Laseczka Rudolfa ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Drzwi od chaty się otworzyły, słychać było jak do pomieszczenia wchodzi parę osób. Bożena poderwała się, krzycząc radośnie.

- Tata! - pobiegła i wpadła w objęcia wysokiego, umięśnionego mężczyzny.

- Córeczko, jak dobrze, że nic Ci nie jest. Jesteś cała? - zapytał jak najszybciej był w stanie.

- Nie, dzięki Panu Joachimowi wam również nic nie jest. - stwierdziła radośnie.

Byłem już w drodze do drzwi wyjściowych, lekko przytłoczony sytuacją, chciałem ulotnić się jak najszybciej.

- Jak to? - spytała kobieta w wieku jej ojca, zapewne jego żona i matka Bożeny.

Dziewczyna podbiegła do mnie, zagradzając mi wyjście. ze

- Powiedział tej... - przerwała na chwilę, jakby przeklinając w myślach Lindę - Pani, żeby zostawiła mnie i was nie straciła.

Rodzina nic nie odpowiedziała, mierzyła mnie tylko ze strachem i niewątpliwą pogardą, co było rzecz jasna naturalne.

- Do widzenia Bożenko. - uśmiechnąłem się smutno do dziewczyny i wyminąłem ją, kierując się do drzwi.

Poczułem jak ktoś za mną podąża. Przed progiem znów zatrzymała mnie młoda brunetka.

- Dziękuję -  przytupnęła leciutko.

Uśmiechnąłem się do niej szczerze i poczochrałem jej czuprynę. Kiedy tylko wyciągnąłem do niej rękę, matka zamarła, a ojciec nabuzował się przeokropnie. Tak, to czas, abym w końcu wyszedł.

Zamknąłem za sobą drzwi, rozglądając się dookoła. Nikogo z naszych tu nie ma. Wyszedłem na drogę, widząc w oddali jak żołnierze wciąż biegają, jednak miałem wrażenie, że panuje jakieś wielkie poruszenie.

Ruszyłem więc piaskową drogą, gdy doszedłem, zobaczyłem Thorstena z innym żołnierzem, niosących czyjeś ciało. Wyglądały jak zwłoki... Nie chciałem nic krakać, ale... Czyżby znaleźli Wolfa?

Podbiegłem do dwójki, zalewając ich falą pytań.

- Co z nim? - spytałem, patrząc na poharataną twarz Oberführera.

Teraz to dziewczynki raczej będą się go bały... Ajaj...

- Jest w ciężkim stanie. - rzucił Weiser, nawet nie obracając się w moją stronę.

- Był sam czy schwytaliście bandytów? - wciąż zasypywałem Gruppenführera pytaniami.

- Był sam, w jednej z leśnych ziemianek. - rzucił lekko zdenerwowany.

Stanąłem w miejscu, postanawiając już nie męczyć Thorstena.

Odruchowo obróciłem się, słysząc trąbienie auta. Bordowy samochód stał odpalony, a kierowca mierzył mnie złowrogo. Nie byłem pewny, co mam zrobić, więc wciąż stałem, patrząc na Lindę. Kobieta machnęła na odwal dłonią, dając mi znać, abym przyszedł do samochodu.

Udałem się truchtem w stronę auta, zastanawiając się, czy temat " Kochanie" zostanie poruszony, czy to przemilczy i jak gdyby nigdy nic, kiedy nadarzy się okazja mnie wykorzysta.

Usiadłem na miejscu pasażera i spojrzałem na kobietę, która mierzyła mnie już obojętnie, co było tylko przykrywką.

- Ty cholerny draniu... - zaśmiała się, kręcąc głową. - Proszę bardzo, uratowałeś ich. - fuknęła zła.

Milczałem, czekając na dalszą część.

- Niezły z Ciebie aktor, Joasiu! - dała w pedał, zostawiając biednych żołnierzy w tumanie kurzu.

- Ale ja nie żartowałem. Tak trudno Ci wbić do głowy, że ja ciebie dalej kocham? - mówiłem to już bez większych emocji, bo powtarzałem to kobiecie już nie raz, nie dwa i nie trzy... Zawsze obracała to w dobry żart. Kiedyś, przed wojną? Rękę by sobie za mnie uciąć dała, a teraz... Poczekajcie kogo ja tu z jej fagasów znam...
Friedrich, Wolf, pewnie Detlef, Erich, jest jeszcze taki jeden Bruno i... i ja.

- Ha! Dobre. Miałam taką nadzieję, że naprawdę mnie kochasz... ale czar prysł, razem z twoim wojennym wyjazdem. - parsknęła, skupiając się na drodze.

Co takiego proszę....?

                             ***

Waleria Badosz

Wracałam właśnie do Rudolfa z zakupami, kiedy usłyszałam przed sobą głośne "Uciekać!". W tej części miasta bywałam rzadziej, uliczka była wąska, bez żadnych dodatkowych wyjść. Ludzie przede mną zawrócili się momentalnie, biegnąc w popłochu. Wiedziałam, co to. To łapanka. Automatycznie zawróciłam się na pięcie i już chciałam biec przed siebie, kiedy zauważyłam, że nas otoczyli. Nie było już gdzie uciekać, Niemcy powoli zaczęli nas zagarniać. Stałam tak wystraszona i wędrowałam wzrokiem po spanikowanych ludziach. Nieco mi ulżyło, myśląc, że jestem "Niemką", czar jednak prysł, przypominając sobie, że zapomniałam wszelkich papierów.
W ułamku sekundy poczułam jak ktoś ciągnie mnie za ramię i prowadzi w stronę krat, oddzielających jedno z przejść pomiędzy uliczkami. Osoba o długich, ciemnych blond włosach wpadła z impetem na żelazne drzwi, które odskoczyły. Ciągnęła mnie tak długim korytarzem. Ja nie zamierzałam się sprzeciwiać, wręcz dotrzymywałam jej kroku. Skręciła w prawo, podbiegłyśmy jeszcze chwilę, zaraz znów ostry skręt w lewo i tak znalazłyśmy się pośród ozdobnych kwiatów, krzaków i dwóch ławeczek. Całe to miejsce oddzielały od korytarza, duże, dębowe drzwi. Dziewczyna zatrzasnęła je i rzuciła się na ziemię, szukając czegoś. W końcu wygrzebała spod kamienia klucz, którym zamknęła wrota. Po chwili usłyszałyśmy tylko głośne " Scheiße!".

Kobieta odwróciła się do mnie. Odsapnęła i uśmiechnęła się szeroko, spoglądając mi w oczy. Od razu zwróciłam uwagę na nie ubogi strój mojej wybawczyni. Makijaż, kolczyki, naszyjnik, do tego ładna, bawełniana sukienka, buty na obcasie... No, no, albo bogata rodzinka... albo znalazła sobie  sponsora. Najpewniej niemieckiego.

Duże, brązowe oczy błyszczały z radością, prześwietlając mnie na wylot. Jej urodę i rysy twarzy mogłam w sumie porównać do Lindy. Kwadratowa szczęka, prosty nos. Dać jej niebieskie oczy i wzór szwabskiej kobietki. Ta miała jednak bardziej przyjazny wygląd. Zresztą, nie ważne.

- Ale stałaś przerażona! Trzeba było kombinować - zaśmiała się, jak gdyby nigdy nic.

- Śmieszy cię to? - wybałuszyłam oczy na dziewczynę.

- Nie śmieszy, ale cieszę się, bo nie musiałam świecić oczkami do żadnego z oficerów. - wzruszyła ramionami, rzucając szybki uśmiech. - Uciekłam, przy okazji zgarniając Ciebie.

- Skąd znasz to przejście? - spytałam, uspokajając oddech po biegu.

- Wiesz, dużo chodzę. Dużo wiem, dużo znam. - uniosła jeden kącik ust w górę, kręcąc głową pewna siebie. - Siadaj. Musimy tu trochę przeczekać. Droga, którą uciekałyśmy to jedyne wyjście, a póki SS wszystko ogarnie... Sporo czasu. - machnęła ręką i opadła na ławkę.

Przeszłam się i usiadłam obok niej. Ciemna blondyna zmierzyła mnie od razu i wyciągnęła rękę w moją stronę.

- Wanda.

- Waleria. - uścisnęłam jej dłoń.

Obie zamarłyśmy, słysząc serię strzałów. Spojrzałyśmy na siebie ze smutkiem, związanym ze śmiercią tych wszystkich osób.

                                     ***

- Chodź, powinno już ich tam nie być... - Wanda przekręciła klucz, uchylając drzwi.

Podążałam za dziewczyną, próbując dostrzec, co znajduje się przed nią. Obie wybiegłyśmy na ulicę, ja musiałam skręcić w lewo, ona zaś w prawo.

- Dzięki - rzuciłam, oddalając się od dziewczyny.

- Nie ma sprawy. Do zobaczenia! Mam nadzieję!

Po około piętnastu minutach byłam już w mieszkaniu Untersturmführera. Rudolf przykuśtykał jak zawsze do kuchni, pytając, co słychać na mieście.

- Aaa wiesz, nic ciekawego. - odparłam, wykładając zakupy na blyat.

Spojrzałam na blondyna, który siedział w zamkniętym mieszkaniu już parę długich dni.

- Rudi, może chciałbyś się przejść do parku? Mamy blisko. - zapytałam mężczyznę.

- Moglibyśmy pójść. Przytłacza mnie już mieszkanie. - stwierdził, uśmiechając się lekko. - W takim razie, pójdę się przebrać.

- Pomóc ci? - obróciłam głowę i rzuciłam pytające spojrzenie Rudolfowi.

- Dam sobie radę. - oznajmił i powoli poszedł w stronę drzwi.

Wraz z końcem układania rzeczy, po mieszkaniu rozległ się odgłos pukania do drzwi.

Pobiegłam i otworzyłam. Przede mną stał zadowolony Joachim z laską pod pachą.

- Hejka Hertha. Rudolf nie uciekł?

- Przebiera się... - poinformowałam mierząc go wzrokiem.

- RUDDOLF! Mam dla ciebie prezent, przyjacielu! - wszedł do środka.

- Przejdziesz się z nami do parku? - spytałam jednookiego.

- Musze spadać, znaleźliśmy dzisiaj Wolfa. Idźcie sami. - puścił mi oczko i wciąż wyczekiwał przyjaciela. Blondyn wyszedł ubrany po cywilnemu. Do twarzy mu było w ciemnym, popielatym garniturze. Mój wzrok utkwił na SS-Manie, uśmiechnęłam się sama do siebie... widząc jednak, że jestem obserwowana przez dwójkę, odwróciłam spojrzenie od niebieskookiego.

- Cóż to za elegancik wyszedł z pokoju? Widzisz? Aż Hertha się rumieni! - zaśmiał się Hauptsturmführer.

Spojrzałam na niego zażenowana i poniekąd zawstydzona, kręcąc głową. Rudolf skwitował to zakłopotanym uśmiechem.

- Co u ciebie, Joachim? - zapytał ciemnowłosego.

- Ee tam, praca i praca. Znaleźliśmy Wolfa.

- Co z nim? - Rudolf od razu się ożywił.

- Przez te wszystkie dni przechodził zawał, gdzie cię zabrali. - prychnął śmiechem.

- Miło - blondyn uniósł lekko jeden kącik ust w górę.

- Patrz co dla ciebie mam! - Joachim zmienił szybko temat, podając drewnianą, zdobioną laskę zdziwionemu Untersturmführerowi.

- Yyy... Dzięki? - Rudolf wziął przedmiot do ręki i przyglądał mu się uważnie.

- Teraz będziesz wyglądał jak mój dziadek, ha! - poklepał go po ramieniu.

- Super! Nie będę z tym chodził... - fuknął urażony blondyn.

- Będziesz, tak będzie ci wygodniej, a przede wszystkim bezpieczniej... - stwierdziłam, uśmiechając się do Rudiego.

- Niech wam będzie. - pokręcił głową i podparł się na lasce.

- Dobra, ja spadam. Wpadnę do was jutro. - Joachim uniósł dłoń w geście pożegnalnym i ruszył do drzwi.

- Czekaj, co tak szybko. Zostań! - zatrzymał go Rudolf.

- Wy idźcie na spacerek, a ja lecę do biura. Wszyscy czekają, trzeba myśleć teraz o sprawie z tym waszym Wolfem. - wzruszył ramionami Joachim i wyszedł. - w końcu sprawa dla Gestapo.

Spojrzeliśmy na siebie, unosząc znacznie brwi do góry.

- Idziemy? - zapytałam.

Rudolf kiwnął głową na znak potwierdzenia. Wzięłam go pod rękę, aby mu pomóc. Powoli udaliśmy się po schodach w dół.

                                             ***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro