Trudne Chwile

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Uważaj na siebie. - przytuliłam Niemca czule, głaszcząc jego blond włosy.

- Ciągle będę o tobie myśleć! - Rudolf złożył pocałunek w kąciku mych ust i udał się do auta Gruppenführera, którym miał jechać na dworzec.

Ruszył do samochodu i zamknął drzwi. Z dachu obsypał się śnieg, który powoli zleciał na ziemię błyszcząc się w świetle porannego słońca.

Czułam jak w środku wariuje. Nie mogłam opanować kującego uczucia w klatce piersiowej. Podbiegłam i otworzyłam drzwi samochodu, który już miał ruszyć. Untersturmführer spojrzał na mnie zdezorientowany. Nachyliłam się i łapiąc go za patkę na kołnierzu poderwałam lekko do góry, wpijając w jego usta. Poczułam jak duża dłoń zagłębiła się między włosami w moją szyję i objęła ją czule.

- Wrócę zanim się obejrzysz. - uśmiechnął się niepewnie i puścił mi oczko.

- Kocham cię! - odsunęłam się dwa kroki do tyłu, nie spuszczając wzroku z Niemca.

- Ja ciebie też... Nawet nie wiesz jak bardzo. - mówił z ciężarem na sercu, zapewne dlatego, że musiał mnie zostawić.

- Spóźnisz się... - pchnęłam drzwi, które trzasnęły, oddzielając tym samym mnie i blondyna.

Samochód ruszył, przed zakrętem zatrąbił jeszcze dwa razy i zniknął za starą, obskurną kamienicą.

- Serwus. - usłyszałam za sobą głos Wandy.

- Serwus... - odpowiedziałam nieco przygnębiona.

Widziałam, że Wanda też nie była sobą. Przygryzłam nieco wargę, rozmyślając, co z kolei mogło się jej stać. 

- Dobrze cię widzieć. Co tak stoisz? - spytała, próbując udawać choć troszkę uradowaną.

- A nic... Chciałam się przewietrzyć. Co ty na wspólną przechadzkę? - spytałam, z nadzieją, że towarzyszka się zgodzi.

- Z chęcią. - przyjęła moje zaproszenie.

- A może poszłybyśmy do pobliskiego zagajnika? To raptem kilometr stąd. Drzewa są ładnie przyprószone śniegiem...

- Czemu nie? - uśmiechnęła się i obie poszłyśmy w stronę lasku, w którym rosły niewysokie drzewa, a podszyt przepełniony był zmarzłymi malinami i pełno było tam leszczyny.

Minęło już trochę czasu. Weszłyśmy na białą, wydeptaną, leśną dróżkę. Śnieg tłumił dźwięk, więc mogłyśmy słuchać błogiej ciszy, dopóki jej nie przerwałam.

- Zdajesz się być jakaś nieobecna... Zachowujesz się inaczej niż zawsze. - stwierdziłam, chcąc skłonić Wandę do zwierzeń, na które na pewno miała ochotę.

- Wiesz... Chyba się zakochałam... - przeciągnęła, zaciskając usta w wąską linię.

- To świetnie! Czemu się nie cieszysz?

- Bo... - zaczęła, ale chyba nie była pewna czy może mi to ujawnić.

- Tak?

- Bo to osoba, w której nie powinnam się zakochać.

Po tych słowach od razu zrozumiałam o co chodzi. Widać, chyba ma ten sam problem co ja. Też przydałoby się komuś o tym powiedzieć, zbyt długo skrywam to w sobie. Może dlatego towarzyszy mi te kujące uczucie w klatce piersiowej co jakiś czas. Możliwe, że te mdłości też są związane ze stresem, przez który przechodzę. Podziwiam Wandę, że po niezbyt długim czasie, jakim się znamy, bo tylko prawię rok, jest w stanie powiedzieć mi takie rzeczy i zaufać. Zaufać, przecież dobrze wie, że mogę polecieć z tym do swoich i straciłaby swoje bujne, ciemne blond włosy, pewnie w najlepszym wypadku.

- Ty też mów, co ci dolega. Widzę, że również głęboko o czymś rozmyślasz. - dokończyła.

- Mam dokładnie ten sam problem. - parsknęłam lekkim śmiechem, mierząc zabawnie Wandę.

- Też nawet nie powinnaś myśleć o tej osobie? - spytała i najwyraźniej moje słowa dodały jej nieco otuchy, bo rozpogodziła się momentalnie.

- Zgadza się... - pokiwałam twierdząco głową, wykrzywiając usta - Chcemy powiedzieć sobie ich imiona?

- Chcemy. -  zatwierdziła moją propozycję.

- Na trzy, czte-ry! - rzuciłam szybko niczym karabin maszynowy.

- Joachim.

- Rudolf. - wypaliłyśmy w tym samym momencie, a ja obróciłam na nią głowę z wytrzeszczem. - No niee! Nie gadaj, że to ten, ten Joachim co nas wtedy odwoził? Ten wiesz, no ten mój kolega! - dopytywałam się z uśmiechem, zaraz jednak nieco spoważniałam, analizując moje słowa. ,, Mój kolega". Chociaż i tak mam zamiar jej powiedzieć... Co robię, czym się zajmuję. Muszę się w końcu wyżalić. Ona nikomu nie powie, sama ma nóż na gardle, bawiąc się z Joachimem. No, bo jestem przekonana, że nie zakochała się w nim widząc go na ulicy, kiedy przechodził czy odpalał swojego błyszczącego Mercedesa.

- To on... - powiedziała nieco wystraszona.

- Jak? Gdzie go znalazłaś? - żądna byłam informacji.

- Wiesz, ten mój cały urok, na który lecą hitlerowskie pachołki. Widziałam jak chciał wylegitymować dwójkę młodych chłopaków. Coś nieśli, a on był ciekawy co jest w środku. Nie wiedziałam, ale pomyślałam, że tak młodzi chłopcy to pewnie są w jakiejś konspiracji czy partyzantce i niosą tam coś ważnego. Do tego przyczepił się, że jeden z nich to Rosjanin. Postanowiłam im pomóc... No i masz... Wiedziałam, że kiedyś w końcu nie uda mi się po prostu szybciutko omamić i zniknąć, zanim cokolwiek by się wydarzyło.

Od razu moje myśli przywołały Nikołaja. Mam nadzieję, że u Koleńki wszystko w porządku. Trochę się zmartwiłam.

- A ten twój? Rudolf? Opowiedz mi o nim. - zachęciła mnie do wywodów.

- Powinnam chyba zacząć od początku. Czuję, że mogę ci ufać, tak jak ty zaufałaś mi. - odetchnęłam i zaczęłam - Więc tak, jestem w tej całej konspiracji... W sensie, w  wywiadzie. Teraz już zape - w tym momencie umilkłam, ponieważ Wanda podekscytowana jak nigdy przerwała moją wypowiedź.

- Wiedziałam! Ja już wiedziałam to, jak wtedy... - urwała na chwilę, wzdychając lekko - Joachim nas odwoził, a ty kazałaś mówić do siebie Hertha i gadałyśmy ciągle po niemiecku! Podziwiam, ja postanowiłam zając się tylko swoim bezpieczeństwem, aby przeżyć. Nie myślałam o walce...

- Może i lepiej. - uśmiechnęłam się - to nic przyjemnego. Więc, mam niemieckie podróbki papierów, bardzo dobre, w końcu pracuję w biurze. Spisujemy tam osoby z miasta, które zginęły przez "naszych" funkcjonariuszy, które trafiły do obozu, albo zostały przesiedlone. Znajdujemy też nowe rezydencje dla SS-Manów. - mówiłam to z wielką irytacją. Wanda słuchała cały czas uważnie - i dowództwo chciało pozyskać potrzebne informacje. Miałam zrobić to po cichu, chyba że się nie da, wtedy zadziałać, jak to ty mówisz, swoim urokiem. Tylko że ja w porównaniu do ciebie nie oszczędzałam się i szłam na całość, potrafiąc za takie informacje spędzić noc z żołnierzem. Wiesz, spijasz, ten nic nie pamięta, rozmawiasz, zabawiasz, uwodzisz, wykorzystujesz i nagle znikasz. Lubiłam to. Byłam taką Herthą, łamaczką niemieckich serc. W końcu przydzielono mnie tu. Dostałam za zadanie obedrzeć z informacji Gruppenführera...

- Nieźle... - rzuciła zafascynowana moją historią.

- Tylko on nie chciał w żaden sposób współpracować. - stwierdziłam.

- Nawet w ten... "ostateczny"? - zapytała, marszcząc brwi.

- Nawet w ten ostateczny. No, ale on ma adiutanta. Takie wiesz, ciacho całego oddziału kobiecego i powiem ci, że nie tylko... - parsknęłam, unosząc brwi do góry - Każda "Greta" patrzy na niego i kolana jej się uginają. Z kolei on jest uroczy i mógłby mieć wszystko, ale... strasznie nieśmiały. Nieśmiały, grzeczny, strasznie wstydliwy i wrażliwy. No i miałam się zabrać za niego... Nie pytaj, po jakim czasie obyłam go ze swoją obecnością. To właśnie Rudolf, w którym się zakochałam... i mam teraz wielki problem. 

Wanda mrugała co chwila parę razy, słuchając z namaszczeniem moich słów. 

- Jezus, Maria... Ty to masz życie. - pokręciła głową.

- I kolejny problem jest taki, że temu całemu Gruppenführerowi się coś jednak odmieniło i chciałby się ze mną spotkać. Dowództwo oczywiście każe zostawić mi Rudolfa i zając się nim, ale... Wanda, ja nie chce robić mu takich rzeczy. - wpadłam jej w ramiona, wtulając się mocno i powstrzymując dalsze zwilżanie się moich oczu. 

- Słuchaj. Teraz ja ci troszeczkę opowiem i wyciągniesz z tego dobrą radę, gwarantuję. - potarła moje ramię i zaczęła, a ja słuchałam uważnie. - Zanim spotkałam twojego kolegę... - pokręciła zabawnie głową - to... Może tak. Miałam wszystko co chciałam, od Niemców. Wiesz, głupi ma zawsze szczęście. Udawałam niezbyt mądrą, naiwną Poleczkę, która z chęcią pójdzie na kawę i zgranie troszeczkę rzeczy, a kiedy przyjdzie co do czego sprytnie się wywinie. Musisz grać z tym całym Gruppenführerm! Zwiedź go, mów zagadkami, aby wieczorami doszukiwał się sensu w twoich słowach. To będzie kuszące. Gdy tylko się zbliży, bądź dalej pewna siebie, ale nie pozwól mu na zbyt dużo. Musisz pamiętać o tej pewności, bo bez niej, facet szybko sobie odpuści. To jak zabawa z kotem. Ciągniesz sznurek, a gdy tylko chce go złapać, zabierasz, ale zaraz znów podstawiasz mu nitkę. Dowództwo nie będzie mogło powiedzieć, że nic nie robisz. A myślę, że ten twój adiutant ma dużo informacji od przełożonego, więc wykorzystaj ten fakt i mów, że te informacje masz od tego generała. - skończyła dumnie, czekając na reakcję. 

Bardzo spodobała mi się jej taktyka i zamierzam wprowadzić ją w życie. Wanda dała mi cenną lekcję. Przy okazji, nie wiedziałam, że z niej taka chytra lisica! I wszystko jasne, dlaczego się tak prowadzała... Nie głupia ta Wandzia, oj nie głupia. 

Teraz z kolei uśmiech wstąpił na moją twarz, gdy dotarło do mnie, że Joachim całkiem świadomie spotyka się z Polką... Zaraz, ale czy na pewno...?

- A ty z Joachimem to relacje macie takie na poziomie...?

- Myślę, że mogę nazwać się jego kochanką - mruknęła pod nosem niezbyt dumna.

- Mm... Joachim jest naprawdę przystojny... - uśmiechnęłam się dwuznacznie, patrząc na Wandę, która spłonęła rumieńcem.

- On chyba nie czuję tego samego do mnie. Jestem dla niego odskocznią... Niby prawi mi komplementy i szepcze czułe słówka, ale zdają się być takie puste. A ja go pożądam, kocham, nie mogę wieczorami zasnąć nie czując zapachu jego wody kolońskiej, której woń unosi się w powietrzu, gdy tylko się u mnie zjawi. Zawsze chcę, aby czuł się jak najlepiej, zawsze mówię mu, jak wspaniale wygląda, jaki jest przystojny...

- Weź go nie rozpieszczaj bo się narcyz zrobi. Znam go, naprawdę! - zaśmiałam się, zarażając chichotem Wandę. - Nie martw się, on nie rzuca słów na wiatr. - przytaknęłam, zapewniając rozanieloną miłością koleżankę, choć tak naprawdę nie wiem jakie uczucia żywi do niej Hauptsturmführer.

- Dzięki... - uśmiechnęła się szeroko, a zmarszczki, które zrobiły się przy jej oczach mówiły, że jest to całkiem szczere. 

- To ja dziękuję! - poprawiłam, szturchając ją w ramię - Wracamy, co? Zaczyna być zimno...

 ***

- Może gazetę? - zatrzymał mnie męski głos, którego ton sugerował, że muszę się zatrzymać i kupić te papiery.

Spod kaszkietu wpatrywała się we mnie para Bronkowych oczu, które mówiły ,, zbliż się ".  Zrobiłam nieco dziwną minę i podeszłam, wyjmując pieniądze. Nachyliłam się, niby patrząc w gazetę.

- Zakochani zdecydowali, że nie ma takiej opcji, aby Francuzka zajęła się Thors... Gazetę może? - nagle Bronek obrócił się do przechodzącej obok pary, który odmówiła, kręcąc głową. Z automatu wrócił do konwersacji -  Ty masz to zrobić, ona zajmie się Maierem. Idź. Dziękuję, miłej lektury! - dałam mu symbolicznego grosza i odebrałam szare kartki, które zacisnęłam w pięści. 

Odwróciłam się czym prędzej i udałam do domu, zdruzgotana słowami Bronisława. Jak to ona ma się zająć Maierem? Co przepraszam? Nie, to są jakieś słabe żarty, cały ten wywiad to jakiś żart! Mam dosyć, mam dosyć tego wszystkiego! Ich, całej tej "niby" walki i i oddawania się ojczyźnie.

 ***

Leżałam w łóżku... sama. Jedna część mnie tęskniła za towarzyszem, druga przeklinała cały świat, a trzecia paliła się z zazdrości o Rudolfa, którego Christine z chęcią spróbuje wziąć pod swoje skrzydełka, na których nie da rady wzlecieć. Ona nie ma szans, jest słaba. Ledwo co utrzymuje się na stanowisku w głupiej biurowej pracy i myśli, że uda jej się uwieść chociażby szeregowego? O Thorstenie może sobie pomarzyć, on nie zerknąłby na byle co. A Rudolf? Pff! Rudolf to już w ogóle jest poza jej zasięgiem, hen daleko! On mnie kocha i nie ma opcji, aby odpowiedział na jej zaloty. Tylko czy na pewno tak się stanie? Czy po prostu wmawiam sobie głupie bajki, aby spróbować chociaż zmrużyć oczy?

 Joachim Roth

Irene spała w mojej sypialni. Dzisiaj po raz pierwszy miała styczność z Wandą, którą oczywiście przedstawiłem jako Roswitha... Tak, na nic innego nie było mnie stać. To było szybkie. Leżałem plecami na kanapie, a  mnie od góry obejmowała Wanda, która zachowywała się dzisiaj nieco dziwnie.

- Więc dalej twierdzisz, że to nie twoja córka? - zaśmiała się, jak zresztą pół godziny temu.

Męczy mnie tak od początku, najpierw, dlaczego jej nie powiedziałem. Potem, że to moja córka i do tej pory obrała to za cel śmiechów i chichów, wiedząc, że nieco mnie to irytuje.

- A no tak... Siostrzenica! - wyolbrzymiła ostatnie słowo, śmiejąc się cicho, jak mała, podstępna diablica.

- Cicho bo ją obudzisz! - skarciłem ją pół głosem i objąłem ramionami jej nagie barki.

Wanda przyciśnięta uśmiechnęła się czule i złożyła delikatny pocałunek na moich ustach. Również się uśmiechnąłem. Położyła głowę na mojej piersi i leżała, patrząc się przed siebie.

- Jakoś ta twoja ,,siostrzenica" strasznie zabijała mnie wzrokiem... - powiedziała nieco sepleniąc, przyciśnięta policzkiem do mojego ciała.

Nie miałem chęci dalej wysłuchiwać tych tekstów drążących ten temat, a myślę, że zbyt się we mnie zadurzyła, aby mnie w coś wkopać, więc postanowiłem jej powiedzieć, kim naprawdę jest Brenda. Chociaż... Jak zaraz się spotkają i zaczną piorunować o ,,względy" to nie wiem czy to, aby na pewno dobry... 

- Chryste panie to Polka, którą chowam bo niechcący spaliliśmy jej dom. - wysyczałem nieco poirytowany, a Wanda w sumie nawet się nie ruszyła z miejsca. 

Milczała chwilę, po czym rzuciła tylko ciche i beznamiętne :

- Aha.

Okej...  Spodziewałem się kolejnych awantur, dlaczego dopiero teraz to słyszy...

- Wiedziałam... - dopowiedziała dość dziwnym tonem. 

A moja podświadomość mówiła mi, że taki ton, to nie jest ton, który wróży coś dobrego... oj nie, a wręcz przeciwnie.

- Długo będziesz ją tu trzymał? - spytała z lekkim wyrzutem.

 Wiedziałem...

- A co, zazdrosna? - pokręciłem głową z przekąsem.

- No po tym jak się na mnie patrzyła to tak, zazdrosna. - wciąż mówiła tym samym tonem, który naprawdę zaczynał mnie irytować... ale nie sprawia, że się denerwuje, tylko męczy mnie to, że ona nie odzywa się normalnie, to... nie jest ani trochę przyjemne.

- Niedługo siostry zakonne znajdą jej dom. - oznajmiłem, mając nadzieję, że Wanda wróci do normalności i swojej pogody ducha.

Nie odezwała się już. Leżeliśmy tak parę minut, aż ponownie usłyszałem jej głos, tym razem inny.

- Kochasz mnie? - spytała, a jej głos był bardzo niepewny. 

Chyba dużo ją kosztowało wypowiedzenie tych słów. Gardło mi się zacisnęło bo... ja jestem świadomy tego, że ja nie mogę żywić do niej uczucia, bo to się źle skończy dla nas obu. I tak balansujemy już na krawędzi, a miłość na pewno nas zgubi.

- Wiesz, że chcę, ale nie mogę... - szepnąłem, robiąc co się da, aby wszystko przebiegło łagodnie i spokojnie.

- Powiedź, że mnie kochasz... - położyła dłoń pod swój policzek i wyczekiwała mojej reakcji, błądząc palcami drugiej dłoni po moim barku.

- Nie rańmy siebie niepotrzebnie, moja Roswitho... - uśmiechnąłem się, gładząc jej włosy.

- Kłam, ale mów! - poderwała się, patrząc w moje oczy swoimi, bursztynowymi, które kipiały żywym ogniem, żądne tych dwóch słów, które pragnęła usłyszeć w sowim życiu każda kobieta. - Łżyj, ale szepcz mi czule...

Powinna pisać wiersze...

- Kocham cię... - wyszeptałem, chcąc sprawić przyjemność kobiecie, dzięki której jeszcze nie zwariowałem. 

Niezbyt dobrze czułem się mówiąc jej to, bo wiem, że jeszcze bardziej ją krzywdzę... Nie mam pojęcia, dlaczego nagle wzięło ją na takie romantyczne wyznania. Zawsze była dziką, rozpustną kochaną, żądną doznań na już i teraz.

 Nie rozumiem kobiet... Nigdy nie zrozumiem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro