Osobiste poznanie Lindy
Na wstępie chciałam przeprosić za to, że tak długo nie było rozdziałów. Pojechałam na wakacje do Niemiec, nie miejcie mi tego za złe. ❤️ Tak czy inaczej, nadrabiam! Teraz łapcie rozdział, kolejny wrzucę jutro nad rankiem c;
_____________________________________________
Za zadanie dostałam skołowanie podwózki na dzisiaj i zrobienie zakupów. Thorsten chyba zapomniał, że Rudolf jest jego żołnierzem, a nie synem. Tak czy inaczej przemilczałam to i właśnie szłam z siatkami pełnymi żywności w stronę pracy Joachima. Chyba tylko jego mogłam poprosić o podwózkę.
Podczas drogi rozmyślałam też jak zamierzają odbić Wolfa. Rudolf nic nie powiedział o tym gdzie jest, bo przecież nic nie widział. Określił tylko osoby i wygląd podwórza, wątpię, aby go odnaleźli.
Stanęłam przed budynkiem. Odetchnęłam i już chciałam wejść, ale co zrobić z tymi zakupami? Przecież nie wejdę tam z nimi, zaraz usłyszałabym pewnie śmiechy. Jeżeli zostawię je przed wejściem, to wątpię, aby coś też z nich zostało. Dobrze, przeboleję te uśmiechy, wejdę tam.
Od razu rozejrzałam się po pomieszczeniu. Za biurkiem siedziała ładnie uczesana blondynka, która spoglądała na mnie z zaciekawieniem. Ruszyłam w jej stronę i spytałam z uśmiechem.
- Przepraszam, wie może panie gdzie znajdę Hauptsturmführera Rotha?
- Korytarzem prosto, czwarte drzwi po lewej. Proszę pukać. - oznajmiła, odprowadzając mnie wzrokiem.
Postawiłam jedną siatkę na podłodze i zapukałam głośno. Po chwili usłyszałam donośne ,,Proszę!" Zabrałam swoje rzeczy i weszłam do biura jednookiego Esesmana. Przed nim, na krzesełku siedział jeszcze jeden żołnierz, widać zajęci byli wcześniej rozmową. Joachim wstał, patrząc na mnie zdziwiony i uśmiechnął się niepewnie.
- Hertha... Co tutaj robisz? - spytał, wstając z fotela.
- Mam sprawę... w związku z Untersturmführerem. - oznajmiłam.
- Matthias, niestety musimy przerwać rozmowę, wrócimy do niej potem, dobrze? - zwrócił się w stronę blondyna, który bacznie nas obserwował.
- Naturalnie. - wstał, posyłając mi delikatny uśmiech i opuścił pomieszczenie.
- Coś się stało z Rudolfem? - zdenerwowany podszedł do mnie.
- Nie, nie... Chodzi tylko o to, że jest mało miejsc w szpitalu i ktoś musi go zawieźć do domu.
- Teraz?
- Tak. Razem ze mną w sumie... - dodałam.
Spojrzał się pytająco.
- Ktoś się musi nim zająć... Ledwo chodzi. - spuściłam wzrok i stwierdziłam cichutko.
- I to musisz być akurat ty? - rzekł, nieco kpiąco.
- Dlaczego nie? - chciałam poznać powód.
- Ty chyba wolałabyś jego brata, czyż nie? - spytał z wrednym uśmieszkiem, a na wspomnienie Vinzenza wróciło magiczne uczucie, to straszne, ale zarazem słodkie uczucie, któremu towarzyszyła również tęsknota.
- Dlaczego do tego wracasz? Jadę tam, aby pomóc mu w zwykłych, codziennych sytuacjach. Czy ty wszystko musisz wiązać z seksem? Myślisz, że jadę tam po to, aby uszczęśliwiać go wieczorami? - uniosłam nieco głos. - Teraz będziesz zazdrosny o Rudolfa?
- Kiedy ja niby byłem o ciebie zazdrosny? - zaśmiał się nerwowo, co już go zdradziło.
- Wtedy. Ze Standartenführerem. Tobie nie chodziło o Rudiego, ty byłeś po prost - w tym momencie ucichłam, drzwi od pokoju zostały otwarte.
- Puka się... - warknął Joachim, który spojrzał niezadowolony na osobę stojącą przed nim.
Dobrze znana mi z opowieści Sturmbannführer Linda von Bandemer. Jak każdy mężczyzna mówi, zniewalająca urodą, piękna, seksowna kobieta, do tego w mundurze. Trzeba jej przyznać, ma w sobie seksapil. Kocie spojrzenie, brązowe oczy i włosy, które poupinane pod czapką wyglądają świetnie. Pociągający makijaż, podkreślający jej rysy twarzy i kwadratową szczękę, która bardzo jej pasowała. Pod czarnym, galowym mundurem na pewno skrywał się obfity biust, którego niejedna kobieta mogłaby jej pozazdrościć. Ołówkowa, dobrze dopasowana spódnica do kolan, mająca wycięcie z boku świetnie prezentowała jej kształty. Gdyby dobrze się przyjrzeć można zauważyć pończochy wykończone koronką i podpięte do pasa. Ubieramy się w takim razie podobnie... Dziewczyna przeniosła swój wzrok na mnie, do tego ten pewny siebie uśmiech. Moje ciało zareagowało na to dziwnie, przeszedł mnie dreszcze. Na pewno nie ze strachu.
- O... masz koleżankę? - zerknęła na znudzonego Joachima, co mnie dziwiło. Jak mógł stać tak po prostu i patrzeć na nią obojętnie? - Linda von Bademer, witam. - uśmiechnęła się do mnie jeszcze bardziej, rozciągając czerwone usta.
- Hertha Bausch - podałyśmy sobie dłonie.
- Możesz stąd iść? Mam ważne sprawy. - mężczyzna spojrzał na nią olewająco.
- Jestem wyższa stopniem, jak ty się odzywasz..? - udała zdenerwowaną, po czym zaśmiała się głośno - Aj... Joaś, ciesz się, że wciąż cię lubię... - przeciągnęła uroczo, opierając się brodą na jego ramieniu.
Niewzruszony SS-Man patrzył przed siebie, głośno wzdychając.
- Dobrze, już idę. Wiesz może co z Wolfem? - spytała jeszcze na szybko.
- Nie, nie wiem gdzie twój kochanek. - poinformował znudzony.
- Kurde... Zaczyna robić się nudno z samym Fredem...
- Co Kriminaldirektor nie jest młody, nie wyrabia na zakrętach? - uśmiechnął się parszywie pod nosem.
- Gdybym polegała tylko na jednym z was to bym chyba zwiędła. - podsumowała.
- To co oprócz Friedricha masz tylko Wolfa, nie wierzę... - wciąż dyskutował z Lindą.
Stałam i słuchałam konwersacji, wcale nie chciałam, aby została przerwana, dość śmiesznie się słucha. Linda co chwila zerkała na mnie i widząc mnie rozbawioną, kontynuowała.
- Oni są najlepsi. Inni swoją drogą. - na te słowa Joachim spojrzał na nią z lekkim wyrzutem. Oho, ciekawe...- Dzisiaj chyba się gdzieś wybiorę i wezmę jakieś niewiniątko. - uśmiechnęła się rozmarzona.
- Młody szeregowy? Zostaw dzieci w spokoju... Biedactwa, a właśnie, wiesz, że to będzie szybkie? - uniósł jeden kącik ust w górę. - Na pewno.
- Jeżeli tak jak z tobą to w takim razie sobie odpuszczę... - uśmiechnęła się uroczo i uniosła głowę triumfalnie w górę.
Klatka piersiowa Joachima uniosła się znacznie w górę i już chciał coś powiedzieć kobiecie, lecz przymknął oczy, przełykając głośno ślinę i lekko uniósł powieki.
- Wyjdź... - wycedził, najwyraźniej urażony opinią.
Linda zwróciła się w moją stronę, uniosła dłoń, na którym był ogromny, złoty pierścień zdobiony kamieniami i uśmiechnęła się, mrugając do mnie prawym okiem.
Zmieniłam o niej zdanie, z opowieści słyszałam, że to straszliwa "suka". Byłam utwierdzana, że jest wredna, chamska do tego puszczalska. No... każdy ma jakieś słabości lub potrzeby. Do łóżka nie powinno się zaglądać. Chodzi o to, że ją polubiłam, po prostu poczułam do niej sympatię, wydaje się być naprawdę miła. Zmieniłam o niej zdanie... i słusznie.
- Żegnam, uszanowanie... - wyszła, posyłając jeszcze raz szery uśmiech wkurwionemu wręcz Joachimowi.
- Wracając, byłeś po prost - znów mi przerwano.
- Zawiozę was! Daj te siatki! - wziął szybko torby spod moich nóg i bez słowa wyszedł z biura.
Po drodze warknął do dziewczyny, u której pytałam się gdzie go znaleźć, aby zamknęła jego biuro i wyszliśmy na ulicę. Załadował zakupy do bagażnika czarnego Mercedesa i podszedł do przedniego miejsca pasażera, otwierając mi drzwi.
- Dziękuję... - skinęłam do niego głową i wsiadłam.
Zaraz i on usiadł obok, trzaskając drzwiami. Przymknęłam oczy, czując jak moje bębenki uszne zostały podrażnione.
- Nienawidzę jej... - warknął, ruszając gwałtownie.
Chyba duma Joachima została w jakiś sposób urażona, aj, biedny chłopak.
- Dobra, dobra... To tylko jej zdanie, nie? - zerknęłam na niego z uśmiechem.
Jako, że oko miał tylko lewe, odwrócił głowę, aby na mnie spojrzeć, oczywiście zadowolony.
- Patrz na drogę - wywróciłam oczami, odwracając wzrok od SS-Mana.
***
- Do widzenia - pożegnaliśmy się z całą ,,obstawą" pielęgniarek, które z zawodem patrzyły jak blondyn opuszcza salę szpitalną, kuśtykając.
Joachim pomógł mu dojść do auta i usadził na tyle, ja postanowiłam usiąść przy nim.
- Co Rudi, już nie będzie pięknych panienek w bieli, nieprawdaż? - odwrócił się do niego Joachim.
Aha... Czy to była jakaś sugestia...? On wie, że teraz to ja będę robić za " pielęgniarkę".
- W sensie ... - spojrzał na mnie lekko wystraszony i próbował się jakoś poprawić.
- Będzie piękniejsza. - powiedział z zawahaniem Rudolf, rumieniąc się i posyłając mi szybki uśmiech.
Roth uniósł brwi w górę spoglądając na przyjaciela z niedowierzaniem. Ja tym czasem odwróciłam wzrok, również zalewając się rumieńcem.
Usłyszałam to od Rudolfa... To jest coś.
- To miałem na myśli - dodał Joachim, którego zmierzyłam tylko z pogardą.
***
Był już wieczór, zajęłam sofę w salonie, teraz to moje łóżko. Usłyszałam jak SS-Man wstaje. Od razu wstałam idąc w stronę jego pokoju, znając życie wywróci się gdzieś i nie wiem czy zdołam go podnieść...
- Co ty robisz... - stanęłam, opierając się o framugę.
Blondyn uniósł wzrok, spoglądając na mnie. Pod jedną ręką trzymał odzież, drugą opierał się o ramę łóżka.
- Chciałem iść wziąć prysznic... - wytłumaczył mi się.
- Nie mogłeś mnie zawołać? - spytałam.
SS-Man wydął tylko usta, nie odpowiadając mi.
-Chodź, pomogę ci - podeszłam i przełożyłam jego rękę za szyję, powoli idąc z nim do łazienki. Na pewno było mu ciężko, w końcu miał skręconą kostkę, a to bolesne. Lekarz stwierdził, że to rozchodzi. No zobaczymy. Pragnę też zaznaczyć, że mi nie jest lekko kiedy stanowię dla niego oparcie.
- Ty wejdziesz w ogóle do tej wanny? - spojrzałam na mebel.
- Jakoś muszę. -stwierdził, odkładając ubrania na umywalkę. - Dzięki... - uśmiechnął się nieśmiało.
- Zawołaj mnie jak będziesz szedł do sypialni, jasne? - spytałam, aby upewnić się, że wędrowiec znów nie przemknie się sam.
- Dobra - przytaknął mi.
Wyszłam, zamykając za sobą drzwi i udałam się do kuchni, chcąc zaparzyć sobie herbaty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro