Szykują Się Zmiany

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rudolf Maier

Siedziałem spokojnie na kanapie, obserwując przyszłą matkę mojego dziecka. Ze spokojem czytała książkę, oparta plecami o podłokietnik. Wyglądała tak pięknie... zresztą jak zawsze. Gdy tylko na nią spojrzę, zawsze towarzyszy mi to uczucie w środku, które kłuje w klatce piersiowej, ale zarazem jest takie przyjemne. Ona rzuciła na mnie jakiś urok. Jej duże, okrągłe zielone oczy zahipnotyzowały mnie od pierwszego wejrzenia. Ładnie upięte loki, spływały po jej ramionach, przypominając kaskady. Co chwila zaciskała bordowe usta w wąską linię, zapewne przeżywając jakiś ważny moment w książce. 

Uśmiechałem się sam do siebie, wpatrując w moją słodką Poleczkę, dla której zrobiłbym wszystko. Moja pierwsza i ostatnia, nigdy nie będę kochał nikogo bardziej niż ją... 

Nagle z zachwytu wyrwało mnie pukanie do drzwi. Waleria od razu uniosła wzrok w stronę przedpokoju, patrząc na mnie pytająco. Teraz byliśmy w stresie... Polacy na pewno nie zapomnieli o swojej agentce, a mają nasze namiary. Widać moja kochana zrobiła swoje. 

- Ja otworzę. - oznajmiłem i od razu ruszyłem w stronę drzwi.

Byłem nieco zestresowany, a co jeśli jednak przyszli nas zgarnąć? I tak nie mam pojęcia jakim cudem wciąż mamy takie szczęście. Ciągle omijamy to co najbardziej prawdopodobne i niebezpieczne... Mam nadzieję, że nie wyczerpaliśmy limitu szczęścia. Muszę w końcu przekonać ją do tego, aby zamieszkała z Joachimem, do póki nie dostaniemy przeniesienia.

Delikatnie złapałem za klamkę i otworzyłem drzwi. Odsapnąłem głęboko, widząc w nich mojego przełożonego.

- Rudolf, przepraszam, że nawiedzam cię tak późno, ale przyjechałem od razu z biura. Mam ważną wiadomość. Mogę wejść? - zdjął czapkę i czekał aż wpuszczę go do środka.

- Proszę. - zaprosiłem Thorstena, zamykając za nim mieszkanie. - Wejdź do salonu.

Gruppenführer nie czekając udał się do pomieszczenia. Ruszyłem za nim.

- O, Hertha. Dobry wieczór. - przywitał moją partnerkę z uśmiechem. - Zamieszkaliście razem? - obrócił się w moją stronę - Widzę miłość kwitnie.

Zaczerwieniłem się odruchowo, posyłając szybki uśmiech swojej sympatii. 

- Bardzo kwitnie... - Waleria rzuciła, patrząc na gościa. 

Thorsten spojrzał na nią z dziwnym uśmiechem, parsknął śmiechem, chyba dostrzegając w tym głębszy sens. Waleria uniosła dłoń w górę, pokazując mu pierścionek z brylantem, który podarowałem jej niedawno po tym, jak szalenie się jej oświadczyłem.

- To są kpiny. Czemu o niczym mi nie mówisz? Kiedy ślub? - zerknął na mnie z ciepłym, ojcowskim uśmiechem.

- Najpierw dziecko. - kobieta dorzuciła bez żadnego wstydu, odkładając książkę.

Thorsten mrugnął parę razy, a uśmiech zszedł mu  z twarzy. Teraz wpadł w konsternację, jednak nie widać było na jego twarzy zażenowania.

- Przepraszam, że ośmielę się tak zapytać, ale... to było niezamierzone? - zerknął na nas, czekając w ciszy na odpowiedź.

- Stwierdziliśmy, że pobierzemy się kiedy wrócimy do Niemiec. Nie ważne, co będą myśleć ludzie. Nie można marnować tych lat, które będziemy musieli tu spędzić. - dodałem, próbując jakoś uratować się w oczach przełożonego.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, chichocząc pod nosem.

- Ah ta młodzież... To teraz najpierw robi się dzieci, a potem wesele? - pokręcił głową - Miło na was patrzeć. Naprawdę. 

Uśmiechnęliśmy się do siebie. Nastała chwila ciszy. Waleria przerwała ją, proponując Thorstenowi kawę. Odmówił jednak, chcąc przejść do rzeczy.

- Dostaliśmy przeniesienie... do Warszawy. Będzie mniej papierkowej roboty, a więcej interwencji. Dla przyszłej pani Maier proponuję jednak rezygnację z pracy, zważywszy na stan. - przedstawiał sytuację - Zadbam o to, abyście nie gnieździli się w takim mieszkanku jak te. Postaram się załatwić wam dom, nie mieszkanie. Musimy być już w Warszawie za dwa dni. 

- Krótko, ale damy radę. - oznajmiłem z uśmiechem na ustach. 

Udało się. Znowu nam się udało. Miałem ochotę skakać ze szczęścia. Nie ważne co będę musiał tam robić, najważniejsze jest to, że Waleria wraz z naszym dzieckiem będą bezpieczniejsi niż tu. Tylko to się liczy. 

- Świetnie. Nigdy nie widziałam Warszawy. - zagadała kobieta.

- Hertho, jeśli mogę, który to miesiąc? - Thorsten zerknął na ciężarną, po której było już widać odmienny stan.

- Czwarty. - uśmiechnęła się szybko, zerkając na brzuch.

- Tajniaki... - Thorsten pokręcił głową zły, że nic nie wiedział.

- Bałem się tak chwalić. Nie wiedziałem co pan na to...

- Akurat mi możesz powiedzieć wszystko, Rudolf. Pomogę wam zawsze. Bez względu na wszystko. - zadeklarował, poprawiając mundur. - Będę się zbierał... Pakujcie się. Do zobaczenia. - skłonił się w stronę kobiety. 

Odprowadziłem przełożonego i gdy tylko zamknąłem drzwi, przybiegłem do Walerii.

- Mamy cholerne szczęście! - rzuciłem się na kolana przed kanapą, kładąc głowę na kolanach partnerki.

- Tak... mamy szczęście... - rzuciła zamyślona, głaszcząc mnie po głowie.

***

Właśnie wchodziłem do mieszkania Joachima. Postanowiłem wstąpić do niego jeszcze przed pracą. 

- Rudolf? - otworzył mi drzwi zaspany.

- Joachim! - kobiecy głos jęknął na całe mieszkanie, gdy tylko chciałem odpowiedzieć przyjacielowi. - Kurwa, jaki tu syf. - stwierdziła w języku polskim.

Milczałem, patrząc pytająco na zażenowanego jednookiego.

- Słuchaj, ty masz nieoficjalną narzeczoną Polkę, ja mam kochankę. Nie wnikaj. - mruknął zaspany i najwyraźniej poddenerwowany.

Wszedłem do środka, idąc za Hauptsturmführerem.

- To mój przyjaciel, Rudolf. Rudolf to Wanda. - wskazał na kobietę w fioletowej podomce, z potarganymi włosami, leżącą na łóżku pośród skotłowanej pościeli.

- Serwus Rudolf - mruknęła, wbijając twarz w poduszkę.

- Zignoruj ją. - machnął ręką i usiadł na kanapie, przecierając twarz.

Kobieta miała racje. Chyba zrobili tu wczoraj małą imprezę, wnioskuję po butelkach walających się na stole.

- Chciałem ci podziękować...

- Co? Thorsten już u was był? Kiedy wyjeżdżacie do Warszawki? - oparł się o kanapę, czekając na odpowiedź zadowolony.

- Jutro. Szybko poszło. - stwierdziłem.

- Cieszę się. 

- Wiesz co mnie martwi. To, że stracimy kontakt. - spuściłem wzrok, czując smutek, a nawet napływające do oczu łzy.

Joachim znaczy dla mnie bardzo dużo. Rozłąka z nim będzie bolesna.

- Bez przesady! Nie zostanę tu sam. Dołączę do was za jakiś miesiąc. Dokończę tu wszystkie sprawy i wkręcę się w nowe. Te w Warszawie. Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie. - zaśmiał się, zaczesując ciemne kosmyki włosów do tyłu.

- Całe szczęście. Nie wiem co byśmy bez ciebie zrobili. - stwierdziłem, zawdzięczając to wszystko przyjacielowi.

- Zginęlibyście marnie. - wzruszył ramionami. - Leć do pracy. Wpadnę potem pożegnać i powiedzieć to samo Herthcie.

- Walerii. - uśmiechnąłem się szeroko do jednookiego.

- Walerii? - brązowowłosa uniosła głowę znad poduszki, a ja przypomniałem sobie o tym, że ktoś jeszcze znajduje się w mieszkaniu.

Zaniepokoiła mnie jej reakcja. Spojrzeliśmy po sobie z Joachimem, po czym wspólnie wlepiliśmy wzrok w półnagą dziewczynę.

- Waleria Badosz? - powtórzyła, czekając na potwierdzenie.

- Tak. - potwierdziłem niepewnie.

- Idę z tobą. - oznajmiła Joachimowi, podnosząc się do pozycji siedzącej. - Dobrze się znamy, a ostatnio nie mogłam jej zaleźć.

Westchnąłem tylko, przez ten przypływ informacji. Wracam do pracy... Pora pożegnać się z tym miejscem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro