Niezapowiedziana Wizyta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mierzyliśmy się wzrokiem. Blondy był niepewny, za to ja patrzyłam na SS-Mana z iskierkami w oczach. Co chwila zerkałam na tamtą dwójkę. Ellen stała sztywno, a Thorsten znudzony wylewał na nią wiadra wody.

- To... To może ty pierwsza. - wycedził, spoglądając swoimi błękitnymi oczkami w moje, zaraz jednak spuścił wzrok. Chciałam dodać, czerwieniąc się, ale Rudi już od momentu zdejmowania munduru wyglądał jak pomidor.

- No dobrze. - weszłam powoli do sporej miski i stanęłam naprzeciwko Niemca.

Blondyn schylił się po wiadro i zaraz uniósł je nade mną. Schyliłam głowę, aby woda nie dostała się do moich oczu. 

Zaraz chłodna ciecz spłynęła po moich barkach, dzięki czemu przeszedł mnie dreszcz. Powoli gładziłam dłońmi swoje ciało, namaczając je wodą i patrząc się wdzięcznie na zakłopotanego SS-Mana. 

- Trzeba będzie też wyprać ubrania. Mógłbym prosić panie...? 

- Oczywiście - odparłam, przerywając Gruppenführerowi i wciąż skupiając się na wzroku blondaska.

Schyliłam się i sięgnęłam po mydło. Spieniłam je w rękach i zaczęłam mydlić całe ciało. Jeździłam rękoma po dekolcie, zalotnie uśmiechając się w stronę Rudolfa, który stał na ciągłym wdechu.

Zaraz przyjemna, chłodna woda spłukała ze mnie specyfik. Odetchnęłam uśmiechnięta. Przejechałam dłońmi po mokrych włosach i wycisnęłam je nad misą. Wyszłam, w nadziei, że szybko wyschnę. 

- Dziękuję - rzuciłam mu wdzięczny uśmiech.

Biedny, zdezorientowany SS-Man stojący w portkach obejrzał się za mną. Starał się nie spoglądać w dół,  patrzył tylko na moją twarz, bądź gdziekolwiek indziej, oby nie na moje ciało. Silna wola... Bardzo silna, Rudolf. 

- No wskakuj. - wskazałam na miskę. 

- Czekajcie! Wylejcie to przez okno. Dajcie mi to! - Thorsten zostawił Ellen i popędził do nas, zabierając w biegu wielką michę. 

- Rudolf, otwórz okno, szybko! - krzyknął, biegnąc z uśmiechem. 

Blondyn spełnił rozkaz i stał, trzymając za klamkę. Gruppenführer zerknął tylko na zewnątrz i z perfidnym uśmiechem, który tak rzadko można było ujrzeć wylał wszystko przez okno. Wychylił się i krzyknął :

- O Chryste! Przepraszam, Wolf! Myślałem, że jesteście w środku! - zaśmiał się i zawrócił, wracając do tej francuskiej bagiety.

Podeszłam do okna, wyjrzałam i zobaczyłam oburzonego Oberführera, przecierającego oczy, wokół niego było sporo piany. SS-Mani obok niego prawie turlali się ze śmiechu, a dziewczęta patrzyły ciekawsko. Uniosłam brwi do góry, kręcąc głową i wróciłam na miejsce.

- Przepraszam was, musiałem. - uśmiechnął się pod nosem Thorsten.

Odpowiedzieliśmy milczeniem, tylko Ellen burknęła coś pod nosem. Rudolf podszedł niepewnie i zawstydzony wlazł do miski. Przewróciłam tylko oczami, rozbawiona jego speszeniem i spoważniałam, podnosząc wzrok w górę.  Chyba będę musiała stanąć na krzesełku, aby faktycznie lać wodę z góry. Powędrowałam po stołeczek, stojący przed biurkiem Weisera i wróciłam z nim do blond Niemca. Sięgnęłam po wiadro, wlazłam na stołeczek, o mało nie zlatując i wylałam na SS-Mana całe wiadro. Rudolf zaczerpnął tylko powietrza, mrużąc oczy i spinając się cały. 

- Zimna... - syknął, mając gęsią skórkę.

- Taką przyniosłeś - skwitowała Ellen, która teraz polewała Gruppenführera.

- Tamci spuścili ciepłą! - wskazał w stronę okien.

 Blondynka już nic nie powiedziała. Zaraz czekało nas jeszcze zrobienie prania...

***

Dzisiaj były imieniny Teresy... czyli też mojej matki. Czułam, że pomimo tego, iż tak bardzo nie chcą mnie widzieć, muszę pojechać i złożyć jej życzenia. Tak dobrze będzie zobaczyć siostrę...

Ojciec wraz z matką byli przeciwni temu, abym szła do wojska. Sądzili, że powinnam zostać w domu, uczyć się, a oni wykombinowaliby kogoś, kto na pewno uczyłby w tych ciężkich czasach. Niestety, poszłam gdzie mi serce kazało. Wojsko było dla nich ciężkim przeżyciem, ciągle mi to wypominali, ale gdy dowiedzieli się, że mam zrobione niemieckie papiery i mam bawić się w śledztwo... Do tego jeszcze ludzie zaczęli gadać, że prowadzam się z nazistowskimi oficerami, krew ich zalała. Wyrzucili mnie z domu, gadając całej rodzinie, wszystkim, żeby o mnie zapomnieli i się nie interesowali, bo zhańbiłam tę rodzinę. Frania na szczęście nie za bardzo wierzy w to, co jej mówią. Siostrzyczka wie, że ja z nimi chodzę tylko i wyłącznie z potrzeb na rzecz jakiejś akcji...

Moja rodzina mieszka na wsi, wiadomo jak tam jest. Każdy każdemu coś rozpowie, wszyscy wiedzą i tak ciągle w kółko, a stare baby nie mają się czym zająć, tylko o każdym plotkują.

Tak czy inaczej, bez wahania wyszłam z mieszkania i wzięłam swój rower. Droga do domu prowadzi przez las, odprężę się trochę przed tym spotkaniem.

Już za godzinę jechałam po leśnej drodze. Wpatrzona w drzewa, których liście powiewały na wietrze, pedałowałam, oddychając pełną piersią. Świeże powietrze, swojski zapach, dawno tego nie czułam.

W końcu znalazłam się pod płotem rodzinnego domu. Minęłam paru dawnych sąsiadów, którzy patrzyli na mnie z niebywałym obrzydzeniem i szeptali coś do siebie. Odstawiłam rower i przeszłam przez otwartą bramkę. Nie widziałam pasących się krów i siwego konia na łące... Mam nadzieję, że stoją w oborze. 

Powoli podeszłam do drzwi, zrobiłam parę większych wdechów i zapukałam. Stałam tak parę sekund, aż drzwi się uchyliły. Wyjrzała z nich moja matka, która widząc mnie, jakby od razu wpadła w szał.

- Co ty tutaj robisz?! Nikt nie chce cię widzieć. Ani ja, ani ojciec, ani Franciszka. Wynoś się... - zaczęła - I co, któryś z tych Niemców cię przywiózł, tak?

W pierwszym momencie zrobiło mi się smutno, ale nie, nie mogłam się tym zamęczać. Smutek zamienił się w złość. Mogłaby pomyśleć, a nie wierzyć jakimś obcym ludziom. Poza tym dobrze wie, jak jest, ale nie potrafi to do niej dotrzeć, że to wszystko, aby dowódcy mieli informacje.

- Chciałam złożyć ci życzenia, z okazji twoich imienin, mamo... - rzuciłam, próbując opanować emocje.

- Nie nazywaj mnie tak. Ty już nie masz matki, nie masz rodziny. Możesz stąd iść, nie chcę żadnych twoich życzeń! - fuknęła, poprawiając fartuch i chcąc trzasnąć przede mną drzwiami.

- Waleria! - usłyszałam ten młodziutki, dziewczęcy głosik, który bardzo dobrze zapadł mi w pamięć.

- Do pokoju! Franciszka! - mama chciała ją złapać, ale młoda wybiegła wprost do mnie, rzucając się w objęcia. 

Położyłam dłoń na fioletowej chustce, która zakrywała jej głowę i przytuliłam ją do siebie. 

Po chwili za matką zobaczyłam też ojca... Mamę za te wyzwiska znienawidziłam już dawno, ale taty nie jestem w stanie tak po prostu odrzucić. On zawsze mnie kochał... Przynajmniej, kiedy jeszcze stąd nie wyleciałam.

- Walerka... - rzucił, ochrypniętym głosem.

- I co? Będziesz się odzywał do tej niewdzięcznicy? - spytała go jego żona, mierząc mnie z pogardą.

- Nie słuchaj jej... - szepnęła do mnie Frania.

- Jakiej niew... - zaczął, ale ukochana mu przerwała.

- Puszcza się z tymi hitlerowcami i widzisz jak pięknie wygląda, prowadza się jak niejedna hrabianka, a my ledwo wiążemy koniec z końcem. Ona do wojska, taka patriotka! Dogadza okupantom, aby tylko mieć co dobre! - wrzeszczała, a ja wiedziałam, że zaraz zbiegnie się cała wioska.

Ojciec spuścił głowę i już nic nie mówił. 

- Przez ciebie ojciec choruje! To wszystko właśnie przez ciebie! Idź stąd i nie przychodź tu więcej, nie rób nam wstydu... - warknęła, nachylając się i ciągnąc za rękę Franciszkę.

- Nie, zostaw mnie! Chcę porozmawiać z Walerią! - próbowała się wyrwać.

- Masz dwulicową, nic nie wartą siostrę! Lepiej zapomnij, że w ogóle istnieje! - pociągnęła ją mocniej, odrywając ode mnie.

- Nie! - krzyknęła, wyciągając do mnie rękę.

- Jakoś cię znajdę, pogadamy! - krzyknęłam, ale drzwi się zamknęły.

Patrzyłam jeszcze chwilę w drewniane deski, oddychając nierównomiernie. Złość we mnie buzowała, wcale tak nie jest, jak mówi... Ja tylko chciałam... Chciałam dobrze.

                                                                              ***

 Z głębokich przemyśleń wyciągnął mnie odgłos pukania do drzwi. Wstałam, idąc w ich stronę. Otworzyłam je, przede mną stał jednooki Haupsturmführer, który patrzył mi pod nogi ze skruszoną miną. Na sam jego widok ciśnienie skoczyło mi do góry. 

- Słucham? - warknęłam, mierząc go wrogo.

- Ja... chciałem cię przeprosić, Hertha. - zrobił krok do przodu, wyciągając zza pleców niewielki bukiet kolorowych kwiatów.

Wciąż obrażona spojrzałam na niego, wyczekując dalszych wytłumaczeń.

- Tydzień temu...  Nie myślałem co mówię, nigdy bym cię do niej nie porównał... - uniósł wzrok, stykając się z moim.

- Joachim, do kogo jak do kogo, ale do Lindy von Bademar? Czy ja ci wyglądam na ladacznice, która idzie z każdym napotkanym mężczyzną do łóżka?! - zaczęłam, coraz bardziej się unosząc.

- Nie, broń Boże, dlatego przyszedłem cię przeprosić... - wszedł i zamknął drzwi, wręczając mi kwiaty.

- Po tygodniu? - odebrałam je mu z ręki, nawet na nie nie patrząc.

- Miałem napiętą sytuację w pracy, nie mogłem, wybacz mi - poinformował, przygryzając lekko dolną wargę. 

- Patrz, bo jeszcze przypadkiem uwierzę! - zaśmiałam się ironicznie. 

- Naprawdę. - podszedł jeszcze bliżej, stałam już przy samej ścianie - Do tej pory nie mogę dojść do tego, jak w ogóle mogłem wypowiedzieć takie słowa, jeszcze kierując je w twoją stronę - uśmiechnął się specyficznie i delikatnie złapał mnie jedną ręką w talii. 

Aha... Tak się bawimy, Panie Roth? Zaiste rozbawia mnie pan! Czyżby ktoś miał potrzebę i myśli, że z tym do mnie? Jeszcze po takim czymś?

- Oho... Nie, nie Joachim, bardzo mi przykro - zepchnęłam jego dłoń ze swoich bioder.

Jednooki spojrzał na mnie lekko zawiedziony, ale nic nie mówił.

- Dobra, przeprosiny przyjęte, załóżmy... - fuknęłam na odczepne.

- Na pewno? - spytał, nabierając powietrza.

- Idź już... - przeciągnęłam znudzona.

- Wszystko już dobrze? - chciał się upewnić.

- Ja o tym nie zapomnę od tak sobie! - poinformowałam SS-Mana.

- No szlag mnie strzelił! Tak się do niego przymilałaś! Żal mi było Rudiego... - wypalił.

- Czy może ty byłeś zazdrosny? Hm? - uniosłam brwi w górę, wyczekując odpowiedzi - Poza tym, zaraz, co do tego ma Rudolf? Nigdy się do mnie nie zalecał, nie mieszaj go w to.

- Poobserwuj go trochę, może się domyślisz - powiedział tylko na temat swojego przyjaciela, ale nic o rzekomej zazdrości nie wspomniał, tylko utwierdziło mnie to w moich domysłach.

Postanowiłam już sobie odpuścić.

- Mhm - mruknęłam pod nosem.

Po chwili patrzenia na mnie, dodał.

- W takim razie, jak już wszystko jest dobrze to będę leciał... Muszę jeszcze zajechać do jednego z naszych kontaktów. Miłego wieczoru, Hertha. - rzucił, poprawiając mundur.

- Nawzajem... - wypuściłam go i zamknęłam drzwi.

Po całym tym dzisiejszym dniu, fakt, że już z Joachimem wszystko jest wyjaśnione ulżył mi znacznie. Wciąż miałam w głowie tę rozmowę z matką... i Franciszkę, obiecałam jej, że jakoś ją znajdę i będziemy mogły się spotkać. Oby była taka możliwość...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro