Nie Zawsze Wszystko Się Udaje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zapukałam do mieszkania. Po chwili otworzył mi blondyn.

- Witaj, Hertha... - przeciągnął nieśmiało, otwierając drzwi szerzej.

- Witaj, Rudolf. - uśmiechnęłam się, mijając chłopaka.

Wraz z Untersturmführerem udałam się do salonu, gdzie siedział Joachim i Ela.

- Ciocia Hertha! - uśmiechnęła się szczerze, patrząc na mnie z dołu.

Joachim siedział zapatrzony, jak mała rysuje po kartce. Rudolf również przyglądał się czynom malutkiej.

- Cześć - kucnęłam obok stolika.

- Nudzę się... Ciocia... - rzuciła smutna.

- Tak się tobą wujkowie zajmują? - zaśmiałam się. - Może pójdziemy do parku?

- Do parku? - przeciągnął niezadowolony Joachim.

- Tak, ja chce do parku! - wykrzyknęła mała Ela.

- Jest osiemnasta, to ubierajcie się i idziemy. - uśmiechnęłam się, łapiąc Elżbietkę za rękę. - My pójdziemy już zakładać buty, a wujkowie ogarną się i zaraz dojdą, dobra? - zapytałam, każdy przytaknął twierdząco.

Przeszłam przez mieszkanie, zatrzymując się przy drzwiach. Musiałam uświadomić małą, co ma zrobić.

- Elu, wiesz, że pracuję w tej samej pracy co twoja mama? - spytałam cicho.

- No tak... - pokiwała głową.

- Pójdziemy do parku, tam przy takim wielkim drzewie, będzie stał ktoś, kogo znała twoja mama, zabiorze cię do Polaków, dobrze? Dam ci znać, kiedy masz tam podejść, zrozumiałaś wszystko? - pogłaskałam ją czule po głowie.

- Ale wujek z opaską jest fajny... Rudolf też... - spojrzała ze smutkiem w dół.

- Kochana, wujek nie ma jak się tobą opiekować, oddałby cię gdzie indziej... - uświadomiłam dziewczynkę.

- Dobrze, zrobię jak mówiłaś ciociu, ale moja mama mówiła, że u nas nie lubi się Niemców, a ciocia ma takie dziwne imię...

- To tylko imię. - rzuciłam, pomagając dziewczynce założyć buty. - Tylko nie mów wujkom, to nasza tajemnica, tak?

- Jaka tajemnica? - odwróciłam się, widząc nad nami uśmiechniętego Untersturmführera.

Wystraszyłam się, lecz musiałam udawać, że wszystko jest dobrze.

- My szykujemy z ciocią niespodziankę, ale jak wrócimy do domu! - krzyknęła zafascynowana Elżbieta.

Dobre z niej dziecko...

- Dobrze, to chodźmy - kiwnął do małej ze szczerym uśmiechem.

                              ***

Spacerowaliśmy po parku. Elżbietka biegała jak szalona gdzieś niedaleko, a ja zaczęłam wypatrywać dębu. W końcu ogromne drzewo rzuciło mi się w oczy, widziałam, jak osobiście stoi pod nim Bronisław. Zegarek wskazywał osiemnastą dwadzieścia siedem. Zauważyłam ławkę, więc zaproponowałam, abyśmy usiedli. Znajdowaliśmy się tyłem do małej która udawała, że bawiła się, obserwując drzewa i informując co chwila, że wypatruje wiewiórek. Panowie byli w swoim świecie, obróciłam się i upewniając, że żaden z nich się nie obróci, skinęłam głową do małej, która pobiegła w stronę ogromnego drzewa. Już po chwili zniknęli oboje wraz z Bronkiem. Obróciłam się z powrotem i wewnętrzne odetchnęłam z ulgą. Poczekałam jeszcze parę dłuższych chwil, gdy znów się obróciłam, udając wystraszoną, zaczęłam :

- Gdzie Ela...? - spytałam, patrząc się na Niemców.

- No, przecież... Bawi się tam. - Joachim obrócił się i pobladł.

Rudolf również zaczął interesować się zaistniałą sytuacją. Poderwaliśmy się z ławki, rozglądając wszędzie.

- Ela? - Rudolf powiedział lekko podniesionym głosem, rozglądając się.

- Elżbietka? - Joachim krzyknął, patrząc wokół.

- Gdzie ona? - spytał Untersturmführer.

- Szukamy jej! - rozkazał Joachim.

Cała nasza trójca rozbiegła się po parku. Po piętnastu minutach, kiedy obeszliśmy już całe miejsce, stwierdziłam, że muszę uspokoić Joachima i wytłumaczyć, aby dał sobie spokój.

- Może chciała być ze swoimi? - spytałam, spuszczając głowę w dół.

- Uciekła? - Joachim spojrzał spod czapki, Esesman sprawiał wrażenie zawiedzionego.

- Może faktycznie się nas bała. W końcu jesteśmy tymi żołnierzami - Rudolf dał nacisk na słowo "tymi".

- Ale mamy teraz tak to zostawić? Nie szukać jej dalej?

- Joachim, nikt nie przejdzie obojętnie obok dziecka, ktoś się nią zaopiekuję. - położyłam dłoń na ramieniu Niemca.

- Ale... - jęknął jednooki.

- Rudolf ma rację, może się nas bała. Chodźmy... Jestem pewna, że poszła do swoich. - kiwnęłam do dwójki Esesmanów.

Rudolf dobiegł do mnie, równając krok. Hauptsturmführer zrezygnowany ruszył za nami.

                              ***

Tydzień później

Założyłam jedną z lepszych sukienek, które odkrywały co nieco. Po takim czasie, zdążyłam zaprzyjaźnić się z Thorstenem na tyle, aby wdrożyć plan w życie, dziś muszę uwieść Gruppenführera. Wyszłam pewnym krokiem z kamienicy i zaczęłam zmierzać w stronę restauracji, w której byłam umówiona.

Z dumą wymalowaną na twarzy weszłam do budynku. Znad stolika od razu uniósł się Gruppenführer, uśmiechając się w moją stronę. Czułam na sobie zainteresowane spojrzenia Niemców i złowrogi wzrok ich kobiet. Z uwodzicielskim spojrzeniem, idąc zgrabnie, podeszłam do Thorstena, który wpierw z grzeczności ucałował moją dłoń, a potem odsunął krzesełko. Usiadłam, poprawiając się i czekając aż Niemiec dołączy. Nie zauważyłam jakiegoś większego zainteresowania mną niż zawsze, ale nie martwmy się na zapas... możliwe, że w miejscu publicznym Thorsten nie jest odważny.

Pobyt w restauracji minął dość szybko. Byłam zadowolona, ponieważ Niemiec angażował się w rozmowę. Miałam okazję siedzieć w miejscu tylko dla tych ,,wyższych" ludzi, czyli Niemców, normalnie bym nawet nie próbowała przejść obok tego budynku, ale jestem Herthą Bausch, więc mogę wszystko!

- Hertho, potrafisz jeździć konno? - zapytał z lekkim uśmiechem.

- Potrafię... - przeciągnęłam uroczo.

- Więc, co ty na małą przejażdżkę? Znam faceta, który użyczyłby nam swoich wierzchowców. - podniósł się z krzesełka.

- Z chęcią, musiałabym się tylko przebrać. -  przytaknęłam mężczyźnie.

- Nie ma sprawy. 

Wstaliśmy i po zapłaceniu za pobyt wyszliśmy z budynku. Wsiadłam do auta Gruppenführera i ruszyliśmy brukową drogą.

                                                                                             ***

 Dostałam karą klacz, na której miałam odbyć przejażdżkę. Wsiedliśmy na konie, Thorstenowi przypadła gniada kobyłka. Ruszyliśmy, zadowoleni z przygody, jaka na nas czekała.

Byliśmy już naprawdę daleko, krajobraz był niesamowity. Staliśmy na skraju lasu, przed nami rozciągały się złote pola, a nad horyzontem zachodziło pomarańczowo-różowe słońce. Chmury płynęły wysoko nad ziemią. Oboje zatrzymaliśmy konie, oglądając niecodzienne widoki. Chciałam wymyślić coś, co mogłabym powiedzieć, aby zwrócić na siebie uwagę żołnierza. Musiałam w końcu zrobić swoje.

- Ależ tu cudownie! - pisnęłam zauroczona widokiem.

- Nie mogę zaprzeczyć... - uśmiechnął się pod nosem.

Byłam bardzo blisko Thorstena, nasze konie stały grzecznie. Były na tyle blisko, że stykaliśmy się nogami, lecz nie zwracaliśmy na to uwagi. 

- Nigdy nie widziałam tak pięknych krajobrazów... - spojrzałam na Niemca.

- Polska jest piękna, możliwe, że kiedyś będą to Niemcy... - wzruszył ramionami, odwracając głowę w moją stronę. 

No oczywiście, kurwa, co jeszcze?! Może Polacy stanął się niemiecką ludnością? Nic wam nie damy, Szwabiska...

 Pomimo, że ciśnienie skoczyło mi w górę, musiałam się opanować i kontynuować to, co zaczęłam.

- Wtedy Rzeszy nie będzie już niczego brakowało. - wymusiłam te jakże piękne słowa.

Bezwstydnie patrzyłam w oczy Gruppenführera i wahałam się... myślałam o tym, aby nachylić się i skłonić go do pocałunku. Nie byłam pewna, lecz koniec końców uczyniłam to. Musnęłam lekko usta Niemca, który nie odwzajemnił pocałunku.

- Nie, Hertha... - wymruczał pod nosem.

Speszona tą całą sytuacją odsunęłam się, lekko odjeżdżając od żołnierza.

- Ja przepraszam... Myślałam, że... - chciałam zacząć się tłumaczyć, aby naprostować sytuację. Może trochę się pośpieszyłam.

- Nie, to nie twoja wina. Ja... jestem po prostu za stary. - stwierdził, spoglądając w lekko kołyszące się kłosy zbóż.

- Przecież, to... Raptem czterdzieści lat. Nie jest pan stary, panie Gruppenführer. - rzuciłam.

- Jestem za stary na związek z tak młodą damą. Nie obraża się pani, ale, naprawdę, Hertha, poszukaj kogoś młodszego. Kogoś odpowiedniego dla ciebie. - zaproponował z delikatnym uśmiechem.

Nie odpowiedziałam, zawstydzona patrzyłam w trawę, która znajdowała się pod kopytami rumaków. Nawaliłam... dowództwo nie będzie zadowolone.

- Mam nadzieję, że ta sytuacja nie zaważyła jakoś na naszych relacjach. Po prostu... Zapomnijmy o tym - uśmiechnął się - i więcej nie pozwólmy, aby doszło do takiej sytuacji. 

- Wracajmy już. - mruknęłam, kiwając twierdząco głową.

Wracaliśmy w ciszy, towarzyszył nam tylko świergot ptaków, kryjących się w koronach drzew. Rozmyślałam nad słowami Weisera ,, i więcej nie pozwólmy, aby doszło do takiej sytuacji". Teraz zaczęłam wszystko analizować. W sumie nie przejawiał jakichś chęci na bliższe spotkania od początku, nie ruszyła go też dzisiejsza sprawa... Nigdy nie widziałam go z inną kobietą. Jedno wiem - nie uda mi się już do niego zbliżyć. Widać, że facet nie ma chęci na związek, ani go nie pociągam... Od niego się już nic nie dowiem... Zostało tylko poinformować Marzenkę, na pewno się ucieszy.

Wróciliśmy i oddaliśmy konie właścicielowi. Nie miałam ochoty wracać z Thorstenem.

- Zapraszam do auta. - Niemiec otworzył mi drzwi.

- Wrócę sama, do Łodzi niedaleko. - uśmiechnęłam się nieśmiało.

- Odwiozę cię. - nalegał. 

- Naprawdę... pójdę sama. - mruknęłam.

- Jest późno, zaraz godzina policyjna. Nie daj się prosić, Hertha. - zerknął na swoje auto.

Bez słowa, z obojętnością na twarzy ruszyłam do auta. To będzie długi powrót do domu, ale cóż mam zrobić...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro