Uzależnienie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Waleria Badosz

- Jak się czujesz, Hertho? - siedziałam przed Gruppenführerem, sącząc herbatę - Jakoś słabo wyglądasz...

- Strasznie dużo pracy. Ostatnio nie mam ani chwili wytchnienia. - westchnęłam, aktywując swoje aktorskie umiejętności. W końcu muszę... Eh, nie dam rady nawet o tym pomyśleć. Tak bardzo nie chcę uwodzić Weisera. Rudolf ciągle jest w mojej głowie. Nie mogę się go pozbyć, ani nie chcę. Jest mi strasznie ciężko... Jestem rozdarta. Nie chcę zdradzić ojczyzny i muszę być posłuszna dowództwu. Z kolei kocham Niemca i wychodzi na to, że noszę jego dziecko pod sercem. Miłość można ukryć... ale, ciążę? Za jakieś dwa miesiące będzie już widać, że jestem przy nadziei... i co na to powie dowództwo? Co ja im powiem? Że ojcem jest niemiecki oficer?! Przecież nikogo nie mam, a nikt też się teraz ze mną nie ożeni, poza tym... Rudolf... 

- Tak... Ja coraz bardziej zaczynam doceniać Rudolfa... - westchnął - Jednak papiery same się nie wypełniają.

- Kiedy wraca? - spytałam, wciąż zamyślona.

- Za cztery dni. - oznajmił, mrużąc oczy i dopijając kawę. 

- Thorsten, może pojechalibyśmy na jakiś spacer? Mam już dość tego zgiełku. - skrzywiłam się, wpatrując wyczekująco w Gruppenführera.

- Nie ma sprawy. - przytaknął - Za pół godziny można już wyjść z biura. - oparł się o swój skórzany fotel, wzdychając. 

Za niespełna godzinę spacerowaliśmy po polnej drodze. Weź się w garść Waleria! Ratuj swoją sytuację. 

Zatrzymałam się. Thorsten zrobił to samo, spoglądając na mnie. 

- Pamiętasz naszą pierwszą konną wycieczkę? - zapytałam, chyba nawet lekko zarumieniona. Tamta sytuacja... była nieco zawstydzająca.

- Pamiętam... i żałuję, za to, że tak to zakończyłem. - przygryzł kącik ust, przytakując sobie głową.

Boże czemu ja nigdy nie miałam takiego powodzenia wśród swoich kolegów?  Te słowa to był mój mały sukces, który co prawda bolał okropnie, ale musiałam w to brnąć. 

- Wyjdźmy gdzieś dzisiaj. Do jakiejś restauracji? - zbliżyłam się do niego i spojrzałam mu w oczy z zalotnym uśmiechem.

 Robienie tego było okropne, walczyłam ze sobą, aby zmusić się do takiego zachowania. Thorsten był jednym z tych Niemców, którzy nie byli ślepo zapatrzeni w Hitlera. Miał swoje wartości, do tego był naprawdę honorowy. Do tego z wysokich sfer. Tak go postrzegam. Naprawdę jest dobrym facetem, nie wiem czemu nie ma żony i gromady dzieci. Gdyby nie Rudolf, flirtowanie z nim sprawiałoby mi ogromną satysfakcję.

- Jeżeli tylko chcesz... - przeciągnął, marszcząc brwi z lekkim uśmiechem. - Powiedz tylko o której po ciebie przyjechać.

- Umówmy się na 17. - uniosłam jeden kącik ust w górę.

- Będę punktualnie. - oznajmił, uśmiechając się szerzej. 

- W takim razie wracajmy już. - zawróciłam się, delikatnie zaczepiając SS-Mana za rękaw munduru.

   ***

Joachim Roth

 - Co to jest? - zobaczyłem tylko jak tabletki wysypane zostały na stół.

- Wanda... - przeciągnąłem, podnosząc na nią wzrok. 

- No czekam. - zdenerwowana stała nade mną, zabijając mnie wzrokiem.

I co ja jej teraz powiem? No, a wiesz, to takie na przeziębienie. Ona nie jest głupia. Poza tym, już wie... Przyłapała mnie parę razy.

- Mówiłeś że nie będziesz już tego brał. - oczy jej się zwilżyły.

Wie, że nie lubię jak ktoś płacze. Robi to specjalnie... 

Wstałem i objąłem ją mocno. 

- Wyrzucę. - szepnąłem jej do ucha.

- Kłamiesz! - odepchnęła mnie.

- Tak jak mnie prosiłaś... - mruknąłem po cichu, lekko się uśmiechając.

Uchyliłem się przed pojemnikiem lecącym w moją stronę. Wanda ruszyła jak burza w stronę drzwi. 

- Rób sobie co chcesz! - warknęła i zaczęła zakładać buty.

Od razu ruszyłem za dziewczyną. 

- Stój. - złapałem ją za rękę. 

- Zostaw mnie w spokoju! - wyrwała się, biorąc swoje odzienie w rękę i łapiąc za klamkę od drzwi.

- Wanda, proszę porozmawiajmy... - przerwał mi trzask drzwi.

Przymrużyłem oczy i schowałem głowę w ramionach. Powoli uniosłem łepetynę, wzdychając. Nie wytrzymam. Nie dam już rady. Nie chce żeby Wanda przestała do mnie przychodzić. To na razie jedyna osoba, przy której jestem w stanie zapomnieć na chwilę o swoich problemach. Irene też czasem zawadza w mojej głowie. Nie dam rady tak po prostu wyrzucić jej z pamięci.

Ruszyłem za dziewczyną na dół.

- Wanda. - krzyknąłem na całą klatkę, co nie było ani trochę mądrym pomysłem. Moi sąsiedzi i tak już zaczynają dziwnie na mnie patrzeć.

Zbiegłem po schodach, widząc, że już chce złapać za klamkę.

- Wanda, obiecuję. - oznajmiłem, próbując być przekonujący.

- Joachim, to się na mnie wysypało z szafki. - warknęła - Ogarnij się w końcu!

- Dobrze, przepraszam. Zostań dzisiaj na noc. - wyjrzałem przez małe okienko w drzwiach od kamienicy. - Jest późno.

- Masz to teraz wszystko położyć na stole. Co do jednego... - ruszyła po schodach na górę.

Odetchnąłem i poszedłem za nią. Już za pięć minut cały mój dobytek, w który władowałem pieniądze leżał na stole.

- Zapakuj to. - rzuciła mi siatkę.

Ja, nazistowski oficer, słucham się Polki. Coś mi się tu nie zgadzało, ale z kolei to ,,coś" co kobieta ma w sobie działa bezbłędnie. Niezawodnie i zawsze. Mogą sobie owinąć nas wokół palca i od razu tracimy zdrowy rozsądek. Posłusznie zapakowałem opakowania do torby, zawijając ją i oddając dziewczynie. 

- Nie. Mam lepszy pomysł. - wysypała je, biorąc w rękę i wychodząc z salonu. 

Ciekawy wstałem i stanąłem w korytarzu, patrząc co ona wyprawia. Stanęła w łazience i opróżniała każde pudełko po kolei. Skrzywiłem się, gdy pociągnęła za spłuczkę.

Wyszła patrząc się na mnie dumnie i z wyższością. Zadowolona poszła do salonu. Chodziłem za nią po całym mieszkaniu, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Miałem ochotę spędzić miło tę noc, tylko nie wiem czy ją zaczepiać po tej całej akcji...

Podszedłem do niej od tyłu, łapiąc za ramiona. Stanęła, odwracając głowę na bok.

- Rozbierz się... - szepnąłem jej do ucha, odgarniając jej włosy na bok i delikatnie gładząc jej kark.

- Ale wiedz, że dalej jestem na ciebie zła... - zsunęła powoli rękawy swojej błękitnej sukienki. 

Ubranie upadło na podłogę, a Wanda została tylko w dolnej części bielizny.

Przyłożyłem policzek do jej łopatki, powoli uginając się na nogach. Zmysłowo zjeżdżałem w dół, po ciele, zatrzymując ręce na jej biodrach.

- Wybaczysz mi...? - uniosłem głowę w górę.

Kobieta przekręciła się w tali, kładąc rękę na mojej głowie. 

- Zobaczymy. - rzuciła twardo, popychając mnie stopą na podłogę. 

Podparty łokciami uważnie obserwowałem kobietę, która patrzyła na mnie władczo z góry. Tym zaborczym charakterem przypomniała mi nieco Lindę, ale ona była inna. Bardziej zmysłowa i czuła...

Powoli zniżyła się, klęcząc na podłodze. Zgrabna kocica zawisła nade moim ciałem, spoglądając w dół. Wyprostowała się, siadając na moich biodrach i zaczęła kołysać się lekko w przód i tył, patrząc z premedytacją. Odetchnąłem, mrużąc oczy, czując błogość. Położyłem dłonie na jej udach, zaczynając je masować. W trakcie dziewczyna porozpinała guziki mojej koszuli, po czym uniosła się i zabrała za czarny, skórzany pas. Potem rozpięła rozporek. Położyła dłoń na moim podbrzuszu i pochyliła nade mną, skradając pocałunek. Rozanielony dotknąłem jedną ręką jej policzka. Odsunęła głowę do tyłu, po czym szybko wstała. Przestąpiła przeze mnie i zatrzymała się, opierając seksownie o futrynę.

Nie podoba mi się to... 

- Ej... - położyłem głowę na drewnianych panelach, więc obraz miałem odwrócony do góry nogami. Spojrzałem na nią nieco zdenerwowany.

- To kara. - uśmiechnęła się słodko i uciekła, zamykając się w łazience.

- Wróć tu, Wanda! - podniosłem się do siadu, nasłuchując.

Dziewczyna zachichotała tylko w łazience i słyszałem jak odkręca wodę.

Zagryzłem nerwowo wargę, wstając i zapinając spodnie. Podszedłem pod drzwi łazienki.

- Otwórz... - mruknąłem.

- Nie, mój drogi... - słyszałem ten ton. Ten przesłodzony ton... Zirytowało mnie to. Zostawiła mnie samego... Już opracowałem plan zemsty... ale to dopiero potem.

Skręciłem do kuchni, wyjmując nóż stołowy i podszedłem do drzwi łazienki. Przykucnąłem i przy pomocy sztućca przekręciłem zamek... Sukces. Drzwi odskoczyły. Naga Wanda spojrzała na mnie zabójczo, aczkolwiek bardzo mi się to spodobało. Wstałem i wszedłem do środka.

- Grabisz sobie. - przeciągnęła z zalotnym uśmiechem.

- Ooo nie, to ty sobie grabisz... panienko. - uniosłem jeden kącik ust w górę, zbliżając się do kobiety i dociskając ją do siebie. 

Wtuliła się we mnie, aktorka jedna, spojrzała z miłością w moją stronę i w ułamku sekundy znalazłem się w gorącej wodzie. 

- Wanda... - warknąłem, zaczesując mokrą grzywkę do tyłu.

- ,,Rozbierz się" - rzuciła, naśladując mój głos. 

Wstałem, mocząc podłogę. Zrzuciłem z siebie koszulę, zaraz zdejmując też mokre spodnie wraz z całą resztą. Wanda zmierzyła mnie, udając nieporuszoną i wyminęła, wchodząc do wanny. Odwróciłem się przez ramię mierząc ją zadowolony i już po chwili zanurzyłem się w gorącej wodzie. Spędziliśmy kąpiel przyjemnie. Kobieta położyła się na mnie i w sumie to leżeliśmy tak w kompletnej ciszy. Ja moczyłem jej ciemne blond włosy, zachwycając się, jak falują pod wodą, a ona kreśliła kółka na mojej klatce piersiowej.

Potem przenieśliśmy się do sypialni. Tam Wanda zapomniała o dzisiejszym incydencie. Tonęliśmy oboje w morzu namiętności. W kluczowym momencie, postanowiłem odpłacić się za wcześniej. Może ona będzie miała gorzej, ale cóż... Też chciałem się jej postawić. Zatrzymałem się, a Wanda natychmiast wstrzymała oddech, zerkając na mnie niespełniona.

- Joachim... Dalej. Proszę.  - zmrużyła oczy, obejmując mnie ramionami. 

- "To kara" - uniosłem jeden kącik ust w górę, czując władzę jaką posiadam.

Nie miałem jednak serca i od razu wróciliśmy do miłosnych uniesień... Dziewczyna przetarła wierzchem dłoni kropelki potu z mojego czoła, obejmują moje policzki swymi delikatnymi dłońmi. Niech to się nigdy nie kończy...




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro