Urodziny Frani

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Vinzenz Maier

Patrzyłem w krajobraz rozciągający się w oddali, oparty o właz czołgu. Wpadłem w nostalgiczny stan, rozpamiętując moją wizytę w Polsce... Głównie wracając myślami do Herthy, choć tak bardzo tego nie chciałem.

Zauroczyłem się w niej, ale z tego, co wiem, mój brat również. Rudolf zasłużył na tak wspaniałą kobietę jak ona, mam nadzieję, że to oni będą razem. Tęsknota mnie dopada, odczuwam to, jednak muszę się pogodzić z tym, że zostanę sam. Sam na sam z Bolszewikami, to na pewno... Przeniosłem wzrok na szare niebo, które nie wyglądało przyjemnie i jakby zwiastowało kolejną zaciekłą bitwę.

Ostatni raz zobaczyłem w myślach jej duże, zielone oczy. Wszystko co dziś mam to trochę wspomnień i nic więcej...

Przejechałem ręką po zewnętrznej stronie  czołgu, uśmiechnąłem się pod nosem i dałem rozkaz.

- Przesuwamy się dalej na wschód, jechać uważnie. Cała na przód!

Waleria Badosz

Obudziłam się, ledwo otwierając oczy. Głowa nie powiem, bolała. Zamiast czystej piłam te ich wybitne trunki. Okropnie dużo likieru, ostatnia nazwa, która zapamiętałem była ,, Jägermeister ". Do tego jakiś koniak. Joachim nam namieszał i to porządnie. Usnęłam na jednej z niedużych sof, Rudolf natomiast leżał w dziwnej pozycji na największej z kanap, nieco spadając. Joachim siedział oparty o nogę od stołu i spał w najlepsze. Krzesło stanowiło mu oparcie, dzięki któremu nie runął jeszcze twarzą w drewniane panele. Hauptsturmführer białą koszulę na brzuchu miał czymś zalaną, tak samo zresztą jak i spodnie od pasa w dół. Wyglądało to na którąś  z nalewek, ale nie jestem w stanie powiedzieć która to jest. Tak czy inaczej Joachimową czapkę miałam na sobie, jak i jedną z błyszczących, skórzanych oficerek. Druga jeszcze nie rzuciła mi się w oczy.

Moje samopoczucie nie było najlepsze. Czułam się niedobrze, do tego głowa niemiłosiernie mnie bolała.
Zwlokłam się z fotela, zsuwając w sumie na podłogę. Nie miałam siły wstać, powoli doczołgałam się pod kanapę, przyglądając z bliska jasnej czuprynie.

- Rudolf... - mruknęłam, kładąc dłoń na jego ramieniu.

Untersturmführer obruszył się tylko i nie śmiał otworzyć oczu.

- Rudolf..! - zawołałam wciąż ospale, lecz nieco głośniej.

Blondyn delikatnie uniósł swe powieki, odkrywając przy tym czerwone oczy.

- Co jest? - spytał ochrypniętym głosem.

- Już późno... - poinformowałam nieprzytomna.

- To trzeba wyprosić Joachima i idziemy spać... - potarł oczy, próbując dostrzec świat.

- Rudi, jest ranek. - nawet nie miałam siły się zaśmiać.

- A Joachim? - mruknął.

- Leży przy stole.

Blondyn westchnął ciężko i powoli uniósł się do pozycji siedzącej. Wtedy dopiero zerknął na mnie.

- Dlaczego siedzisz na podłodze?

- Nie mam siły, kompletnie na nic...

Nie wiem w jaki sposób, ale Niemiec podniósł się z kanapy, wstał, złapał równowagę i podszedł do jednookiego.

Aha... Myślałam, że chociaż pomoże mi wdrapać się na tę kanapę.

- Joachim! - szturchnął go.

- Tak, mm, Sieg Heil... - szepnął pod nosem, mlaskając zadowolony.

- Joach, prace masz! - trącił go nieco mocniej.

- Co ja mam? - ziewnął, krzywiąc się i mierząc przyjaciela.

- Nie, masz, dziś, wolnego - wytłumaczył mu powoli Rudolf.

- Ja nigdzie nie idę - pokręcił głową, widać wrażliwy na każdy dźwięk.

- W czym on ma w ogóle iść? W zalany mundurze? - wskazałam na pobrudzone ubrania zapuchniętego Niemca. 

- Właśnie - przytaknął mi z uznaniem.

- I co zamierzasz tu zostać? - blondyn stał, mierząc Joachima zażenowany.

- A co? Myślałeś, że dam wam spędzić ten czas sam na sam, póki jeszcze nie wytrzeźwiałeś? O nie, nie, mój drogi panie... - Joachim pokręcił głową i wstał, łapiąc równowagę.

Rudolf odwrócił wzrok, spalając się czerwonym rumieńcem.

Hauptsturmführer zaciął się na chwilę, lecz zaraz wskazując na mnie palcem, wykrzyknął :

- Hertha... Kochanie... Weź mnie przebierz! - rozłożył ręce, uśmiechając się głupio.

- A ty chyba też jeszcze pijany... - prychnęłam, wpełzając na kanapę.

- Nie no, serio, weźcie mi coś dajcie... co to w ogóle jest? - zaczął szarpać swoją koszulę, przyglądając się jej uważnie.

- Mam nadzieję koniak. - uniosłam brwi w górę.

Patrząc na panów, w których życie nie tętniło, stwierdziłam, że trzeba im nieco pomóc.

- A wiecie jak się leczy kaca? - uśmiechnęłam się szyderczo.

- Płyny trzeba uzupełniać! - wykrzyknął Joachim.

- Idę po wodę... - zawrócił się Rudolf.

- Wódki, kieliszeczek wódki! Z pieprzem! - wyszczerzyłam zęby. - Czym się trujesz tym się lecz! - od razu się ożywiłam.

Rudolf nieprzekonany wybałuszył gałki, a Joachimowe oczko zabłysnęło żywo.

- Rudi, masz? - spytał z nadzieją.

- Mam... - blondyn opadł znudzony na krzesło.

Jednooki, nie zwracając uwagi na to, że nie ma jednego buta, poszedł w stronę kuchni.

Rudolf zerknął na mnie, uśmiechając się przesłodko. Mimowolnie na moją twarz wstąpił uśmiech. Siedzieliśmy tak wpatrując się w siebie nieustannie, a czas, kiedy Joachima nie było z nami, minął nieubłaganie szybko.

- Dobra,  proszę bardzo... - postawił niedelikatnie butelkę i trzy szklanki na stole.

- Nie zejdę stąd. - pokręciłam znudzona głową. 

- To się nie napijesz... - wzruszył ramionami, nalewając troszeczkę alkoholu i zaraz dodając przyprawę.

Wstałam jak na zawołanie, podchodząc do mężczyzn. 

- Który dzisiaj? - spytałam chłopaków.

- 17 września - odpowiedział blondyn.

17 września... 17... Chryste przenajświętszy! Dzisiaj są urodziny Frani. Momentalnie moje złe samopoczucie zniknęło.
Muszę pojechać do siostry i złożyć jej życzenia, spędzić z nią trochę czasu.

- Rudolf, poradzisz sobie? Joachim z tobą zostanie! Ja muszę dzisiaj coś załatwić, coś pilnego. - spytałam, przechylając szkło w ekspresowym tempie.

- No dobrze. - przytaknął blondyn, obserwując jak w popłochu biegnę do łazienki.

Wzięłam szybki prysznic, odświeżyłam się, poprawiłam makijaż, uczesałam włosy i założyłam białą suknię w kolorowe kwiatki. Głowę przyozdobiłam kapelusikiem do kompletu. Idąc po pieniądze, minęłam się jeszcze z chłopakami. Spali... Zaśmiałam się pod nosem i biorąc potrzebną mi rzecz, wyszłam z mieszkania. Zamknęła drzwi na klucz i ruszyłam w dół schodami. Teraz tylko podjechać pod swoją kamienicę, wziąć rower i pędem pojechać do rodzinnego domu.

                                      ***

Pedałowałam jak najszybciej potrafiłam. Mknęłam niewielkim rowerkiem przez polną drogę. Otaczały mnie pola porośnięte bujną trawą. Słońce rozświetlało kolorowe rośliny, tańczące w rytm powiewu wiatru. W mieście wstąpiłam do jednego z lepszych sklepów. Mówiąc inaczej, stać na to tylko Niemców. Kupiłam Franciszce piękną, pomarańczową sukienkę, do tego wstążkę, którą będzie mogła wplatać w swe ciemne włosy. Mam nadzieję, że się jej spodoba.

W końcu, po 10 minutach ciężkiego napędzania pojazdu, byłam już w rodzinnej wiosce. Wiedziałam, że o tej godzinie nie ma jej w domu. Najpewniej bawi się z rówieśnikami, lub pomaga gotować jedzenie tutejszym partyzantom. Gdzieś w lesie...

Widziałam jak przez ulicę przebieg jej kolega Czesław. Podniosłam rękę w górę, wołając chłoptasia.

- Czesiu! Widziałeś Franie?! - machałam do niego ręką.

- Bawi się z nami! Chodź, zaprowadzę cię! - skinął do mnie głową, wskakując na chaszcze.

Jechałam powoli za chłopaczkiem, który prowadził mnie w głąb lasu. W końcu dotarliśmy na miejsce, parę dzieciaków siedziało przy opuszczonej ziemiance, dobrze się bawiąc.

- Franciszka! Twoja siostra. - krzyknął do niej mój przewodnik.

- Waleria! - wybiegła, wyciągając ręce w moją stronę.

Zostawiłam rower, łapiąc rozpędzoną, uradowaną młodą dziewczynkę. Uśmiechnęłam się, gładząc jej dokładnie splecione włosy. Jak zawsze zaplecione miała dwa warkocze, wyjątkowo nie miała dzisiaj chusty na głowie.

- Wszystkiego najlepszego! - spojrzałam na nią z niebywałą radością wymalowaną na twarzy.

- Dziękuję! Tak bardzo się cieszę, że jesteś! Myślałam, że z powodu mamy nie przyjedziesz... 

- Chyba sobie żartujesz?! Czy kiedykolwiek nie byłam na twoich urodzinach?

- Byłaś, na każdych, ale wiesz... - spojrzała swoimi brązowymi oczkami w moje - Najważniejsze jest to, że jesteś!

- Przywiozłam tobie prezent, chodź zobaczyć! - poprowadziłam ją do roweru.

Rozpakowałam sukienkę i przyłożyłam ją do ciała niedowierzającej Frani. Prawie oczy wyleciały jej z orbit! 

- Ależ cudowna! - wykrzyknęła, rzucając mi się w objęcia. - Dziękuję! Dziękuję!

- Nie masz za co... - stwierdziłam, uśmiechając się pod nosem.

Cieszyłam się jej radością, naprawdę, to cudownie móc zobaczyć ją szczęśliwą.

- Mogę pojechać z tobą w to miejsce za stodołą? Pamiętasz je? - spytała z iskierkami w oczach.

- Oczywiście, jestem dziś do twoich usług. - oznajmiłam.

 ***

Obie usiadłyśmy na stosie głazów, które zawsze leżały pod niewysoką jabłonią.

- Opowiadaj, jak w domu?

- Tęsknimy za tobą... - spuściła głowę , bawiąc się końcem spódnicy.

- Tęsknimy?

- Ja... i tata. 

Uśmiechnęłam się tyko pod nosem, przytakując głową.

- Posłuchaj, Franiu. Dobrze wiesz, że nie mogę pójść do domu, ale mam prośbę. Dam ci przed wyjazdem sporo pieniędzy. Pamiętaj, masz przekazać je tacie. Mama ma nic nie widzieć. Dyskretnie dasz je tacie. Jasne? - spytałam.

- Oczywiście. - przytaknęła - ale tobie chyba się one bardziej przydadzą.

- Ja sobie poradzę. Was jest więcej, do tego tata jest chory. One są wam potrzebne. - stwierdziłam, zapatrzona w zachodzące słońce.

Po chwili milczenia Franciszka zadała mi dość krępujące pytanie.

- Walerka, czy to prawda, że zadajesz się z niemieckimi żołnierzami? Ostatnio słyszałam, jak mama nazwała cię zdradziecką szmatą, która nie ma prawa wrócić do domu, w ogóle nie ma prawa nazywać się Polką.

- To nie ja, kiedy ojciec poszedł na wojnę, spałam z rosyjskim oficerem! - krzyknęłam w furii.

- Co takiego? - spytała się Franciszka.

- Nic, nic nie powiedziałam, jasne? 

- Co mama zrobiła? - dopytała, nie dowierzając w moje słowa.

Moja matka myśli, że nikt o tym nie wie. Do tej pory koresponduje z tym Rosjaninem. Ten Bolszewik przychodził do nas i zabawiali się we dwójkę na dole, myśląc, że niczego nie słyszę. Matka rozanielona krzyczała, jakby dom był pusty. Jak ona śmie tak mnie nazywać... Rozumiem, żeby chociaż ona nie popełniła takiego występku, ale to jest po prostu szczyt chamstwa. W dodatku ona robiła to dla pieniędzy...

- Nic nie zrobiła. Zostaw ten temat.  Posłuchaj tylko... Wiesz, że nie mogę mówić ci niektórych rzeczy, ale zapamiętaj, nie kocham żadnego Niemca. Poza tym... nie każdy z nich jest zły. A pamiętasz tego Słoweńca Aljaža? Podobał ci się. - zmieniłam szybko temat.

- Aj tam...

- Taka prawda. Nie miałaś nic do tego, że jest Słoweńcem? - zapytałam, nie wiem dlaczego zaczęłam pytać akurat o to, czy nic do niego nie miała. Za bardzo próbowałam chyba wybronić Nazistów. Zbyt dobrze kojarzy mi się Rudolf.

- Ale on nie napadł na nasz kraj! - oburzyła się młoda.

- Przecież ci mówię, że nie jestem z Niemcem! - warknęłam lekko zdenerwowana.

- Dobrze, przepraszam... - wymruczała.

- A dlaczego tak z nimi chodzę nie mogę Ci powiedzieć, tajemnica. Dostanę po dupsku od jakiegoś oficera. - zaśmiałam się.

- No weź ! - szturchnęła mnie w ramię. 

- Już, uspokój się. Powspominaj lepiej Aljaža. - prychnęłam pod nosem.

- Przestań! - udała obrażoną.

Mogłabym z nią siedzieć tu całą wieczność... Lecz pora już wracać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro