Wielkie Zakupy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wyszedłem z pracy, uradowany, że w końcu nie będę musiał patrzeć na tych idiotów. Wyciągnąłem kluczyk z kieszeni, ściskając go mocno w ręce i zatrzymując wzrok na nowym, lśniącym Mercedesie. Uniosłem jeden kącik ust w górę, zmierzając w jego stronę. Zdjąłem rękawiczkę i delikatnie przejechałem dłonią po mieniącym się, czarnym lakierze. Otworzyłem i jednym ruchem pociągnąłem drzwi. Usiadłem za kółkiem, wzdychając głośno. Ruszyłem do domu, modląc się, abym zastał wszystko na miejscu i bez zbędnych niespodzianek. W końcu Irena to nie małe dziecko, lecz już dorosła osoba. Do tego rozumna i inteligentna. Wątpię więc, aby stwierdziła, że SS-Man będzie się nią opiekował i będą sobie wesoło żyć. I tak coś mi nie grało... zero sprzeciwu typu ,, Nie będę na twoich łaskach, ty nazistowska świnio! " albo ,,  Nie dotykaj mnie, zwyrodnialcu!". Byłem pewny, że usłyszę obelgi i bluzgi w swoją stronę, gdy tylko dziewczyna ochłonie po stracie bliskich i wróci do rzeczywistości. Tak jednak się nie stało...

Nim się obejrzałem stałem już pod kamienicą. Wysiadłem i zamknąwszy auto udałem się do mieszkania. Przekręciłem klucz i uchyliłem drzwi. Chciałem się rozejrzeć jednak od razu ujrzałem Irene z nożem kuchennym przed sobą.

Przeszedł mnie zimny dreszcz, a ślina stanęła w gardle.

- Boże... To tylko pan. Ktoś dobijał się do drzwi! Wystraszyłam się.

- Przyzwyczaj się do " wujku". - rzuciłem beznamiętnie - Daj mi to... - rozkazałem przez zaciśnięte zęby, powoli i ostrożnie odbierając jej narzędzie z rąk.

- Czyli mam do pana mówić wujku? - spytała, lekko zniesmaczona tym faktem.

- Wujek albo Joachim, wybierz sobie. - wyminąłem ją, idąc do kuchni. Brązowooka od razu ruszyła za mną.

- A jak pan woli?

- Joachim.

- Do stryja mam po imieniu mówić? - spytała poirytowana zza moich pleców.

- Ja mówiłem do swoich po imieniu. - zacząłem zdejmować płaszcz, utykając w jego rękawach.

Nie widziałem, ale poczułem, że ktoś próbuje ścigać go z moich barków.

- Wyprostuj ręce. - rozkazał twardy, lecz zarazem uroczy głosik.

Irena ściągnęła ze mnie płaszcz, przewieszając go przez swoje ramię i wychodząc z pokoju.

Skrzywiłem się, zdziwiony jej zachowaniem. Rzuciłem to jednak szybko w niepamięć i nalałem świeżej wody do szklanki, którą zaraz wypiłem.

Brązowowłosa stała oparta o framugę i wpatrywała się we mnie wyczekująco.

- Mam auto. Pojedziemy kupić ci jakieś ubrania. - oznajmiłem, wstawiając naczynie do zlewu.

- Dlaczego pan to robi? - zerknęła na mnie.

- Ale co? - zmrużyłem oko, próbując odszyfrować młodą.

- Czemu mi pomagasz? 

- Czemu nie chcesz mnie zabić?

- Nie powinno odpowiadać się pytaniem na pytanie.

- Więc... czemu ci pomagam? Nie wiem. Czuję, że powinienem. W końcu to przez moich rodaków tyle cierpiałaś. - wytłumaczyłem zgodnie z myślami - A ty? Dlaczego mi ufasz? W końcu jestem Niemcem. Powinnaś mnie nienawidzić. 

- Wiem, jaką jesteś osobą. Widziałam, co przeżywałeś, kiedy twój kompan umierał. Jest pan... Jesteś bardzo spostrzegawczy. Sprawiasz wrażenie beztroskiego, zawadiackiego, jednak jesteś bardzo wrażliwy. Prawdziwych siebie nie ukryjemy, ani swoich uczuć. Przepraszam, że to mówię, ale nie chciałam zostawiać tego pytania bez odpowiedzi. - rzuciła i zniknęła.

Stałem tam dalej wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się ciemnowłosa. Ja, wrażliwy... Ja, wrażliwy...
i w tym samym momencie przypomniało mi się chociażby to, jak miękłem widząc dziecko na rozstrzelaniu, jak nieraz ryczałem bo ktoś, coś... Irene ma rację, nie ukryjemy prawdziwych siebie. Skubana jest cholernie mądra.

Otrząsnąłem się z tych refleksji, idąc wołać młodą "Frau".

- Chodź, idziemy. - oznajmiłem.

Irene wyskoczyła z mojej sypialni ze swoim niezbyt urokliwym płaszczem.

- Chyba tego nie założysz? - zerknąłem na nią, marszcząc brwi.

- To mam pójść w samej sukience? Przeziębię się. - stwierdziła, patrząc na mnie jak na idiotę - A ty z kolei wybierasz się w mundurze?

- Wtedy mamy gwarantowaną szybką obsługę. - wymieniłem plus, choć teraz pomyślałem, że może jednak lepiej byłoby się przebrać. - No, ale niech będzie.

Wszedłem do tego samego pomieszczenia, w którym znajdowała się aktualnie Irene. Otworzyłem komodę i wyjąłem białą, starannie złożoną w kostkę koszulę i czarne spodnie. Zaraz zwróciłem się do szafy, która stała przy drzwiach i wyciągnąłem z niej czarną marynarkę. Rzuciłem ją na łóżko, zaraz znów nurkując w otchłani ubrań. Wyciągnąłem swój ciemny płaszcz na zewnątrz, zamykając mebel. Podałem go brązowookiej, która spojrzała na mnie wyczekująco.

- Przecież będę w tym pływać...

- Ze sklepu wyjdziesz już w nowym. - oznajmiłem, wzdychając pod nosem.

Zacząłem rozpinać mundur, to samo zrobiłem z koszulą. Czułem na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciłem się w jej stronę, młoda kobietka zaraz nawiązała ze mną kontakt wzrokowy.

- Co zrobić z tym? - uniosła swój starszy płaszcz.

- Wyrzucić lub komuś oddać... - odparłem, zrzucając z siebie w tym samym czasie górną cześć ubioru.

Irene zlustrowała mnie uważnie, unosząc dumnie głowę do góry.

- Dobrze... - rzuciła, przytakując sobie głową i opuszczając pokój.

Zaśmiałem się pod nosem z jej kobiecych odruchów i przebrałem się w spokoju. Wziąwszy pieniądze wraz z osobą, na którą idą, udałem się do samochodu.

- Zapraszam hrabinę do wozu! - otworzyłem młodej drzwi.

Prychnęła tylko pod nosem, na słowo "hrabina". Usiadłem za kółko, po chwili ruszając.

- Zdaje sobie pan...

- Znów się zapomniałaś.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie mam żadnych oszczędności? Wszystko spłonęło... - na samo wspomnienie gardło wyraźnie się jej zacisnęło.

- Wiesz przecież, że ja płacę.

- Nie, tak się nie powinno...

- Prezent od wuja. - uśmiechnąłem się do niej.

Przekręciła tylko zabawnie oczami, kręcąc niezauważalne głową.

W końcu dojechaliśmy na miejsce. Sklep nur für Deutsche... No dobrze, więc pora zafundować jej coś nowego.

- Dzień dobry - przywitał nas pan z obsługi.

- Dzień dobry - odpowiedziałem, a Irene przytaknęła mu tylko głową.

- W czymś pomóc? - spytał, zerkając na nas przyjaźnie.

- Na razie nie, dziękujemy. - poinformowałem.

- Może jednak zmierzę panią i pomogę dobrać coś kolorystycznie? - rwał się do pracy.

Spojrzałem na brązowooką i wzruszyłem ramionami z dezaprobatą.

- Chodź. - kiwnąłem do niej, aby tu podeszła.

Ona czując swą żeńską krew od razu wpadła w cudowne kolorowe materiały, zauroczona każdym z nich. Zachwycona zjawiła się po chwili, stając naprzeciwko lady. Pracownik wziął miarkę i podszedł, zaczynając od rękawów, jeżdżąc po talii, wymierzając biodra, klatkę piersiową. W końcu skończył, zapisał coś i z profesjonalizmem oznajmił:

- Państwo poczekają, ja poszukam czegoś lepszego na zapleczu i przyjdę. 

Mężczyzna zniknął w korytarzu, który dokądś prowadził. Irene latała wzrokiem po pomieszczeniu, tym samym próbując spoglądać czasami na mnie.

- Póki go nie ma, idź, weź sobie potrzebne rzeczy. - powiedziałem, przytakując głową.

Nim skończyłem, Irene już przede mną nie było. Chodziła, patrzyła, analizowała pomiędzy półkami, nabierając coraz to więcej na ręce. Zacisnąłem zęby, wsuwając rękę do kieszeni. Wyjąłem skórzany portfel i otworzyłem. Zacząłem przeliczać banknoty. 

 ,,Niee, no, powinno starczyć"

Z lekkim bólem schowałem portfel z powrotem do kieszeni.

- Jestem, jestem... Zapraszam do przymierzalni. - szukał wzrokiem Ireny.

Brązowooka zjawiła się w ułamku sekundy, patrząc na nas iskrzącymi się oczkami.

- Trzymaj! - wcisnęła mi płaszcz i parę innych rzeczy w ręce.

- Proszę - tym razem obsługujący nas facet wcisnął jej multum sukienek, spódnic i bluzek pewnie w nadziei, że wszystkie będą idealne.

Oparłem się o ścianę, wzdychając cicho pod nosem.

Na moje szczęście z tych rzeczy bardzo mało, więc mam nadzieję, że się zbytnio nie wykosztuje. Nie żeby mi było żal pieniędzy, ale musimy też coś jeść...

Irene spoglądała przez szklane drzwi na ulicę. Facet przebierał przy ladzie ubrania, a ja cierpliwie czekałem na sumę, którą mam zapłacić. Przekładał, przekładał, aż w końcu natarfił na koronkowy stanik. Poprawiłem swoją opaskę, wytrzeszczając moje drugie oko. Facet wpierw spojrzał na Irene, która stała spokojnie wpatrując się w przechodzące ulicą osoby i zaraz jego spojrzenie przeniosło się na mnie. Popatrzył na mnie chwilę z pogardą, a ja nie wiedziałem co mam zrobić. Przygryzłem dolną wargę, rozglądając się "ciekawsko" po sklepie.

Po pięciu minutach wyszliśmy oboje. Ona z ciężkimi torbami, ja z lekkim jak piórko portfelem.

- Dziękuję - uśmiechnęła się do mnie.

- Nie ma za co. - wzruszyłem ramionami, odpalając auto.

***

Wchodziliśmy po schodach, kiedy to z góry natknąłem się na Rudolfa wraz z Herthą.

- O jesteś! Szukaliśmy cię! - uśmiechnął się.

- Witaj... - Hertha przeciągnęła po mnie wzrokiem, lecz zatrzymała się na Irenie. - A z kim ty wracasz? - zaintrygowana uśmiechnęła się podejrzliwie.

Ja pierdole...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro