Lucyfer

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Krople deszczu spadały na parasol, który kurczowo ściskałam w dłoni. Wzrokiem śledziłam każdy swój krok. Moje obcasiki rozchlapywały wodę na około. Szłam żwawo, w jakimś transie. Zaraz czekała mnie rozmowa, która miała zdecydować o mojej przeszłości. 

W końcu znalazłam się w kamienicy, która przypominała mi o moich początkach. Jak w środku nocy kryłam się przed patrolem, śledząc jakichś ważnych Niemców. Tutaj odebrałam pierwszą broń... i do czego mnie to doprowadziło? Teraz przychodzę błagać ich o łaskę. Podczas stania i wpatrywania się w obskurną ścianę uświadomiłam sobie, że moja matka miała całkowitą rację. Uratowałam coś? Cokolwiek zmieniłam? Byłam szarą jednostką, która nie mogła nic zdziałać, a ślepo robiła wszystko co jej kazano. Jesteśmy mięsem armatnim, którym wysługują się ci, co siedzą ukryci i niby myślą. Myślą - jak uratować naszą Polskę. Trzeba było myśleć... Póki jeszcze był czas. Teraz już nieco za późno.

Otrząsnęłam się jednak i spojrzałam na swoje chłodne dłonie. Była na nich krew. Była, z rozkazu przełożonych. Na dłonie już spojrzałam, a teraz warto zajrzeć w swój umysł. Nim kieruję tylko ja. Nie mogę winić ich... muszę winić tylko i wyłącznie siebie za podejmowane decyzje. 

Te głębokie przemyślenia nieco zmąciły mój spokój i chęć polepszenia sytuacji. Niczego nie cofnę. Tej pierwszej decyzji, przyjścia właśnie w to miejsce i wejścia w szeregi. Co prawda było to nieco na innych warunkach. Moje zadania polegały na zupełnie czym innym i tego nie żałuję. Potem jednak chciałam robić więcej. Być bardziej potrzebna, niż zwykła dziewczynka biegająca z bronią. Zrobili ze mnie agentkę. Skończyło się likwidowanie przeciwnika, a zaczęło spoufalanie z nim. Jestem tu teraz przez moje ambicje i głupotę.

Nie będę więc o nic prosić. O żadną łaskę, o żadną pomoc. Nie mam zamiaru też uciekać. 

Ruszyłam na górę i zapukałam szyfrem w drzwi. Po paru sekundach otworzył mi Bronisław.

- Waleria. - zdziwiony wypowiedział me imię - Dawno cię nie widzieliśmy.

- Jesteś sam? - wyjrzałam przez jego ramię.

- Tak. Wejdź. Zapewne masz jakąś sprawę. - przepuścił mnie w drzwiach, po czym z przyzwyczajenia wyjrzał na korytarz i zamknął je na łańcuch. 

Przeszliśmy do kuchni. Mężczyzna odsunął mi krzesło, na którym spoczęłam i usiadł naprzeciwko. 

- Coś mizernie wyglądasz. - stwierdził nieco zmartwiony - Może chcesz się czegoś napić.

- Nie. - podziękowałam za gościnę niezbyt przyjemnie.

Milczałam, układając w głowie zdania, które nie zabrzmią idiotycznie. Bronek zmieszany czekał w ciszy, aż zacznę coś mówić.

- Chciałam, aby byli przy tym wszyscy, ale nie mogę dłużej czekać. - oznajmiłam i choć chciałam, aby moja twarz rozpromieniła się choć trochę, nie dałam rady zmusić się do uśmiechu. - Więc powiem to tobie.

Bronisław spojrzał zaintrygowany, również zmieniając wyraz twarzy. Jakby wystraszył się zapowiedzi.

- Słucham cię... - oznajmił, wpatrując się we mnie.

- Jestem w ciąży.- poinformowałam - Z Niemcem. - dodałam bez żadnych uczuć.

Bronek pobladł, ale wciąż siedział spokojnie na miejscu.

- Zostałaś z tym sama..? Coś wymyślę, jakoś poradzi...

- Ja chcę mieć to dziecko. Chcę mieć je z nim. 

Bronisław zastygł na minutę, głęboko nad czymś myśląc. Na jego twarzy wymalowany był zawód i smutek.

- Waleria - mężczyzna wstał, a ja zrobiłam to samo - Musisz uciekać i zapewnić sobie schronienie... - westchnął ciężko - u Szwabów. Nasi nie dadzą ci żyć. - tłumaczył zatroskany.

- Nie będę się przed niczym chować! - warknęłam, unosząc się - Doskonale sobie pora... - urwałam na chwilę, czując jak mężczyzna ścisnął moje ręce.

Zaczęłam się szarpać, warcząc pod nosem w stronę mężczyzny.

- Chcesz mieć to dziecko?! - zmarszczył brwi, a ja przestałam się wyrywać - To przestań unosić się honorem i zrób to dla niego! - patrzył w moje oczy, które napłynęły łzami - Pomyśl o nim. - spojrzał na brzuch - Zrób to dla niego. 

Pociągnęłam szybko nosem i wtuliłam się w Bronisława, który po chwili objął mnie ramionami. 

- Chyba nie doceniałam cię przez te wszystkie lata... - odsunęłam głowę w tył, aby móc na niego spojrzeć. - Ciągle był tylko Cezary i Cezary...

- Aj przestań - mruknął - odejdź szybko... - położył dłoń na mojej głowie, wpatrując się w oczy - Postaram się, abyś miała trochę czasu. - puścił mnie, uciekając wzrokiem na podłogę - Bądź szczęśliwa. - uśmiechnął się niemrawo.

- Dziękuję, Bronek. - pocałowałam go w policzek, na co nie zareagował.

- Idź już. Zaraz ktoś może do mnie przyjść. - stwierdził, już bez uśmiechu.

Nie wiem czemu, ale odniosłam wrażenie, jakby Bronisław... coś do mnie czuł? Kiedyś...

Joachim Roth

Siedziałem zadowolony na łóżku, naprzeciw czarnowłosej, która wiła się przede mną w kusym stroju. Eh, znowu dałem się nabrać na "piwo" wraz z kolegami z pracy. Zielonooka zbliżyła się do mnie i usiadła okrakiem. Położyła dłoń na barku, powoli zjeżdżając w dół, drugą zrzuciła oficerską czapkę z mojej głowy. Założyła ją na swoje ciemne włosy i czarując mnie wzrokiem, ekspresowo wyjęła mi broń z kabury, odskakując do tyłu. Nie była to bezpieczna sytuacja, aczkolwiek wciąż byłem oczarowany wdziękami kobiety. Siedziałem więc grzecznie obserwując jej pełne gracji ruchy. 

- Ładna broń. - przyglądała jej się, zbliżając powoli w moją stronę.

Znów znalazła się nade mną, tym razem stając na kolanach i przejechała lufą po mojej skroni. Teraz nieco się zestresowałem. To jakaś gierka czy mam się bać?

- To tak się czujecie... - stwierdziła z diabelskim uśmieszkiem, poprawiając czapkę z trupią czaszką - Jest naładowana? - zerknęła na mnie z góry, patrząc wymalowanymi oczami.

- Jest... więc uważaj. - ostrzegłem dziewczynę.

- Silny z ciebie facet, dalej siedzisz nieruchomo. - zmarszczyła nos, uśmiechając od ucha do ucha.

Odsunęła pistolet od mojej głowy, kładąc go obok. Sprawnie rozpięła guziki mojego munduru i rzuciła go na krawędź łóżka.

Wstała i podeszła do toaletki, na której było dużo biżuterii i zdobnych szalików z piór. 

- Rozepnij koszulę, oficerze, bo zaraz może zrobić się gorąco. - mruknęła pod nosem, szukając czegoś w szafce. 

Uśmiechnąłem się sam do siebie i posłusznie rozluźniłem biały kołnierzyk, czekając na dalsze poczynania kobiety. 

- Kiedyś odwiedzili nas Rosjanie. Ci to dopiero potrafią się bawić. - opowiadała, a ja słuchałem z zaciekawieniem - Wtedy bawiliśmy się wszyscy razem. - mówiła, popadając w nostalgię  - Oprócz tej przyjemniejszej części, jeden z nich, Dimitr, pokazał mi zabawę, której nie zapomnę do końca życia. - stwierdziła, powoli cofając się do mnie tyłem. 

Uniosłem głowę do góry, spoglądając na dziewczynę, która była coraz bliżej. Strasznie ciekawiło mnie co teraz zrobi. Zdawała się być strasznie tajemnicza, co mnie pociągało.

- I jak nazywa się ta zabawa? - spytałem, czekając na odpowiedź.

 Odwróciła się w moją stronę, kręcąc wałkiem pistoletu Nagant.

- Rosyjska ruletka. - zaśmiała się i wycelowała we mnie.

Zdążyłem zamknąć tylko oczy i usłyszałem wystrzał. 

- Oficerze! -  po dłuższej chwili kobiecy, chichoczący głos wołał w moją stronę.

Czyżbym był już w piekle? To diablica prowadzi mnie na wieczną katorgę?

- Otwórz oczy... Czujesz, że żyjesz?! - doskoczyła do mnie rozbawiona.

- Pojebało cię? - złapałem ją za przedramiona, ściskając mocno - A gdyby nabój wystrzelił? 

Wciąż zadowolona wyrwała się z mojego uścisku i znów zakręciła wałkiem.

- Bum! - wytrzeszczyła oczy, szepcząc do mnie z uśmiechem i przystawiła pistolet do swojego podbródka.

Zerwałem się z łóżka, chcąc odebrać jej broń.

- Oddaj. - powoli wystawiłem dłoń w jej stronę.

- Czujesz jak adrenalina przepływa przez twoje ciało? - wyszczerzyła białe zęby, a ja naprawdę zastanawiałem się, czy nie jestem już w piekle z samym Lucyferem.

- Dawaj to. - chciałem przechwycić pistolet, ale znów padł wystrzał.

Odruchowo przymrużyłem oczy, zaraz patrząc jednak czy mam jeszcze z kim spędzić ten wieczór. 

Stała rozbawiona, oddychając pełną piersią. Zabrałem jej Naganta, zaraz wysypując na podłogę całą jego zawartość. Dwa pociski spadły na ziemię. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Idealnie dwa...

Odłożyłem broń na parapet, wzdychając ciężko.

- Joachim? - zza drzwi dobiegł znajomy głos, sprawdzając, czy żyję.

Jednak mnie lubią, przerwali sobie miłe chwile, aby zobaczyć czy żyje. Jak słodko.

- Wszystko dobrze! - odkrzyknąłem nieco zdenerwowany i obróciłem się w stronę niezrównoważonej zielonookiej.

Podszedłem do niej, a ta przykleiła się do mojej klatki piersiowej, patrząc kusząco.

- Do czasu mojego wyjścia, nie dotkniesz tego... - wskazałem na parapet, zmrużyłem oczy, patrząc na nią karcąco.

- W takim razie czego mogę dotknąć...? - przylgnęła do mnie, spoglądając spod długich rzęs. Jedną dłonią oparła się o mój bark, a drugą ułożyła przy skórzanym pasku. 

- Czego tylko chcesz, ty diable, ale na pewno nie broni. - karciłem ją słowami, zaraz jednak ucichłem i odsapnąłem, mrużąc powieki, kiedy ta grzesznica zaczęła odkupować swoje winy. 

- W piekle jest specjalne miejsce dla nazistów. - mruknęła, przygryzając skórę w okolicach mojego obojczyka. - Zaraz cię tam zaprowadzę...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro