Los

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Hertha siedziała w oddzielnym pokoju gościnnym. Moja matka karmiła nowopoznanego wnuka z troską na twarzy.

- Musi być jej bardzo ciężko. - mruczała pod nosem.

- Tobie pewnie też... W końcu to twój najmłodszy syn. - mruknąłem, zaczesując przeszkadzające mi kosmyki włosów do tyłu.

- Nam też jest bardzo ciężko, synu, ale kiedy patrzę na swoją rozpacz, a tej kobiety, jest to niewyobrażalna różnica. - kołysała małego Vinzenza.

- Jesteśmy tu już tydzień i nie widzę po niej poprawy. Myślę, że ona potrzebuje jakiejś odskoczni. - westchnąłem - Mamo... ja nie będę już służył. - zagryzłem dolną wargę, wiedząc, że kobiecie może się to nie spodobać - Znajdę i odkupię farmę, gdzieś dalej od Berlina. Zabiorę ze sobą Herthę i małego, postaram się zapewnić im normalne życie.

- Złotko, to ja nie mam co robić w życiu. Niech mieszkają ze mną, a ty pracuj, rozwijaj się, pomyśl o własnym życiu, załóż swoją rodzinę.

- Oni są moją rodziną. Już zdecydowałem. 

- Vinzenz... i ty to wszystko robisz i poświęcasz ze względu na Rudolfa? Tak go kochałeś, że zobowiązałeś się zająć jego synem i żoną? - matka rzuciła w moją stronę niezrozumiałe i nieco podejrzliwe spojrzenie.

Zdenerwowałem się słysząc jej sugestię w głosie, że to ze względu na Herthę, że mi się podoba. Pomimo tego, co kiedyś się wydarzyło, nie patrzę na nią jak na swoją kobietę... a może tylko tak sobie wmawiam? Niemniej jednak nie zrobię niczego wbrew jej woli. Ich synem zajmę się jak własnym, a wdowie postaram się dać dobrobyt i spokój... o ile jest jeszcze w stanie go zaznać.


Nikt nie może przyszłości przepowiedzieć. Nikt nie może przeszłości zmienić. Życie od dawien dawna uczy, że wpływ mamy tylko tu i teraz. Nikt nie zmieni bożych planów. Nikt od nich nie ucieknie i nikt nie zdoła sprostać wszystkim wyzwaniom tego świata. Każdy z nas, każda istota na Ziemi idzie przez życie pod rękę z losem. Los... los może być naszym przyjacielem... jak i  wrogiem. Nawet jeżeli stanie się tym drugim, nie możemy go odrzucić. Człowiek nie posiada takiej możliwości. Los jest towarzyszem, który kroczy z nami wszędzie. Ludzie próbują się przed nim chować, nieustannie szukają ucieczki. Zapominają jednak, że jest on częścią nas... i choćbyś odciął rękę, nie wyzbędziesz się go. Powiadają, że los płata nam figle... ludzie tłumaczą nim swoje wszystkie nieszczęścia. Z tymi szczęśliwymi momentami też zdarza im się go powiązać... a co jeśli... los jest obserwatorem naszych czynów i po prostu wyciąga z nich konsekwencje?


Położyłem pióro na trawie i wróciłem do początku, czytając w myślach.

Drogi Rudolfie!

Wprawdzie nie wiem jak się masz... i nie oczekuję odpowiedzi, ale jestem przekonany, że jest Ci lepiej niż tutaj.

Od Twojej śmierci wszyscy z nas nieco się zmienili. Nie bierz tego do siebie. Myślimy o tym w pozytywnym sensie. Wszyscy bardzo za Tobą tęsknią. 

Kiedy Bóg zdecydował zabrać Cię do siebie, zająłem się Twoim synem i miłością życia. Żadne z nas nigdy Ci tego nie powiedziało, ale kiedyś byliśmy sobie bliscy, jeszcze przed tym wszystkim. Nie martw się bracie, to było nic nie znaczące spotkanie. Ona kochała Ciebie... Nadal Cię kocha. Właśnie... martwię się o nią. Minęły trzy lata od Twojej śmierci, a ona straciła rozum na dobre. Nie spotykamy się z nikim, nikogo nie zapraszam... w obawie, że Hertha będzie straszyć ludzi. Razem ze sobą zabrałeś jej umysł i serce...

 Kupiłem farmę, żyję teraz z roli i wychowuję Twojego syna na dobrego mężczyznę. Wojna dawno się skończyła. Niemcy próbują pozbierać się po tym wszystkim, ale Ty pewnie widzisz  to wszystko z góry. Nie tylko Herthcie nie dajesz spokoju. Jak widzisz dopiero po trzech latach mam odwagę powiedzieć Ci parę słów. Nie liczę, że dostanę wiadomość zwrotną... ale jestem pewien, że usłyszysz moje nieme słowa.

Mały Vinzenz... nazywa mnie tatą... staram się uświadamiać mu, że jestem tylko jego wujem, a Ciebie pokazuję mu na zdjęciach, tłumacząc, że to jest tatuś. Kiedy dorośnie powiem mu jak zginął jego ojciec... że oddał życie za matkę i był dzielnym żołnierzem. Wychowam go na dobrego mężczyznę Rudolf, obiecuję. Postaram zająć się Herthą najlepiej jak mogę, chociaż nie jest to łatwe... 

Pamiętaj o nas, tam na górze. Wszyscy Cię kochamy.

 Twój oddany brat, Vinzenz.

Złożyłem kartkę na pół i wyjąłem zapałki z kieszeni. Delikatnie potarłem zapałkę o podeszwę buta. Ta wzbudziła się ogniem i czekała, kiedy będzie mogła zająć moje ciepłe słowa ogniem. 

Przytknąłem ją do papieru i czekałem, aż parzące smugi ognia dotknął opuszków mych palców. Kolejnym ważną personą w procesie dostarczenia mojej wiadomości był wiatr - kurier, który osobiście doręczy wiadomość mojemu bratu. Na zawołanie powiał delikatnym wietrzykiem, niosąc ze sobą zapach lata. Proch, który wcześniej był kawałkiem papieru z ważnym przekazem uniósł się wraz z mym posłańcem i poszybował, dostarczając słowa Rudolfowi.

 Wstałem, otrzepując spodnie z pyłków kwiatów i spojrzałem na drugi brzeg jeziora, nad którym umiejscowiona była moja farma. Cień dużej lipy chronił mnie przed gorącymi promieniami słonecznymi. W oddali słychać było niskie muczenie moich krów. Ruszyłem w stronę domu, na ganek, z którego widok  zapierał dech w piersiach. O takim miejscu marzyłem całe życie. Piękny stary dom nad rozlewiskiem.

Wszedłem po schodkach. Mój mały imiennik bawił się z jednym z psów. Zadowolony głaskał suczkę Dorle po głowie.

- Papa! - spojrzał na mnie i pokazał na psa palcem - piesek!

- Tak, piesek. - uśmiechnąłem się i pogłaskałem małego brzdąca po główce pokrytą małymi, kręconymi blond włoskami. - Gdzie mama?

- Nie ma. - wzruszył rączkami beznamiętnie, zapewne nie kojarząc mamy zbyt dobrze.

Hertha nie interesowała się swoim dzieckiem. Kiedy był jeszcze mały cały czas karmiłem go praktycznie z butelki. Wie, że ciemnowłosa, smutna kobieta jest jego matką, ale mały nie wiąże z nią żadnych uczuć. Cały swój czas spędza ze mną. Przy krowach, na polu. A potem gdy wracam poświęcam mu cały swój wolny czas. Uczę go słów, pokazuję świat, zabieram na spacery, bawię się, karmię, usypiam. Młody praktycznie śpi ze mną. Próbował kiedyś zapłakany spać z mamą, ale Hertha odrzucała go, błagając, abym zabrał to skrzeczące dziecko, że ona z nim nie wytrzyma. Myślę, że to bardziej przez to, że mały do złudzenia przypominał swojego ojca.

- Nie wiesz gdzie poszła? - spytałem jeszcze raz, nim wszedłem do domu.

Chłopiec pokiwał tylko przecząco główką.

- Jestem głodny. - wstał, opierając się o psa.

- Mama nic ci nie zostawiła? - zadałem pytanie, choć było ono raczej retoryczne. Odpowiedź dokładnie znałem. - Chodź, zrobię ci kanapkę.

Ładnie odkroiłem skórki z bułeczki i podałem chłopcu, który usiadł na malutkim krześle zrobionym specjalnie dla niego i zaczął zajadać.

Przeszukałem cały dom i nigdzie nie znalazłem Herthy. Pomimo swojego dziwnego zachowania udawało się jej czasem okazać mi wdzięczność, albo poszukać chwili zrozumienia i pocieszenia w formie krótkiej rozmowy, a raczej przytulenia. Ona nie lubiła rozmawiać.

Trochę się zaniepokoiłem. Rzadko wychodziła z domu. Była w środku albo stała przy pomoście i wpatrywała się w wodę, jak gdyby marzyła, aby w niej zniknąć. Nie miałem pojęcia gdzie mogę ją znaleźć. Zacząłem nawoływać ją po całej farmie, bez skutku. Przeszukałem kurniki i inne pomieszczenia. Nigdzie nie było śladu Herthy. Może poszła do lasu na spacer? To też się jej zdarzało, ale raczej mnie informowała. Nie zaglądałem do stodoły. To było ostatnie miejsce na farmie, w którym mogła być. 

Otworzyłem drzwi budynku i zacząłem się rozglądać. Wpadłem w stół rzemieślniczy, sprawiając, że wszystkie rzeczy runęły na podłogę. W szybkim tempie zacząłem układać je na miejsce. Coś jednak mi nie pasowało, jakby brakowało jednej rzeczy. Zerknąłem na snopek siania, gdzie zazwyczaj leżał gruby sznur, który służył mi do prac. Nie było go. Moje nerwy wprawiły głowę w lekkie zawirowanie. Spojrzałem w górę, na poddasze i zobaczyłem to, na co nigdy nie byłem gotowy. Poczułem ogromne ukłucie w klatce piersiowej, straciłem oddech i opadłem na siano, wpatrując się w jej wiotkie i zwisające ciało. Wziąłem parę większych oddechów i zacząłem wdrapywać się na górę, aby móc zdjąć ją z napiętego sznura. Kroczyłem powoli, oddalony od krawędzi, aby nie spaść w dół. W końcu zetknąłem się z nią. Jej szeroko otwarte oczy wpatrywały się na mnie z ulgą. W jej oczach widziałem spokój. 

Po moich policzkach zaczęły spływać gorzkie łzy. Powolnymi ruchami stanąłem na beczce,  z której wcześniej skoczyła dziewczyna i kozikiem przeciąłem sznur, obciążony jej smutkami. Ten kawał sznura był jednocześnie jej katem i wybawicielem. Tak mi się zdaje...

Zeskoczyłem z beczki i doczołgałem się do jej ciała, które było jeszcze ciepłe. Ująłem ją od spodu, zaciągając na swoje kolana. Dziewczyna przelewała mi się przez ręce. Z każdą minutą, która zdawała się być godziną, Hertha stawała się coraz zimniejsza. Zebrałem się w sobie, przerzuciłem ją przez ramię i ostrożnie zniosłem z góry. Gdy tylko byłem już bezpieczny na ziemi, złapałem ją pod głowę i kolana, niosąc ze sobą nad brzeg jeziora, pod lipę. 

Stanąłem pod drzewem i osunąłem się, upadając z martwą kobietą w wysoką trawę. Płakałem. Zacząłem płakać, zawodząc straszliwie. Mej smutnej pieśni towarzyszyło spokojne cykanie świerszczy, błogie nucenie ptaków i spokojne muczenie krów. Wiatr szumiał do tego wysoką trawą.  Spojrzałem na jej twarzyczkę, która stawała się coraz to bledsza. Tylko przebłyski słońca spomiędzy liści nadawały jej twarzy ciepłego koloru. Zamknąłem jej oczy i delikatnie dotknąłem rany na szyi. 

- Papa?! Gdzie ty? - usłyszałem głos w oddali, któremu towarzyszył mały tupot nóżek. 

Natychmiastowo oderwałem się od kobiety i ruszyłem biegiem w stronę Vinzenza. 

- Papa? - chłopiec pisnął zdziwiony, kiedy w biegu uniosłem go i przytuliłem do siebie, delikatnie kołysząc i truchtając w stronę ganku. - Płaczesz, bo mama nie będzie? - spytał, sepleniąc.

- Skąd wiesz, że mamy już nie będzie? - odsunąłem go od siebie, spoglądając mu w twarz.

- Mama wyszła i mówiła, że jej już nie będzie. - wymamrotał pod nosem, nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji.

Upadłem z małym blondynkiem w rękach na kolana zaraz przed domem, przytulając go do siebie i obiecując, że zrobię dla niego wszystko.

Przepraszam... zawiodłem Cię, Rudi. Wybacz mi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro