Wszystko Co Dobre, Kiedyś Się Kończy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wybraliśmy się na spacer z Thorstenem. Facet uwielbiał nam towarzyszyć we wszystkim. Panna Zosia, niewiele młodsza ode mnie zabierała właśnie talerze ze stołu. Przełożony Rudolfa nie mógł przeżyć, że nie mamy służby, więc naturalnie mój mężczyzna musiał kogoś zatrudnić. Tak więc wychodzi na to, że im więcej w życiu kłamiesz, tym lepiej wychodzisz. Powinnam robić to samo co ona, bo przecież z krwi jestem Polką. Tymczasem siedzę jak królowa, zamiatają mi pod nogami, donoszą kawę i pucują stoły, kiedy ja wyleguję się na sofie. Cóż, życie pisze różne scenariusze, a ja jestem gwiazdą swojego.

Ubraliśmy się i ruszyliśmy na przechadzkę po mieście. Byliśmy w drodze do mojego ulubionego miejsca w parku. Kochałam tam przesiadywać, czytając książki. 

Wychodziliśmy właśnie z jednej z uliczek, gdy naprzeciwko z tłumu wyłoniła się blondynka idąc w naszą stronę. Zerknęła tylko przez ulicę, spoglądając na kogoś po drugiej stronie i szła pewnym krokiem prosto na nas. Thorsten rzucił jej pogardliwe spojrzenie, ale spacerował z nami dalej. Pewnie chce pokazać jaka jest nieugięta szwabom, widzę w niej dawną siebie, z samych początków w Konspiracji. Uśmiechnęłam się mimowolnie do dziewczyny, lecz mój uśmiech szybko znikł. Dziewczyna wyciągnęła broń z torebki. W tym samym momencie facet po drugiej stronie ulicy, z którym dziewczyna wymieniła spojrzenia zaczął uciekać przed siebie. Zamarłam. Nie mogłam złapać oddechu. Zamknęłam tylko oczy, widząc lufę skierowaną w swoją stronę.

- Pozdrowienia od rudowłosej. Ona wie wszystko. - słyszałam tylko echo odbijające się w mojej głowie. 

Wraz z hukiem wystrzału poczułam jak lecę do tyłu i uderzam tyłkiem o bruk. Zdążyłam zesztywnieć w karku, aby nie uderzyć głową o kamienne kostki. Czułam ciężar na sobie. W tym samym momencie słyszałam przez pisk rozchodzący się w mojej głowie krzyki Thorstena. Wołał kogoś. Ospale otworzyłam oczy, chcąc zobaczyć czy jeszcze żyje. Weiser ruszył za kimś, strzelając na oślep przed siebie. Rozchyliłam nieco wargi w otumanieniu i zaczęłam podpierać się rękoma. Ciężko było mi się podnieść i to nie przez ciążowy brzuch. Spojrzałam w dół i mój niewyraźny stan zniknął w mgnieniu oka. Jakby ktoś oblał mnie lodowatą wodą. Ręce zaczęły mi drżeć, obraz rozmazywać. Złapałam blondyna, który leżał głową zaraz przy moim brzuchu, obejmując mnie jedną ręką.

- Rudolf! - krzyknęłam, zawodząc.

Wpadłam w histerię, zwalając mojego ukochanego na bok. Poczułam ogromny ból w podbrzuszu, ale aktualnie ból mego serca zdecydowanie tłumił tamten. Rzuciłam się na szyję blondyna, szarpiąc nim na boki. Zaczęłam stopniowo oglądać jego ciało. Spod żeber wypływała krew, z każdą sekundą nabierając tempa. Rwący potok czerwieni coraz bardziej brudził mundur,  tworząc jezioro krwi pod konającym mężczyzną.

- Kochanie... -  kaszlną boleśnie, skręcając się z bólu. 

Uniósł głowę. Okropna rana zostawiła grymas na jego twarzy, którego blondyn nie mógł się pozbyć.

Niektórzy przystawali w bezpiecznej odległości, obserwując łamiącą scenę serce, a inni uciekali w popłochu, wiedząc, że zaraz rozpęta się tu istne piekło. Zapewne Niemcy byli już w drodze po okrzykach generała Weisera.

- Rudolf. Rudolf, złotko, wstawaj i chodź, wracamy do domu! - załkałam, kładąc żałośnie głowę na jego klatce piersiowej.

Młody oficer ostatkami sił położył rękę na mojej głowie, ciągle pokasłując.

- Spójrz na mnie. - wydusił, a na jego słowa uniosłam głowę niczym wierny pies czekający na polecenia właściciela - Chyba umieram. - uśmiechnął się szczerze, odchylając głowę do tyłu.

- Nie masz prawa! Słyszysz! Nie masz, kurwa, prawa! - zdzierałam gardło, zaciskając pięść na mundurze blondyna.

- Kocham cię nad życie i będę cię kochał. - powoli tracił dech, a z ust zaczęły wydobywać się krople krwi.

Moje łzy skapywały na jego rękaw idealnie skrojonego munduru. Jego słowa łamały mi serce. Położył swoją dużą dłoń na brzuchu i uśmiechnął się spokojnie. Na jego twarzy nie było już bólu. Pokasływał tylko, krztusząc się krwią, która mimowolnie wyciekała z kącika ust.

- Daj naszemu synowi na imię Vinzenz... - dusił się kończąc zdanie.

Po chwili zapadła cisza. Wraz z jego ostatnim oddechem umilkł mi cały świat. Silna ręka osunęła się z mojego brzucha i opadła na bruk. Załkałam żałośnie, obejmując twarz chłopaka i spoglądają w jego puste oczy, które zastygły, gdy uszło z niego życie.

Uratował mi życie, zasłonił mnie własnym ciałem. Jednak mimo wszystkiego... dziecka i nie tylko, to ja wolałam skończyć na tej ziemi. To ja powinnam umrzeć, nie on!

- Hertha! - okrzykowi towarzyszył stukot podkutych butów.

Thorsten padł przy mnie na kolana, sprawdzając czy nic mi nie jest. Gdy zobaczył moje łzy, złapał chłopaka za kołnierz i zrzucił jego ciało ze mnie. Leżałam podparta jedną dłonią i wylewałam z siebie łzy, zawodząc.

Niemiec zaczął oglądać swojego pomagiera z ogromnym smutkiem. 

- Rudolf... - mruknął, przejeżdżając opuszkami palców po jego powiekach, tym samym zamykając mu oczy. 

Podsunął się do mnie, kucając obok i złapał mnie za ramię.

- Wiem, że to ciężkie, ale musisz zachować zimną krew, kochana. Dla dziecka. - potarł mój bark, sam powstrzymując łzy.

- Rudi! - zaszlochałam, odpychając od siebie Weisera i rzuciłam się na ciało blondyna. 

Za plecami słyszałam już nadjeżdżające wozy i niemiecki szwargot. Wszystko było mi obojętne. Czułam się taka pusta... Zostałam z tym wszystkim tu, sama. Bez znaczenia czy zastrzelą mnie teraz czy później, z dzieckiem lub bez, chcę po prostu zniknąć. Zniknąć jak moja miłość. Ból jaki odczuwałam w lewej części klatki piersiowej był ogromny. Byłam przekonana, że zaraz zasnę i już nigdy się nie obudzę. I taką miałam też nadzieję...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro