- 𝑿𝑰 -

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov: Violets Grover

- Jednak powiedz mi, czy wszystko u ciebie w porządku? - zapytała widocznie zmartwiona mama.

- Tak, dlaczego pytasz? - odpowiedziałem, zdziwiony jej pytaniem.

- ... Widziałam, jak kulejesz... - szepnęła w moją stronę, posyłając mi uspokajający uśmiech, który sam w sobie zachęcał mnie do powiedzenia jej prawdy.

- Po prostu się wywróciłem - skłamałem, odwzajemniając uśmiech.

Szlag, kuleję? Nawet tego nie dostrzegłem! Ale wpadłem...

- Jasne - prychnęła kobieta, sarkastycznie kiwając głową. - Co ci się stało w nogę? - dopytała.

- Nic mamo... - Westchnąłem. Ta jednak nie odpuszczała i patrzyła się na mnie wymownie. - Nie w nogę - mruknąłem, w końcu się poddając.

Nie czekając na dalsze namowy matki, kolejny już dzisiaj raz podniosłem koszulkę.

- O Boże... - mruknęła moja matka, zakrywając usta z szoku. - Kto ci to zrobił?! - krzyknęła, wstając natychmiast z krzesła.

- Gdzie idziesz? - spytałem, również wstając, tym samym ignorując pytanie matki.

- Jedziemy do szpitala - odpowiedziała, w pośpiechu zabierając swoją torebkę z blatu.

- Mamo, sam pojadę - powiedziałem, podchodząc do mamy, która już czekała przy wyjściu z kuchni.

- Nie ma takiej opcji - prychnął, poprawiając torebkę na ramieniu. - Muszę dobić twojego ojca... - Mruknęła pod nosem, kierując się w stronę drzwi wyjściowych.

Westchnąłem, po czym z rezygnacją ruszyłem za matką.

⛥⛥⛥ ༘

- Niech pan spojrzy... - westchnął lekarz, kładąc na biurku dwa moje prześwietlenia. Jedno przedstawiające moją klatkę piersiową z przodu, drugie z tyłu. - Złamane żebra - powiedział, wskazując na tylne zdjęcie. - Dlaczego nie poszedł pan z tym od razu do szpitala? - zapytał, marszcząc brwi.

- Nie wiedziałem, że to takie poważne... - mruknąłem, przyglądając się dwóm widocznym pęknięciom na moich żebrach.

Ah, dlatego nic nie poczułem, gdy Riley dotykał moje żebra... Dotykał ze złej strony i za lekko, bym to poczuł.

Na dodatek nic nie widziałem, bo to przecież na plecach... Nawet nie podejrzewałem, że coś jest nie tak z moimi żebrami!

- Nie bolały pana plecy? - zapytał nieco zdziwiony.

- Bolały, jednak myślałem, że to zwykłe przepracowanie... - mruknąłem, nieco zawstydzony samym sobą.

- ... Czy wykonywał pan prace fizyczne? - westchnął lekarz, pocierając nasadę nosa.

- Tylko trochę! - krzyknąłem, próbując nie wyjść na osobę, która kompletnie nie dba o swoje zdrowie...

- Proszę pana, ja się dziwię, że doszedł pan tutaj o własnych siłach - powiedział, wstając od biurka. - Gdybyś zwlekał z tym kolejny tydzień, kość w końcu przebiłaby płuco - westchnął. - Pójdę po wózek

- Dam radę sam iść - odpowiedziałem, również wstając dla potwierdzenia swoich słów.

- Wiem, że da pan radę, jeśli dał pan radę wytrzymać z tymi dwoma żebrami przez tydzień - powiedział lekarz, patrząc na mnie wymownym wzrokiem.

- Dojdę sam - powtórzyłem, tym razem próbując brzmieć jeszcze bardziej przekonująco niż przed chwilą. - Tylko... Gdzie? - spytałem, uśmiechając się z zakłopotaniem.

- ... Żebra trzeba zoperować. Niestety na razie nie mamy wolnego doktora, tak więc będzie musiał pan przez jakiś czas poleżeć w łóżku szpitalnym - odpowiedział starszy facet. - Zapraszam za mną... - westchnął głośno po chwili, zdając sobie sprawę, że nie odpuszczę.

Ucieszony poszedłem za lekarzem.

Szedłem za mężczyzną przez białe korytarze, zapełnione niewielką ilością osób. Przez oczy co chwilę przewijał mi się ktoś ze złamaną ręką, nogą, zabandażowaną głową...

- Proszę wejść - powiedział lekarz, otwierając mi drzwi.

Jednak w końcu zobaczyłem coś, na co nie byłem gotowy...

Co tu do cholery robi Riley? Co on tu do cholery robi?... Jeszcze z jakąś dziewczyną? O co tu chodzi?!

- Riley? - odezwałem się, podchodząc do dwójki osób. Brunet był widocznie zmartwiony, a młoda dziewczyna próbowała go uspokoić.

Stanąłem przed Riley'em siedzącym na ławce i obok dziewczyny, która była zajęta pocieszaniem chłopaka. Brunet jednak niemal natychmiast podniósł wzrok.

- Violets? - wstał z siedzenia, przez co ja byłem zmuszony nieco się odsunąć. - Co tu robisz? - zapytał, nagle chwytając moje policzki. - Nic ci nie jest? - dopytał.

- Spokojnie... - odpowiedziałem. Chwyciłem jego nadgarstki i zdjąłem jego dłonie z moich policzków. - Jestem cały - dodałem.

- Proszę pana, ma pan złamane żebr...

- Słucham? - przerwał lekarzowi, patrząc na niego, marszcząc brwi.

- Ril, spokojnie - szepnęła niska dziewczyna, chwytając jego ramię.

Ah... Czyli to jego partnerka? Nie wiem, i chyba nie chcę wiedzieć.

- Proszę pana, zapraszam - powtórzył, już widocznie zirytowany lekarz, wskazując dłonią na drzwi do pokoju szpitalnego.

-... Później ci wszystko wyjaśnię - odpowiedziałem, posyłając chłopakowi czuły uśmiech, po czym odwróciłem się i wszedłem do pomieszczenia.

Szlag... Nie wiedziałem, że Riley ma dziewczynę!

Cholera, zawiodłem się. W zasadzie, sam nie wiem, na co liczyłem... Przecież oczywiste było, że taki facet jak on, będzie miał partnerkę!

Nawet myliłem się co do tego, że jest gejem...

- Proszę pana... - westchnął lekarz, zamykając za sobą drzwi. - W życiu nie widziałem osoby, która tak bardzo o siebie nie dba - pokręcił głową z dezaprobatą. - Proszę się położyć

- Matka mnie zabije... - szepnąłem do siebie, opadając na łóżko szpitalne.

- Nie dziwię się - mruknął w odpowiedzi mężczyzna. - W takim razie ja idę wszystko załatwić... Wezwać pana kolegę? - zapytał lekarz, cofając się do drzwi.

- Jeśliby pan mógł... - uśmiechnąłem się prosząco.

Facet skinął głową, po czym wyszedł z pokoju.

Nie zdążyłem nawet mrugnąć, a obok mojego łóżka stał już Riley, razem z dziewczyną która próbowała go uspokoić.

- Co się w końcu stało? Coś poważnego? - zapytał, siadając przy moich nogach, kompletnie ignorując dziewczynę. W jego głosie brzmiała faktyczna nuta troski...

- Spokojnie, to nic takiego... - Zaśmiałem się cicho, by zapewnić chłopaka.

- ... Aria, wyjdź na zewnątrz - mruknął brunet, nawet nie zerkając na dziewczynę .

- ... Będę czekać na korytarzu - odpowiedziała po chwili blondynka, zerkając na mnie kątem oka. Następnie w ciszy wyszła z pomieszczenia.

- Mów, o co chodzi - powiedział nieco ostrzej brunet, z widocznym niepokojem na twarzy.

- Nie masz się czym martwić...

- Jak tak przedłużasz, martwię się jeszcze bardziej... - westchnął, kładąc dłoń na moim kolanie. Przyznam... Spodobał mi się ten ruch.

Chyba jestem chory!

- Mam połamane dwa żebra... - odpowiedziałem, wzrok przerzucając na moje dłonie.

Ze stresu zacząłem bawić się palcami, a sytuacji nie poprawiała cisza panująca w pomieszczeniu.

- ... A co ty tutaj robisz?... - zapytałem, decydując się na przerwanie napiętej atmosfery.

- ... Moja mama zasłabła - mruknął, zabierając dłoń z mojego kolana.

- Wszystko z nią dobrze? - dopytałem, ożywiając się automatycznie.

- Z nią tak - prychnął, patrząc się na mnie surowo. - Gorzej z tobą

- Przecież widzisz, że wszystko ze mną okej - uśmiechałem się do Riley'a przekonująco. Chociaż próbowałem.

W zasadzie, sam nie wiem, jakim cudem dalej w ogóle chodzę... Racja, cholernie bolą mnie plecy. Ale chyba jestem po prostu przyzwyczajony...

- jasne - ponownie prychnął, przewracając oczami.

Chciałem kontynuować temat, jednak nagle drzwi do pokoju otworzyły się, a do środka wbiegła moja matka.

- Boże, Violets! - krzyknęła, podbiegając do łóżka. - Co ci się stało. Lekarz nic nie chciał powiedzieć - wydyszała, chwytając moją dłoń.

Pov: Riley Marsh

- Mamo, nic mi nie jest - skłamał Viol.

Westchnąłem na to głośno, kręcąc głową z dezaprobatą.

Kurwa, jak tak można nie dbać o siebie?... Złamane dwa żebra i "nic mi nie jest"? Cholera, zacznę go namawiać na terapię.

- Ja wyjdę - mruknąłem, wstając z łóżka, by następnie ruszyć do wyjścia. - Do widzenia - powiedziałem, po czym zamknąłem za sobą drzwi.

- Co się dzieje, Riley? - zapytała dziewczyna, wstając z ławki i podbiegając do mnie.

- Aria, idź do mojej matki - mruknąłem z niechęcią, nawet nie zerkając na dziewczynę, ponieważ naprawdę nie miałem teraz chęci na rozmawianie z nią...

Wyciągnąłem telefon z kieszeni.

- Dlaczego, coś nie tak? - spytała zmartwiona.

- Powiedz jej, że musiałem wyjść - westchnąłem, przewracając oczami.

Następnie wybrałem numer tego kolegi Viola i nie zastanawiając się, zadzwoniłem do niego.

Aria paplała mi coś jeszcze nad uchem, jednak udało mi się ją odgonić ruchem dłoni.

Czekałem długo na odzew, jednak gdy już traciłem nadzieję, Elias odebrał.

- Czego chcesz? Musiałem przez ciebie zw...

- Przyjedź do szpitala - przerwałem mu, ignorując jego wyrzuty.

- Co? Po co? - prychnął.

- Kurwa, musisz coś zrobić z Violem - warknąłem, zirytowany na samą myśl o zaniedbaniu chłopaka.

- ... Violets jest w szpitalu? - zapytał, już spokojniejszym tonem.

- Po prostu, kurwa, przyjedź - odpowiedziałem, pocierając nasadę nosa.

- Będę za piętnaście minut - powiedział, po czym rozłączył się.

Westchnąłem głośno, po czym schowałem telefon do kieszeni.

Opadłem na ławkę by nieco ochłonąć, oraz dać nieco więcej czasu Violowi i jego matce.

Po około sześciu minutach ponownie wszedłem do pomieszczenia.

I to mi się podoba... Violets wygodnie położony, opatulony kołderką z butelką wody na szafce nocnej. Niech odpoczywa.

- Ja już lecę - kobieta cmoknęła syna w czoło, po czym wyprostowała się i odwróciła.

Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się promiennie w moją stronę. Niepewnie oddałem uśmiech, który natychmiast zbladł, gdy matka Viola w ciszy zniknęła za drzwiami.

- Niedługo przyjedzie Elias - mruknąłem, że skrzyżowanymi rękami podchodząc do łóżka.

- Co? Dlaczego? - zapytał, marszcząc brwi.

- Może uda mu się do ciebie dotrzeć - prychnąłem, ponownie siadając przy stopach młodszego. - Bo ja nie mam na ciebie słów... - dodałem pod nosem.

- Już dostałam kazanie na temat dbania o siebie - przewrócił oczami.

- A czy dało ci to coś do myślenia? - zapytałem. - No właśnie - odpowiedziałem samemu sobie, gdy chłopak po prostu milczał.

- ... Mimo wszystko, nie musiałeś go martwić - mruknął.

- A co miałem zrobić? - ponownie prychnąłem. - Ty nie przychodziłbyś do szkoły, on by znowu do mnie wydzwaniał... - westchnąłem.

- Mhm... - mruknął pod nosem, spuszczając wzrok na swoje dłonie. - A co z twoją dziewczyną? - zapytał, nawet na mnie nie zerkając.

- Co? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie. - Jaka dziewczyna?

- Ta, co z tobą przyszła - wytłumaczył podnosząc wzrok. - Nie złości się, że spędzasz czas ze mną?

- To nie moja dziewczyna! - krzyknąłem natychmiast.

Co mu w ogóle do głowy strzeliło?... Aria?

- Myślałem, że dałem ci wystarczająco do zrozumienia, że jestem gejem... - zaśmiałem się cicho.

- Jesteś gejem? - zapytał, marszcząc brwi.

- Co taki zdziwiony? - prychnąłem rozbawiony jego reakcją. - A ty nie jesteś?

- No jestem... - mruknął. - Ale byłem pewny, że ta dziewczyna, to twoja partnerka! - niemal pisnął, ożywiając się ponownie. - Zachowywała się...

- Aria to córka przyjaciółki mojej mamy - przerwałem mu. - W zasadzie to jej nawet nie lubię - wzruszyłem ramionami.

- Ah... Czyli to tak... - mruknął pod nosem.

Drzwi otworzyły się nagle, a przez nie wszedł zdyszany Elias.

- Co tu się, do kurwy, dzieje? - wydyszał, podchodzący do łóżka.

- Skąd wiedziałeś gdzie jesteśmy? - zapytałem wstając z łóżka.

- Miła pani na recepcji - odpowiedział, nawet na mnie nie zerkając.

- ... Okej - mruknąłem. - To ja idę - westchnąłem. - A ty - wskazałem palcem na Eliasa. - Masz mu wbić do łba, że ma dbać o siebie - wysyczałem ostro, po czym ponownie skierowałem się w stronę drzwi i wyszedłem.

Pov: Violets Grover

- Dowiem się w końcu, o co chodzi? - Elias westchnął, wyciągając taboret spod łóżka, a następnie siadając na niego.

- ... Nic takiego - mruknąłem, zaczynając bawić się palcami.

Ah, ta sytuacja jest niepotrzebna... Elias nie musiał się o niczym dowiedzieć!

- Gdyby to było nic, nie leżałbyś właśnie w łóżku szpitalnym, a Riley nie byłby tak wkurwiony - prychnął, po czym przewrocił oczami.

- ... Mam złamane żebra - szepnąłem, z nadzieją, że chłopak tego nie usłyszy.

Moje błagania jednak poszły na marne.

Elias zamilkł; chwilę patrzył się na mnie, po czym schował twarz w dłoniach.

- Kto ci to zrobił?... - mruknął, stłumiony przez dłonie.

- Ojciec - odpowiedziałem natychmiast, zerkając na chłopaka.

- Zajebie go - warknął pod nosem, natychmiast zrywając się z taboretu.

- Nie ma co - prychnąłem. Na to mój przyjaciel zatrzymał się i z pytającym wyrazem twarzy odwrócił się w moją stronę. - Nie żyje - mruknąłem, ponownie zwracając swój wzrok na palce, którymi zacząłem nerwowo się bawić.

- Jak to? - zapytał, podchodząc do mnie powoli.

- Dowiedziałem się przed chwilą - odpowiedziałem. - Wypadek samochodowy - dodałem.

- Kurwa, chciałbym powiedzieć, że mi przykro, ale za bardzo go nienawidzę... - westchnął, ponownie siadając na taborecie.

- Nie smucę się - powiedziałem, zerkając kątem oka na niego. - Za to, jak bardzo zrujnował życie mi, mojej matce i rodzeństwu? - prychnąłem, podnosząc głowę i zakładając ręce na piersi. - A w życiu

- Cholernie mnie to cieszy - Elias uśmiechnął się, po czym poczochrał moje włosy.

- Ale ani mi się waż mówić o tym Riley'owi - warknąłem szeptem w jego stronę.

- Sam to powiesz - prychnął, wstając z siedzenia.

W tym samym momencie drzwi do pokoju otworzyły się, a przez nie wszedł obcy mi - jak założyłem po ubraniu - lekarz.

- Proszę o wyjście - mruknął facet, nawet nie zerkając na Eliasa.

- ... I tak już wychodziłem - mruknął. Następnie odwrócił się i wyszedł z pokoju.

- Mamy wolnego chirurga

Cholera. Operacja? Tak szybko?...

Pov: Riley Marsh

- Co ty taki zmartwiony, co? - moja matka chwyciła moją dłoń.

- Chodzi o Viola - mruknąłem, zerkając na kobietę leżącą na łóżku szpitalnym.

- Co? - zmarszczyła brwi. - Co z nim? - dopytała.

- ... Również trafił do szpitala - westchnąłem, odwracając się na taborecie tak, by łatwiej byłoby mi spojrzeć na matkę.

- Co mu się stało? - zmartwiła się.

- Połamane żebra - odpowiedziałem. - Dopiero po tygodniu tu przyszedł - prychnąłem.

- ... Riley, Riley... - westchnęła kobieta, kręcąc powoli głową. - Jak mogłeś tak o niego zaniedbać? - spytała, uśmiechając się do mnie, jakby smutno.

- Viol dawno miałby przeprowadzaną operację, gdyby mama nam nie przerwała - przewróciłem oczami z uśmiechem. - Gdy nas przyłapałaś, patrzyłem na jego żebra

- Ah, a więc to tak? - zmarszczyła brwi zawiedziona. - A miałam nadzieję na wnuki - jęknęła.

- Mamo, obaj jesteśmy facetami! - spojrzałem na kobietę zdziwiony.

- Zawsze można adoptował... - mruknęła pod nosem, z tym dobrze znanym mi uśmieszkiem.

- Mamo... - westchnąłem zrezygnowany. - My nawet nie jesteśmy razem

- Hę? Jak to?

- My się nawet nie całowaliśmy - zaśmiałem się cicho z reakcji matki.

W tym samym momencie dostałem powiadomienie. Bez ociągania wyjąłem telefon z kieszeni i spojrzałem na ekran.

- W końcu, kurwa... - szepnąłem do siebie pod nosem, uśmiechając się lekko.

- Słownictwo! - warknęła moja mama, mimo to ciekawsko próbując zerknąć w mój telefon.

- Przyjaciel Viola właśnie pisze, że w końcu zawieziono go na salę operacyjną - wytłumaczyłem, chowając telefon do kieszeni. - Czyli chyba już nie muszę martwić się o jego narządy...

⛥⛥⛥ ༘

Wszedłem do pokoju szpitalnego, ignorując kompletnie słowa Eliasa bym nieco się uspokoił.

Trzasnąłem za sobą drzwiami, dając tym samym znać wszystkim dookoła, że nie chcę, by nam przeszkadzano.

- Viol, do cholery... - mruknąłem, mięknąc natychmiast na widok jeszcze nieco osłabionego chłopaka.

Podszedłem do łóżka, po czym usiadłem na taborecie, pochylając się nieco nad nim.

- Nawet, kurwa, nie wiesz, jak się martwiłem - westchnąłem, chwytając jeden kosmyk włosów chłopaka i zacząłem się nim bawić.

- Nie wiem - zaśmiał się cicho, szeroko się do mnie uśmiechając.

- Jak mogłeś tak o siebie nie dbać?... - spytałem, dłoń przenosząc powoli na jego policzek.

To był odruch, jasne?

- Wystarczy mi już marudzeń - przewrócił oczami, dalej się uśmiechając. - Przyjąłem to do siebie

- Nie wierzę ci - prychnąłem cicho, kciukiem gładząc policzek chłopaka. - Przeprowadzasz się do mnie, jasne? Nie chcę więcej sytuacji, gdzie zamykasz się w domu ze złamanymi żebrami

- Zdajesz sobie sprawę, że będziesz miał mnie dość po kilku dniach? - zapytał, chwytając dłoń, którą trzymałem na jego policzku.

- Ciebie? - zmarszczyłem na chwilę brwi, po czym jeszcze bardziej się schyliłem, a następnie ucałowałem czule czoło młodszego.

Powtarzam... To odruch! To po prostu z tęsknoty!

- A w życiu... - mruknąłem i przeniosłem się nieco niżej, po czym ponownie schyliłem się, typ samym dając chłopakowi całusa w usta.

Po tym jednak nie odsunąłem się, tylko czując uścisk na dłoni którą trzymał Viol, pogłębiłem pocałunek.

Po chwili jednak zostałem odepchnięty, przez co mocno się zdziwiłem. Myślałem, że mu też się podobało...

- Nie myślisz, że trochę słaby czas na nasz pierwszy pocałunek? - zapytał, jednak na jego ustach widoczny był szeroki uśmiech.

- ... Już za późno - wzruszyłem ramionami oddając uśmiech. - Może szósty będzie gdzieś indziej - mruknąłem. Schyliłem się szybko, po czym ponownie złączyłem nasze usta ze sobą, tym razem w głębszym pocałunku.

Ah, kurwa...

- Kocham cię - szepnąłem, tylko na moment odsuwając się od niego. Po tym jednak znowu go pocałowałem.


KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro