Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jedyne co było pewne w rozmowie z Gaarą to to, że nie możesz mieć pewności co do jego odpowiedzi. Jednak cały czas myślałam, że...  W zasadzie nie wiem co myślałam. W skupieniu czekałam na odpowiedź a spodziewałam się w zasadzie tego, że z oburzeniem powie "to nie twoja sprawa".
- Moje doświadczenie? Temari powiedziała, że ostatnio lepiej radzę sobie w kontaktach z innymi. Jednak nie wiem co to ma wspólnego? - powiedział i najgorsze było w tym to, że wydawał się być szczery.
- Ale wiesz skąd się biorą dzieci?
- Zadajesz dziwne pytania. Oczywiście, że wiem. Uczą o tym w akademii - wzruszył ramionami.
O matko i córko... Był tak cholernie niewinny, że miałam ochotę go przytulić. Kawał chłopa a najprostszych rzeczy nie rozumie.
- Dlaczego tak na nie patrzysz? - Zapytał marszcząc czoło.
- Z dnia na dzień jesteś dla mnie coraz większą zagadką - stuknęłam plikiem kartek o blat, by je wyrównać. - Pójdę już, zabiorę to do archiwum przy okazji.
- Nie wyjaśnisz mi tego?
Tak, powiedz dorosłemu facetowi, że chodziło o robienie dobrze ustami...  I powiedz to wiarę delikatnie... Najdelikatniej jak umiesz...
- Kankuro myślał, że biorę to co masz między nogami do ust - delikatniej już nie umiałam.
Gaara spojrzał na mnie zdziwiony i spojrzał w dół na swoje krocze a później znów na mnie. Pokiwałam powoli głową, że jest na dobrym tropie myślenia.
- Oj wierz mi między parami to jest normalne - uśmiechnęłam się przez maskę.
Zrobił się czerwony.
- To ja już pójdę - pomyślałam, że chciałby mieć chwilę samotności.
Zaniosłam dokumenty do archiwum po czym skierowałam się do mieszkania. Już robiło się chłodno czułam dreszcze zimna przechodzące przez moje ciało. Po drodze odwiedziłam jeszcze sklep spożywczy, żeby uzupełnić zapas jedzenia i kawy. Dowiedziałam się także, że jak na tę porę roku jest dość zimno a mieliśmy kwiecień więc w Konoha było by pewnie przyjemnie ciepło o ile by nie padało.
Kwiecień...  Przypomniałam sobie o czymś niegdyś ważnym a zarazem nie powinnam tego pamiętać. Po wejściu do domu rozłożyłam zakupy i spojrzałam na kalendarz wiszący w kuchni.
Dzisiaj był piętnasty kwietnia...  Muszę iść jutro na cmentarz zapalić znicz, zrobię to jeszcze przed pracą. Było mi przenikliwie zimno więc wzięłam gorący prysznic ale to niewiele dało. Ubrałam się w piżamę i położyłam spać jakoś nie chciało mi się jeść.
Czułam przez sen jak mi zimno więc budziłam się co chwilę aż w końcu wyciągnęłam z pod łóżka koc. Pozwoliło mi to spokojnie zasnąć a rano wstałam z bolącymi zatokami i gilem do pasa. Z racji tego, że chusteczki są dosyć twarde i zaraz miałabym czerwony nos, postanowiłam używać papieru toaletowego. Tak bardzo nie chciało mi się nigdzie iść ale zmusiłam się do pójścia na cmentarz by zapalić znicz. Poświęciłam chwilę na refleksje po czym skierowałam się do biura. Zaszłam też do apteki po jakieś proszki, trochę się tam dziwili. Upał już szalał a ja chora i  z dreszczami.
Do biura prawie się doczołgałam, jakie to niesprawiedliwe - chodzę na misje często nie śpię po dwa, trzy dni a katar rozkłada mnie na łopatki.
Gaara już siedział za biurkiem, gdy weszłam nie podniósł głowy znad czytanego listu jednak standardowo zadał pytanie o Yoru.
Spojrzał na mnie dopiero gdy usłyszał jak smarkam.
- Jesteś chora?  - Nic dziwnego, że był zdziwiony, złapać przeziębienie w gorącym klimacie...
- Na to wygląda - mój głos brzmiał dziwnie przez zatkany nos.
- Powinnaś pójść do domu, odpocząć - powiedział karcąco.
- Dam radę to tylko katar. - Oburzyłam się.
Zabrałam się za dokumenty, które trzeba było posegregować. Przez zatkany nos i maskę ciężko było oddychać więc sapałam tak, że mnie samą to denerwowało.  Nagle poczułam ciepła dłoń na czole, spięłam się trochę i odwróciłam do czerwonowłosego. On bez skrępowania przyłożył swoje czoło do mojego. Czułam jak pali mnie twarz i to nie z gorączki. A jakby teraz wszedł Kankuro to miałby używanie.
- Masz iść do domu. Musisz się położyć. Chodź  odprowadzę Cię - popchnął mnie delikatnie ku drzwiom.
- Dobrze już dobrze pójdę ale sama. Ty masz dużo pracy, zaraz przyjdą drużyny...
- To poczekają, najpierw upewnię się, że grzecznie leżysz w łóżku.
Pomyślałam, że uda mi się go zawrócić gdy miniemy pierwszą napotkaną drużynę jednak ten powiedział by zaczekali na niego w sali konferencyjnej.
Wpakował mnie do łóżka, zrobił mi herbatę i przygotował leki. Opiekował się mną tak jakby robił to często, tak naturalnie mu to wychodziło.
- Wieczorem przyjdę sprawdzić jak się czujesz, powinnaś się przespać - powiedział po czym poszedł. Łyknęłam proszki, wypiłam trochę gorącej herbaty. Moja ostatnia myśl przed zaśnięciem - zapomniałam już jakie to uczucie gdy ktoś się tobą opiekuje. Poczułam się jak w domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro