Panowie z Francji

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Waleria Badosz

Zeszłam pośpiesznie ze schodów, widząc, że auto Weisera stoi tuż pod klatką. Zza kółka wysiadł elegancki Rudolf. Błękitne tęczówki spojrzały na mnie spod czarnego, lakierowanego daszka ss-mańskiej czapki. Obok kierowcy siedział Thorsten w swoim nienagannym mundurze. 

- Witaj. Cudownie wyglądasz - uśmiechnął się szeroko, otwierając drzwi.

- Dziękuję. Ty też przystojny jak zawsze. - na moje słowa blondyn uciekł wzrokiem i spłoną delikatnym rumieńcem. 

Widząc jego reakcję rozpromieniłam się, czując, że aż bolą mnie od tego policzki. 

- Dobry wieczór Hertho - odwrócił się do mnie Gruppenführer.

- Dobry wieczór. - skinęłam głową do generała, który przyglądał mi się badawczo.

- Dobrze, czyli teraz na komendę Friedricha? - Untersturmführer zerknął na swojego przełożonego.

- Tak... - westchnął głęboko - Tak nie lubię tego człowieka.

Już za pół godziny byliśmy na miejscu. Na wstępie minęłam się z Lindą. Wymieniłyśmy radosne spojrzenia i udałyśmy się w swoje strony. 

- Rudolf, zajmij się towarzyszką. Ja muszę znaleźć resztę. - Thorsten opuścił nas, zostawiając samych.

- Ciekawe czy jest już Joachim? - Blondyn rozejrzał się, nie odchodząc ode mnie.

- Ja mam lepsze pytanie, ciekawe czy zabierze ze sobą swoją ''siostrzenicę''! - prychnęłam, czekając na reakcję Rudiego.

- O, Hertha! Cześć! Przyszłaś z towarzyszem? - odwróciłam się, słysząc znajomy głos. 

Uniosłam głowę do góry, chcąc spojrzeć na mlecznowłosego, wyższego niż Untersturmführer mężczyznę.

- Thomas! Jak miło cię widzieć! - zostałam uniesiona parę centymetrów nad ziemie i ściśnięta w potężnych ramionach.

Po chwili stałam już o własnych siłach. Odwróciłam się do Rudolfa, który stał mierząc mnie w dziwny sposób. Oho, no proszę. Naszemu panu się coś nie spodobało...

- To Rudolf Maier. - wskazałam na chłopaka, który przy Thomasie nie był już taki wysoki, ale stojąc przy nich, czułam się jak karzeł.

- Thomas von Shitz. - rozpromieniony niebieskooki podał mu dłoń.

- Miło poznać. - Rudi uścisnął jego rękę.

- A ty bez partnerki przyszedłeś? - wytrzeszczyłam się na niego.

- No... 

- Co ty?! - trąciłam go w ramię. - Taki przystojniak i żadnej nie znalazłeś? 

- Aj, Hercia... Ja znam naszych dzisiejszych gości. Specjalnie nikogo nie brałem. Zobaczysz! - uśmiechnął się i spojrzał na grupkę żołnierzy. - Dobra, potem cię znajdę. Na razie! 

- Kto to był? - Rudolf odprowadził Thomasa wzrokiem.

- Kolega... - stwierdziłam całkiem naturalnie. - A co? - wyszczerzyłam się do blondyna.

- Nic... Chciałem po prostu wiedzieć. - wzruszył ramionami.

- Ciekawe co będzie. Zainteresował mnie tymi panami. - przeciągnęłam z podejrzanym uśmieszkiem. 

- Tak, bardzo interesujące... - burknął pod nosem, wywracając oczami.

- Ty, zazdrośnik! - walnęłam go w ramię, śmiejąc się. - Przestań. - podeszłam i złożyłam pocałunek na jego policzku. 

- O, tu was mam! - usłyszałam śpiewny głos Rotha.

- Joachim, cześć! - panowie przywitali się, ściskając swoje dłonie. 

Za jednookim stała nieśmiało młoda pannica, w czerwonej, perfekcyjnie skrojonej sukience. Biżuteria, włosy upięte, wszystko widać drogie. Do tego rękawiczki... Wyglądała jak żona generała, a nie siostrzenica Joachima. No, ale dobrze, siostrzenica... mam podejrzenia co do Joachima. To wygląda nieco dziwnie.

- Witaj, Hertho. Prześlicznie wyglądasz! - ucałował moją dłoń, lustrując dokładnie i chwaląc moją rozkloszowaną sukieneczkę, która przy jej wyglądała jak... odpuszczę i sama sobie nie będę psuć humoru.

- Nie lepiej niż Brenda. - stwierdziłam, spoglądając na młodą.

- E tam. No, a ty Rudolf mogłeś zabrać Herthę na jakieś zakupy przed tak ważną imprezą. - rzucił zażenowane spojrzenie przyjacielowi, który ewidentnie się zmieszał.

Nie, nie, drogi Joasiu, my w porównaniu od ciebie nie bawimy się w sponsoring...

- A ty go może zostaw lepiej w spokoju, hm? Bo równie dobrze jako mój wspaniały i najlepszy przyjaciel mogłeś mnie też zabrać na takie zakupy, bo widzę, że z pieniędzmi to ci się powodzi! - rozłożyłam ręce, czekając na odpowiedź.

- Dobra, nie ważne. - mruknął pod nosem - Chodźcie pokażę wam gdzie będzie ta cała szopka.

Poszliśmy posłusznie za Hauptsturmführerem i jego błyszczącym się cukiereczkiem na salę. Było już sporo osób. Mało pań, dużo wojskowych, którzy oczywiście raczyli przywitać nas, nie, przepraszam... małolatę usatysfakcjonowanymi spojrzeniami. 

Halo? Ja też tu jestem? Ona jest mała... zboczeńcy.

- Usiądźmy tu - Joach wskazał na siedzenia po prawej stronie długiego stołu. - Siądziecie na przeciwko? - spojrzał na mnie i Brendę.

Nie rozumiem z jakiej racji mamy siedzieć na przeciwko, ale dobrze.

- No dobrze, siadaj naprzeciwko wujcia, Brenda - odsunęłam jej krzesło.

- Dziękuję - odpowiedziała i przycupnęła na miękkim siedzeniu.

Zasiadłam naprzeciwko blondyna, który posłał mi szczery uśmiech. Chcąc go trochę podręczyć zacisnęłam usta i znalazłam swoimi jego nogi. Rozłączyłam je i powoli jeździłam szpilkami po jego łydkach. Blondyn próbował złączyć je zawstydzony, lecz wciąż się uśmiechał. Posiedzieliśmy tak troszeczkę, aż w końcu zrobiło się głośniej przy wejściu. Do sali weszła piątka oficerów Luftwaffe rozglądając się dumnie. Wszyscy oprócz Brendy, której Joachim kazał zostać, wstali i udali się na powitanie przybyszy z Francji. 

Stałam na uboczu i nie rzucałam się im w objęcia jak reszta pań, które mdlały na ich widok. W tłumie zauważyłam Thissen i naszą agentkę Ellen, która próbowała zagadać jednego z pilotów.

Nie musiałam długo czekać, kiedy to jeden z nich podszedł do mnie z zawadiackim uśmiechem.

- Leonard Viehweger - przedstawił się, a ja z zastanowieniem podałam mu swoją dłoń.

- Hertha Bausch. - oznajmiłam, przyglądając się jak Niemiec z namaszczeniem całuje moją polską dłoń!

- Bardzo mi miło. Muszę przyznać, że przy innych paniach, ty wyróżniasz się najbardziej. - przyglądał mi się badawczo. 

Może chciał zauważyć coś w moich rysach, albo że nie wyglądam jak rasowa Niemka, ale mój kobiecy umysł powiedział mi ,, Kobieto! On ci schlebia! ".

- Ah, panie Leonardzie, nie tak prędko... - uśmiechnęłam się do niego uroczo, widząc jak przy nim znajduje się szatyn o bursztynowych oczach i ciepłym spojrzeniu. 

Wyskoczył przed Leonarda, spoglądając na niego ukradkiem.

- Może zapoznasz mnie z panną? 

- No tak, Hertho, to jest Florian Riemer. Florianie, to panna Hertha Bausch. 

- Witam... - rzuciłam, gdy kolejny ucałował moją dłoń. 

- Ja również. - rzucił z uwodzicielskim uśmiechem, lecz zaraz odwrócił się do kolegi - Musimy iść do Freda, Leo. Hertho, znajdziemy cię. - puścił mi oczko i zniknął wraz z Leonardem.

O mój Boże, Rudolf to się dzisiaj podenerwuje! 

Już chciałam odejść od miejsca w którym stałam, lecz drogę zagrodziła mi dwójka blondynów o zielonych oczach, którzy wyglądali identyczne. Patrzyłam się na nich dziwacznie, próbując rozszyfrować mężczyzn.

- Pani jeszcze nie widzieliśmy... Marvin Brandt. - Ten od lewej złożył pocałunek na wierzchu mej dłoni.

- Hertha Bausch, bardzo mi miło... - wydukałam, patrząc oszołomiona na dwójkę blondasków, którzy byli jak dwie krople wody.

-  Ja jestem Martin Brandt. - uśmiechnął się drugi, spoglądając na moją dłoń, która wciąż spoczywała w palcach Marvina. - Można?

Skinęłam głową, przenosząc rękę, która została ucałowana po raz czwarty, dobrze wychowani ci panowie... pełna elegancja, imponujące.

Wciąż przerażało mnie to, że oni są tacy sami, jeszcze te imiona...

- Marvin - wskazałam na tego po lewej. Kiwnął z uśmiechem - Martin - przeniosłam palec na drugiego. 

- Dokładnie.

- Jesteście bliźniakami?

- Tak! - odpowiedzieli w tym samym, momencie, spoglądając na siebie z wyrzutem.

- Przestań mówić kiedy ja mówię! - krzyknęli na siebie razem.

- Przestań! - Martin pogroził mu palcem.

- Ty przestań! - Marvin spojrzał na niego z wyrzutem.

 Zaśmiałam się pod nosem, kręcąc głową.

- Weź zamknij się w końcu! - trzepnął go w białą czuprynę. - Do zobaczenia, Hertha!

Dobrze, do zapamiętania. Marvin to Oberleutnant i ma mocniejszy i niższy głos niż Leutnant Martin.

Oboje odeszli, a ja spotkałam się wzrokiem z czarnowłosym, niebieskookim mężczyzną w mundurze Majora, który trzymał w dłoni lampkę szampana. 

- Zabawni są, co? - uniósł lewy kącik ust w górę i oderwał się od ściany.

- Że Marvin i Martin? - spytałam.

- No tak. - przytaknął.

- Czy ja wiem? Ciekawe osobowości. 

- Te same osobowości! - zaśmiał się - Franz Kohnle.

Nie wystawiłam już dłoni, mając dość tych pocałunków. Poza tym, ten pilocik zdawał się być taki bardziej... rozluźniony.

- Hertha Bausch. - rzuciłam, przenosząc wzrok na mężczyznę.

- Ładne imię. Rzadkie. - stwierdził.

- Chodźcie! Proszę, zaraz podadzą dania. - słychać było stary, zachrypiały głos Friedricha. 

- Potem się znajdziemy. - oznajmił i odszedł do swoich kolegów. 

Odetchnęłam i wróciłam do stołu, gdzie siedział już Joachim, który dziwnie mierzył SS-Mana siedzącego obok jego siostrzenicy. Rudolfa nie widziałam. Usiadłam jednak obok młodej i obserwowałam wujcia. 

Zerknęłam na chłopaczka, który usiadł obok Brendy, uśmiechając się do niej wesoło. 

- Brenda... - mruknęła wreszcie nasza gwiazdeczka.

- Klaus Schawinski - ciemnowłosy blondasek przedstawił się kulturalnie.

Gdy usłyszałam końcówkę ,,ski" od razu jakoś się rozpromieniłam.

Zaraz doszedł również Rudolf. Już półtorej godziny potem rozbrzmiała klasyczna muzyka. Do której zaczęli tańczyć. 

- Panienko Brendo, chciałabyś może zatańczyć? - młody Klausio pełen nadziei spytał Brendę.

Joachim zabijał młodego wzrokiem, odchrząkając głośno.

- Idźcie, bawcie się! - wypchnęłam brunetkę w ramiona młodego, dając mu znak, aby szli tańczyć.

Joachim zmierzył mnie zdziwiony.

- Są młodzi! Daj im się bawić, sztywniaku... Rudi, idziemy tańczyć? 

- No... jak chcesz. - wstał od stołu.

- Chodź! Wolny akurat jest. - stwierdziłam, bo Rudolf do innego tańczyć nie potrafi.

Joachim również wyszedł zza stołu i rozejrzał się. Dostrzegł pierwszą lepszą panienkę i los chciał, że była to akurat Ellen. Oboje ruszyli na parkiet, a Joachima ciągnęło do obserwacji dwójki młodych. Rudolf złapał mnie delikatnie i zaczęliśmy kołysać się na boki. Wtuliłam się w niego, obserwując rozanieloną Ellen. 

Nie mogłam być zazdrosna o Joachima, no bo błagam, nic mnie z nim nie łączy! Ale jak widziałam jak tańczy sobie spokojnie z Ellen to mnie coś strzelało!

- Wszystko okej? - spytał mnie blondyn, nachylając się nade mną.

- Tak. Śmieje się tylko z troskliwego wujka Joachima... - pokręciłam głową i zaśmiałam się sztucznie.

Piosenka się skończyła i następna zapowiadała się o wiele żywsza.

- Dobra, słyszę, że to już nie dla mnie. Pójdę do reszty, jak chcesz to tańcz dalej, wiem, że lubisz. - mrugnął do mnie i wyszedł do innego pokoju.

Nagle nie wiadomo jak wpadłam w czyjeś ramiona. Już widać było, że to strasznie wysoki ktoś. 

- Thomas... - zaśmiałam się, nim podniosłam głowę.

- Tańczysz? - spytał.

- Jasne. 

Wpadliśmy pomiędzy resztę tańczących i przeskakiwaliśmy w rytm granej muzyki. 

- Jak się bawisz? 

- Dobrze. - stwierdziłam z uśmiechem.

- Zaraz stare dziadki będą się zbierać, wtedy dopiero będzie zabawa...

- Boże, jak ty mnie intrygujesz...

- Hehe... - podeśmiał się tajemniczo, obracając mną.

Już jakaś panienka obok wypatrzyła sobie Thomasa i śledziła nas co krok.

- Odbijamy! - nagle znalazłam się w innych ramionach, lecz znów byłam na wysokości mniej więcej barków i był to blondyn. Mundur jednak się różnił.

- Martin? - spojrzałam z uśmiechem w zielone oczy.

- Marvin... - przeciągnął.

- O jejku! Przepraszam...

- Eee tam! Zawsze nas mylą, wszyscy. Nawet mama! - zaśmiał się, podskakując ze mną żywo.

- Masz wyczucie rytmu, Marvin... - przyznałam.

- Patrz na Martina - skinął głową, a ja ujrzałam jak jego kopia wywijała imponujące tańce na parkiecie. Takie nietypowe... Koledzy przyklaskiwali mu obok.

- Nieźle... 

Na te słowa Marvin obkręcił mnie i schował w ramionach. Jego pochylona głowa znajdowała się tuż przy mojej szyi, co przyprawiło mnie o dreszcze.

- Marvin... - chciałam przeciągnąć niepewnie, lecz ujrzałam przed sobą najpoważniejszego z towarzystwa - Franza.

- No, blondas. - kiwnął głową w moją stronę.

- No weź! Stary! 

- Major karze, już. Iść, kibicować bratu. - z wyższością spojrzał na kompana, który cmoknął pod nosem i mnie przeprosił.

Czarnowłosy wystawił rękę w moją stronę.

- On wraz z bratem są nachalni, nie daj sobie wejść na głowę. Będą próbowali, jesteś piękna. - przyznał, tańcząc, lecz wciąż trzymając dystans.

Uśmiechnęłam się z komplementu i podążałam za ruchami Niemca.

 ***

- Herr Hauptsturmführer, ja odwiozę Brendę do domu. - zmobilizował się młodzieniec, który uganiał się za nią cały wieczór.

- Mhm, ciekawe do czyjego domu... - mruknął podejrzliwie.

- Z całym szacunkiem Herr Hauptsturmführer, ale wypraszam sobie. - postawił mu się Klaus.

- A ty chcesz Brenda? - Joach zerknął na swoją podopieczną.

Ta stała w głębokim zastanowieniu, a w jej oczach było widać strach. Po chwili dodała jednak :

- Klaus mógłby mnie odwieźć. Jest już późno. Poza tym, ci wszyscy żołnierze, odkąd mnie przedstawiłeś ciągle chcą rozmawiać.

No ciekawe dlaczego...

 Roth spojrzał na zegarek i zmierzył ich wzrokiem. 

- Jak coś się jej stanie... - zagroził młodemu.

- Będzie bezpieczna, zaręczam.

Joachim z bólem patrzył, jak odchodzą. 

- Weź ty się uspokój trochę! - skarciłam go, ten spojrzał na mnie zdenerwowany jak nigdy.

 ***

Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Ja przesadziłam z alkoholem, lecz nie skusiłam się na tableteczki panów z Francji... Chcieli nam pokazać jak fajnie bawią się we Francji. Nie spodziewałam się, że będzie to taka zabawa. Joachim wziął zbyt dużo tego, no, Pervitinu, popił to schnappsem, co na pewno nie było dobrym wyborem. Nie upilnowałam blondasa i pod wpływem znajomych, mój mały, niewinny Rudolf również wziął to świństwo, przez co siedzi teraz jak jakiś olśniony. Nic do niego za bardzo nie dociera. Wpatruje się otwartymi gałami w obraz, ukazujący statek na morzu i raz na jakiś czas wydrze się ,, LEWA BURTA KAPITANIEE! " , ,, KAPITANIE! PATRZ!". 

Joachim zachowuje się jak jakiś opętany. Jest pobudzony, tryska energią i na pewno zapomniał kim jest, bo normalny człowiek nie lata i udaje Messerschmitt'a. Tylko panowie z Francji nie zachowywali się jak chorzy psychicznie, a jednak to brali. Oni pewnie się do tego przyzwyczaili. Oszem, nadpobudliwość, itd, ale nie latali i nie strzelali do siebie jak nasi chłopcy z Gestapo! Ja w sumie chodziłam... ledwo chodziłam bo ja z kolei nie oszczędziłam sobie alkoholu. Jakimś cudem znalazłam się sama w pokoju z kanapami, stoliczkiem i różnymi ozdobami. Siedziałam tak, próbując opanować świat, kiedy to zobaczyłam dwójkę sobowtórów idących w moją stronę. 

- Hertha? Co robisz tutaj sama? - spytał mnie Martin.

- Czekam... - wyszeptałam rozanielona.

- Tak? A no kogo czekasz? - spytał uśmiechnięty Marvin.

- Na kogoś do towarzystwa.

- Ależ Leonard wrócił już z panienkach...

- Doprawdy? - Marvin nachylił się nade mną i w jednej chwili uniósł mnie do góry.

Wodziłam za nim spowolnionym wzrokiem, otumaniona jak nigdy.

Skinął do brata, który zmiótł wszystko ze stołu.

Marvin położył mnie na blacie, a ja rozpłynęłam się na nim natychmiastowo, patrząc na dwójkę braci.

- Marvin i Martin! - wskazałam na nich, śmiejąc się jak małe dziecko.

- No dokładnie... - stwierdził wesoło Martin, kucając i łapiąc moją nogę. Delikatni jeździł dłonią po łydce obserwując mnie.

Marvin nachylił się po boku i zbliżył się twarzą do mojego brzucha. Powoli jeździł po nim nosem i ustami, mrużąc przy tym oczy. Oni są nieco dziwni...tak we trójkę? Marvin sprawiał mi jednak przyjemność, łaskocząc mnie. Dłoń Martina była już na udzie, a jego brat za to przeniósł się na szyję. Chciałam wstać, ale z powrotem położono mnie na stole. 

- Spokojnie... - chuchnął mi na kark, a ja schowałam głowę w ramiona , krzywiąc się z uśmiechem.

- Marvin, zamknąłeś drzwi? - spytał go jego brat.

 Ojoj...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro