Jesteś Tylko Moja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Byłeś strasznie spięty... - brązowooka leżała w samym dole od bielizny na mojej klatce piersiowej, kreśląc malutkie kółka.

Moja dłoń spoczywała na jej ramieniu, obejmując czule zgrzaną Polkę.

- Fakt... Byłem. - potwierdziłem, posyłając jej szczery i delikatny uśmiech.

Sięgnęła dłonią po moją opaskę. Odsunąłem głowę w bok, nie pozwalając jej na ruch.

- Nie radzę... Nie chcesz tego widzieć. - oznajmiłem, opuszczając głowę z powrotem.

- Co ci się stało? - zapytała ciekawie.

- Pewnie oczekujesz bohaterskiej odpowiedzi, że pamiątka z frontu. Na początku wojny, gdy sprawdzałem z żołnierzami czy budynek jest pusty, wybuchł granat... dostałem odłamkiem. - zacisnąłem usta w wąską linię, przypominając sobie tamtą sytuację, a na wspomnienie okropnego bólu jakiego wtedy doznałem przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.

- Przykro mi... - przygryzła wargę, spuszczając wzrok, jak gdyby zrobiła coś złego.

- Przestań... Przyzwyczaiłem się. 

- Ale jesteś z nią bardzo męski, przystojniak. - uśmiechnęła się uroczo.

Aktualnie leżałem z nią w łóżku. Jej dotyk sprawiał mi niezwykłą przyjemność, a kojący głos wypełniał pustkę, którą odczuwałem przez wiele dni.

- Jesteś tu sam? W Polsce? - zapytała.

Pokiwałem twierdząco głową, a przez myśl przewlokła mi się Linda, z którą rzekomo miałem dziecko. Wciąż jej nie wierzę, ale nie mam serca zostawić tego dzieciaka w rękach Lindy. Nie wiem, czy obudziłby się w niej matczyny instynkt. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze, na samo wspomnienie ostatnich wydarzeń, od których wolałbym uciec... a właśnie to robiłem.

- Co ty tak pobladłeś? - zaśmiała się leciutko, spoglądając z szerokim uśmiechem.

- Nic... - przybrałem rozpromieniony wyraz twarzy, nie chcąc obarczać jej moimi problemami.

Milczeliśmy tak dłuższą chwilę, przytuleni do siebie. Coraz to mocniej uciskałem kobietę swoim ramieniem. Dawało mi to poczucie... poniekąd bezpieczeństwa. Po prostu jej bliskość mnie koiła.

- Dalej to do mnie nie dociera... - prychnęła rozanielona, patrząc żywo w moje oko. 

- Nie rozumiem... - uśmiechnąłem się, chcąc wysłuchać tłumaczenia kobiety.

- No wiesz... Ja... To takie... Może moja metafora zabrzmi dziwnie, ale wiesz jak smakuje zakazany owoc. - mówiła niepewnie, najprawdopodobniej zastanawiając się czy zrozumiem - Jestem ciekawa co będzie dalej... Czy przyjdzie mi za to zapłacić. - mówiła z lekką fascynacją, co mnie dziwiło... Powinna się raczej bać.

- Nie obleciał cię strach? - zapytałem, pocierając jej ramię dłonią.

- Może w tym momencie czuję się tak pewnie i bezpiecznie - spojrzała na swój bark, na którym spoczywała moja ręka -  wiem, to dziwne, ale mam poczucie jakby to się nigdy nie wydarzyło, a ja w każdej chwili mogłabym po prostu zniknąć, wyparować, jeżeli ktokolwiek poruszyłby taki temat. Uwielbiam ten błogostan, pragnę odczuwać go częściej. Poza tym, to takie absurdalne... ja i Niem... - urwała na chwilę - ty. - dokończyła.

- Jak ciebie słucham, to od razu zarażam się tą twoją euforią. - doprawiłem humoru Wandzie, uśmiechając się do niej od ucha do ucha.

- Powinienem chyba uciekać, choć naprawdę nie chcę. - zapewniłem brązowooką, która na pierwsze słowa poderwała się, a źrenice zmniejszyły się jej znacznie - sąsiedzi zaczną coś podejrzewać. - chciałem wstać, lecz dziewczyna nie pozwoliła mi na to. 

- Chyba już co nieco słyszeli. - fuknęła kręcąc głową i rumieniąc się mocno, co wywołało uśmiech na mojej twarzy - Poza tym, przyszedłeś w cywilu, kto by pomyślał, że jesteś... no wiesz, a jeśli nawet to niech przychodzą i to od razu z pistoletem! A niech mnie zabiją, jeżeli by im wtedy ulżyło.

Nie mogłem zachować powagi, słysząc te nieco dziecinne teksty, lecz uważałem to za urocze. Naprawdę jej osobowość mi podpasowała.

- Nie pozwoliłbym na to... - pokręciłem głową z uśmiechem. - Jednak naprawdę muszę iść. - nie chciałem wspominać jej o tym, że w domu czeka na mnie nastolatka, która najpewniej zastanawia się, gdzie jej żywiciel.

Zacząłem wstawać, a kobieta przestała protestować. Usiadłem na brzegu łóżka, odruchowo szukając ubrań. Za chwilę przypomniałem sobie, że garnitur leży na podłodze w salonie.

- Zostań, proszę... - obróciłem się, gdy usłyszałem chwytający za gardło, uroczy głosik. 

Ujrzałem Wandzię, która wyglądała jak rusałka brodząca w wodzie. Siedziała, nogi zakryte miała pozwijaną pościelą. Długie włosy spływały po barkach, zasłaniając po części jej biust. Patrzyła na mnie spomiędzy lśniących kosmyków. I weź tu teraz pójdź! Prawidłowe było porównanie jej do rusałki... Wystarczał jej wzrok i dotyk, abym uległ i posłusznie wykonał jej prośbę. Wiedziałem, że zostanę, ale chciałem się z nią jeszcze podroczyć...

- Chciałbym... - zacząłem, powoli wstając i uśmiechając się pod nosem.

- Proszę! - złapała mnie za rękę, patrząc błagalnym wzrokiem. 

Opadłem na materac, pod którym stelaż chrząknął, zmuszony udźwignąć mój ciężar. Zadowolony, uśmiechając się z zębami obserwowałem radość dziewczyny, która w sekundzie znalazła się nade mną. Jej uśmiech był równie szeroki jak mój, lecz od niej biło nieco większym entuzjazmem.. Moja głowa znajdowała się teraz pomiędzy jeb rękoma, na których się podpierała. Zamknąłem oczy i poczułem jak Wanda złączyła nasze usta, po chwili błądząc ręką po mojej twarzy i szyi. 

- Dziękuję...  - wyszeptała - każdy zawsze mnie zostawiał. - znów złączyła nasz usta, lecz ja również miałem pytanie.

- Miałaś więce... - chciałem mówić dalej, lecz mi przerwano, za co oczywiście nie żywiłem urazy.

- Jesteś pierwszym Niemcem. - rzuciła i wróciła zażyłości.

Oderwałem dłoń od prześcieradła i położyłem na jej łopatce. Przejechałem powoli do góry, wjeżdżając palcami między bardzo ciemne blond włosy. Po dłuższej chwili delikatnie i powoli przestaliśmy, jednak zostając w bliskości. Dziewczyna błądziła wzrokiem po mojej twarzy, co sprawiało mi sporą radość, widząc takie zainteresowanie moją osobą. Naprawdę odczuwałem szczęście, widząc, że ktoś zwraca na mnie uwagę, szczególnie taką. Linda przy spotkaniach miała mnie gdzieś, wręcz kochała mi dogryzać, ile tylko się dało. Każda inna gdy tylko osiągnęła to, czego chciała, albo zajmowała się czytaniem jakiejś książki, albo mówiła coś, co brzmiało jak ,,dziękuję, do widzenia, odezwę się kiedy tylko będzie potrzeba!". 

- Pewnie już się nigdy więcej nie spotkamy... - nieco posmutniała.

- Dla twojego bezpieczeństwa wolałb... - zacząłem, lecz po raz kolejny zostałem uciszony.

- W dupie miej moje bezpieczeństwo. Mam spore szczęście... Ja sobie poradzę. Nie patrz na to i powiedź mi, czy mówię prawdę.

- Nie chciałbym, aby to była prawda... - wyjawiłem, naprawdę szczerze, a głos zmiękł mi straszliwie, aż sam się zdziwiłem.

Podczas rozmowy usiedliśmy naprzeciwko siebie. Bursztynowy wzrok wlepiony był z utęsknieniem w mój, a ja coraz bardziej zastanawiałem się i w pewnym sensie bałem, co dalej wyniknie z naszego spotkania. W końcu dziewczyna zmiękła i spuszczając wzrok, położyła się, wtulając mocno w poduszkę. Od razu zrobiłem to samo, przysuwając maksymalnie do kobiety. Położyłem dłoń na jej talii i wpasowałem szczękę w zagłębienie jej szyi. Ona wygięła rękę i pogłaskała mnie po głowie.

- Przydałoby się zgasić światło. - uśmiechnęła się zadowolona.

-  A i to była sugestia? - oderwałem twarz od jej szyi i spojrzałem na nią zabawnie. 

Ona wywróciła oczami i spojrzała potwierdzająco. Westchnąłem bezradnie i wstałem, aby wykonać prośbę. Po omacku znalazłem ramę łóżka i delikatnie położyłem się na materacu. Już chciałem wrócić do poprzedniej pozycji, ale ciemnooka odwróciła się i nim zdążyłem się zorientować, już leżała wtulona we mnie. Tak rzadko miałem okazję spędzić noc w taki sposób. Tak przyjemnie, tak blisko i czule. 

***

13 Grudnia 1943 roku

Rudolf Maier

- Nie wiecie jak karać za okradanie naszych kobiet? To żona Oberführera, miernoty! Będziecie tak stać, do cholery? Zaraz zobaczycie, kurwa, co się robi za takie przewinienie! - wydarł się przyjaciel Thorstena, który stojąc chyba próbował wyciszyć się i nie zwracać uwagi na Brigadeführera, który darł się na szeregowych. Skuliłem się oczywiście, bojąc reprymendy. - Rudolf, pokaż tym ciotom, co mają zrobić! - podszedł, a ja wyprostowałem się na baczność. Złapał za moją kaburę i odbezpieczył mój pistolet. Wepchnął mi go do dłoni i spojrzał na młodego chłopaka, który stał trzęsąc się cały. Ja zresztą zacząłem iść w jego ślady. Spojrzałem na swojego przełożonego, który przytaknął tylko głową, pogodzony z tym, że tak być musi.

Obróciłem się w stronę chłopaka z kręconymi, czarnymi włosami. Łzy spływały mu po policzkach, uderzając o zaśnieżoną ulicę wraz z kroplami deszczu i sporymi płatkami śniegu, które spadały z pochmurnego nieba. Moje nogi odmawiały posłuszeństwa, nie... nie mogłem zabić tego chłopaka. Za co? Za to, że chciał zabrać kawałek bułki komuś, kto w domu ma ich z dwadzieścia?! A jeżeli on chciał zanieść to swojemu rodzeństwu, albo matce, komukolwiek? Nawet sam ją zjeść! Wygląda okropnie, jak wrak człowieka. Ja nie dam rady, ja nie mogę tego zrobić. Chciałem się odezwać, ale zacząłem się jąkać, więc umilkłem, nie ruszając się z miejsca.

- No, Herr Untersturmführer, pan pokażę jak to się robi! W końcu zajebał bułkę Frau Buhrich! - odezwał się jeden z żołnierzy, tonem bardzo rozbawionym.

- Poza tym to Żydek! Uciekł z Getta! Pewnie chciał zanieść troszeczkę reszcie szczurów, kryjących się po kątach po tych zawszonym ulicach! - słychać było następnego.

- Dalej Rudolf, nie mamy całego dnia! - dodał Brigadeführer, patrząc na stojącego pod parasolem Oberführera z żoną, która nienawistnie spoglądała na trzęsącego się ze strachu i zimna chłopaka.

Trząsłem się cały, czego nie było widać pod ciężkim płaszczem i usztywnioną czapką. Jeżeli tego nie zrobię, będę nieposłuszny, co będzie groziło rozstrzelaniem. Wciąż nie mogę nawet myśleć o tym, że mam pozbawić go życia. Ruszyłem... Postawiłem jeden, ciężki i długi krok. Zaraz drugi... trzeci, czwarty, aż w końcu stałem przed chłopakiem.

- Nie, proszę... - wychlipał, a ja przeklinałem umiejętność rozmawiania po polsku - ja przepraszam, ja byłem głodny, przepraszam, tak bardzo przepraszam, ja, proszę, nie zabijaj mnie, nie zabijaj, przepraszam, błagam, nie... - szeptał z prędkością karabinu maszynowego, próbując nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. 

- On nie wygląda na Izraelitę... - chciałem przedłużyć czas, który nieubłaganie szybko dążył do egzekucji.

- Kurwa... - rzucił jeden z szeregowych.

- Cicho bądź. - usłyszałem głos Horsta, jedynego normalnego spośród wszystkich z grupy. Bardzo go lubiłem, jak widać z wzajemnością.

- Zaraz to sprawdzimy. Będzie troszkę ubawu! Kręcony, zdejmuj spodnie. - krzyknął Brigadeführer.

Chłopak przede mną wystraszył się i pokiwał przecząco głową, nawet jej nie podnosząc. Nie dziwie się, też bym nie podniósł, ale gacie ze strachu ściągnąłbym od razu...

- Günter, Fritz! - zaraz słychać było jak o skuty lodem chodnik uderzają podkute oficerki.

Oboje żołnierzy z mauserami znaleźli się przy nas. Günti, tak na niego mówiliśmy celował w młodzieńca, a Fritz rozkazywał.

- Ściągaj spodnie. - skinął do niego głową.

Dowództwo jest całkiem pozbawione jakiejkolwiek godności. Miałem chociaż nadzieję, że Thorsten zacznie jakoś interweniować, w końcu jest tu najwyższy stopniem... Wkopałem chłopaka w jeszcze większą biedę i do tego przysporzę mu wstydu. Chciałem inaczej...

Czarnowłosy stał dalej, trzęsąc się straszliwie i udając, że nie słyszy. 

- Dalej kurwa! - ryknął drugi i przystawił oko do celownika.

Chłopak z rozpaczliwą miną ściągnął gdzieniegdzie porwane spodnie do kolan, nie podnosząc głowy.

- Dalej! - uderzył go w ramię Fritz.

Teraz złapał za przyduże szorty, a ja odwróciłem głowę w bok, nie spoglądając na żenujący ten widok.

- Hahaha! - zaraz dwójka zaniosła się głośnym śmiechem.

- I jak, Rudolf, Żyd czy nie? - Brigadeführer zapytał złośliwie, widząc, że moja twarz jest skierowana w zupełnie inną stronę. - Thorsten, weź ty go w końcu przyzwyczaj... On jest zbyt... wrażliwy. Do tego najwyraźniej zalicza ten pomiot do ludzi... - warknął do nieporuszonego Gruppenführera.

- Więc mnie wyręcz. - rzucił, przełykając ślinę i patrząc się z wyższością na przyjaciela, który od razu ruszył w naszą stronę. Widziałem po swoim dowódcy, że jest na mnie zły, wręcz zawiedziony, ale przecież on też nie pochwala takich zachowań! 

Widziałem zbliżającego się do mnie, wkurzonego generała i wiedziałem, że zaraz nie będzie ciekawie, a w aucie nasłucham się, ile to Thorsten się za mnie wstydził.

- Rudolf, do cholery, no powiedź mi, czy to Semita czy nie? - szybko wskazał palcem na chłopaka. 

- Tak się nie godzi... - szepnąłem pod nosem.

Wciąż nie dałem rady obrócić się w jego stronę. Poczułem jak mój kark został chwycony i wykręcony. Chłopak płacząc patrzył w moje oczy, a ja nie zamierzałem odwrócić od niego wzroku. Schowałem szyję w barkach, lecz uścisk przyjaciela mojego przełożonego wcale się nie rozluźnił. 

- Rudolf do cholery spójrz i mi odpowiedź! Widzę, że nie patrzysz. - potrząsnął mną ze złości, a ja wciąż nieugięcie nie spuszczałem wzroku. - Bo zaraz usadzę cię na kolanach i wtedy poprzyglądasz się dokładnie... - warknął mi do ucha, patrząc prosto w oczy.

Przełkąłem głośno ślinę i spojrzałem w dół na ułamek sekundy zaraz zabierając głowę do góry.

,, Tak! Jest Żydem! " Już chciałem zadowolić Brigadeführera, ale zobaczyłem jego palec przed oczami.

- Gówno widziałeś, ja chcę, abyś stwierdził jakiej jest rasy.

Zmuszono mnie do powtórnego oglądania części ciała obdartego z godności chłopaka. Stałem z kamienną twarzą, czekając, aż Brigadeführer pozwoli mi przestać.

- I co?

- Jest Izraelitą. - oznajmiłem przez zaciśnięte zęby, a mój kark automatycznie został uwolniony.

- Ogarnij się, Rudolf. - klepnął mnie w ramię - Teraz zrób swoje.

Odszedł do szeregu wraz z dwójką.

- Naciągnij te spodnie... - rozkazałem zdegustowany, wspominając niezbyt przyjemne widoki sprzed paru chwil.

Chłopak od razu rzucił się w dół, aby panicznie zakryć się i znów pokornie stanąć przed obliczem śmierci - mną.

Nie mogłem nadużywać już cierpliwości innych. Uniosłem pistolet w górę, a lament od razu się zaczął :

- Nie, przepraszam. Przepraszam, nie rób... Błagam... - znów mówił z prędkością światła i upadł na kolana, wpadają w szloch. Nie mogłem dłużej na to patrzeć i wycelowałem w jego głowę, a ręką machała mi się okropnie. Pragnąłem ją uspokoić, aby nie trafić w złe miejsce i nie przyczynić się do ciężkiej i wolnej śmierci. Trzymałem ten cholerny pistolet, starając się nie dać uciec ani jednej łzie z oka. Palec nie mógł drgnąć na spuście, nie byłem w stanie tego zrobić.

- Rudolf... - było słychać w oddali mojego kolegę.

Gdy nacisnąłem spust miałem ochotę krzyknąć z całych sił. Zamiast mojego krzyku wszyscy usłyszeliśmy pusty dźwięk i ciszę, którą zakłócał szloch chłopaka.
Odwróciłem się do dowództwa, które patrzyło na mnie poirytowane.

Wystrzeliłem tym razem w niebo i rozniósł się ten sam, pusty dźwięk.

- Zamókł! - oznajmiłem reszcie, ciesząc się, że nie będę musiał...

- Przypieprz mu nim! - idiotyczny pomysł poddał Fritz, który od razu wszyscy podłapali.

Thorsten wiedział, że tego nie zrobię. Wystąpił z szeregu, a dobrze wiedział, że jego rozkaz wykonam mimowolnie, choćbym nie wiem co chciał i co robił, kiedy on mówił, ja musiałem. Zrównał się ze mną, a ja od razu zacząłem.

- Ale...

- Uderz go. - padły słowa, a ja zawahałem się, lecz widząc jego wzrok...

- Da mi Pan swoją broń, proszę... - spojrzałem błagalnie, lecz Thorsten zaprzeczył.

- Oni oczekują, że go zatłuczesz. Rudolf ja wiem, że ty masz swój honor i nie jesteś w stanie pobić niewinnego człowieka na śmierć, ale zdecyduj się, ty, albo on. Nie będę dał rady cię uratować. Jesteś nazistą i masz zabijać takich jak on. Takie mamy rozkazy, a teraz ty masz rozkaz go pobić. - szatyn skończył i widziałem, że było mu przykro mnie do tego zmuszać.

- Nie proszę... Błagam - znów zaczął, ale Thorsten uciszył go zabójczy spojrzeniem.

- Uderzyć go! - Thorsten wydał rozkaz, a ja drgnąłem.

Zamknąłem oczy, wykrzywiając usta w dół i pchnąłem chłopaka, który od razu upadł w śnieg. Podbiegłem i usiadłem na nim okrakiem, oplatając palcami jego szyję, jednocześnie płacząc.

- Ja przepraszam... - wychlipałem cicho chłopakowi...

- Wszystkie bliskie ci osoby będą nieszczęśliwe... - wysyczał powoli - zobaczysz... Żeby was piekło... - nie skończył, ponieważ przydusiłem go mocniej.

Od razu pomyślałem o Herthcie, potem do głowy przyszedł mi Joachim... Widziałem jeszcze jak czarnowłosy ostatkami sił zmusił się do uśmiechu. Przestałem nad sobą panować, obróciłem głowę w lewo, nie wiedząc czemu. W zasięgu mojego wzroku znalazła się bryła lodu. Puściłem jego gardło, a moje ręce same uniosły kawał o ostrych bokach. Bryła została uniesiona w górę, a siła skierowana była na narzędzie zbrodni, które uderzyło z impetem w skroń chłopaka. Kawał lodu upadł obok, a z jego czoła zaczęła spływać stróżka krwi. Jego ciało zrobiło się bezwładne. Nie dochodziło do mnie, co właśnie robię i dlaczego tak robię. Dyszałem ciężko i obróciłem się w stronę swojego dowódcy, który patrzył na mnie z wytrzeszczem. Dopadłem do jego kabury i wyciągnąłem pistolet.

- Rudolf! - Thorsten chciał odebrać swoją pukawkę lecz przeładowałem ją błyskawicznie i pochylając się, oddałem strzał w głowę nieprzytomnego. Przymknąłem oczy, czując jak krew rozbryznęła się na mojej twarzy i części munduru. Podczas gdy się cofałem, mój palec kolejny raz pociągnął za spust, rozrywając brzuch ciemnowłosego. Nagle zrobiło mi się zimno, a wzrok oprzytomniał. Spojrzałem na broń w mojej ręce i ciało chłopaka. Od razu zacząłem drżeć, a w płucach zabrakło powietrza. Co się ze mną stało, jak ja mogłem!? Pierwszym odruchem było ponowne przeładowanie pistoletu i wycelowanie sobie w podgardle. Stałem tyłem do reszty, więc nikt nic nie zauważył. Już zacząłem naciskać, gdy nagle poczułem dłoń, która złapała mnie mocno za biceps i odebrała broń. Thorsten patrzył na mnie wystraszony. Ja wyglądając jak ostatnie nieszczęście wlepiałem w niego pusty wzrok.

- Co on ci powiedział? - zapytał mnie zdezorientowany Weiser, ale ja uwolniłem się z uścisku i otarłem łzy.

Zawróciłem się i ruszyłem w stronę brygady, która stała oczarowana moim zachowaniem, a żona Oberführera przyklaskiwała z zadowoleniem. Thorsten od razu dorównał mi kroku, zaczynając dziwnym tonem.

- Na dzisiaj koniec, choć, odwiozę cię do domu. - zaproponował.

- Wrócę na piechotę. - oznajmiłem, patrząc martwo przed siebie. 

Thorsten nie chcąc wzbudzać podejrzeń reszty szedł ze mną dalej i mówił półgłosem.

- Bez durnych pomysłów. Takich jak przed chwilą. - przestrzegł i poszedł do reszty, zabierając mi mój pistolet i dając znak, aby żołnierze sprzątnęli ciało. 

- Panie Untersturmführer... To było... - zaczął jeden, stojąc w szeregu, lecz Horst uciszył go, patrząc na mnie ze współczuciem.

Wymieniłem z nim spojrzenie i ruszyłem przed siebie, zostawiając ich w tyle. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię, zniknąć, nie istnieć. Nienawidzę siebie... Zasługuję na śmierć, jestem okropny. 

- Rudolf! Gdzie ty... - słychać było w oddali nawoływanie Brigadeführera, które uciszył Weiser.

- Ma spotkanie. Zostaw go. 

Piętnaście minut spacerowałem tak zamarzając i roniąc łzy. Było już ciemno. Zatrzymałem się przed jednym z kościołów i spojrzałem, mierząc go od góry do dołu. W głowie przewijały się wspomnienia z dzieciństwa, kiedy matka zawsze zaganiała nas do kościoła... Przeszedł mnie dreszcz, a nogi same ruszyły w stronę uchylonych drzwi, przez które ulatywało ciepłe, żółte światło. Otworzyłem wrota, które zaskrzypiały. Z siedemdziesiąt metrów przede mną znajdował się ołtarz, który oświetlały grube, palące się świece. Po prawej widniał obraz Matki Boskiej, po lewej zaś osoby, której nie byłem w stanie odszyfrować. W ławkach siedzieli ludzie, których było bardzo mało. Klęcząc i modlili się. Niektórzy odwrócili się, słysząc dźwięk, który zrobiłem. Zostałem obrzucony wrogimi i zdegustowanymi spojrzeniami głęboko wierzących. Wciąż nie mogłem opanować płaczu, całe szczęście nie wydawałem żadnych odgłosów, tym samym nie przeszkadzając ludziom. Przetarłem policzek, a na rękawiczce zobaczyłem rozcieńczone ślady krwi. Rozejrzałem się powoli po kościele. Po prawej jak i lewej stały konfesjonały. Ten po lewej był pusty,  w prawym siedział kapłan, a w kolejce czekały dwie osoby. Zdjąłem czapkę, na której widniała trupia czaszka i trzymałem ją pod ramieniem. Powoli podszedłem do ławki, a moje buty niosły echo. Siedziała tam starsza, siwa kobieta. Za spowiadającym się rudowłosym chłopakiem klęczała dziewczynka, mogła mieć może z 11 lat. Starsza pani spojrzała wystraszona w moją stronę i zaczęła robić znak krzyża, lecz widząc, że płaczę, przestała, zmieniając wyraz twarzy na nieco delikatniejszy. Rzuciłem się na kolana, spuszczając głowę w dół. Na posadzkę skapnęły słone łzy, których wylałem już litry. Powoli się przeżegnałem, próbując zapanować nad emocjami, co niezbyt mi szło. Drżałem, w głowie próbując nawiązać kontakt z samym Bogiem... Nawet nie wiedziałem, kiedy starsza pani zaczęła klęczeć, czekając aż dziewczynka skończy prywatną rozmowę. Odeszła od konfesjonału, a starsza pani próbowała wstać i podejść, lecz miała z tym problem. Poderwałem się zapuchnięty i chwyciłem ją za ramię. Siwa kobieta zlękła się i spojrzała, co się dzieje. Pociągnąłem nosem i starając nie patrzeć się w jej oczy pomogłem wstać staruszce, która skinęła w podzięce głową i podreptała do kratek oddzielających grzesznika od kapłana. Minęły ze dwie minuty kiedy rozległo się pukanie, a babcia odeszła do ławki, odmawiając najpewniej pokutę. Zląkłem się, że nie zostanę przyjęty... Wstałem jednak i zamiast podejść do krateczki, stanąłem przed drzwiczkami do konfesjonału. Kapłan uniósł głowę i przerażony wlepił we mnie wzrok. Do tego wszędzie miałem na sobie krew... Pewnie pomyślał, że przyszedłem wybić cały kościół.

- Można się wyspowiadać...? - spytałem w swoim ojczystym języku.

- Nie rozumiem po niemiecku... - pokręcił głową.

- Mógłbym się wyspowiadać? - kolejna łza spłynęła mi po policzku. - Proszę... - spytałem w języku polskim.

Patrzyłem na księdza z nadzieją.

- Chodź, synu... - wskazał na miejsce po swojej lewicy. Uklęknąłem nachylając się nad otworami, które umożliwiały mi konwersację. - Powiedź, kiedy byłeś ostatnio u spowiedzi?

- Nie pamiętam... - pociągnąłem nosem, opierając głowę o ścianę konfesjonału. 

- A czym zgrzeszyłeś? - spytał, gotów wysłuchać.

- Ja... proszę księdza, zabiłem tyle niewinnych osób. Jestem okropnym człowiekiem... Ja już nie mam siły, nie dam rady tego dźwigać... proszę... - przestałem mówić, kiedy zorientowałem się, że spowiadający mnie kapłan stoi za mną. 

- Chodź... - oznajmił i powolnym krokiem udał się do ołtarza. 

Wstałem, przecierając oczy i dołączyłem do duchownego. Za chwilę zaprowadził mnie do pomieszczenia, z którego było wejście na kościół i wyjście na zewnątrz. Zamknął za nami drzwi i usiadł na jednej z ławek.

- Siądź...  - położył dłoń, wskazując mi miejsce, w którym mogłem spocząć.

Usiadłem, tak jak kazał i spojrzałem mu w oczy.

- Powiedź, czy żałujesz swoich czynów? - spytał, nie bojąc się mnie już.

- Tak, bardzo... - zaszlochałem, zsuwając się na kolana i klęcząc przed nim. - Tak bardzo żałuję... - nie mogłem się opanować.

- Bóg chce, abyśmy zauważali swoje błędy i szli jego drogą. Kocha nas wszystkich, bez względu na to, jak wyglądamy, w jakim języku mówimy czy też z jakiego kraju jesteśmy. Najgorszą sprawą jest krzywda bliźniego... Jezus nie może patrzeć, jak jego dzieci mordują się nawzajem, powinieneś to zmienić, Synu. Cierpisz też i ty! 

- Przebacz mi, panie... - położyłem pięść na lewej piersi, spuszczając głowę.

- Będę się za Ciebie modlić... - położył dłoń na moim ramieniu. - Pamiętaj, w świątyni zawsze znajdziesz miejsce. 

- Dziękuję... - powiedziałem, nie za bardzo pamiętając, co powinienem odpowiedzieć.

- Wiara uświęca... - rzekł, przytakując sam sobie. - Idź w pokoju.

Wstałem, przeżegnałem się i w dziwnym stanie opuściłem święte miejsce, udając się do domu. 

                                                                                 ***

Siedziałem w fotelu, patrząc martwo w ścianę. Usłyszałem pukanie do drzwi. Nie miałem ochoty wstawać, a tym bardziej z kimś konwersować. 

- Rudolf? - usłyszałem stłumiony głos mojego westchnienia. 

Od razu zmieniłem nastawienie, lecz wciąż niezbyt pogodny otworzyłem drzwi.

- Hejka. - weszła i pocałowała mnie w usta, zaraz patrząc głęboko w oczy. - Co się stało?

Milczałem, spoglądając na Herthę.

- Rudolf, co jest? - złapała mnie za policzki i spojrzała wystraszona. 

Pociągnąłem tylko nosem, a oczy znów zrobiły się szklane. 

- Byłem dzisiaj... Musiałem rozstrzelać... - wycedziłem łamiącym się głosem. 

- Boże... Rudi... - przeciągnęła, zawieszając się na mojej szyi i tuląc mnie. - Chodź do salonu, opowiesz mi wszystko powolutku.

Przeszliśmy do pokoju, a ja zacząłem mówić. 

- Złapali młodego chłopaka. Próbował ukraść bułkę. Wszyscy mówili, że jest Żydem. Ja miałem go zabić...  Pistolet nie wystrzelił, a oni kazali mi go załatwić. Inaczej skazali by mnie za nieposłuszeństwo. Ja... rzuciłem go na ziemię i zacząłem dusić. On... uśmiechnięty powiedział, że wszystkie bliskie mi osoby będą spotykać nieszczęścia. Od razu pomyślałem o tobie... wpadłem w jakiś trans, wziąłem obok bryłę lodu i cisnąłem nią w chłopaka. Zaraz potem wyrwałem broń Thorstenowi i oddałem dwa strzały. Stanąłem, patrząc na rzeź jaką uczyniłem. Przyłożyłem pistolet pod swoją brodę... - chciałem mówić dalej, ale Herthcie zmniejszyły się źrenice, a cera pobladła.

- Co zrobiłeś? - wytrzeszczyła na mnie oczy, a głos jej się załamał.

- Ale, ten chłopak, jak patrzyłem na niego...

- Nic mnie nie obchodzi jakiś chłopak! Rudolf, chciałeś się zabić!? - krzyczała i uderzyła pięścią w moją klatkę, na co spojrzałem w dół, aby dostrzec jej zdesperowany wzrok. - Chciałeś mnie zostawić samą? Bo zabiłeś jakiegoś żydowskiego chłopaczka, który i tak by zginął!? Jak mogłeś w ogóle chcieć zrobić takie coś? - krzyczała, a z oczu zaczęły lecieć jej łzy.

- Hertha... ja... nie wi... - znów mi przerwano.

- I niby myślałeś wtedy o mnie? Masz żyć, dla mnie, ja cię kocham ty durniu! - objęła mnie i ścisnęła mocno, płacząc. 

Ja również zacząłem ronić łzy, widząc, jak bardzo przejęła się dziewczyna. 

- Przepraszam, tak bardzo przepraszam... - schyliłem głowę i położyłem ją na głowie kobiety.

- Nie masz prawa targnąć się na swoje życie, choćbyś miał zrobić najgorszą rzecz na świecie! Masz zabić kogo trzeba, aby samemu przeżyć. Ja nie dam rady sama, bez ciebie...

Nigdy wcześniej nie pytałem Herthy o związek... Nieco się bałem, ale... 

- Jesteś tylko moja. Jesteś? - złapałem ją w talii patrząc z nadzieją w jej oczy.

- Nikogo innego, Rudi... - złączyła delikatnie nasze usta, całując mnie czule. - Chodź, idziemy spać. Za dużo tobie wrażeń jak na jeden dzień... - poprowadziła mnie za rękę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro