- 𝑿 -

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

DÓŁ!! (Najlepiej na samym początku)
|
|
V

Pov: Violets Grover

Eli🫀:

Pon. 10:21

Dlaczego nie ma cię dzisiaj
w szkole?

Źle się czuję: Ty

Jasne...

Będziesz jutro?

Wt. 09:47

Co tam?

Dlaczego znów cię nie ma?

Wt. 12:56

Halo?

Wszystko w porządku?

Żyjesz?

Śr. 9:23

Martwię się...

Mam do ciebie przyjechać?

Nie przyjeżdżaj.: Ty

Na pewno?

Czw. 17:52

Pisałem Riley'owi

Też się martwi

Pt. 12:16

Poznałem fajnego chłopaaaka!!

Błagam, chyba się zakochałem...

Sob. 16:31

Spotkamy się?

Nie mogę.: Ty

Zrobiłem coś nie tak?

To nie twoja wina: Ty

Riley przyjedzie

Nikt nie ma przyjeżdżać.: Ty

Pon. 7:46

Będę dzisiaj w szkole: Ty

W końcu!

Przedstawię ci Leona!

Uśmiechnąłem się do telefonu czytając tą wiadomość. Cieszyłem się, że mój przyjaciel w końcu sobie kogoś znalazł...

Mój uśmiech jednak natychmiast zniknął z twarzy, gdy spojrzałem na lustro przed sobą, a zamiast niego na twarzy pojawiło się obrzydzenie.

Chyba mogę już zdjąć te plastry...

Odłożyłem telefon na ladę i powoli, jak najdelikatniej tylko potrafię zdjąłem plaster nosa, czoła i policzka.

- Agh, nie podoba mi się to... - mruknąłem, dotykając delikatnie wklęsłej rany na nosie. - Będzie blizna... - szepnąłem.

Inne rany nie wyglądały tak źle. Skaleczenie na czole prawie całe już zniknęło, a na policzku został jedynie niewielki ślad, który powinien zniknąć z biegiem czasu.

I tak najgorzej jest z bokiem i lewym nadgarstkiem...

Bok to po prostu wielka, bordowa plama. Nadgarstek nic lepiej... Cały siny, a każdy ruch sprawia mi piekielny ból.

Westchnąłem głośno, delikatnie dotykając boku by zobaczyć, jak bardzo boli. Ugh, tak jak sądziłem, boli jak cholera! Czego się w ogóle spodziewałem?

- Żeby tylko wszystko z żebrami było w porządku... - szepnąłem do siebie, zakładając z powrotem swoją beżową koszulkę.

Założyłem świeży plaster na nos, a następnie wyszedłem z łazienki. Uprzednio biorąc plecak ze swojego pokoju skierowałem się do wyjścia.

Spacerowałem spokojnie chodnikiem i po aż dwudziestu minutach - gdy droga normalnie zajmuje mi dziesięć - dotarłem do szkoły.

Na wejściu przywitał mnie od razu Elias. Kurde, tęskniłem...

- Cześć Viol! - chłopak rzucił mi się na szyję od tyłu. - Czemu cię nie było? - zapytał. - I co się stało z twoją twarzą?... - wychylił się nieco by na mnie zerknąć.

- To nic takiego - machnąłem ręką, uśmiechając się do Eliasa uspokajająco. - Przewróciłem się - skłamałem niechętnie.

- Ty niezdaro... - westchnął głośno, kręcąc przy tym głową.

- Opowiadaj mi lepiej o tym Leonie! - szturchnąłem chłopaka w ramię, tym samym nieco go od siebie odpychając.

- A właśnie, miałem ci powiedzieć... - zaśmiał się zakłopotany. - Leon jest nowym uczniem naszej klasy

- Pod koniec roku szkolnego? - zmarszczyłem brwi zdziwiony.

- Tak wyszło, ale nie o to chodzi - cmoknął, wydając się nad czymś dumać.

- To o co? - dopytałem zmartwiony.

- Czy mógłbym się do niego przysiąść?... - spytał niepewnie, jakby było to niewiadomo co.

- Nie stresuj mnie tak, debilu! - zaśmiałem się, ponownie go szturchając. - Oczywiście, że możesz! - odpowiedziałem.

- Naprawdę? - dopytał, jakby niedowierzając. - Jezus, jaka ulga... - westchnął, chwytając się za serce z ulgą wyrytą na twarzy. - Tak bardzo stresowałem się, że się nie zgodzisz

- Jak mógłbym się nie zgodzić? To twoja wola - wzruszyłem ramionami. - To kiedy go poznam? - zapytałem, odkładając plecak na ławce przy sali, w której właśnie mieliśmy mieć lekcję.

- Właśnie idzie - odpowiedział, zerkając w bok. Więc i ja spojrzałem się w tamtą stronę.

- Cześć, Elias! - krzyknął obcy mi chłopak, rzucając się na szyję mojemu przyjacielowi, tym samym na nim wisząc.

- Dzień dobry, Leon - zaśmiał się Elias, obejmując szatyna w talii.

Dopiero po chwili przyjaciel odstawił na podłogę nieznajomego, który natychmiast swój wzrok przeniósł na mnie.

Cóż... Muszę przyznać... Elias ma dobry gust.

Chłopak był nieco niższym ode mnie szatynem z lekkimi piegami. Jego oczy były jasnego, niebieskiego koloru. Miał na sobie ubrania czarne z połączeniem niebieskiego, co idealnie pasowało do jego ogólnego wyglądu.

- Jesteś Violets, prawda? - zapytał miłym głosem chłopak, chwytając natychmiast moją dłoń.

Muszę przyznać, że chłopak jest... Bardzo energiczny. Nie, że mam coś przeciwko!

- Tak, to ja... A tu Leon, tak? - oddałem chłopakowi czuły uśmiech.

- Zgadza się - ukłonił się lekko. - Elias dużo o tobie mówił

- ... Czuję się jak na spotkaniu rodzinnym - zaśmiał się zakłopotany Elias, odsuwając ode mnie szatyna. - Może wejdziemy do klasy, co? - zaproponował chłopak, na co my obaj przytakneliśmy.

Weszliśmy do klasy i odłożyliśmy swoje torby przy swoich ławkach. Ja po środku klasy sam, i Elias z Leonem na końcu sali w rogu, wspólnie...

Ah, już czuję się samotny!

Mimo, że chwilowo przysiadłem się do ławki przed ich, czułem się... Ignorowany. Dosłownie. Cholernie mi się to nie podobało...

⛥⛥⛥ ༘

Tak minęły trzy następne przerwy... Elias razem z Leonem wydawali się mnie po prostu... Olewać!

Albo to ja popadam w paranoję?...

- Elias, zrywamy się? - zaproponowałem, szturchając chłopaka w bok.

- Sory, nie dzisiaj - odpowiedział na chwilę na mnie zerkając, jednak natychmiast odwrócił wzrok, wracając do rozmowy z Leonem.

Prychnąłem na to zirytowany, a zarazem po prostu... Smutny.

Czy to przeze mnie? Że nie było mnie tyle w szkole? Ale ja po prostu nie mogłem przez stan fizyczny, psychiczny i obowiązki... Znaczy, musiałem opiekować się siostrą. No i chodziłem do pracy wieczorami, ale tylko na cztery godziny, więc to nie miało większej różnicy.

Ale jak mogłem na to poradzić? Nie mogłem pokazać się w szkole z zabandażowaną niemalże całą głową!

Westchnąłem cicho zrezygnowany, odsuwając się od żwawo rozmawiającej dwójki.

Sam sobie pójdę na wagary!

Skierowałem się w stronę wyjścia z sali, po drodze zarzucając plecak na plecy.

Tylko gdzie ja pójdę?... Nigdy sam nigdzie nie chodziłem...

Jęknąłem sam do siebie bez jakiegokolwiek planu, jednak mimo to wyszedłem z budynku szkoły, a następnie z jego terenu.

Ugh, teraz lewo czy prawo...

Jeju, wiem!

Natychmiast skierowałem się w lewą stronę, jednak z tym samym zapałem - a raczej jego brakiem.

Mimo wszystko dalej byłem przygnębiony. Cholernie przygnębiony. Cóż, w końcu zostałem pobity przez ojca, co najwidoczniej ma wielkie skutki na moje aktualne życie towarzyskie!

Nie myśląc dłużej, zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi Riley'a. Błagam, niech będzie w domu... Błagam, błagam, błagam...

Nie musiałem czekać długo, bo po niecałych dziesięciu minutach drzwi otworzył mi brunet.

Zanim ten zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, ja oparłem czoło o klatkę piersiową chłopaka, po czym głośno jęknąłem przez nadmiar niepotrzebnych emocji.

- ... Wszystko okej? - zapytał, niepewnie kładąc swoje dłonie na moich ramionach.

- Nie - mruknąłem, kręcąc przy tym lekko głową, dalej oparty o jego klatkę piersiową.

- Chcesz wejść do środka?... - zaproponował.

- Pójdź ze mną na wagary - powiedziałem, ignorując pytanie Riley'a.

- Słucham? - zaśmiał się. - Młody, ja nie chodzę do szkoły - ponownie cicho się zaśmiał, mocniej zaciskając dłonie na moich ramionach. Następnie odsunął mnie od siebie, jednak nie zdjął swoich rąk z tych moich. - Co się stało? - zapytał już nieco poważniej.

I teraz nie wiedziałem, czy chodzi o moją twarz czy o moje zachowanie...

- O to? - wskazałem na siebie. - Czy o tą prośbę?

- ... Pójdźmy na spacer i tam mi wszystko opowiesz - Powiedział, zdejmując dłonie z moich ramion.

- Czyli idziemy na wagary? - zapytałem z dosłownymi iskierkami w oczach.

- Tak, idziemy - zaśmiał się, zamykając za sobą drzwi.

- Yeah! - szepnąłem dumny z siebie, na co Riley jeszcze raz się zaśmiał.

- No to o co chodzi? - zapytał, prowadząc w mało znaną mi drogę.

- Elias mnie olewa! - fuknąłem, krzyżując ręce. - I nie wiem nawet do końca dlaczego... - mruknąłem.

- Bo to gnój? - prychnął. - A właśnie, pisał, że w ogóle mu nie odpisy...

- No czekaj, dojdę do tego! - niemal pisnąłem, tym samym mu przerywając. Niech da mi chociaż dokończyć! - Spodziewam się, że to właśnie dlatego... Nie było mnie przez tydzień w szkole i jedynymi momentami, gdy mu odpisywałem to gdy pisałem, gdy nie ma przyjeżdżać i źle się czuje... - mruknąłem.

- A dlaczego nie było cię w szkole? - zapytał.

- ... Przez twarz - odpowiedziałem, nieco spuściłem głowę, nie chcąc zbytnio by Riley dalej na nią patrzył.

- Właśnie, co się stało? - zadał kolejne pytanie, pochylając się by na mnie spojrzeć. - Kto to zrobił?

- Mój ojciec - odpowiedziałem bez zastanowienia.

- Pobił cię? - prychnął oburzony, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu pocieszająco.

- ... W zasadzie, to tak... - mruknąłem niemal szeptem.

Na początku chciałem temu zaprzeczać. Że przecież, jak to ojciec mógłby pobić własnego syna? Ale teraz, jak Riley o to zapytał... Cholera, pobił mnie i to nieraz.

- Wiedziałem, że lepiej do ciebie przyjechać... - westchnął pod nosem z wyrzutami.

- Nie, nie mogłeś - odpowiedziałem od razu. - Pobił mnie za to, że wolę chłopaków - prychnąłem. - Jakby jeszcze jakiś chłopak zaczął mnie bronić... Nie skończyłbym dobrze... - mruknąłem.

Zanim się zorientowałem, znaleźliśmy się... W parku. Ale nigdy wcześniej go nie widziałem... Mały, piękny park o różnorakich drzewach, a nawet motylkach przelatujących z kwiatka na kwiatek.

- Pójdź z tym na policję - zaproponował Riley.

- No co ty! Nie doniosę na własnego ojca! - oburzyłem się nieco. Racja, jest, jaki jest... Ale to mój tata, jak mógłbym to zrobić? Musiałbym nie mieć sumienia...

- Violets - mruknął chłopak. Wyprzedził mnie, stanął przede mną i chwycił moje ramiona, tym samym mnie zatrzymując. - Zrobił ci coś jeszcze?

Nie odpowiedziałem na to. Spuściłem lekko wzrok i podniosłem lewy nadgarstek do góry.

Riley zmarszczył na to brwi. Dłonie przeniósł na moją rękę, uważając tak, jakby było to co najmniej porcelanowe naczynie.

Delikatnie obejrzał mój nadgarstek z obu stron uważając na to, by nie dotknąć sinej plamy.

Gdy skończył westchnął głośno i puścił moją rękę.

- To wszystko? - zapytał, patrząc się na mnie... Zmartwionym wzrokiem.

Agh, nie chciałem nikogo martwić! Nie taki miałem zamiar!

- Mhm... - mruknąłem oraz kiwnąłem głową. Jeśli tak martwi się o nadgarstek to boje się, co będzie, gdy pokaże mu bok...

- Spójrz na mnie i powiedz mi, że nic więcej ci nie zrobił - rozkazał ostro, ponownie chwytając moje ramiona.

Podniosłem wzrok na twarz chłopaka.

Jak mam niby w taki sposób skłamać?

- Mam jeszcze siny bok... - mruknąłem, odwracając wzrok by nie musieć widzieć jego zmartwionych oczu.

- ... Jak bardzo? - spytał się, po czym odetchnął głośno, dłonią przecierając twarz.

- Bardzo - odpowiedziałem szczerze.

- Wracamy - rozkazał Riley, ruszając w stronę powrotną, nie czekając na mnie.

Nie chcąc zostać w tyle, podbiegłem do chłopaka próbując dostosować się do jego tempa, co było nadwyraz ciężkie.

- Elias wie? - zapytał, nawet na mnie nie zerkając, tylko patrząc wprost przed siebie.

- O nadgarstku i boku nie. O twarzy powiedziałem, że się przewróciłem - odpowiedziałem, zaczynając męczyć się szybkim tempem. - Nie pędź tak... - poprosiłem, lekko zwalniając.

Chłopak bez słowa posłuchał moją prośbę, tym razem dostosowując się do mojego tempa.

- ouch... - syknął Riley, więc mój wzrok automatycznie przeniósł się na jego twarz.

Brunet patrzył się w bok, więc i ja tam spojrzałem.

- Co to? - spytałem samego siebie, dokładnie się przyglądając. - Wypadek?... - mruknąłem.

Ah, wygląda to poważnie... Ktoś uderzył przodem samochodu w mur.

Przyglądałem się sytuacji z uważnością, jak czwórka osób próbuje pomóc... Chyba starszemu facetowi. Dookoła nich stał tłum. Nie dziwię się... W końcu ja również patrzę z uważnością, jednak nieco dalej niż inni.

Nagle po okolicy rozległ się głośny dźwięk syren karetki, a już po chwili ludzie odsunęli się, by zrobić miejsce dla ratowników.

Gdy zobaczyłem wyraźniej, kto to jest...

- O cholera... - mruknąłem. Cofnąłem się o krok, zakrywając usta.

- Co się stało? - zapytał Riley, odwracając wzrok na mnie.

- ... T-to... Mój ojciec... - szepnąłem ledwo słyszalnie.

Jak to się stało?... Jakim do cholery cudem? Upił się?... Nie wytrzeźwiał po wczoraj?... Może hamulce? Nie, widać ślady opon...

- O kurwa - warknął pod nosem chłopak, natychmiast zakrywając moje załzawione oczy dłonią. - ... Chcesz tam iść? - zapytał.

Pokręciłem przecząco głową tak, by przez przypadek nie zrzucić dłoni Riley'a.

- Idziemy w takim razie do mnie? - ponownie zadał pytanie.

Tym razem pokiwałem głową. Nie chciałem się odzywać. Wiedziałem, że głos mi się załamie.

A nawet nie wiem dlaczego... Moja matka będzie w końcu miała od niego spokój... Niby dobrze, ale dlaczego mimo to tak bardzo boli mnie ten fakt?

Chłopak położył dłoń na moich plecach, nie przestając zakrywać moich oczu. Prowadził mnie do przodu uważając na to, by nic mi się nie stało. Wziął rękę z moich oczu dopiero wtedy, gdy wrak samochodu zniknął z pola widzenia.

- Strasznie mi przykro, Viol... - mruknął, kładąc dłoń na mój bark w pocieszającym geście.

- Jest okej... - szepnąłem, samemu jednak nie będąc pewny tych słów.

- Jasne... - prychnął pod nosem.

Po kilku minutach przyjemnej ciszy i spaceru, dotarliśmy do mieszkania Riley'a. Ja podczas tej drogi próbowałem jak najmniej myśleć o tym, co właśnie zobaczyłem...

- Chcesz kawy, herbaty? - zapytał z troską, prowadząc mnie do salonu.

- Spokojnie, nie przejmuj się tak mną - uśmiechnąłem się do chłopaka uspokajająco.

- Mhm... - mruknął niepewnie. - Usiądź i pokaż ten bok - powiedział, wskazując na kanapę.

Tak jak mi zaproponowano usiadłem na kanapie, jednak mocno wahałem się przed podciągnięciem koszulki...

- No dawaj - pospieszył mnie gestem ręki.

Westchnąłem głośno patrząc na Riley'a z niechęcią. Nie chciałem go martwić... Ten za to patrzył tylko wyczekująco.

W końcu odpuściłem, podciągając koszulkę tak, by odsłonić cały siny bok.

- O kurwa - syknął, bliżej przyglądając się siniakowi. - Jesteś pewny, że to żaden krwotok wewnętrzny? - mruknął, kucając przy mnie by lepiej się przyjrzeć.

- Sprawdzałem objawy. Wydaje mi się, że nie mam - wzruszyłem ramionami, zerkając kątem oka na chłopaka, który na ten moment wydawał się... Zbyt blisko.

Nagle poczułem na sobie zimny dotyk. Przez moje ciało przeszedł niespodziewany dreszcz, przez co ja omal nie pisnąłem.

Nie odezwałem się jednak.

Chłopak przejechał delikatnie palcami bo moich żebrach.

- Boli cię tu? - zapytał, naciskając lekko na moją skórę.

- Nie boli - odpowiedziałem.

- Riley?

Nasze oczy od razu padły na osobę stojącą w drzwiach. Gdy zobaczyliśmy kto to, Riley odskoczył ode mnie jak poparzony, a ja czym prędzej zakryłem brzuch.

- Mamo, ja ci wszystko wytłumaczę - powiedział Riley, wstając z podłogi.

Kobieta zakryła usta ze zdziwienia.

- Mamo, spokojnie... - chłopak podszedł do kobiety, położył dłoń na jej plecach i poprowadził ją do stołu.

A ja tylko siedziałem skulony na kanapie, chowając ze wstydu głowę w kolanach.

- Riley... Ja nie wiedziałam, że jesteś gejem... - powiedziała, siadając na krześle które chłopak jej odsunął.

- Mamo, to nie tak... - westchnął, pocierając nasadę nosa.

- Riley, dziecko - mruknęła kobieta, kręcąc głową. - Ja nie mam nic przeciwko, to po prostu... Nowe - odetchnęła.

- Chcesz wody, mamo? - zapytał Riley, chwytając delikatnie ramię matki.

- Nie, nie, jest dobrze - pokręciła głową na boki, po czym wstała z krzesła. - Nie będę wam przeszkadzać - powiedziała, kierując się w stronę wyjścia.

- Mamo, nie przeszkadzasz! - zaprzeczył Riley, idąc zaraz za swoją matką.

- Przepraszam, że wam przeszkodziłam - szepnęła jego mama, jednak na tyle głośno, że dalej mogłem słyszeć to z kanapy.

- Mamo, w niczym nie przeszkodziłaś... - odszepnął.

- Nie zaprzeczaj, Riley... Violets to świetny chłopak...

A moja twarz w tym momencie piekła jak nigdy dotąd... Uwielbiam jego mamę, ale niech ona wyjdzie jak najszybciej, błagam!

- Mimo wszystko, mamo, czy ta droga nie pójdzie na marne? - zapytał.

- Jechałam do znajomej. Do ciebie wpadłam po drodze - odpowiedziała. - Ja idę... - szepnęła, a drzwi się otworzyły. - Do widzenia, Violets! - krzyknęła.

- Do widzenia - odpowiedziałem niemrawo, nawet nie wyciągając głowy znad kolan.

Po chwili usłyszałem zamykane drzwi, a następnie głośne westchnienie Riley'a.

- Wyglądasz jak pancernik - zaśmiał się chłopak, wchodząc do salonu. - Spokojnie, moja matka nie jest zagrożeniem - odetchnął, siadając obok mnie na kanapie.

- Przeze mnie myśli, że jesteś gejem... - mruknąłem, podnosząc głowę tak, by zerknąć na chłopaka.

- Kiedyś musiała się o tym dowiedzieć - wzruszył ramionami, jakby nigdy nic się nie wydarzyło...

A ja zaniemówiłem.

Wcześniej wmawiałem sobie, że Riley woli chłopaków... Ale teraz wprost mi powiedział, że jest gejem! Ah, Jezus, nawet nie wiecie, jak się cieszę!

- Chcesz coś obe...

Chłopakowi przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu. Na początku, nie rozumiejąc co się dzieje siedziałem w bezruchu, gdy jednak zdałem sobie sprawę, że to mój telefon, czym prędzej wyjąłem go z kieszeni i spojrzałem na ekran.

Ah, mama...

Chwilę wahałem się przed odebraniem, bo i tak wiedziałem, co chce... Mimo to zdecydowałem się odebrać.

- Halo? - mruknąłem, przykładając telefon do ucha.

- ... Violets... - odezwała się w telefonie moja matka, zapłakanym głosem.

- Co się stało, mamo? - zapytałem, mimo, że doskonale znałem odpowiedź.

- Wróć do domu... - szepnęła moja matka, pociągając nosem.

- Już idę - odpowiedziałem, natychmiast wstając z łóżka od razu się rozłączając. - Muszę wracać do domu - odetchnąłem, zerkając na Riley'a kątem oka.

- Odwieść cię? - zapytał, również wstając z kanapy.

- Poradzę sobie... - mruknąłem, kierując się w stronę wyjścia

⛥⛥⛥ ༘

- Czemu nie było cię tam długo? - spytała bez emocji moja matka, siedząca przy stole w kuchni z telefonem w dłoni. Miała widocznie opuchnięte i przekrwione oczy...

Podszedłem do niej z głośnym westchnieniem.

- Ciężko było wytłumaczyć nauczycielowi sprawę, gdy jeszcze samemu nic nie wiem - odpowiedziałem, siadając na krześle obok kobiety. - To co się stało? - spytałem, posyłając matce pocieszający uśmiech.

- ... Twój ojciec - westchnęła po chwili, chwytając się za głowę. - Walczy o życie w szpitalu - mruknęła drżącym głosem.

- Przejmujesz się tym? - prychnąłem, mimo to kładąc pocieszająco dłoń na jej ramieniu.

- Na początku się przejmowałam - odpowiedziała, zerkając na mnie załzawionymi oczami. - Ale jak sobie myślę o tym, co zrobił... Jakoś mi nie szkoda - prychnęła.


-------------------------

Wiem, rozdział jest okropnie nudny. Mimo tego, że rozdział ma 2700 słów, strasznie mało się wydarzyło... CHCIAŁABYM WAM TO JEDNAK WYTŁUMACZYĆ. Chcę jak najszybciej skończyć tą książke, gdyż mam w planach kolejną... Wiem, że okropną to wymówka, jednak  wkładam więcej pracy w książki, które moim zdaniem są okej, niż... W takie

Dziękuję wam za wszystko ❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro