Przesłuchanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Było ciemno, Joachim spał, ja nie. Dowiedziałam się, od pijanego SS-Mana, o paru osobach, których szukają. Przynajmniej Cezary będzie zadowolony...
Czułam, że postąpiłam niemoralnie. To uczucie towarzyszyło mi już wiele razy, zaraz przejdzie, grunt, że wiem to, co chcę wiedzieć jeden z moich dowódców.

Powoli wstałam, starając się nie obudzić śpiącego Haupsturmführera. Podeszłam do okna, spoglądając na biały, lśniący księżyc. Od momentu, w którym Joachim wspomniał o Rudolfie, jego postać towarzyszy mi w głowie przez cały czas. Jak tu teraz wymigać się od następnych takich spotkań z Joachimem... i jak zacząć z Untersturmführerem?

Mam nadzieję, że jakoś uda mi się znaleźć wymówkę, teraz pora się stąd zabierać, wrócić do siebie. Oby tylko nie trafić na patrol...

                                ***

Dwa dni później

Siedziałam na komisariacie, w biurze, przeglądając papiery jednej z obywatelek. Obok mnie siedziała Ellen, która powoli stawała się moją... przyjaciółką, jeżeli tak można to nazwać. Jest bardzo towarzyska, w piątek po pracy mamy iść na kawę. Pomimo, że ją lubię, wciąż mam co do jej osoby podejrzenia... Dlatego z tyłu głowy zawsze mam zakodowane słowo "Uważaj".

Nagle słychać było, jak ktoś zapukał we framugę. Uniosłam głowę, podobnie jak moje współpracowniczki, wraz z Thissen, która pilnowała nas na każdym kroku.

- Frau Bausch, można na chwilę? - w drzwiach stał Esesman z przepaską na oku.

Ogarnęło mnie dość dziwne uczucie widząc go tu.

- Zaraz wrócę - poinformowałam Ingrid, mierzącą mnie pogardliwym wzrokiem.

- Tylko się streszczaj - rzuciła, wracając do podstemplowywania dokumentów.

Wstałam powoli, ciężko wypuszczając powietrze. Wyszłam z pomieszczenia i spojrzałam na Joachima, który gdy tylko mnie zauważył, wyprostował się.

- To co się wczoraj stało, to... - zaczął, ale ja nie lubiłam takich rozmów, musiałam mu przerwać.

- Chyba po prostu za dużo wypiliśmy - zaśmiałam się pod nosem.

- Chyba tak - uśmiechnął się.

- Przyjechałeś tu? - spytałam, rozglądając się po korytarzu.

- Zniknęłaś w środku nocy, chciałem zobaczyć, czy nic ci nie jest - stwierdził.

- Jak widzisz jestem cała i zdrowa.

- To... - westchnął - Zapomniany o wczorajszym?

- Chyba powinniśmy - stwierdziłam.

- Dobra - rzucił pod nosem - Rudolf jest już w pracy?

- Tak, widziałam go z rana, ale od razu poszedł gdzieś z Gruppenführerem. - poinformowałam.

- W takim razie, miłego dnia - uśmiechnął się, żegnając trochę zawstydzony - muszę wracać do siebie.

Odwzajemniłam gest i wróciłam do biura. Kamień spadł mi z serca, miałam nadzieję, że Joachim odpuści sobie i nie pomyśli, że liczę na coś więcej. Romansowanie z dwójką przyjaciół na raz nie byłoby najlepszym pomysłem.

Usiadłam na krzesełku, znacznie bardziej rozluźniona.

- No i co? Dzisiaj kawa po południu z tajemniczym żołnierzem? -  Ellen spytała, podnosząc się znad maszyny do pisania.

- Nie, chodziło o sprawę - uśmiechnęłam się.

- Ale on tu nie pracuje... - stwierdziła Thissen.

- To przyjaciel Untersturmführera, pytał, gdzie może go znaleźć - stwierdziłam, spoglądając się na Ellen, która słała mi podejrzliwie uśmiechy.

- Jasne... - przeciągnęła Szwedka.

Nie odzywając się już, wróciłam do wcześniejszego zajęcia.

                               ***
Rozejrzałam się na boki i upewniając, że nikt mnie nie obserwuje weszłam do kamienicy. Udałam się na najwyższe piętro, pukając do drzwi.

- Waleria, wchodź. Wszyscy czekają - poinformował mnie Kazik, siostrzeniec Bronisława.

Uśmiechnęłam się, rzucając tylko szybkie dzięki i idąc w głąb mieszkania.

- Tutaj - wskazał palcem na pokój.

Uśmiechnęłam się do młodego i powoli weszłam do pokoju. Wszystkie trzy spojrzenia od razu poleciały na mnie.

- Siadaj - zezwolił rudzielec.

Jak kazała tak zrobiłam. Widząc oczekujące czegoś spojrzenia, zaczęłam :

- Cezary, mam dla Ciebie osoby, które są poszukiwane - uśmiechnęłam się.

- Na papierach? 

- Spisałam - poinformowałam - Wszystko mi powiedział.

- Jak zawsze się puściłaś za informacje, prawda? - spytała z szyderczym uśmiechem Marzenka.

Moja twarz od razu przybrała wyraz oburzonej. Odetchnęłam głęboko, wstając. Cezary i Bronisław spojrzeli po sobie, a z ich wyrazu twarzy można było odczytać coś w rodzaju strachu. Z nerwów przeszedł mnie dreszcz, miałam ochotę, jak zawsze, podejść i wymierzyć jej cios w ten szczurzy pysk!

- Nie życzę sobie, takich tekstów - powiedziałam, patrząc prosto w zielone oczy rudowłosej.

- Ja tylko nazywam rzeczy po imieniu, już mówiłam, że nadajesz się do burdelu. Tylko tam. - parsknęła, unosząc głowę do góry.

- Przestań tak o niej mówić, dziewczyna jest świetna, zdobywa prawie wszystkie informacje - burknął Cezary.

Bronisław kiwnął do niego przecząco głową. Dobrze wiedział, że zaraz może być nie ciekawie, więc lepiej się nie wtrącać.

- Posłuchaj, mam dosyć tego ciągłego obrażania mnie. Powinnaś mieć szacunek do swoich żołnierzy! To, co robię, jest tylko po to, aby wydobyć informacje... właśnie dla was! - dałam nacisk na ostatnie dwa słowa - Nie masz prawa nazywać mnie szmatą! Myślisz, że spanie z tymi wszystkimi nazistami sprawia mi przyjemność? Jeżeli tak, to się grubo mylisz, Marzenko. - uniosłam lekko ton, znów patrząc prosto w oczy już nie tak pewnej siebie dowódczyni. 

Kobieta milczała, wodząc wzrokiem po podłodze. Wyciągnęłam z podręcznej torebki kartkę z wypisanymi imionami i nazwiskami połowy z naszych ludzi, przejrzałam ją jeszcze raz i położyłam na stole. Obróciłam się na pięcie, kierując w stronę drzwi. 

- Pomagasz i proszę, kurwa, bardzo, co otrzymujesz... - rzuciłam pod nosem, lecz na tyle głośno, aby każdy słyszał.

                                                                                             ***

Tydzień później

Rudolf Maier

Zmierzałem przez korytarz, prosto do biura Thorstena. Wezwał mnie po coś, jeszcze nie wiem tylko po co.
Minąłem Thissen, która krzyczała na jedną z pracownic, te to mają dopiero przerąbane, a w tym Hertha.

Zapukałem i słysząc pozytywną odpowiedź, wszedłem do środka.

- Miałem się stawić, Gruppenführer - wyprostowałem się.

- Tak, Rudolf. Dzisiaj w nocy złapaliśmy tego poszukiwanego... Tego, no, jak mu tam... Cezarego Romana. Ważny gość. Muszę jechać z Brigadeführerem, wrócę dopiero jutro. Przesłuchasz go.

Posłusznie przytaknąłem, ale w głębi duszy nie byłem zadowolony z tego zadania. Nienawidzę przesłuchań.

- Rudolf, tylko on ma przeżyć - spojrzał na mnie spod brwi.

- Oczywiście - odpowiedziałem.

- Zabierz się za to jak najszybciej - rzucił, udając się w stronę wyjścia.

- Tak jest - udałem się za swoim przełożonym.

Cezary Roman

Parę minut temu jakaś dwójka SS-Manów usadziła mnie na drewnianym krześle, zakuwając w kajdany, które zwisały z góry.

Ja już wiedziałem, że zaraz wejdzie tutaj jakiś oficer i zacznie się zabawa!

Ale to będzie nic, jeżeli mnie wydostaną to dopiero dostanę od rudzielca opierdol, że pijany poszedłem śpiewać na ulicę, ale to nie moja wina, że obok chodził jakiś patrol, czy co innego.

Grunt, że jeszcze nie wytrzeźwiałem! Zawsze do głowy przychodzą mi świetne pomysły, kiedy jestem pijany.

No i proszę, tak jak mówiłem, wróciła dwójka wraz z jakimś blondaskiem. Chłopaczek kazał im sprawdzić kajdanki i odesłał ich pod drzwi. Usiadł przede mną za biurkiem, zdejmując oficerską czapkę, odkładając na mebel i mierząc mnie wzrokiem.

Kto tu wziął dziecko na oficera... No dobra, chłoptaś jest wysoki, ale nie wygląda na Esesmana, tylko na jakiegoś kochanego synka mamusi.

Uśmiechnąłem się szeroko, robiąc głupią minę i spojrzałem na blondyna.

- Nic ci nie powiem, cukierasku - pokręciłem głową, w której mi mocno zawirowało.

Oficer zerknął na mnie pytająco, chyba myśląc, że się przesłyszał. Potrząsnął głową i zaczął :

- Więc wpadł Pan pijany, śpiewając na ulicy? Panie Podpułkowniku? - spytał mnie chłopczyk.

- Musicie przyznać, że pięknie śpiewam - uśmiechnąłem się do dwójki, stojącej przy drzwiach.

- Może nam Pan bardzo dużo powiedzieć, na przykład gdzie składujecie broń, gdzie znajduje się wasza siedziba, gdzie stacjonują ważni oficerowie... - przesunął kartki na biurku, wstając powoli - Nie gustuję w przemocy, więc nalegam, abyśmy się dogadali.

Uniosłem brwi w górę i pokręciłem przecząco głową.

- Ja się nie dogaduje ze Szwabami - poinformowałem.

Blondyn przeleciał wzrokiem po całym pomieszczeniu, wzdychając cichutko.

- Jeżeli będzie to konieczne, to jednak jej użyję - zerknął na dwójkę, stojącą przy drzwiach - Naprawdę, proszę zacząć mówić.

- Poczekaj mój drogi, posłuchaj teraz uważnie, uwaga, mówię. Chuja ci powiem. - stwierdziłem z ignorancją.

Chłopak spojrzał na mnie jakby zawiedziony. Żołnierze podbiegli, ciągnąć za łańcuch. W ułamku sekundy byłem podwieszony pod sufitem.

- Czyżbym zaraz miał latać? - spytałem, uśmiechając się parszywie do chłopaka. Kocham ich irytować, a akurat trafiłem na takiego, co mi za bardzo nic nie zrobi, więc można korzystać!

Lekko poirytowany zezwolił jednemu z żołnierzy. Pomyślałem tylko, ,, o ty szujo" i poczułem, jak dostaję pałką w brzuch. Ukradkiem widziałem jak chłopak się skrzywił i odwrócił wzrok.

Niby bolało coraz bardziej z każdym uderzeniem, ale kaszlałem tylko pod nosem, nic nie mówiąc. Nie takie rzeczy się wytrzymywało.

- Dobra, stop - rozkazał oficer, spoglądając na mnie ze skwaszoną miną - Będziesz już mówił?

- Może taak... A może jednak niee... - przeciągnąłem 

- Nie zmuszaj mnie do ponownego rozkazu. Zacznij mówić, Cezary - doradził z powagą.

- Nie mogę, przykro mi - przechyliłem lekko głowę na lewo.

-  Na pewno? Ja jednak myślę, że to sytuacja wyjątkowa i możesz powiedzieć mi wszystko.

- A jednak się, kurwa, mylisz - posłałem mu uśmieszek.

Chłopak zaczął wychodzić zza biurka. O tak! Proszę, podejdź tutaj do mnie, no chodź, tak mnie kusi...

Blondyn stanął jakiś krok przede mną. Czekałem tylko na odpowiedni moment.

- Jeżeli nie zaczniesz nic mówić, zaraz ta dwójka zrobi swo - i tutaj zdanie się urwało.

W trakcie jego pitolenia, złapałem dłońmi za łańcuch, podnosząc się lekko i wymierzyłem kopniaka temu jakże urokliwemu SS-Manowi.

Pech, czy też może fart chciał, że jednak po pijaku to ja mam świetnego cela, ponieważ oficer dostał prosto w krocze.
Zgiął się w pół, odskakujące ode mnie. Już czułem na plecach odbity kawałek drewna, słysząc poderwanie się żołnierzy, blondyn jednak podniósł rękę, zatrzymując ich. Uuu, jakbym ja tak dostał, to kazałbym gościowi nogę obciąć.

- Trafiłem w dziesiątkę, pięćdziesiąt punktów poproszę - stwierdziłem triumfalnie, zerkając na biednego Szkopa.

Chłopak powoli wyprostował się, z wymalowanym bólem na twarzy i spojrzał na mnie, krzywo się uśmiechając. Teraz to mi się go trochę żal zrobiło, patrząc na swoje twarde czuby butów.

- Żeby nie rozkaz trzymania cię przy życiu, już miałbyś kulkę w łeb - rzucił, zaciskając zęby ze sztucznym uśmiechem.

Tym razem skinienie było nieco żywsze, dwójka podeszła do mnie. Untersturmführer jak wywnioskowałem, stanął z boku, a oni na przemian okładali mnie pałkami. Nie byłem pewny, ale chyba mam połamane żebra. Nie mogłem przez chwilę zaczerpnąć powietrza, a okropny ból ściskał w klatce piersiowej. Kolejny cios i teraz już usłyszałem, że na bank mam coś złamane. Zacząłem się dusić, chłopak poderwał się, każąc im przestać. Stanął przede mną, tym razem już na pewną odległość, do tego lekko bokiem.

- Nie chciałem, ale nie dałeś mi wyboru - stwierdził, a jego ton właśnie na to wskazywał. On patrzył na to wszystko z takim niesmakiem, muszę wziąć go jakoś pod włos, aby chociaż dostać lekarza.

- Jak nie przebili mi płuca, to mam szansę zobaczyć córkę? - zapytałem, wycierając krew, która wypływała mi z ust o bark. Szkoda, że nie mam córki, może przynajmniej miałby się kto mną opiekować, jak już się stąd wydostanę...

- Jeżeli powiesz adresy, które się sprawdzą - poinformował mnie, przytakując.

Patrzyłem na oficera, który zaczął się dziwnie rozmazywać. Uścisk w płucach był coraz silniejszy. Usłyszałem tylko ciche westchnienie i jak blondyn kazał zawołać dwójce jakiegoś lekarza.

                                                                                       ***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro