Życie Lubi Zaskakiwać

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przygryzałam dolną wargę, oddychając szybko i głęboko. Moje palce zaciśnięte były na jasnych kosmykach włosów Niemca. Rudolf sapał w moje ucho, muskając otwartymi ustami kawałek mojej szyi. Rozkosz zalewająca moje ciało nie miała końca. Mruczałam pod nosem, aby wiedział, że wszystko jest dobrze, że nic złego się nie dzieje. Blondyn wciąż robił każdą czynność niepewnie, choć z minuty na minutę zapominał o wszelkich troskach, zatracając się w doznaniach. Cała czerwona próbowałam ustabilizować ciało, które nie słuchało żadnych z moich żądań.

***

Głaskałam teraz blondyna po włosach, które były nieco wilgotne. Leżałam na plecach, a Niemiec na brzuchu, tuż przy mnie, obejmując mnie czule.

- Zjadłam cię, no nie? - zaśmiałam się cicho.

- Taak, to było straszne! - również się zaśmiał.

Leżąc tak koło niego czułam się jak malutki, niewielki, pluszowy misio. Untersturmführer ze swoim wzrostem ledwo co mieścił się w łóżku.

- Było świetnie - oznajmiłam z uśmiechem.

- Mm... - mruknął tylko w materac, przytakując ospale głową.

- Idź spać, Rudi... - stwierdziłam, zabierając swoją rękę.

Blondyn przewrócił się na bok, spoglądając w moje oczy. Nachylił się i skradł pocałunek z moich ust. Uśmiechnął się i jeszcze bardziej przysunął do mnie. Obróciłam się do niego plecami, wtulając się duże, opiekuńcze ramiona. Poczułam jak czule pocałował mnie w głowę i w końcu się położył, oczywiście nakrywając mnie rękoma. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, zamykając oczy. Muszę jeszcze dodać, że... młodsi bracia są najwyraźniej o o wiele lepsi... Powiedziałabym, że "o niebo". 

                               ***

Joachim Roth

Otworzyłem drzwi, w których stała Sturmbannführer, a wyglądała jakby uleciało z niej całe życie.

- Linda? Co robisz tu z rana? - zażartowałem, ale jej zdecydowanie nie było do śmiechu.

- Mogę wejść? - wskazała na drzwi z załamanym wyrazem twarzy.

- Wchodź. Co się stało? - zapytałem, bo tak nakazało mi moje sumienie.

Kobieta nie odpowiedziała mi, weszła tylko bez słowa do salonu, siadając i wpatrując się pustym wzrokiem w podłogę.

- Lindaa? Odpowiesz mi? - rozłożyłem ręce, wpatrując się w kobietę.

Zdjęła z głowy czarną, galową, esesmańską czapkę i ścisnęła ją z nienawiścią w dłoniach.

- Jestem w ciąży. - rzuciła słowami, nawet na mnie nie patrząc.

Chciałem się zaśmiać, bo pewnie słyszę to jako szósty z rzędu, jednak powstrzymałem się, widząc jej wyraz twarzy.

- Już podejrzewasz może, kogo to dziecko? - spytałem, z lekkim, chamskim uśmiechem.

- To jest twoje dziecko, durniu. - warknęła, jakbym zabił jej pół rodziny.

Tak, moje dziecko. Losowanie sobie zrobiłaś? Raz, dwa, trzy, Joachim jesteś ty! Jest jeszcze nasz komendant Fred, Wolf, Erich i wiele innych! i to mam być ja?

- Tak? a Erich, Wolf, Friedrich...? Rozumiem, że po prostu tak sobie wybrałaś, nie? - dokończyłem.

- Joachim, posłuchaj mnie uważnie... - westchnęła - Friedrich jest za stary, Erich nie może mieć dzieci, a Wolf nie jest głupkiem... i ma żonę.

- Erich nie może, bo z kolei jest za młody, tak? - parsknąłem.

- Erich nie może mieć dzieci z pewnych przyczyn, dobrze!? - wydarła się, a ja momentalnie obsiadłem.

- Nie denerwuj się... Dziecku szkodzisz. - stwierdziłem, mrużąc oczy i przygotowując się na wrzask.

- Nie wkurwiaj mnie lepiej... - wycedziła. - Chciałam tylko abyś wiedział... ja przez to coś nie zrezygnuję z pracy, kiedy już tylko będzie taka możliwość, pojadę do Wehrm...

- Nigdzie nie pojedziesz! - stwierdziłem, wzdychając.

- To moje ciało, zrobię co chcę.

- Jeżeli to moje dziecko, to tego nie zrobisz. - powiedziałem ostro.

Może to nie jest świetna sytuacja i nie w taki sposób chciałem mieć to dziecko, ale ja nie pozwolę jej go zabić. Ono ma prawo żyć, być kochane i poznać co to życie...

- Ja... rozumiem, nie chcesz go wychować, psuć sobie życia, ale... - mój wzrok latał po całym pomieszczeniu, to było okropne. Wiedziałem, że wszystko się skończy, całe hulanki, zabawy i niebezpieczne akcje. Świat przewróci się do góry nogami, ale to będzie moje dziecko, część mnie. Będę je kochał i nie ważne co będzie się działo, nie zostawię go. - Urodź je, proszę. Nie musisz potem nawet na nie patrzeć, ja się nim zaopiekuje, ale błagam. Pomyśl o tym życiu, które rozwija się pod twoim sercem. Ono już pała do ciebie miłością, choć jeszcze nawet nie istnieje, rozumiesz? Rozumiesz to Linda? - wpajałem kobiecie, która nie wiedziała już co ma robić.

Nagle kobieta schowała twarz w dłoniach i wpadła w szloch. Zamurowało mnie, gdy to zobaczyłem.

- Ja... Ja sobie z nim sama nie poradzę. Nie chce tracić pracy! a poza tym, co pomyślą sobie inny. Już słyszę to ,, Tak szalała, w końcu się doigrała ", albo ,, No, to kogo to dziecko?". Ja tak nie mogę!

- Pewnie i tak się nie uspokoisz i wciąż będziesz miała tych swoich kochanków, ale... jakbyś mówiła wszystkim, że jesteśmy zaręczeni? - wypowiedziałem te słowa, w środku mnie skręciło, ale próbowałem być w miarę spokojny na zewnątrz.

Będzie świetnie, przyszła żona, ciężarna, do tego u większości ma miano prostytutki, wciąż mizia się z innymi, a ja jak ten jełop będę udawał, że nic nie widzę. 

- W końcu przed wojną, mieliśmy być małżeństwem - uśmiechnąłem się porozumiewawczo.

- Ale pojechałeś na wojnę... - spojrzała na mnie z wyrzutem przez łzy.

- A ty zamiast na mnie czekać, wstąpiłaś do Gestapo, dobrze bawiąc się z kolegami... - uśmiechnąłem się ironicznie.

- Specjalnie poszłam do Gestapo, aby być bliżej ciebie! Pierwszy raz puściłam się dla kogoś ważnego, aby przeniósł mnie do Polski, tutaj gdzie pracowałeś. Nie chciałam tego, a potem, potem mi czegoś brakowało. Tej męskości, mocnej, bezpiecznej ręki. Ty też zresztą nie byłeś taki wierny, więc, o co tu się sprzeczać. Ty jakoś możesz rżnąć te wszystkie panienki, ale jeżeli ja już prześpię się chociażby z dwójką mężczyzn, to jestem jakaś nienormalna, kurwie się, nie mam honoru. A wszystko przez to, że chciałam być bliżej ciebie...

Patrzyłem wmurowany w zapłakaną kobietę, której makijaż częściowo popłynął. Przetarła oczy, walcząc ze sobą w środku i natychmiastowo się uspokajając. 

- Nie, to był błąd, że w ogóle cię o tym informowałam. - zerwała się, idąc szybkim krokiem w stronę drzwi.

Wstałem i podbiegłem, zatrzymując ją. Złapałem mocno za ramiona, wpatrując się swoim jedynym okiem w jej dwa, brązowe, szklane, wilgotne oczka.

- Wszystko będzie dobrze, tak? - przyłożyłem swoje czoło do jej, patrząc głęboko w źrenice. - Wiesz, że jeszcze mam pierścionek dla ciebie? Leży w domu, w Boltenhagen... wiesz? - wytarłem łzę, która spływała po jej policzku.

Zacząłem ściągać sygnet z palca, chcąc jej go dać, ale ona zastopowała moją dłoń.

- Odpuśćmy sobie te pierścionki i całe zaręczyny, są pewne rzeczy, od których tak po prostu nie odejdę. Na razie nie chce nikomu o niczym mówić.

- Jak chcesz...

- Ja muszę iść. - rzuciła, znów odwracając się w stronę drzwi.

- Linda, nie rób nic głupiego. - uprzedziłem ją.

- Będziesz dobrym ojcem - uśmiechnęła się przez łzy - strasznie wyglądającym, ale dobrym. W końcu tak bardzo chciałeś być tatusiem - warga jej zadrżała, ale zaraz zniknęła za drzwiami.

Usiadłem w fotelu, patrząc bez celu w okno. Westchnąłem głęboko, zadając sobie pytanie.

" Co się właśnie, kurwa, stało? "

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro