5. Pożegnanie i Trzecia Zasada

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tu miałam wrzucić krótki fragment o punktach haki, ale dodam go, jak sobie przypomnę co tam było. Tak samo, jak kto miał ile punktów czego. I kilka innych rzeczy. Ugh...

~~~~

            Osobą zbliżającą się do ich pokoju okazał się kolejny marynarz, którego zadaniem najwyraźniej było zaprowadzić ich na śniadanie. Cała czwórka, jako że i tak była już na nogach i przygotowana na każdą ewentualność, szybko się zebrała i posłusznie ruszyła za nim, przy okazji, mniej lub bardziej subtelnie, rozglądając się po statku.

Nawet nie chodziło o dowiedzenie się czegoś, chociaż niewątpliwie stanowiło to jeden z głównych celi. Po prostu w świetle wschodzącego słońca, statek prezentował się niesamowicie. Maszt i żagle rzucały podłużne, łagodnie falujące cienie na czerwonawym pokładzie, na którym kropelki rosy lśniły w pierwszych promieniach światła dziennego. Woda dookoła mieniła się, zdawałoby się, wszystkimi kolorami tęczy oraz kilkoma o których tęcza nawet nie marzyła. Cichy szum wody uderzającej o pokład, poskrzypywanie drewna, łopotanie żagli, krzyki mew – to wszystko tworzyło niesamowitą melodię, podkreślającą piękno otoczenia. Brakowało jeszcze tylko jakiejś cichej muzyki fortepianowej, gdzieś w kącie. Niestety, marynarze najwyraźniej nie gustowali w przewożeniu ciężkich, drogich i niepotrzebnych instrumentów muzycznych na pokładzie. Ale może w gabinecie kapitana coś by się znalazło...

- Brąz – syknęła cicho Kam, jako pierwsza wybudzając się z oszołomienia. Co prawda w mroku sprzed świtu nie wyglądało to tak niesamowicie, jednak ona zdążyła się wszystkiemu przyjrzeć. No, niektórym rzeczom.

Chłopak nieznacznie skinął głową i zrobił krok do przodu, by lekkim głosem zagadać do ich przewodnika. Żołnierz nie wydawał się zachwycony wizją pogawędki o tak barbarzyńskiej godzinie, jednak wystarczyło to, aby go zdekoncentrować, dzięki czemu pozostali mieli szansę dokładnie przyjrzeć się otoczeniu.

Po dwie szalupy zwisały z każdej strony okrętu. Maszt był wysoki, jednak bocianie gniazdo na tyle niewygodnie ułożone, że strzelanie stamtąd do odpływających statków wydawało się mało wygodne. Jednostka miała prawdopodobnie po cztery armaty z każdej strony, jednak żadnej na dziobie czy rufie, co w zasadzie nie było aż takim zaskoczeniem. Z kuchni na główny pokład prowadził zestaw dwunastu schodków, od najniższego stopnia do burty najbliższej szalupy było około sześciu metrów. Gdyby sprawnie się ruszyli, mieliby spore szanse schronić się w łódeczce zanim którykolwiek z marynarzy sięgnąłby po broń. Trochę gorzej z odczepieniem, jednak jednostka trzymała się na zwykłych linach, więc pewnie dałoby się je odciąć, chociaż to wiązałoby się z dość niebezpiecznym spadkiem w dół. Nikt z czwórki przyjaciół nie łudził się, że taka akcja skończyłaby się tak ładnie, jak w filmach. Istniała spora szansa, że szalupa wylądowałaby dnem do góry, czy nawet się złamała podczas upadku. Chociaż z drugiej strony, byli podobno w świecie mangi, tam takie rzeczy zawsze się udawały. Jednak raczej nikt nie był zbyt skory do ryzyka, co oznaczało, że dwójka osób musiałaby zatrzymać potencjalnych wrogów na tyle długo, żeby pozostali zdołali opuścić szalupę na dół.

- To tutaj – oznajmił marynarz, otwierając im drzwi do mesy, najwyraźniej odczuwając ulgę, że mógł pozbyć się ich towarzystwa.

Cała czwórka weszła do środka i rozejrzała się uważnie, dostrzegając kapitana okrętu, który machnięciem ręki dał im znak, by podeszli. Uczynili to, ostrożnie zajmując miejsca przy tym samym stoliku, co starszy mężczyzna. Najwyraźniej zazwyczaj było to miejsce zarezerwowane dla najważniejszych osób, jako że stało na środku szerokości pomieszczenia, pod ścianą, idealnie naprzeciw drzwi. Pozostałe siedziska były nieco oddalone, jakby zachowując pełną szacunku odległość.

- Jak się dzisiaj czujecie? – zapytał mężczyzna przyjaznym głosem.

Lils i Brąz uśmiechnęli się do niego, podejmując jego grę. Tofi podejrzliwie łypał to na kapitana, to na najbliższych marynarzy. Kam nerwowo drgnęła, jedynie zerkając za siebie, po czym wbiła wzrok w pusty jeszcze talerz.

- Bardzo dobrze, dziękujemy za gościnność – powiedział Michał grzecznie.

- Och, nie ma problemu! W końcu uratowaliście nas wczoraj! – Kapitan uśmiechnął się, a w jego oczach mignąć błysk samozadowolenia, zapewne dumy z tego, jak szybko udało mu się sprowadzić rozmowę na planowane tory.

Nie wiedział tylko, że jego goście spodziewali się tego zabiegu.

- Tak, co do tego... - Rudowłosy uśmiechnął się nerwowo. – Szczerze mówiąc, nie bardzo wiemy, co tam się stało. Próbowaliśmy wczoraj o tym rozmawiać, ale nawet Kam nie ma pojęcia, jak to zrobiła...

- Nie mogę tego nawet powtórzyć – wtrąciła się cicho Diana, dalej wpatrując się w talerz. – Próbowałam rano zrobić cokolwiek i nic się nie stało. Wygląda na to, że owoc ma ogromne ograniczenia. Jest kompletnie nieprzydatny w walce czy jakiejkolwiek groźniejszej sytuacji, jeśli nie wiem, czy będę mogła go użyć.

Siedzący przy stole zamilkli. Kapitan najwyraźniej rozważał słowa dziewczyny, a pozostała trójka zastanawiała się, czy ciemnowłosa faktycznie próbowała rano coś zrobić, czy był to tylko kolejny wybieg. Żadna z opcji by ich nie zdziwiła zbytnio. Diana wyglądała na poważnie przejętą, jednak była bardzo dobrą aktorką.

Delikatne puknięcie w udo niemal sprawiło, że Tofi spojrzał w dół, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał. Skupił się na otoczeniu i zorientował się, że palce Kam nerwowo uderzają w blat stołu. A przynajmniej tak wyglądało to na pierwszy rzut oka. Pozornie chaotyczne ruchy, niektóre krótsze, inne z przerwą po uderzeniu, jakby wydłużając dźwięk. Alfabet Morse'a.

D... A... L...

Chłopak skinął nieznacznie głową, widząc, jak pozostała dwójka mniej więcej w tym samym czasie robi to samo. Nie potrzebowali reszty.

- W każdym razie... - zaczął ponownie Brąz, kiedy cisza zaczęła się niepotrzebnie przedłużać. – Może nam pan powiedzieć, kiedy dotrzemy do lądu? Nie chcielibyśmy nadużywać waszej gościnności dłużej niż to konieczne. Wolelibyśmy po prostu wrócić do domu.

Mężczyzna przez chwilę wydawał się zastanawiać nad odpowiedzią. Rzucił przelotne spojrzenie wciąż milczącej Kam, zerknął na broń pozostałej trójki. Przez chwilę w jego oczach pojawiła się rezygnacja, jednak po chwili błysnęła w nich determinacja.

- Obawiam się, że nie wiemy tego jeszcze. Możemy dobić dzisiaj do jednej z naszych kwater, jednak nie będziecie tam mieli jak znaleźć innego transportu. Proponuję żebyście z nami zostali, dopóki nie dotrzemy na jakąś bezpieczną wyspę. Możemy was nawet odwieźć do domu – zaproponował, chociaż przyjaciele już wiedzieli, że opuszczenie okrętu nie będzie tak łatwym działaniem, jak mieli na to ochotę.

W tym momencie na sale weszły osoby odpowiedzialne za roznoszenie jedzenia. Być może byli to kucharze, albo po prostu nieszczęśnicy, którym to wypadło akurat takie zadanie. Jednak było to wystarczającym rozproszeniem, aby przez moment przerwać rozmowę i móc zastanowić się, co dalej.

- Wasi ludzie wyglądają na sprawnych żołnierzy... - wymamrotała Kam, obracając się w pewnym momencie na krześle i omiatając zebranych w pomieszczeniu marynarzy.

Kapitan spojrzał na nią z zaskoczeniem, jednak skinął głową, uśmiechając się przy tym z satysfakcją. Diana w pewnym momencie nachyliła się nad uchem Liliany i średnio dyskretnie wskazała na jakiegoś mężczyznę, który w tym momencie musiał poczuć na sobie ich wzrok, bo odwzajemnił spojrzenie. Blondynka pomachała, a on odwzajemnił gest. Obydwie ponownie skoncentrowały się na stole akurat, kiedy jedzenie było już rozłożone.

- Młodych i przystojnych mężczyzn w naszej załodze również nie brakuje – zauważył marynarz, unosząc znacząco jedną brew. Prawdopodobnie założył, że jeśli któraś z nich przywiąże się do jednego ze swoich ludzi, łatwiej będzie ich trzymać przy sobie.

- Muszę przyznać panu rację. Kim on jest? – zapytała Lils, wskazując głową na człowieka, który przed chwilą przykuł ich uwagę.

Kiedy kapitan spojrzał tam, Kam nieznacznie poklepała palcem wskazującym prawej ręki lewy nadgarstek. W ich świecie z reguły było to dość jasne wskazanie na zegarek (bądź miejsce, w którym powinien być), lub po prostu czas. Jednak w świecie, gdzie godzina nie miała większej roli, a bardziej znaczący był kierunek, najczęstszym urządzeniem na nadgarstku z reguły był Log Pose.

- Och, to nasz nawigator. Bardzo inteligentny chłopak – zapewnił mężczyzna, kompletnie nie wiedząc, że tylko ułatwiaj pozostałym przekaz informacji, bo jeśli sam gest nie wystarczył, teraz również i Michał z Wojtkiem wiedzieli, co jeszcze musieli załatwić przed ucieczką. Bo dobrze jednak byłoby wiedzieć, gdzie powinni płynąć. A każdy szanujący się nawigator musiał posiadać Log Pose, co z resztą mężczyzna sam udowodnił, machając ręką, na której urządzenie dumnie się prezentowało.

Zabrali się do jedzenia, co jakiś czas wymieniając z kapitanem okrętu jakieś uwagi. Lils skorzystała z okazji, że mężczyzna chciał się dowiedzieć czegoś o jej broni i sama zaczęła zadawać pytania odnośnie strzelców na statku. Żadnych snajperów nie mieli, na szczęście, jednak blondynce udało się skomentować to jako „pewnie tak silni żołnierze nie potrzebują dodatkowego wsparcia".

- Och, za jakąś godzinę powinniśmy dopłynąć do jednej z naszych kwater... - zaczął marynarz, kiedy śniadanie było właściwie skończone. - Prosiłbym was, żebyście schowali się w waszym pokoju i nie wychodzili w najbliższym czasie. Rozumiecie, zawsze może trafić się jakiś przestępca, który ucieknie z celi bądź spróbuje zaatakować. Są małe szanse, że dostanie się na pokład, jednak wolałbym zmniejszyć ryzyko do zera.

Przyjaciele pokiwali głowami, rozumiejąc słowa po swojemu: za godzinę dobiją do lądu, więc mają mało czasu, żeby przygotować swoją ucieczkę.

- Oczywiście. – Brąz skinął głową. – Dziękuję za troskę, zaraz się schowamy.

- Tylko najpierw się przedstawimy – wtrąciła się Liliana, podnosząc się i pociągając za sobą Dianę.

Wojtek również się podniósł.

- Poczekamy na nie na pokładzie. Wykorzystamy tę chwilę, żeby się rozejrzeć. To bardzo piękny okręt.

Marynarz skinął głową, wyraźnie zadowolony z odpowiedzi. Dziewczyny podeszły do grupki marynarzy, a pozostała dwójka wyszła przed mesę, by zorientować się w sytuacji. Większość żołnierzy wciąż była na śniadaniu, więc w okolicy szalupy praktycznie nie było nikogo. Chociaż te kilka osób w pobliżu masztu mogła być problematyczna.

- Dzień dobry! – przywitała się radośnie Lils, podchodząc do grupki.

Diana skinęła głową, trzymając się blisko przyjaciółki i starając się nie okazać, jak bardzo spięte były jej wszystkie mięśnie. Nagle stały w otoczeniu pięciu nieznajomych żołnierzy. Gdyby nie fakt, że żaden z nich nie miał pojęcia o ich planie, pewnie miałyby przesrane.

- Witamy piękne panie! – Jeden z nich, nie ten, który je interesował, nachylił się, by pocałować wierzch dłoni blondynki. Co za szarmancki gest. Może i zrobiłby większe wrażenie, gdyby pozostała czwórka nie uśmiechnęła się na to głupkowato.

- Chciałyśmy się przywitać, skoro najwyraźniej będziemy płynąć razem do najbliższej, bezpiecznej wyspy – rzuciła niezobowiązująco.

Po reakcji żołnierzy, Kam się domyśliła, że mieli rację. Płynęli do bezpiecznej wyspy, a pan kapitan postanowił nie wtajemniczyć swoich ludzi w wymyślone na szybko kłamstwo. Jego błąd.

- Och, oczywiście! Tak to jest z tymi wyspami, nie wszystkie są bezpieczne! Ta, na którą teraz płyniemy, na przykład... - zawahał się.

- Jest bazą marynarki, gdzie mogę być groźni przestępcy. Wiemy, dlatego dziękujemy za ochronę.

Diana mogła przysiąc, że przyjaciółka bawiła się aż za dobrze. Dlatego przewróciła oczami i, korzystając z faktu, że marynarze próbowali domyślić się, jakimi kitami były karmione, szybkim gestem zdjęła nawigatorowi urządzenie z ręki. Najwyraźniej ich statystyki faktycznie działały, bo była prawie pewna, że normalnie nie potrafiła czegoś takiego. A może potrafiła, tylko nigdy nie wypróbowała...?

Krótkim skinięciem głowy dała znak Lils, że mogą się zbierać. Blondynka uśmiechnęła się jeszcze, rzuciła szybko wymówkę, że przecież muszą się schować, i obydwie wyszły na zewnątrz.

Tofi i Brąz siedzieli na schodach, dyskutując coś cicho. Kiedy dziewczyny się zbliżyły, tamci spojrzeli na nie.

- Kam, myślę, że ty i Tofi powinniście spuścić szalupę na wodę, kiedy ja i Lils zajmiemy się odwróceniem uwagi. On twierdzi, że chce walczyć i że ty też będziesz to chciała robić.

Diana zastanowiła się przez chwilę. Jasne, wolałaby walczyć, ale tym razem nie tyle chodziło o walkę, co o odwrócenie uwagi. Poza tym, oni mieli znacznie większe szansę dostać się na pokład łódki i cicho ją opuścić bez przyciągania uwagi niż pozostałą dwójka. Poza tym, Liliana miała strzelbę, a Michał miecz. To zdecydowanie bardziej nadawało się do otwartej walki niż noże i garota, jakkolwiek by nie patrzeć.

- Zgadzam się z tobą, Brąz. – Skinęła głową. Po czym, widząc jak Wojtek zaczyna protestować, dodała: - Nie chcemy walczyć, chcemy zniknąć stąd unikając walki czy koncentrowania na sobie uwagi. To jest najlepszy sposób.

- W porządku. – Niechętnie zgodził się szatyn. – Odwróćcie ich uwagę.

Po tych słowach, niemal natychmiast podniósł się i cicho podbiegł do burty.

- Obraził się – wyszeptała Diana, natychmiast podążając jego śladem.

Brąz i Lils wymienili się rozbawionymi spojrzeniami i również zbiegli ze schodów, tylko po to, by stanąć w pewnym oddaleniu i rozejrzeć się. Nikt nie zauważył dwóch szybko przemykających sylwetek, które bez problemu dostały się do szalupy. Jednak opuszczenie jej mogło być trochę bardziej widoczne i głośniejsze.

- W jaki sposób mamy odwrócić uwagę? – zapytała nagle wystraszona blondynka, która była pewna, że ich zadaniem będzie pozbyć się każdego, kto spróbuje się zbliżyć, a nie powstrzymać ich przed wpadnięciem na pomysł, że zbliżenie się to świetny pomysł.

Rudowłosy zmrużył oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią, po czym uśmiechnął się i nachylił, by szepnąć jej coś do ucha. Na usta dziewczyny również wkradł się uśmiech, kiedy wyciągnęła rękę do przodu i skoncentrowała się. Jej usta poruszyły się, niemo układając się w jakieś słowo, po czym, przy barierce po drugiej stronie okrętu, pojawił się dziwny obiekt, nieco przypominający zmieniający kształty kryształ, czarny z fioletowym wnętrzem. Stojący dookoła żołnierze spojrzeli na obiekt i niemal natychmiast znieruchomieli, jakby nie mogąc oderwać wzroku od fascynującego przedmiotu.

- Gotowe! – ogłosiła dumna z siebie Liliana, a Brąz pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie sądził, że zadziała, ale... Zadziałało.

- Zmywamy się. Szybko – ogłosił i obydwoje podbiegli do miejsca, gdzie jeszcze chwilę wcześniej była szalupa, która jednak znajdowała się niemal w połowie wysokości burty.

- Już? – zapytał Wojtek, podnosząc na nich wzrok.

- Tak, chociaż nie wiem, ile czasu to wytrzyma. – Lils wzruszyła ramionami, zerkając za siebie. – Schodzimy do was – dodała.

Zanim udało im się zsunąć po linach na dół, łódka uderzyła delikatnie o powierzchnię wody. Kam wyciągnęła z kieszeni Log Pose, a Tofi chwycił wiosła.

- Po drodze się wymieniamy – powiedział tylko, po czym zaczął wiosłować.

Zdążyli oddalić się jakieś sto metrów – nie potrafili szacować odległości będąc na wodzie – kiedy pierwsi marynarze pojawili się przy burcie, z niedowierzaniem wpatrując się w odpływającą jednostkę. Szybko podnieśli alarm.

- Nie spodziewałem się ich tak wcześnie – mruknął niechętnie Brąz, podnosząc się i chwytając katanę, chociaż ta niewiele by mu pomogła w ich sytuacji.

- Lils, owoc! – rzucił Wojtek.

- Co mam zrobić? – Dziewczyna rozejrzała się, jakby szukając inspiracji.

- Zatrzymaj ich! – odwarknął szatyn, który przyśpieszył ruchy, chcąc oddalić się jeszcze bardziej.

Blondynka wyciągnęła przed siebie ręce i kiedy Kam miała krzyknąć „nie!", Lils mruknęła „stój". Woda tuż obok okrętu nagle wystrzeliła do góry, jakby pod wpływem potężnego wybuchu, fontanna wody oblała ich całkowicie, a gwałtowne fale zaczęły kołysać niebezpiecznie jednostką.

- Lils! – jęknęła Diana, przytrzymując się burty. – Nie cokolwiek! Trzecia zasada!

- Zapomniałam... - mruknęła dziewczyna, która podczas pierwszego gwałtownego ruchy wpadła na kolana Tofiego.

- Przynajmniej na moment mamy ich z głowy. – Michał skinął głową na statek, na którym marynarze zaczęli miotać się gwałtownie, a przez niewielką dziurę w kadłubie zaczęła wlewać się woda. Eksplozja może miała miejsce obok okrętu, jednak ten również odrobinę ucierpiał.

- A teraz przed siebie! Nie zmarnujmy tej okazji! – Wykrzyknęła Lils, podnosząc się gwałtownie.

Tofi jęknął tylko i ponownie zabrał się do wiosłowania.

~~~~

Początkowo ten rozdział miał wyglądać nieco inaczej, ale jak już zaczęłam pisać go od nowa, to jakoś tak się to potoczyło. No cóż, przynajmniej ucieczkę tutaj wcisnęłam. Mam wrażenie, że nie wyszło tak dobrze, jak poprzednia wersja (albo raczej, poprzednia nie wyszła tak źle jak ta), ale przynajmniej nikt mi tego nie będzie wypominał, bo nikt nie wie, jak poprzednia wyglądała >:3

Kto się zastanawiał, jak działa Trzecia Zasada? Kto dalej nie wie, jak ona działa? Bo w sumie tego nie wyjaśniłam tak mocno bezpośrednio... Ugh.

To ten, miłego. I, jako że nikt się w sumie nie wypowiadał odnośnie tego, czy ta czwórka ma spotkać załogę czy nie, sama podjęłam decyzję. Pewnie niekoniecznie tą najlepszą... No cóż.

Miłego! Dajcie znać, co myślicie, bo mi smutno ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro