Słabość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rudolf Maier

Obudziłem się na kanapie. Stół zastawiony był szklankami i nie do końca dopitymi trunkami. Joachim leżał na stole, jedną rękę opartą miał o głowę, dzięki czemu oficerska czapka przykrywała mu twarz. Skąd on w ogóle ma na sobie czapkę? Ellen wyszła wczoraj... Tak samo jak Hertha i Vinzenz...

Kiedy tylko o tym pomyślałem, zaczęło towarzyszyć mi dziwne uczucie, którego wolałbym się pozbyć. Nie było ani trochę przyjemne.

- Cześć Rudolf... - usłyszałem zachrypnięty głos przyjaciela.

Uniosłem głowę i spojrzałem na zapuchniętego mężczyznę.

- Cześć Joachim... - rzuciłem pod nosem. - Jak się czujesz?

- Przesadziłem wczoraj... - stwierdził, podnosząc się do góry.

Znów milczeliśmy chwilę, dopóki Joachim tego nie przerwał.

- I co, gdzie twój braciszek? I HERTHA? - uśmiechnął się głupio.

- Vinzenz miał spotkanie, a Hertha źle się czuła. - stwierdziłem, wzruszając ramionami.

- Ty to jednak głupi jesteś. - parsknął pod nosem.

- Niby dlaczego?

- Przecież oni ewidentnie spędzili dzisiejszą noc razem, Rudolf.

Po chwili zastanowienia odezwałem się.

- No i co z tego, nawet jeśli, to nikt im nie bronił. - stwierdziłem, bawiąc się materiałem rękawa.

- A twoja Hertha? Nie jesteś zazdrosny? - spytał, na co zacząłem jak poparzony.

- Moja Hertha? Joachim nie oszukujmy się...

- Właśnie, nie oszukujmy się, podoba Ci się - przerwał mi.

Zamilkłem, wlepiając wzrok w podłogę.

- A ty pozwoliłeś ją sobie sprzątnąć sprzed nosa... - pokręcił głową - i to przez własnego brata.

- Wcale mi się nie podoba. To tylko dobra znajoma! - zacząłem kłócić się z Joachimem.

Kogo ty chcesz oszukać, Rudolf? Czekasz tylko aż czarnowłosa może przypadkiem przejdzie korytarzem i zacznie gadkę. Owszem, jest piękna, ale wiele pięknych również chciało gdzieś z tobą pójść. Tylko na jej widok się nie peszysz, tylko na jej głos zwracasz uwagę, ale jak zawsze, wiecznie boisz się odrzucenia, boisz się zapytać, boisz się coś wyznać.

- Dobrze, w takim razie czekaj na zaproszenie na ślub twojego brata! - przerwał mi monolog, wzruszając przy tym ramionami.

- Odpuść sobie tę całą Herthę! - usłyszałem kobiecy głos - Nie doceniła tak świetnego mężczyzny, doceni inna... - Ellen przeszła przez cały pokój, siadając obok mnie.

Jak na zawołanie usiadłem sztywno, nieco się odsuwając.

Joachim zmierzył ją, lekko nie wiedząc co się dzieje. Ja również nie wiedziałem, skąd ona się tu wzięła, może wczoraj jednak nie wyszła?

- Ależ wczoraj jej powiedziałeś! " Taka druga Linda" Świetne porównanie, jak dla Herthy! - zaśmiała się, opierając na moim ramieniu.

Zatrzymałem spojrzenie na niepewnym Joachimie, który wlepił wzrok w szklankę znajdującą się przed nim.

- To dlatego tak szybko wybiegła - zacząłem - Z jakiej racji dostała w ogóle takie miano?! - poderwałem się z kanapy, przez co chyba jeszcze nietrzeźwa Ellen zsunęła się po oparciu.

- No dobra, może troszkę przesadziłem - skrzywił się jednooki.

- Troszkę?! - wykrzyknąłem. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem spokojnie - Koniec imprezy, idę do pracy. - jednym ruchem zabrałem swoją czapkę i udałem się do wyjścia, aby wdziać mundur.

Kiedy dopiąłem wszystko na ostatni guzik, stanąłem w drzwiach, szeleszcząc pękiem kluczy w ręce.

- Boże, jak ja teraz zjawię się w biurze... - przeciągnął jednooki.

- No, ja cię nie podwiozę. - stwierdziłem, wychodząc za drzwi.

- Jasne, obraź się na mnie! - fuknął.

- Wrócił Gruppenführer, więc mam kogo wozić - rzuciłem i kiedy dwójka wyszła z mojego mieszkania, zamknąłem je szczelnie.

Wyprzedziłem Joachima, który szedł obok Ellen i zacząłem zbiegać na dół, aby jak najszybciej znaleźć się w aucie.

Jak Joachim mógł tak nazwać Herthę...

                                      ***

Podjechałem pod pałacyk, czekając aż mój przełożony przyjdzie do auta. Po paru sekundach znajdował się już obok mnie.

- Heil Hitler. - mruknął pod nosem.

- Heil Hitler! - odpowiedziałem.

- Nie było mnie parę dni, a już morderstwo... Jak wy tu pracujecie? - zaczął zły, choć wiedziałem, że nie na mnie. Pomimo tego
zacząłem się lekko denerwować.

- Ale jak to...? - spytałem niepewnie.

- Oberführera zamordowała jego własna gosposia, przyznała się, że zrobiła to z rozkazu. - spojrzał na mnie zniesmaczony. - nigdy nie wiesz, gdzie czai się wróg.

Milczałem, patrząc w kierownicę.

- W odwecie mamy rozstrzelać wioskę... - rzucił. Gdy tylko to usłyszałem, zrobiło mi się gorąco - Pojedziemy wraz z Brigadeführerem. Teraz jedź na komisariat.

- Ale... To, przecież... Dziesięć osób. - zacząłem.

- Oberführer. - stwierdził - Pójdzie cała wioska.

                                     ***

Ciężarówka z żołnierzami była coraz bliżej. Z każdym przebytym metrem robiło mi się coraz słabiej. To co się tu odbędzie, będzie jednym z wydarzeń, które jednak wolałbym ominąć.

Wielki pojazd zahamował gwałtownie przede mną, a ja zamyślony w ostatnim momencie depnąłem po hamulcach, aby nie wjechać im w tył.

- Rudolf, jasna cholera, obserwuj trochę drogę... - rzucił Thorsten, wysiadając z terenowego auta.

Przeleciałem wzrokiem wioskę. Zatrzymał się na kobiecie z dzieckiem, wpatrzonej w nas. Była sparaliżowana ze strachu, ja również, chociaż nie powinienem się w ogóle odzywać.

W końcu do mych uszu dobiegł trzask klapy i stukot podkutych butów. Dalej wpatrywałem się w kobietę, która próbowała już zaciągnąć dziecko w bezpieczne miejsce. Teraz wokoło słychać było niemieckie krzyki żołnierzy rozbiegających się po miejscowości.

Spojrzałem na swoje ręce, które nieopanowanie drżały. Złączyłem je za plecami i zacisnąłem mocno. Wziąłem głęboki wdech, aby się nieco uspokoić. Czując jednak czyjąś rękę na barku, podskoczyłem, spoglądając szybko, kto to.

- Idź, zobacz jak im idzie. Każ zebrać całą ludność w tutejszej szkole. - Gruppenführer poklepał mnie i wrócił do dalszej rozmowy z Brigadeführerem.

Poprawiłem czapkę i ruszyłem truchtem do zabudowań.

Starałem się wyłączyć, nie słuchać tego wszystkiego, co działo się z boku, ale nie dałem rady. Słyszałem głośno i wyraźnie każde zdanie. Innych żołnierzy pewnie nic nie obchodzą błagania ludzi, ale ja doskonale rozumiem polski. Każda usłyszana prośba mnie dobijała.

- Nie, błagam! Ja mam dzieci, myśmy nic nie zrobili! - szlochała jedna z kobiet, wyrywając dziecko żołnierzowi.

Dwójka wojskowych zatrzymało się przede mną, wpatrując jak w obrazek.

- Wszystkich ludzi zebrać w szkole. - rozkazałem.

- Tak jest! - krzyknęli oboje i pobiegł przekazać informację reszcie.

Nie chcąc patrzeć dłużej na ten widok, choć próbując przygotować się na to, na co zaraz będę zmuszony patrzeć udałem się Thorstena.

- Już?

- Tak - przytaknąłem posłusznie.

- Przejdź się jeszcze po domach, zobacz czy zgarnęli wszystkich i za siedem minut w szkole. - mój przełożony skinął do mnie głową.

Zawróciłem i wedle rozkazu udałem się roztrzęsiony przeszukać gmachy.

Poszedłem w stronę, gdzie stała wtedy ta kobieta z dzieckiem. Otworzyłem drzwi pobliskiego domku i nawet nie zdążyłem ich za sobą zamknąć. Poczułem jak lecę na ziemię, a ktoś mnie przygniata. Moje usta zakrywały dłonie, na brzuchu czułem ciężar. W końcu zobaczyłem jej twarz, to ta sama kobieta co stała, kiedy tu przyjechaliśmy. Cała zapłakana i rozczochrana trzymała moją twarz i wpatrywała się z nienawiścią w moje oczy.
Chciałem ją z siebie zdjąć, zaczęliśmy się szarpać. Udało mi się nieco podnieść, w kącie, pod ścianą zauważyłem stojącą dziewczynkę, która przerażona patrzyła na to wszystko.

Gdy tylko miałem jak, chciałem zacząć wzywać Gruppenführera, kogokolwiek, ale nim zdążyłem nabrać powietrza poczułem jak uderzam tyłem głowy o ścianę, a ręce kobiety spoczywają na mojej szyi.

Zacząłem w miarę możliwości kiwać przecząco głową. Wystraszony jak nigdy chwyciłem jej dłonie, ale ona wcale nie była chuda, ani słaba. Czułem, że mam już mało powietrza, próbowałem w jakikolwiek sposób zaczerpnąć choć trochę, lecz na marne. Obraz nie był już taki ostry.

- Schowam was - wypowiedziałem bezdźwięcznie.

Czułem jak robi mi się słabo, do oczu napływały mi łzy.

Przez rozmazany obraz widziałem, że kobieta zmieniła nieco wyraz twarzy, a uścisk osłabł, choć dalej się dusiłem.

- Zostaw nas tu! Proszę...

Przytaknąłem wyraźnie, przy okazji wydobywając z siebie żałosne "Mhm".

Gdy tylko mnie puściła, osunąłem się na podłogę, łapiąc za gardło i wydając dziwne dzięki łykałem powietrze.

Kobieta podbiegła do dziewczynki i złapała ją, podnosząc na ręce i tuląc.

Chwilę zajęło mi dojście do siebie. Spojrzałem wciąż oszołomiony na stojącą kobietę. Jej wzrok powędrował niżej, a na twarz znów wrócił niepokój.

- Broń! Zostaw to! Odrzuć na bok! - krzyknęła.

- Cicho! - skarciłem, ochrypniętym głosem.

- Zastrzelisz nas teraz! - zaczęła panikować.

- Mamo nie bój się... - dziewczynka pogłaskała ją po policzku.

Wtedy kobieta wpadła w szloch, jak gdyby straciła wszystkie siły.

Widok ten od razu wzbudził we mnie ogromne współczucie, choć przed chwilą o mało mnie nie zabiła. Byłem zbyt zdezorientowany, rzuciłem się biegiem w stronę drzwi. Z hukiem wypadłem na podwórko, przy okazji lądując na ziemi. Natychmiastowo wstałem i znów masując gardło, rozejrzałem się.

Wszędzie pusto, odgłosy dochodzą tylko z dziedzińca szkoły. Ruszyłem biegiem w tamtą stronę.

                                     ***

- Co tak długo? - spytał mój przełożony.

- Nikt nie rzucił mi się w oczy. - stwierdziłem, chrząkając co chwila.

- Co ty się rozchorowałeś? - spytał, przyglądając mi się. - W dodatku cały czerwony jesteś, dobrze się czujesz?

- Tak, tak. - rzuciłem pod nosem.

Spojrzałem teraz na tych wszystkich ludzi. Brigadeführer właśnie ustawiał ich w rządku.

- Ale... Te kobiety i dzieci. - mruknąłem pod nosem.

- Mamy rozkaz rozstrzelać całą wieś. Gdyby to ode mnie zależało, to oszczędził bym te dzieciaki, Rudi. Bardzo mi przykro. - powiedział, ale nie czułem w tym głębszych uczuć.

- Weiser, proszę bardzo - Brigadeführer wskazał na rząd ludzi.

Gruppenführer z niechęcią przeładował broń i ruszył w stronę przerażonych ludzi. Padł pierwszy strzał. Wzdrygnąłem się, zaraz potem po moich rękach przeszedł chłodny dreszcz. Krew spływała po kostkach, płynąc w moją stronę. Nie dałem rady patrzeć na człowieka leżącego pod nogami Thorstena, po prostu nie byłem w stanie...

- Rudolf, żyj! - zaśmiał się Brigadeführer - przed tobą jeszcze gorsze widoki.

Padały kolejne strzały, a ja stałem jak wryty. Moja mina po prostu mówiła sama za siebie.

- Brigadeführer! - na dziedziniec wbiegł jeden z żołnierzy - Wraz z Gruppenführerem Weiserem musi Pan zjawić się przy autach! Pilnie!

Thorsten obrócił się, twarz miał opryskaną krwią. Przełknąłem głośno ślinę i wpatrywałem się w niego. Szedł prosto w moją stronę.

- Dokończ to za mnie. Parę ludzi musisz, zabić osobiście, resztą zajmą się żołnierze. - wepchnął mi pistolet w dłoń i zniknął. Spojrzałem za nim, chcąc oddać broń, ale nie miałem już wyjścia. Spojrzałem na tych wszystkich ludzi, którzy wwiercali się we mnie wzrokiem.

Na zewnątrz może nie było tego widać, ale w środku się dusiłem. Wyzwaniem było się nie rozpłakać. Tak bardzo nie chciałem tego robić.

Pomimo tego podszedłem powoli do jednego z rzędu. Na początku stał starszy facet, który  pustymi, zielonymi oczami patrzył wprost w moje. Przeładowałem broń, uniosłem rękę w górę, wycelowałem prosto w głowę. Oddychałem szybko i płytko, czułem się źle, było mi niedobrze. Odwróciłem głowę i nacisnąłem spust. Popełniłem ten sam błąd, co mój przełożony. Stanąłem nieco za blisko. Krew rozprysła się na wszystkie strony, czułem tylko, jak krople zatrzymały się na mojej twarzy. Ciało upadło wprost pod moje nogi. Nie patrzyłem w dół. Ręka, w której trzymałem pistolet trzęsła się. Kolejna osoba to starsza kobieta. Znów musiałem powtórzyć czynność...
 
                                       ***

Byłem już na granicy wytrzymałości. Miałem ochotę rzucić bronią o bruk i wybiec z dziedzińca. Teraz stała przede mną dziewczyna, była mniej więcej w moim wieku. Cała roztrzęsiona i zapłakana.

- Proszę... Nie... Błagam - rzuciła trzy słowa, po czym upadła na kolana, szlochając i łapiąc mnie za mundur. - Proszę... - uniosła głowę do góry, opierając się nią o mnie.

W tym momencie czułem jak moje oczy robią się szklane.

- Oficer strzela! - krzyczeli żołnierze za mną.

- Przepraszam... - wycedziłem po cichu, zaciskając zęby i celując w nią.

- Nie! - wrzasnęła rozpaczliwie, łapiąc mnie jeszcze mocniej.

Roztrzęsiony, przetarłem ręką twarz, aby nie było widać moich łez i odwróciłem się do wojskowych.

- Zająć się resztą - warknąłem, przynajmniej starałem się udawać, że jestem bardziej zły niż zrozpaczony.

Oparłem się o mur, oddychając głęboko. Zdjąłem czapkę i trzęsącą się ręką przeczesałem swoje blond włosy.
Kiedy my wreszcie stąd pojedziemy!?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro