Bożenka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Siadaj, kurwa! - Linda złapała niewysoką, przerażoną brunetkę za włosy i pchnęła w stronę stojącego samotnie krzesła. Stałem na baczność, obserwując oficer w akcji. Nie za bardzo podobało mi się to, w jaki sposób postępuje. 

Dziewczyna poderwała się i spojrzała na mnie szklanymi oczkami.

Cholerne uczucie przeszło moje ciało. To samo, kiedy uratowałem wtedy tę Elunię. Uciekła... Mam nadzieję, że ktoś się nią zaopiekował.

- Nie patrz się tak na niego! On cię nie uratuje. - zaśmiała się Linda.

Odwróciłem wzrok, mierząc domek od środka. Zwykła chata, jak to na wiosce. Nic specjalnego.

- Podobno powiedziałaś Gruppenführerowi, że w którymś domku, na skraju lasu, trzymacie naszego drogiego Oberführera... Ja jednak nie jestem tak naiwna i teraz poczekam cierpliwie, aż powiesz mi, gdzie tak naprawdę trzymacie Wolfa. - nachyliła się i poinformowała dziewczynę.

- Ja nie wiem, który to. - młoda spuściła głowę w dół, unikając wzroku Lindy i mówiąc słabą niemszczyną.

- Ci, którzy stoją tam, pod lufą moich żołnierzy... To twoja rodzina? A ten malutki chłopczyk, to twój braciszek? - zapytała, podchodząc do okna.

Dziewczynka od razu spojrzała spanikowana w stronę Sturmbannführer, która zapukała w okno.

- Ile masz lat? - zwróciła się do niej.

- Trzynaście... - wycedziła.

Linda podeszła i otworzyła okno.

Zaraz znad parapetu widać było błyszczący się hełm.

- Tak jest, Pani Sturmbannführer?

- To wiesz, gdzie jest Oberführer? - warknęła do brunetki Linda.

Dziewczynka widać biła się sama ze sobą, czy coś powiedzieć, wciąż jednak milczała.

- Rozstrzelać, Otto! Nie żałować kul! - krzyknęła SS-Manka, machając ręką.

I w tym momencie dziewczyna siedząca przede mną nie wytrzymała.

- Powiem, powiem wszystko co wiem, ale proszę ich zostawić! - krzyknęła rozpaczliwie, wisząc na oparciu krzesełka i spoglądając na bawiąca się jej uczuciami Lindę.

- Przeszukajcie porządnie stodołę... i chlew. Natkniecie się na coś, od razu meldować. - krzyknęła jeszcze do odbiegającego żołnierza.

Sturmbannführer nie mogła rozstrzelać tych cywili, nie miała rozkazu, ani prawa. Zagrała tylko na uczuciach tej biednej.

Wielce hrabina wróciła, zasłaniając mi młodą kobietkę, stanęła w rozkroku, założyła ręce pod piersi i spojrzała na nią z góry.

- No, to gdzie to? - spytała. - Aaa, obiecuję od razu, że jeżeli nie znajdziemy go w tamtym miejscu, to wrócimy i was rozstrzelamy. Zrozumiałaś? - Linda kucnęła, mierząc ją wzrokiem.

- To północna część wioski, tam jest bardzo mało chat, większość jest opuszczona. Ta jest schowana nieco w lesie, gołym okiem się jej nie zobaczy. Musicie wejść nieco w las. Tam go trzymali parę dni temu, byłam tam, widziałam. Był jeszcze jeden oficer, młody, blondyn. - powiedziała wszystko na jednym wydechu, a łzy ściekały jej po policzkach.

- Pilnujesz jej, zobaczymy czy to prawda. Jeżeli nie, masz przerąbane. - wskazała na załzawioną brunetkę i wyszła na dwór.

Zza drzwi słychać było.

- Pani oficer! W oborze znaleźliśmy wódkę, a Heinz wyciągnął słoninę, schowali w kurniku!

- Co ja poradzę, za to kula w łeb. Zresztą, zaprowadźcie ich do Weisera, ja nie chcę być za nich odpowiedzialna.

I w tym momencie dziewczyna zerwała się z krzesła i rzuciła biegiem do wyjścia. Jeżeli wybiegnie, zapewne pójdzie razem z nimi.

Od razu doskoczyłem, łapiąc ją w pasie i zatrzymując. Brunetka zgięła się w pół, wpadając w szloch.

- Nie! Błagam, nie... - łkała próbując mi się wyrwać.

Przycisnąłem ją nieco mocniej i tracąc równowagę uderzyłem plecami o ścianę. Skrzywiłem się i osunąłem po niej w dół, sadząc, że będzie mi tak łatwiej trzymać dziewczynę.

Ta wciąż lała łzy, rozpaczając za swoją rodziną, co w pełni rozumiałem. Było mi jej żal.

- Cicho... Cii... - pogłaskałem ją po głowie, na co przestała się wyrywać. - Nie martw się, Weiser to dobry człowiek. Odpuści im. - zapewniłem wystraszoną dziewczynę.

- Oni nie mogą zginąć... - wychlipała, mocząc rękaw mojego munduru. 

Jeszcze raz przejechałem ręką po jej ciemnych włosach. 

- Pozwól mi iść z nimi! - uniosła głowę i zrównaliśmy spojrzenia.

- Nie mogę. Musisz tu zostać - wycedziłem, zahipnotyzowany jej wzrokiem.

Wpatrywałem się w szare, szklane oczka dziewczyny. Policzki miała całe różowe od płaczu. Wyglądała tak niewinnie, była taka delikatna... 

Oh Scheiße... chyba obudził się we mnie instynkt ojcowski. Chryste przenajświętszy, naprawdę?

Po minucie trochę się uspokoiła, więc mogłem wypuścić ją z rąk... choć nie za bardzo chciałem. Pragnąłem, aby czuła się bezpiecznie, lecz w końcu uświadomiłem sobie, że nie do końca może czuć się tak akurat w moich objęciach.

- Co się stanie, jeżeli nie będzie tam waszego żołnierza? - spytała, jąkając się.

- Mam nadzieję, że powiedziałaś prawdę... - spojrzałem z nadzieją w jej oczy.

- Tak! Naprawdę... ale boję się, że już ich stamtąd zabrali. - stwierdziła, unikając mojego spojrzenia.

- Powiedź mi... jak wyglądał ten młody żołnierz?

- Em... nie wiem dokładnie... Było ciemno. Miał jasne, krótkie blond włosy, cały był we krwi. Chyba bolała go noga. - wędrowała wzrokiem po podłodze.

- Ile dni temu ich widziałaś? Jesteś w stanie policzyć? 

- Straciłam rachubę czasu proszę Pana... Nie wiem, może około tygodnia.

Czyli tamten żołnierz to oczywiście był Rudolf. Wiedziałem, że pewnie Wolfa już tam nie ma. Muszę coś wymyślić, aby nic nie zrobili tej młodej.

- Jak masz na imię? - zapytałem.

- Bożena... - wycedziła, rzucając mi szybie spojrzenie.

- Ja Joachim - uśmiechnąłem się do niej leciutko.

Bożenka pokiwała tylko głową, niezainteresowana tą informacją.

Milczeliśmy teraz oboje. Siedziałem pod ścianą, obserwując bacznie dziewczynę.

- Jeżeli mogę zapytać... Co stało się z Pańskim okiem? - spojrzała na mnie niepewnie, a ja słysząc pytanie, zaśmiałem się pod nosem.

- Wojna się stała.  - pokręciłem głową zniesmaczony wspomnieniami.

- Współczuję Panu... - stwierdziła, ewidentnie nie wiedząc co powiedzieć.

- Współczujesz Niemcowi? - zaśmiałem się, podnosząc do góry. - usiądź... pewnie trochę minie zanim tu wrócą.

- Co z tego, że jest pan Niemcem. Byłby pan taki sam będąc Rosjaninem, Francuzem czy Kanadyjczykiem.- stwierdziła, uśmiechając się niepewnie. - Bycie Niemcem nie czyni pana złym, to kwestia charakteru. A pan zdaje się być miły.

- Obym się tylko nie wydawał... - odwzajemniłem gest.

Zadziwiło mnie to, jak tak młoda osoba rozumiała świat. Jest strasznie inteligentna...

- Jesteś bardzo mądra... - stwierdziłem z uznaniem.

Bożenka parsknęła tylko pod nosem, jakby kpiąc z mojej opinii i zapatrzyła się w okno.

                          ***

- Gada po niemiecku, zajmij się nią, Detlef. Ja nie mam serca... - mruknęła Linda, spoglądając na Bożenę i przygryzając dolną wargę.

Od razu poczułem, jak ciśnienie znacznie podskakuje mi w górę. Tylko jej coś kurwa zróbcie!

Bożenka poderwała się, patrząc przerażona na dwójkę. Zaraz jej wzrok spoczął na mnie, patrzyła tak, jakby wołała o pomoc. Serce mnie zabolało. Ewidentnie to poczułem. Faktycznie się starzejesz, Joachim...

Detlef Hackert to Sturmscharführer, który z chęcią przesłuchuje ludzi... Każdego, kogo tylko wręczą mu w łapska. Może nie jest jakiś strasznie brutalny, ale do delikatnych też bym go nie zaliczał.

Linda pojawiła się magicznie przy mnie i spojrzała z przenikliwym uśmiechem.

- Nie ma go tam. Nigdzie nie ma Wolfa. Rozumiesz? - pokręciła głową zawiedziona i zdenerwowana, lecz uśmieszek nie znikał z jej twarzy.

Nie odpowiedziałem, obserwowałem co zamierza zrobić Detlef.

- Doszły mnie słuchy, że nie powiedziałaś nam prawy. - SS-Man poszedł i oparł się o stół, na którym siedziała Bożenka. - Chodź ze mną, musimy pomówić.

Widziałem jak znów do jej oczu napływają łzy. Hackert złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Usiadł na samotnie stojącym krześle i przyciągnął ją do siebie, znacznie za blisko...

Bożenka odwróciła głowę w drugą stronę, z trudnością powstrzymując płacz. 

Ciekawska Linda odeszła ode mnie, chodząc i obserwując metody Detlefa.

Mężczyzna jednym ruchem usadził ją na swoich kolanach. Zaczerpnąłem sporej ilości powietrza, przekręcając głowę i mierząc go wrogo. Widziałem, że Linda zwróciła na to uwagę.

Brunetka trzęsła się teraz ze strachu, lecz sparaliżowana siedziała w jego objęciach.

- Jak masz na imię? - spytał, spoglądając jej w oczy.

- Nazywam się Bożena... - wyszeptała podoficerowi.

- Jak? - nastawił ucho, podnosząc znacznie ton.

- Bożena! - pisnęła.

Spuściłem głowę w dół, nie dając rady patrzeć na to, co ten zboczeniec wyprawia. Słysząc jednak jak znów coś do niej mówi, spojrzałem, gotowy zareagować.

- No, to gdzie Oberführer? - złapał ją za podbródek, unosząc w górę. 

W ułamku sekundy Bożenka wyrwała się podoficerowi i poczułem jak jestem obejmowany w klatce piersiowej. Wystawiłem lewą nogę do tyłu, aby zaprzeć się i nie upaść. Odruchowo zasłoniłem ramionami dziewczynę, zapewniając ją, że jest bezpieczna. Bożena zaczęła płakać , mocząc mój mundur. Spojrzenia dwójki utkwiły na mnie. Zdziwiona mina Detlefa i perfidny uśmiech Lindy, która już coś zaplanowała w swej diabelskiej głowie.

- Ona ma trzynaście lat, co wy najlepszego robicie? - rzuciłem zniesmaczony.

- Nikt jej nawet nie uderzył. - stwierdził beznamiętnie Sturmscharführer.

Skrzywiłem się tylko, obrzucając go oburzonym spojrzeniem.

- Joachim, mój drogi. Wiem, że przechodzisz kryzys, ale twoim dzieckiem nie stanie się nastoletnia Poleczka. - Linda pokręciła głową z uśmiechem.

- Każ mu wyjść - spojrzałem na Detlefa, który słysząc moje słowa spojrzał na swą Panią.

Sturmbannführer wpatrywała się we mnie ze sztucznym uśmiechem, nie odzywając się do nikogo.

- Proszę - dodałem.

- Detlef, wyjdź. Poczekaj przy ciężarówce. - rozkazała, nawet nie patrząc na podoficera.

- Tak jest. - żołnierz wyprostował się i wykonał rozkaz.

- Joachim nie będziemy się bawić we trójkę w wesołą rodzinkę, więc mów szybko. - wypaliła.

- Linda, ona nic nie wie, zostawmy ją. - poprosiłem kobietę, która władała losem moim i Bożenki. 

Mogła przecież pójść i stwierdzić, że chronię to dziecko, nie dając jej przesłuchać. Oskarżyć o  empatię do Słowian. Posiadam ją, lecz niestety, trzeba się z tym kryć.

- Brakuje ci tego - wskazała na młodą palcem - brakuje ci rodziny... Twojej własnej.

 - Nie - stwierdziłem z zawahaniem.

- Nie mam podstaw, aby jej odpuścić - wciąż mówiła z uśmiechem na twarzy.

- Lin... - postanowiłem wziąć ją pod włos - Kochanie, proszę. - zacisnąłem zęby, spoglądając na kobietę, która pobladła. Chyba coś złamało się w Lindzie... Od paru lat nie słyszała tego z moich ust.

Lindzie szczęka dosłownie opadła, a wzrok błądził po podłodze. 

- J...jak mnie nazwałeś? - głos jej się załamał.

- Kochanie, zrobię wszystko, tylko zostaw ją i jej rodzinę w spokoju. - poprosiłem Lindę, która trzepotała teraz czarnymi rzęsami. 

Patrzyła tak na nas przez chwilę, wyraz jej twarzy nieco się zmienił, złagodniał. W jednej chwili ulotniła się z budynku. Słychać było stłumione i wredne" Zajmij się czymś do cholery! Idź im pomóc! ". Za minutę do moich uszu doszedł odgłos pracy silnika jej auta. Skupiłem się teraz na Bożence, która była w ewidentnym szoku.

- Spokojnie, już nikogo tu nie ma - przytuliłem ją mocniej, pocierając brązowe włoski splecione w warkocz.

Poczułem jak jej dłonie zaciskają się na moim mundurze.

- Czy moi rodzice przeżyją? - zapytała łamiącym się głosem.

- Tak, na pewno - zapewniłem, choć sam wiedziałem, że Sturmbannführer właśnie pojechała ich dobić.

- Wierzę Panu... - uspokoiła się nieco i odsunęła, aby na mnie spojrzeć.

Uśmiechnąłem się pod nosem do dziewczyny, myśląc też nad tym, co zrobiła Linda. Nie mam pojęcia czy tu wróci, co zrobi. Najgorsze jest to, że przeczucie podpowiada mi, że to nie będzie nic dobrego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro