Pożegnania Bywają Trudne

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Joachim Roth

 Wstałem i gdy tylko otworzyłem oczy, zrobiło mi się niedobrze. Wiedziałem, że dzisiaj muszę odwieźć Irene do klasztoru, skąd ma ją wziąć nowa rodzina. Dowiedziałem się, w którym domu mieszkają, jeździłem tam. To nieduża wioska. Niedaleko las, latem złociste pola, będzie jej tam dobrze. Poczułem jak z nosa zaczyna lecieć mi woda, a to zapowiadało płacz. Jestem jakiś chory... nie powinienem się tak przywiązywać, szczególnie do takich osób! Leżałem, wpatrując się w sufit. Coś trzymało mnie pod kocem, nie dawało się podnieść. Drzwi się otworzyły i weszła przez nie smutna Irena. To dobiło mnie jeszcze bardziej.

- Zrobiłam śniadanie... - spuściła głowę, a mówienie było dla niej ciężkie. Wyszła z salonu, zmierzając zapewne w stronę kuchni. 

- Już idę. - oznajmiłem i nareszcie wstałem z kanapy. 

Westchnąłem ciężko i nałożyłem wojskowe spodnie. Ruszyłem do kuchni. Irene ugotowała dzisiaj jajka, takie same jedliśmy w jej pierwszy poranek spędzony w moim domu. Śniadanie spożyliśmy w milczeniu. Nie umililiśmy go sobie żadnym zdaniem. Nikt nie odważył się odezwać. Skończyłem i poczekałem, aż dziewczyna zje do końca. Zabrałem talerze i stanąłem nad zlewem, aby je pozmywać. Schyliłem głowę, a grzywka zaczęła wpadać mi do oczu... pora ją podciąć. Wziąłem szmatkę do ręki i poprawiłem łokciem przepaskę, która osunęła się nieco z mojego oka. Nagle ktoś docisnął mnie do blatu, a na skórze poczułem zimne łapki, które objęły mnie za klatkę piersiową o brzuch. Odwróciłem głowę przez bark i ujrzałem wtulającą się w moją łopatkę twarzyczkę.

- Stresuję się... - Irene uniosła głowę i spojrzała na mnie wystraszonymi, brązowymi oczkami.

- Wszystko będzie dobrze. - rzuciłem szmatkę do zlewu i objąłem ją ramieniem. - Irene, jeżeli tylko spróbowaliby ci coś zrobić, to wiesz gdzie mnie szukać. Dom mają w naprawdę dobrym stanie, to jedna z bogatszych rodzin. Nie denerwuj się, to dla twojego dobra. - zacisnąłem wargi i przejechałem dłonią po jej głowie. 

- Idę spakować ostatnie rzeczy... - rzuciła i oderwawszy się ode mnie, opuściła pokój.

Zaczesałem kosmyki włosów do tyłu i złapałem się za brodę, rozmyślając nad tym, jak ciężko będzie mi odjechać spod klasztoru. Wróciłem do salonu, przywdziałem mundur, założyłem oficerską czapkę, zaraz opatulając się płaszczem i czekałem, aż Irene wyjdzie z pokoju. 

W końcu drzwi się uchyliły, a ona ze zbiedzoną miną i torbą na plecach dosłownie wypełzła z pokoju. 

- Daj. - zabrałem od niej torbę i poczekałem, aż się ubierze. 

 Opuściliśmy mieszkanie. Wszystko strasznie się dłużyło. Nawet przekręcanie cholernego klucza w zamku trwało wieki. Udaliśmy się schodami w dół, gdy byliśmy na parterze, poczułem, jak drobna dłoń złapała mnie w zgięciu łokcia i odwróciła w swoją stronę. Torba wypadła mi z ręki. Irene złapała się za moje barki, stanęła na palcach i wpiła się w moje usta z pożądliwością. Nim moja głowa zaczęła nadążać za wydarzeniami, oddawałem już namiętny pocałunek nastolatki. Coś mnie blokowało i nie dałem rady się odsunąć. Ciało nie słuchało się poleceń... Moja dłoń wylądowała na jej karku. Poczułem jak przeszły ją dreszcze, zapewne od mojej lodowatej ręki. Dziewczyna w końcu oderwała się ode mnie i nieśmiało odsunęła do tyłu, spuszczając głowę w dół. Przez chwilę nie mogłem się ruszyć. Dopiero gdy Irena chwyciła rączkę skórzanej torby, ocknąłem się. Spojrzeliśmy na siebie i w ciszy opuściliśmy budynek. 

Wyjechaliśmy już na polną drogę prowadzącą do klasztoru. Jechałem powoli, ze względu na nawierzchnię. Całą drogę milczeliśmy. Czasem zerkałem tylko na brązowooką, która utkwiła spojrzenie w dalekim horyzoncie, wyglądając, jakby myślała nad esencją życia. Od końca podróży dzielił nas tylko zakręt.  Posesja na której stał klasztor obrośnięta była bujnymi i wysokimi tujami. Irene obróciła się w moją stronę i wlepiła we mnie drżące spojrzenie.

- Joachim... - zaczęła, ale ja dokładnie wiedziałem, co mam zrobić. 

Z bólem nachyliłem się nad biegami i przyłożyłem swoje czoło do jej. Spojrzałem głęboko w oczy kobietki, biorąc wdech. 

- Co by się nie działo, masz przeżyć wojnę. - uśmiechnąłem się lekko i ujrzałem jak z jej oka poleciała jedna łza. 

- Ty też... - gdy otworzyła usta, spłynęła po policzku, zostawiając ślad na jej beżowym płaszczyku. Ona nadal na coś czekała.

 I tak już to zrobiłem... Westchnąłem cichutko i przymknąłem oczy, całując ją czule. Młoda Polka od razu zaczęła z namaszczeniem muskać moje wargi. Po chwili odsunęliśmy się od siebie, rozglądając, czy nikt tego nie widział. Znów karcąc się w myślach, wysiadłem z auta. To samo zrobiła i ona. Gdy tylko wyłoniliśmy się zza drzewek, młoda zakonnica wyszła przed budynek. Obok stała już fura zaprzęgnięta końmi. Siostra podeszła do nas i uśmiechnęła się szeroko do zniechęconej Ireny.

- Witaj. Nie martw się, to bardzo mili ludzie. - zapewniła ją. Podziękuj panu oficerowi i chodź. Już czekają. - zawróciła się i zaczęła doglądać dzieci, bawiących się obok w śniegu.

Młoda Polką obróciła się w moją stronę, patrząc na mnie ze łzami w oczach.

- Ja nie chcę... - pociągnęła nosem, próbując się opanować.

- Uspokój się, nie możesz tak do nich pójść. - powiedziałem, próbując nie okazywać w tym momencie uczuć. Było mi ciężko, strasznie ciężko, ale gdybym teraz zaczął robić to co ona, skoczyłoby się źle. - Idź. - pchnąłem ją lekko w stronę klasztoru. 

Zawahała się, ale po chwili ruszyła. Zakonnica widząc to również zaczęła podążać do środka. W połowie drogi dziewczyna zatrzymała się, upuszczając torbę i wyrwała prosto w moje ramiona. W końcu zderzyła się z moją klatką piersiową. Nie wiedziałem co mam robić. Przez okno widziałem jak obserwowała nas jej nowa rodzina. Zakonnica stała, patrząc niby ze współczuciem, ale jej spojrzenie było przenikliwe.

- Dziękuję... - wycedziła, trzymając się kurczowo mojego paska z kaburą.

- Musisz iść, Irene... - stwierdziłem, pocierając jej drobne ramię. - Będę tęsknił. - zagryzłem kawałek dolnej wargi, wzdychając.

- Będziesz mnie odwiedzać? - spytała, pełna nadziei.

- Nie wiem, czy będę mógł. Postaram się. - z mojej poważnej miny, zrobiła się smutna, pełna tęsknoty. - Musisz już iść.

- Ireno! - zakonnica zawołała dziewczynę.

Oderwała się ode mnie i spojrzała głęboko w moją tęczówkę. Uśmiechnęła się lekko, próbując zatrzeć załamanie i ruszyła przed siebie. Stałem i patrzyłem jak odchodzi. Już nigdy nie zobaczę małej Irene... Już nigdy więcej nie usłyszę tego słodkiego głosu. Gdy przechodziła przez próg drzwi, spojrzała na mnie ostatni raz. Gdy zobaczyłem jej wyraz twarzy, stwierdziłem, że zrobiłem coś okropnego. Po co było ją tyle u siebie trzymać! Na cholerę było ją w ogóle ze sobą zabierać! Jesteś SS-Manem, Joachim! Pierdolonym oficerem SS, który powinien jej w pierwszym momencie sprzedać kulkę w łeb i nie byłoby żadnego problemu. 

Uspokoiłem się wewnętrznie, bo z zewnątrz nic nie można było ze mnie wyczytać. Wyglądałem jak jedna wielka pustka. Wsiadłem do auta i całą drogę powrotną wpatrywałem się martwo w drogę, po której jechałem.

Dotarłem do domu, niedługo zacznie robić się ciemno. Zjadłem i usiadłem na łóżku, w którym przez cały pobyt spała Irene. Mój pokój pachniał teraz nią... Nazbierał się we mnie ogrom emocji. Byłem wściekły, smutny, a głowa nie pracowała, nie myślałem kompletnie o niczym. Ciągle widziałem tylko jej ostatnie spojrzenie, jakim mnie obdarowała.

Podszedłem do szuflady i zacząłem w niej grzebać. Wiedziałem, że to tam jest i się nie myliłem. Wysypałem na rękę parę tabletek i wrzuciłem do buzi. Zaraz popiłem je wodą, oparłem się o parapet w kuchni i czekałem na efekty... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro