnasta. Joachim mówił coś o wypadzie do baru... Miał być tutaj, czekać. Stanąłem przy krawędzi chodnika, rozglądając się na boki. Nigdzie nie było lśniącego, czarnego Mercedesa. Zdjąłem czapkę, przeczesując swoje blond włosy. Schowałem ją pod ramię, czekając na przyjaciela. Po paru minutach przede mną pojawiły się drzwi wyczekiwanego samochodu. Otworzyłem i wskoczyłem na przednie siedzenie pasażera.

- Przepraszam, że tak późno, ale miałem robotę. - uśmiechnął się i ruszył autem. - To co? Wypijemy chociaż po jednym?

- Po jednym, jutro z rana prowadzę. - przystałem na pomysł Joachima.

                                ***

Wstąpiliśmy do baru. Wszystkie oczy zwróciły uwagę na dwójkę Esesmanów, którzy pewnym krokiem zasiedli do jednego ze stolików.

- Dwie szklanki i butelka koniaku! - krzyknął do kelnera Joachim.

- Butelka?! Mieliśmy po jednym. - stwierdziłem oburzony.

- Dobra... Będzie po jednej. - machnął rękę z uśmiechem - Najwyżej komuś... O! - wskazał na elegancko ubraną kobietę w kapeluszu. - Zaprosimy piękną damę w czarnym kapeluszu!

Kobieta odwróciła się powoli. Zobaczyłem jak Joachimowi zrzedła mina.
Kobieta wstała, wolno zmierzając w naszą stronę.

- Więc Drogi Herr Hauptsturmführer Joachim Roth, mój stary przyjaciel, zapraszam mnie do picia? - usiadła naprzeciwko nas.

Patrzyłem bez słowa na dwójkę, która piorunowała się wzrokiem.

- Słowo się rzekło... - stwierdził zażenowany. Kiedy zasiadła i wskazała na szklankę, zaczęła się rozmowa - Widzę, że wyrosłaś na straszną szmatę... - powiedział nie spuszczając z niej wzroku i nalewając alkohol do naczynia.

- A ty za to nie masz oczka, to smutne... - stwierdziła z perfidnym uśmiechem.

Zacząłem czuć się dziwnie, kiedy towarzystwo przekomarzało się ze sobą.

- Za to pociąga panienki. - puścił jej oczko.

Niemka wyciągnęła rękę w jego stronę chcąc go dotknąć, lecz Joachim złapał ją za nadgarstek.

- Uważa Pan, Panie Hauptsturmführer. - przeciągnęła uroczo - Jeżeli ktoś mnie uszkodzi w jakikolwiek sposób... Gestapo straszliwie się zemści, na przykład w postaci drugiego, pięknego, niebieskiego oczka i paru paluszków. Więc ze mną delikatnie, mój drogi.

Roth patrząc zadziornie puścił jej dłoń. Kobieta lekko potarła obolałe miejsce, mierząc mnie jak dla mnie dziwnym wzrokiem.

- Sam jestem z Gestapo. - fuknął po chwili mój przyjaciel.

- Ale od czego innego! - spojrzała spod brwi, wypijając zawartość szklanki.

- Ja w porównaniu do innych skupiam się na pracy, a nie zabawiam się ze współpracownikami. - uśmiechali się do siebie sztucznie.

- Mnie przynajmniej szanują. - kobieta uniosła głowę w górę, mierząc wrogo Joachima.

- Szacunek?! - Hauptsturmführer uniósł brwi do góry i na jego twarzy zawitał wielki uśmiech. - Dajesz im na prawo i lewo, myśląc, że tym zyskujesz ich szacunek? - wytrzeszczył oko. - Chyba nie.

- Przynajmniej mam wszystko czego zapragnę! - wzruszyła ramionami. Lisek, który przewieszony był przez jej lewę ramię również podskoczył.

Joachim pokręcił zrezygnowany głową. Nie miałem pojęcia, co tu się właśnie stało. Cały czas siedziałem cicho, aby nie wtrącać się w rozmowę. Teraz panowała cisza. Siedziałem z nietęgą miną patrząc to na kobietę, to na Joachima. Mój przyjaciel poderwał się, chcąc mi coś powiedzieć, ale w tym samym momencie przez stół nachyliła się do mnie Niemka.

- Pięknego masz przyjaciela, - wędrowała po mnie wzrokiem - racz mi go przedstawić! Może chciałby spotkać się dziś wieczorem, widać, że potrzeba mu jakiegoś odstresowania. - musnęła ręką mój kołnierz. Zerknąłem na to z góry, zapewne wyglądając na wystraszonego... Może trochę i byłem...

- Zostaw go! Zostaw biednego chłopaka... Po pierwsze, nie widzisz, że nie chce? Po drugie, zarazisz go jakimś syfem i dopiero będzie...

- Jeżeli ty nie masz, to on też nie będzie miał. - wyszczerzyła się - Poza tym, chyba jest dorosły, więc pozwól zdecydować mu samemu.  - zmierzyła go z grymasem i wróciła do mnie.

Patrzyłem zdezorientowany na kobietę, która nie mogła narzekać na urodę, ale... Nie czułem chęci spędzania z nią czasu... Czekałem aż przyjaciel mi pomoże.

- Ej, Linda! - krzyknął Joachim, nachylając się tuż przy dziewczynie.

- Czego ty chcesz...? - odwróciła się, a Joachim w tym samym czasie podwinął czarną opaskę na oko do góry. Linda zasłoniła usta dłońmi i mając odruch wymiotny, stwierdziła, że odbiegnie od stołu. Mój przyjaciel z powrotem zasłonił miejsce, obracając się w moją stronę z dumą wymalowaną na twarzy. Sam lekko podeśmiałem się z całego zdarzenia.

- Zabije cię, Roth! - słychać było z końca pomieszczenia.

- Ta, ta... - zadowolony Joachim machnął tylko ręką, słysząc groźby dziewczyny. - To była Linda von Bandemer, ta słynna kurwa z Gestapo. Y, przepraszam, powiedziałem kurwa? Miało być agentka... - wytłumaczył mi. - Nie zbliżaj się do niej.

- Nie zamierzam. - stwierdziłem. - A dlaczego ona powiedziała, że jeżeli ty nie masz to ja też nie będę miał...? Z tego co wynikło z waszej rozmowy to nie za bardzo się lubicie. - przymrużyłem oczy, spoglądając na przyjaciela.

- Uwaga, historia życia, więc słuchaj. Jak byłem sobie takim małym chłopcem i miałem jeszcze parę oczu, to ona też była taką małą dziewczynką, oczy też miała i nadal ma. - tłumaczył to w taki sposób i z taką powagą, że zawsze mnie rozśmieszał. Starałem się jednak stłumić dziwne dźwięki, który wydobywały się z mojego gardła i słuchać uważnie. - Nasi rodzice się przyjaźnili więc my też się przyjaźniliśmy. No i tak mniej więcej do czasów szkoły średniej, bo potem drogi się rozeszły i widziałem ją dopiero tu po rozpoczęciu wojny.

- Ale o co chodziło z tym... - chciałem ponownie zapytać, lecz zostałem uciszony.

- Jeszcze nie skończyłem! - spojrzał z wyrzutem. - A to z tym syfem, to chciała Cię tylko zachęcić do spędzenia z nią czasu. Ja odradzam jej towarzystwo. Kiedyś była to nawet bardzo fajna dziewczyna, przez pewien czas byłem w niej nawet zakochany! Ale ona już od młodości dawała wszystkim, więc odpuściłem sobie. A jak się dowiedziała, że już nie będę za nią ganiał, to stwierdziła, że będzie chamska i... No taka jak przed chwilą! Jak najdalej od tej zarazy... A - przerwał na moment - i syfa żadnego nie mam, abyś nie miał żadnych wątpliwości. - powiedział wszystko na jednym wdechu.

- Czyli to twoja była? - spytałem.

- Była! - usłyszałem głos Lindy za sobą.

Joachim podniósł głowę, piorunując ją wzrokiem. Obróciłem się, aby spojrzeć na dziewczynę.
W tym samym momencie do baru weszła trójka esesmanów. Widząc stojącą Lindę uśmiechnęli się. Jeden z nich przechodząc obok przejechał dłonią to jej pośladkach. Moja mina mówiła sama za siebie. Ja sobie nawet nie wyobrażałem zrobić tak jakiejkolwiek damie, a... Co...?

- E! Rudolf, nie patrz! Jeszcze mi Cię tu zdemoralizują... - nachylił się, zasłaniając mi ręką widok.

- Przestań, ludzie się patrzą... - warknąłem, widząc dziwne uśmiechy innych.

- No i co. Niech patrzą jaka jest szmata z Lindy von Bandemer! - wstał, krzycząc w stronę dziewczyny i wskazał na nią palcem.

Jeden z wyższych oficerów towarzyszących dziewczynie odwrócił się w naszą stronę i wstając, zmierzył Joachima morderczym wzrokiem.

Mój przyjaciel zerwał się nakładając na łeb czapkę i grzebiąc w kieszeni. Patrzyłem pytająco.

- Zbieraj się, chyba że chcesz razem ze mną dostać wpierdol! - krzyknął, zostawiając banknot pod butelką od koniaku. - Pieniądze na stole! - wrzasnął, odsunął bardziej krzesło i łapiąc mnie za rękaw od munduru pociągnął w stronę drzwi. Wtedy mężczyzna zaczął za nami biec.

Po paru sekundach byłem już na zewnątrz.

- Biegniemy stary! Nie ma czasu! - z uśmiechem na twarzy rzucił się biegiem ulicą. Nie czekając udałem się za nim.

Mijaliśmy ludzi, próbując zwiać przed honorowym oficerem, który bronił reputacji swojej współpracowniczki.

W tłumie zauważyłem ciemnowłosą Herthę, która zamierzała w przeciwnym kierunku. Zwolniłem trochę.

- Dobry wieczór Frau Bausch! - krzyknąłem z uśmiechem na ustach, podnosząc rękę do góry.

Kobieta spojrzała z niepewnym uśmiechem i zmarszczyła brwi.
Niestety zostałem pchnięty przez Joachima, który mnie poganiał.

- Panie później! - zawołał wyprzedzając mnie.

Powoli się oddalaliśmy, patrzyłem jeszcze w tył, aby dostrzec Herthę.

- Untersturmführer, co się... !? - krzyknęła za mną. Nie odpowiedziałem już, oddalałem się coraz bardziej.

Ukradkiem widziałem jak Niemka zerknęła na oficera znajdującego się znacznie za nami. Ponownie spojrzała w naszą stronę i kiedy mundurowy zbliżał się do niej, wpadła mu pod nogi. Wszystko wysypało jej się z torebki. Oficer został jej pomóc. Jutro trzeba będzie podziękować Frau Bausch.

Parędziesiąt metrów dalej zatrzymaliśmy się z Joachimem, podpierając ręce na kolanach i dysząc. Spojrzeliśmy sobie w oczy i wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.

- Kocham Cię, stary! - Joachim położył rękę na moim ramieniu, dalej się śmiejąc.

- Ja Ciebie też! Sheiße... - klepnąłem w jego dłoń.

                               ***

Parę minut po zdarzeniu dyskretnie wróciliśmy po auto. Pojechaliśmy do Joachima, który uraczył mnie w domu alkoholem. Oczywiście zaprzeczałem, bo z samego rana mieliśmy spotkanie z Gruppenführerem, więc nie dość, że musiałem prowadzić, to brać udział w zdarzeniu.

- Ale się schlałeś jak świnia... - stwierdził Joachim.

- To tylko i wyłącznie przez ciebie! - oparłem się o framugę, wskazując palcem na przyjaciela.

- Rudolf się upił! - naśmiewał się ze mnie.

- Przestań! - krzyknąłem obrażony. - Też jesteś nawalony!

- Ale nie aż tak, a to ja więcej wypiłem! - rozłożył ręce na boki.

- Ale ja rzadko pije! - krzyknąłem.

- Trafisz do domu? - zapytał.

- Tak! - zaśmiałem się.

- No ja nie wiem... - pokręcił głową.

- Trafię, już nie przesadzaj. Moja matka siedzi w ojczyźnie, a tym czasem mam ją również tutaj!

- No właśnie synku, idź spać! W tej chwili! - pogroził mi palcem.

- Jawohl! (Tak jest!)

                               ***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro