Coś O Walerii By Się Przydało, A JEDNAK JOACHIM

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Joachim Roth

- Helmut! Zbieraj wszystkich na ciężarówkę, jedziemy. Ty, Klaus, do mnie. Wsiadaj w moje auto, będziesz prowadził. - wydałem rozkazy.

Dziś czekała nas łapanka. Wysłałem Helmuta z całą resztą przodem, sam pojechałem z tyłu. Minęło jakieś piętnaście minut, wiedziałem, że już robią swoje. Klaus dojechał na miejsce. Wszyscy stali już w rzędzie pod ścianą. Nie lubiłem tego widoku, nie lubiłem takich akcji. Poprawiłem czapkę, naciągając ją bardziej na czoło i wysiadłem, trzaskając drzwiami. Żołnierze odsunęli się, robiąc mi miejsce. Spacerowałem wolnym krokiem, mierząc każdego z nich. Ich twarze były wystraszone, pełne nienawiści, a niektóre błagały o litość. W oko rzuciła mi się mała dziewczynka, kurczowo trzymająca się nogi jednej z kobiet. Nienawidziłem, kiedy w szeregu stało jakiekolwiek dziecko. To łapało mnie za serce...
Nie patrz, Joachim... Nie patrz w dół.
Z obojętnością przeszedłem obok kobiety, której również z oczu leciały  łzy. Zrobiłem może dwa kroki dalej, gdy do moich uszu dobiegło wołanie.

- Panie oficerze! - kobieta zwróciła się po niemiecku.

Stanąłem w miejscu, odwracając się do niej i ukazując przy tym cała twarz. Dziewczyna patrząc ma mnie zdenerwowała się jeszcze bardziej, nie mogła wysłowić się dalej.

- Tak? - spytałem, stając naprzeciwko kobiety i jak mniemam małej córeczki.

Dziewczyna zrobiła wdech, chcąc coś powiedzieć, lecz znów nie dała rady i patrzyła tylko nerwowo w moje oko. Zmierzyłem ją, przyglądając się uważnie. Dziecko stojące obok niej pociągnęło nosem, zwracając tym samym moją uwagę. Kucnąłem powoli, patrząc na kryjącą się za kobietą dziewczynkę.

Brawo Joachim, teraz nie będziesz miał serca wydać je śmierci...

Mała zerknęła na mnie, co sprawiło tylko, że na jej twarzy zawitał większy strach. No tak, też bałbym się jednookiego, nazistowskiego oficera. Wstałem, zwracając się do kobiety.

- Panie są Volksdeutschami? - spytałem, specjalnie przytakując głową.

Kobieta nie odpowiedziała, wpatrywała się tylko w moją twarz że strachem i nadzieją.

- Papiery. - wystawiłem do niej dłoń, czekając na dokumenty.

Kobieta zaczęła szukać ich nerwowo, w końcu okazała papiery.

Wszyscy moi żołnierze stali jakieś cztery, pięć metrów za mną. Dyskretnie wziąłem papiery przeglądając... No polskie i to w dodatku słabo podrobione. Westchnąłem pod nosem, modląc się, aby nic z tego potem nie było.

- Trzeba było mówić od razu, że panienki są Volksdeutschami. Proszę pamiętać o noszeniu odznaki. - uśmiechnąłem się do zdziwionej kobiety.

Złapałem ją za rękę, wyciągając z szeregu, za nią od razu pobiegła też mała.

- Mm! - mruknęła dziewczynka, wyciągając do niej rączki.

- Nie mam siły, chodź. - dotknęła pleców dziewczynki, kierując ją przed siebie.

Spojrzałem przez ramię na dwójkę. Malutka wciąż miała wyciągnięte rączki, chcąc dostać się w ramiona matki.

Nie, przesadzę, biorąc to dziecko na ręce...

Odwróciłem się, nachylając nad dziewczynką.

- Chodź. - wyciągnąłem do niej ręce.

Widziałem jak moi żołnierze stoją i przyglądają się uważnie moim czynom. Słyszałem, jak jeden z nich odchrząknął. Podniosłem się, prostując i zwróciłem w ich stronę.

- Komuś coś nie pasuje? Żal rozstrzelać... To Volksdeutsch. - rzuciłem lekceważąco.

- Naturalnie. - przytaknęli razem.

Znów wróciłem do małej blondynki, która spojrzała na mamę, jakby pytając o pozwolenie. Kobieta skinęła nerwowo głową. Dziewczynka powoli podeszła do mnie i nieśmiało wyciągnęła rączki. Wziąłem ją na ręce, przyglądając jej się i uśmiechając.

- Proszę za mną. Helmut, przygotujcie się. - rzuciłem odwracając się na pięcie i niosąc dziewczynkę w stronę mojego wojskowego auta. Kobieta posłusznie podążała za mną.

- Odwiozę was. Siedzieć tu i się nie ruszać. - usadziłem małą istotkę w aucie i powiedziałem dosyć ostro w stronę dziewczyny. Wsiadła z tyłu do auta, spoglądając na mnie zdenerwowana.

Wróciłem do żołnierzy, którzy już stali przygotowani do oddania strzału. Helmut obserwował mnie, czekając aż dam znak.

Powtórnie przeleciałem wzrokiem po pogodzonych ze śmiercią ludziach. Westchnąłem, unosząc rękę w górę.

- Pal! - słychać było krzyk Helmuta i odgłos wystrzałów.

Wlepiłem wzrok w obraz znajdujący się przede mną, dopiero jak żołnierze opuścili broń, spojrzałem na ciała leżące na bruku. Było dużo niedobitków, Klaus już złapał za pistolet, lecz go zatrzymałem. Postanowiłem zrobić to sam... i tak byli już podejrzliwi co do tej całej akcji z tą małą.

Wyjąłem pistolet i chodziłem między ciałami, dobijając żywych. Skończyłem, dałem rozkaz, aby się tym zajęli, a sam ruszyłem do dwójki, która siedziała w aucie.

- Podjedziemy pod komisariat, zmienię auto i was odwiozę. - poinformowałem kobietę, która siedziała sparaliżowana na tylnym siedzeniu.

Wsiadłem, ruszając pod komisariat.

- Po co Panu taka opaska? - malutka spytała po polsku.

Ostatnio zacząłem uczyć się polskiego, w zasadzie Rudolf mnie uczy, on potrafi rozmawiać po polsku. Nie zrozumiałem, co znaczy "opaska".

Odwróciłem się, spoglądając pytająco na matkę blondyneczki.

- Pyta się, po co panu taka przepaska na oko. - przetłumaczyła mi kobieta.

- Kiedyś trafił mnie odłamek. - spróbowałem powiedzieć w jej ojczystym języku.

- O jejku, a dlaczego? - znów spytała.

- Ela... Przestań. - skarciła ją nerwowo.

- Stanąłem nie tam gdzie trzeba... - przeciągnąłem, odwracając się na chwilę i uśmiechając się do małej.

                               ***

- Mamo? - usłyszałem jak po długiej ciszy, dziewczynka imieniem Ela zawołała kobietę. - Mamo nie...

Przyhamowałem, odwracając się i zerkając co się dzieję. Kobieta cały czas się trzęsła, a z buzi ciekła stożka białego płynu. Miała ze sobą truciznę, musiała ją połknąć.
Ale dlaczego, przecież...? Zatrzymałem auto, patrząc co się dzieje.

- Mama... - blondyneczka dalej szarpała ją za rękę.

- Nie, nie dotykaj... -  odsunąłem ją lekko od kobiety.

Wysiadłem i podszedłem z boku, kobieta przestała drgać. Przyłożyłem palce do jej szyi, nie czułem tętna. Zabiła się.

- Mama mówiła, żebym się nie martwiła jak tak zrobi, bo teraz jest jej lepiej... Mówiła, że nie zginę bo mam taki charakterystyczny wygląd. - dziewczynka posmutniała, patrząc na bezwładnie ciało matki.

Po głowie przeszła mi teraz bardzo ważna myśl... Co ja zrobię z jej ciałem. Przecież muszę dojechać pod sam komisariat, a nie zrobię tego ze zwłokami kobiety. Rozejrzałem się na około, nie ma za bardzo ludzi, a ślepa uliczka zdaje się być naprawdę atrakcyjna.

Chciałem powiedzieć, że pobawimy się w zgadywanie i jadąc autem będę opowiadał dziewczynce co widzę, chciałem choć na chwilę zawiązać jej oczy, żeby nie widziała jak zanoszę tam jej martwą matkę...

- Yh... - zastanawiałem się, jak to powiedzieć. - Oczka... pobawimy się... - pokazałem jak obwiązuje sobie głowę jakąś szmatą...

- No dobrze... - rzuciła.

- Tylko masz nie podglądać! Ja będę ci mówił co widzę, a ty zgadujesz. - poinformowałem.

Dziewczynka pokiwała twierdząco głową. Zasłoniłem jej oczy i upewniając się, że nic nie widzi, dyskretnie wyniosłem ciało kobiety z auta.

- Już? - krzyknęła.

- Jeszcze nie! - sapnąłem - Jeszcze chwila. - właśnie zaciągnąłem jej ciało na sam koniec uliczki.

Wróciłem prędko do dziecka, które czekało na mnie w pół odkrytym aucie.

- Już mam, to teraz będę jechał i mówił tobie co widzę. - przesadziłem małą do siebie na przednie miejsce i ruszyłem zestresowany w stronę komisariatu.

Co ja teraz zrobię z tym dzieckiem?

                               ***

Dojechałem na miejsce, nie mam tej małej gdzie oddać, więc zabiorę ją do siebie. To się pewnie na mnie odbije, ale nie powiedziałem A, muszę powiedzieć i B.

- Zostaniesz tu? Pójdę po... Wujka Rudolfa. - spytałem.

- Wujka? Do pana też mam mówić wujku? - spytała z nadzieją w oczkach.

- Yy... Tak. - stwierdziłem.

Wyciągnęła ręce w moją stronę.

- Nie zostaniesz? - zapytałem.

Pokręciła przecząco głową. Westchnąłem i wziąłem ją na ręce. Dopóki nie weszliśmy do komisariatu, dziewczynka rozglądała się i była zainteresowana tym, co dzieje się na około. Kiedy jednak znaleźliśmy się w budynku przepełnionym żołnierzami, mała zbladła, wczepiając się we mnie i chowając głowę.
Spojrzenia wszystkich poleciały na mnie. Zdumieni obserwowali jak zmierzam w stronę biura Thorstena.

Zapukałem w drewnianych drzwi. Po chwili otworzył mi mój przyjaciel.

- Hauptsturmführer... - powiedział dziwnym tonem, patrząc na dziecko schowane w moich ramionach.

- Niech wejdzie. - słyszałem głos Thorstena.

- Weź ją na chwilę - chciałem oddać dziecko Rudolfowi, aby zasalutować Gruppenführerowi.

Niestety mała Ela nie chciała mnie puścić.
Thorsten patrzył na nas, jak na idiotów.

Przytrzymałem ją jedną ręką, prostując się.

- Heil Hitler! - uniosłem drugą do góry.

- Czyje to dziecko? - spytał, wskazując na nas długopisem.

- Mojej siostry. - poinformowałem.

Skłamałem, nie mam siostry. Rudolf zmierzył mnie podejrzliwie.

- W jakiej sprawie przyszedłeś? - spytał, opierając się na krześle.

- Właściwie szukałem Untersturmführera. - spojrzałem na blondyna.

- Więc proszę. - wskazał otwartą dłonią na Rudiego.

- O której kończysz? - zapytałem nerwowo.

Chłopak spojrzał na zegarek.

- Piętnaście minut. - zerknął na mnie.

- Czekam przed komisariatem. - rzuciłem, skinąłem do Gruppenführera i opuściłem pokój.

- Kto to był? - spytała po polsku. Całe szczęście nikogo nie było obok.

- Ciiii, ciii. - powiedziałem szybko . - Tutaj musisz być cichutko. Nie odzywaj się. - pokręciłem głową.

Mała przytaknęła mi tylko, znów wtulając się w moją pierś. Prędko wyszliśmy z budynku, przesiadłem się w swoje prywatne auto.

- To kto to był? Wujek Rudolf? - spytała zaciekawiona.

- Tak, to był wujek Rudolf, pojedzie z nami. Nie musisz się go bać. - uśmiechnąłem się do dziewczynki.

- Dlaczego nie zabiłeś mnie i mamy? Jesteś inni niż ci źli żołnierze... - stwierdziła.

Wypuściłem głośno powietrze, nie wiedząc co opowiedzieć Eli.

- Nie każdy jest zły. - próbowałem jakoś delikatnie wytłumaczyć dzieciakowi.

- Mama walczyła przeciwko takim żołnierzom jak wy. - powiedziała lekko smutna.

To wyjaśniało, dlaczego kobieta się otruła. Może słysząc słowo komisariat, myślała, że ją tam zatrzymają?

Nie odezwałem się już, siedziałem, wpatrując się w drzwi budynku. Po dłuższej chwili wyszedł Rudolf, rozglądając się na boki. Kiedy odnalazł mnie wzrokiem, skierował się z pytającą miną w stronę auta. Otworzył drzwi od pasażera, Ela odwróciła się gwałtownie, spoglądając na blondyna, który zajrzał do auta.

- Wsiadaj, zajeżdżam pod twój dom, bierzesz parę rzeczy i jedziemy do mnie. - poinformowałem tonem, który nie cierpiał odmowy.

- Z jakiej to racji? - przekręcił głowę, wpatrując się we mnie.

- Jak widzisz, to mówi samo za siebie. - wskazałem głową na dzieciątko. - Będziesz robił za tłumacza.

Rudolf pobladł, wsiadając do tyłu. Zatrzasnął drzwi i westchnął.

- To polskie dziecko? - spytał.

- Tak!

- Jak? - wychylił głowę zza mojego siedzenia.

- Opowiem ci po drodze. - odpaliłem auto, ruszając.

                               ***

Siedzieliśmy już jakieś trzy godziny w moim mieszkaniu, próbując pocieszyć jakoś małą Elę, do której właśnie doszło, że nie zobaczy mamy.

- Masz jej coś do jedzenia? - spytał mnie Rudolf.

- Za bardzo nic nie mam... - wzruszyłem ramionami.

- Dziecko masz przecież! Nie jesteś odpowiedzialny. - pokręcił głową, perfidnie się uśmiechając.

- Dobrze, zostajesz z nią, ja idę coś kupić. Żegnam. - uśmiechnąłem się i udałem się w stronę wyjścia.

- Nie! - Rudolf chciał mnie zatrzymać, ale nie zdążył, udałem się schodami prosto na dół.

Rudolf Maier

Stałem przed drzwiami jak wryty. Zostawił MNIE z dzieckiem... Rozpaczającym dzieckiem, którego cichy płacz rozchodził się po mieszkaniu. Dobra, wujek Rudolf sobie poradzi, da radę.

Wszedłem do pokoju, mała siedziała na kanapie cicho szlochając. Dobra, na spokojnie Rudi... Na spokojnie... Ta dziewczynka rozpaczała za swoją mamą, straciła mamę, ona płaczę.

To jestem właśnie cały ja, nie mogę patrzeć na czyjś ból czy płacz.

- Mała, nie płacz. - kucnąłem przed nią.

Uniosła główkę do góry, patrząc załzawionymi oczkami w moje. Widok ścisnął mnie za serce... Biedne dziecko.

- Nigdy już nie zobaczę mamy... - zaszlochała.

- Masz tatę? - spytałem.

- Nie... Tatusia zabili pół roku temu. - pociągnęła nosem.

- Też nie mam taty. - przeczesałem włosy do tyłu, spoglądając na małą, która dalej wylewała łzy.

Nagle po mieszkaniu rozległ się odgłos pukania do drzwi. Wstałem niechętnie i otworzyłem. Stała w nich Hertha.

- Rudolf? Chciałam właśnie jechać z Joachimem i  tobą do jakiegoś baru, ale widzę, że u niego jesteś.

- Hertha, pomożesz mi? - spytałem z nadzieją.

- Tak, a w czym? - zgodziła się, wchodząc do mieszkania. - Nie ma Joachima?

- Nie. A jeżeli chodzi o pytanie to... - przerwałem - słyszysz?

Kobieta przysłuchała się.

- To płacz dziecka? - spytała zdziwiona.

Pokiwałem twierdząco głową.

- Jest Volksdeutschem, ale rozmawia tylko po polsku, może parę słów po niemiecku. - poinformowałem brunetkę.

- Ale co robi u Joachima? - dopytywała się.

- Jej matka zginęła, nie ma na razie gdzie jej oddać...

- No dobrze, chodźmy do tej bidulki. - rzekła i poszła za mną.

Wprowadziłem ją do salonu, usiadła po cichu przy Eli.

- Cześć mała. Jestem Hertha. - dotknęła ja w ramię.

Dziewczynka słysząc kobiecy głos uniosła wzrok w górę. Spojrzała na uśmiechnięta Herthę.

- Ja jestem Ela... - przeciągnęła.

- Hertha, znasz polski? - zapytałem.

- Warto znać język wroga. - uśmiechnęła się, wracając do dziewczynki.

- Rudi opowiedział mi trochę o tobie, nie martw się, wszystko będzie dobrze. Zostanę z Tobą, dobra? - spytała.

- A na noc też? - zapytała z nadzieją, zapominając już o płaczu.

- Em... Zobaczymy. - uśmiechnęła się do niej niepewnie.

Widać było, że Elżbietka zainteresowana była osobą Herthy. Czeka nas długi wieczór...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro