Zmiany

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Vinzenz

Zamknąłem za sobą drzwi od mieszkania, udając się do salonu. Wiadomość o tym, że mój mały braciszek zginął na ulicy, zastrzelony przez jakąś Polkę wstrząsnęła ogromie matką jak i mną. Jedyna różnica jest taka, że ja ze śmiercią miałem do czynienia codziennie. Specjalnie jechałem za niego na front, robiłem wszystko, aby tylko uchronić go przed śmiercią i wszystko na nic. Ja który sam spisałem się na straty, walcząc z Rosjanami, przeżyłem piekło, a biednego Rudolfa, który nie skrzywdziłby muchy, zabiła jakaś partyzantka. Jadąc tu próbowałem poukładać sobie wszystko w głowie, analizowałem sobie nasze wspólne korespondencje, z których wiedziałem też, że Hertha... właśnie, jego ukochana była w ciąży. Zazdrościłem mu takiej pięknej kobiety. Sam jej wzrok koił i hipnotyzował. Radosne oczy wprawiały w szczęśliwy stan. Podobała mi się, ale była Rudolfa i pomimo tego co kiedyś zrobiliśmy, potrafiłem postawić sobie granice i nawet pomimo słabości zachować dystans. Teraz gdy mojego brata nie ma, wiem, że muszę się nią zaopiekować. Zabrać ją do Niemiec. Dać dach nad głową, pieniądze. Jeżeli tylko będzie chciała, pomóc w wychowaniu dziecka. W końcu to potomek mojego brata. 

Wszedłem do pokoju. Kobieta stała przy oknie. Nie obróciła się, choć słyszała, że ktoś wszedł do pokoju.

- Hertha? - zawołałem, licząc, że się obróci. - Jest mi strasznie przykro... 

- Byłeś dla niego bardzo ważny, kazał nazwać dziecko Vinzenz... - kobiecy głos odezwał się bez uczuć. 

Nie wiedziałem jak to skomentować. Ciemnowłosa nie obróciła się w moją stronę, dalej stała, wpatrując się w szybę. 

- Rudolf nie powinien zginąć. Ja powinienem być na jego miejscu.

- Wiem. - rzuciła tylko, obracając się przez ramię.

- Byliśmy z Rudolfem nierozłączni. Myślę, że chciałby, abyś była bezpieczna. Zabiorę cię do Niemiec, kupię ci mieszkanie, będziesz dostawać pieniądze na życie i na dziecko. 

Kobieta milczała, wpatrując się w podłogę. Chyba nie miała zamiaru odpowiadać.

- Hertha, słyszysz mnie? - spytałem nieco głośniej, lecz dziewczyna przekręciła tylko głowę na drugi bok i wpatrywała się pustym wzrokiem w podłogę.

Westchnąłem i chciałem do niej podejść, gdy nagle ktoś wszedł do mieszkania. W wejściu stanął jednooki oficer, a przy nim dziewczyna z krótkimi włosami, która od razu ruszyła w stronę otumanionej ciężarnej.

- Joachim Roth. - podszedł, podając mi dłoń - Kiedyś już się widzieliśmy.

- Byłeś przyjacielem mojego brata. - uścisnąłem rękę w odpowiedzi.

 Oboje stanęliśmy obok siebie, przyglądając się obrazowi rozpaczy.

Dziewczyna, która właśnie przyszła, usadziła Herthę na fotelu, szepcząc do niej zapewne słowa pocieszenia.

- Możemy porozmawiać? - oficer wskazał na drzwi, jak mniemam chcąc rozpatrzeć parę spraw na osobności.

- Oczywiście. - wyszedłem za nim do kuchni, gdzie mogliśmy przeprowadzić rozmowę.

- Chciałem porozmawiać o Herthcie. Nie wiem, ile już tu z nią rozmawiasz, ale ona nie jest sobą. Szczerze mówiąc, to rzadko kiedy się odzywa. Po śmierci Rudolfa ma problemy z komunikacją. Potrafi się głodzić, nie spać. Wiem, że to brzmi dość brutalnie, ale chyba rzuciło jej się na głowę.

- Zdążyłem zauważyć. - stwierdziłem, pocierając policzek z kilkudniowym zarostem dłonią - Przeżywa jeszcze żałobę. Na pewno jest w szoku. Chcę zabrać ją do Niemiec, na wioskę, z dala od zgiełku i wojny.

- Myślę, że to dobry pomysł.

- Pytałem się jej o zdanie, ale mi nie odpowiedziała. 

- Nie czekaj na odpowiedź, bo raczej jej nie dostaniesz. Póki nie zacznie się rzucać i uciekać, rób swoje. Moja służąca zaraz ją spakuje, kiedy masz zamiar wyjeżdżać?

- Jak najszybciej. - oznajmiłem - Nie chcę, aby tu siedziała, to miejsce pewnie źle się jej kojarzy. 

 ~~~~

Kobieta siedziała naprzeciwko, wpatrując się w krajobraz za oknem. Pociąg jechał do Niemiec. Z każdą następną godziną spędzoną z kobietą, byłem pewien, że nie powinienem zostawiać jej samej. Nie ma w niej chęci do życia. Rozumiem, jest jej ciężko. Nam też, nie tylko dla niej Rudolf coś znaczył. Pomimo żalu po nim powinna myśleć o dziecku, w końcu to jedyne co zostało jej po moim bracie.  

Mój mały imiennik kręcił się, uderzając swoją matkę po szyi i obojczykach, osłoniętych ciemnym, granatowym płaszczem. Powoli zaczynało mu się nudzić, pewnie z powodu braku zainteresowania. Obserwowałem ze spokojem kobietę trzymającą w rękach dziecko, które kręciło się, usiłując zdobyć choć trochę uwagi rodzicielki. Po paru minutach mały Vinzenz dołożył do tego płacz, w desperacji patrząc na Herthę.

- Weź go. - wyciągnęła ręce w moją stronę, oddając płaczące dziecko.

Ludzie obok patrzyli się na nas z politowaniem lub też lekką irytacją z powodu niechcianych dźwięków.

Odebrałem od niej bratanka, który zdecydowanie potrzebował uwagi i zabawy. Hertha wróciła na swoje miejsce, oparła głowę o szybę i wpatrywała się w horyzont. 

Mały Vinzenz przestał płakać, gdy złapał za oficerską czapkę. Uśmiechnąłem się do malca, który obracał w rączkach czarny, lakierowany daszek. Zaczął się śmiać, próbując odczepić przytwierdzoną do czapki czaszkę. 

Trzymając malca na rękach coś mówiło mi, że spędzę z nim sporo lat. Szczególnie patrząc na Herthę, która aktualnie nie była wzorem rodzica...




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro